Nauka
Homo sapiens i tajemniczy gatunek człowieka. Mamy jego geny
01 grudnia 2024
„Wyzerowanie” pięciu lat kryzysu w stosunkach Rosji i Zachodu nie będzie proste. Na dziś realny jest właściwie tylko jeden scenariusz
We wrześniu, po raz pierwszy od aneksji Krymu w 2014 r., dojdzie do spotkania „formatu 2+2”, czyli ministrów spraw zagranicznych i obrony Francji i Rosji. Jeszcze przed spotkaniem w Moskwie szef francuskiej dyplomacji wezwał do „ograniczenia nieufności między Rosją a Europą”, a prezydent Emmanuel Macron nawoływał do „redefinicji strategii wobec Rosji”. Coraz bardziej narasta przekonanie o zbliżającym się resecie w relacjach Zachodu z Rosją. Ale czy w rzeczywistości nieuchronnym? I czy w istocie resecie?
„Zresetowanie” pięciu lat kryzysu w stosunkach Rosji i Zachodu nie będzie proste. Przede wszystkim nie będzie łatwo znieść sankcji nałożonych przez Unię Europejską z powodu agresywnej polityki Rosji wobec Ukrainy oraz aneksji Krymu. Są one cyklicznie przedłużane, a warunkiem ich zniesienia jest zwrot półwyspu. Dla wszystkich jest jednak jasne, że skoro status Krymu – w ocenie Kremla – jest nienegocjowany, to nie ma także podstaw do odstąpienia od sankcji.
Negocjowalne jest zniesienie lub ograniczenie innych restrykcji, których celem jest przymuszenie Moskwy do rozwiązania konfliktu na Ukrainie. Federacja Rosyjska nie uznaje wprawdzie swojej odpowiedzialności prawno-międzynarodowej, uważając, że nie jest jego stroną. Eksperci od prawa międzynarodowego dowodzą, że jest inaczej, głównie dlatego, że to Kreml sprawuje faktyczną kontrolę nad siłami separatystycznymi w Donbasie i Ługańsku.
W tej kwestii Rosja ma jednak pole manewru, zwłaszcza że wezwania prezydenta Macrona do budowy „nowej architektury zaufania i bezpieczeństwa w Europie” napawają optymizmem. Co więcej, docenia się „gotowość prezydenta Putina do pozytywnych gestów”, które – jak wymiana więźniów między Moskwą a Kijowem – pozwalają budzić nadzieje przed wrześniowym spotkaniem formatu normandzkiego (Niemcy, Francja, Ukraina, Rosja), a być może także na szerszy reset z Zachodem.
Rosja znalazła się także na amerykańskiej liście sankcji i to nie tylko z powodu agresywnej polityki wobec Ukrainy. Lista restrykcji jest nieco dłuższa od tej europejskiej. Już podczas prezydentury Baracka Obamy przyjęto w 2012 r. tzw. ustawę Magnickiego, a rosyjski przemysł zbrojeniowy od lat ponosi konsekwencje nierespektowania zakazu handlu bronią z Koreą Północną czy Iranem. Amerykanie uznają też za wrogie działania Rosji w cyberprzestrzeni i oskarżają Kreml o mieszanie się w proces wyborczy w 2016 r.
Z tego powodu w 2017 r. przyjęto ustawę na rzecz powstrzymywania rosyjskich wpływów w Europie i Eurazji (Countering Russian Influence in Europe and Eurasia Act of 2017, CRIEEA). Z kolei po zamachu na Siergieja i Julię Skripalów w brytyjskim Salisbury w marcu 2018 r. Moskwa została oskarżona o użycie broni chemicznej na terytorium państwa zachodniego i wpisana na listę państw sankcjonowanych za proliferację broni biologicznej i chemicznej.
Restrykcje wprowadzane w stosunku do Rosji mają charakter formalny, więc decyzja o ich zniesieniu lub złagodzeniu może być podjęta po ustaniu przyczyn ich wprowadzenia. Innymi słowy, w grę wchodzi zwrot Ukrainie Krymu, pokojowe rozwiązanie wojny na wschodzie tego kraju, regulacja aktywności w cyberprzestrzeni, ograniczenie handlu bronią z Iranem oraz Koreą Północną, a także nieproliferacja broni chemicznej i poprawa systemu ochrony praw człowieka w Rosji.
Państwa zachodnie zdają sobie sprawę, że kwestia Krymu pozostanie nierozwiązana i przekształci się w casus analogiczny do aneksji przez Izrael Wzgórz Golan czy okupacji Zachodniego Brzegu Jordanu lub też zajęcia przez Turcję Cypru Północnego. Tatiana Jean z francuskiego IFRI przywołuje z kolei przykład republik bałtyckich, których anektowanie przez ZSRR w 1945 r. nie przeszkodziło Zachodowi w rozwijaniu stosunków z Moskwą.
Z tych powodów najprawdopodobniej zadziała mechanizm, który już funkcjonuje w Unii Europejskiej w stosunku do konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Państwa europejskie utrzymują „równy dystans” wobec stron konfliktu, co nie przeszkadza im pogłębiać współpracy tak z Izraelem, jak i z Palestyną.
Identyczną strategię przyjął także Berlin w stosunku do Moskwy. Z jednej strony broni finalizacji projektu Nord Stream 2, z drugiej zaś Angela Merkel jest zwolenniczką przedłużania sankcji wobec Rosji. W ten model wpisuje się prezydent Francji, dążąc do „pragmatycznego dialogu z Moskwą”, pozostając przy tym zwolennikiem kontynuowania sankcji.
Do przywrócenia Rosji na salony polityki światowej gotowy jest także prezydent USA Donald Trump. Nie bez powodu Kreml faworyzował kontrkandydata Hillary Clinton w wyborach w 2016 r. Zwycięstwo Trumpa uznano wówczas w Moskwie za sukces oraz gwarancję nowego otwarcia we wzajemnych relacjach.
Oczekiwania obu prezydentów nie spełniły się z kilku względów. Po pierwsze, z powodu oskarżeń o wykorzystanie przez Rosję cyberprzestrzeni do prób wpływania na wynik wyborczy, po drugie Russiagate, czyli śledztwa FBI w sprawie powiązań prezydenta Trumpa z władzami Kremla, oraz, po trzecie, sceptycyzmu Waszyngtonu wobec planów ocieplania relacji z Moskwą.
Strategia Kremla okazała się nieskuteczna i zamiast normalizacji, szybko pogłębiała się atmosfera braku zaufania. Zaczęto nawet mówić o nowej zimnej wojnie. Waszyngton nałożył sankcje na Rosję, jednocześnie eskalując konflikt dyplomatyczny. W rezultacie w obu państwach doszło do znacznej redukcji personelu dyplomatycznego, zaś po zabójstwie Skripalów w Wielkiej Brytanii 27 państw Zachodu przyłączyło się do wojny dyplomatycznej, wydalając w marcu 2018 r. 150 dyplomatów rosyjskich.
Rosji nie sprzyjały także oskarżenia o przenoszenie wojny hybrydowej z Ukrainy do Europy poprzez wykorzystywanie narzędzi internetowych do dezinformowania opinii publicznej w Europie Zachodniej, zwłaszcza w czasie kampanii wyborczych. Nie uniknęła ona także zarzutów w związku z referendum w sprawie brexitu w Wielkiej Brytanii.
W konsekwencji Rosja uznana została za pariasa, a prezydent Putin był izolowany podczas spotkań wielostronnych. Już wcześniej, bo po aneksji Krymu, Rosję pozbawiono członkostwa w prestiżowym forum G8, do którego zaproszono ją w 2002 r. w nagrodę za zgodę na drugą turę rozszerzenia NATO. Natychmiast po aneksji Krymu zamrożono także mechanizmy współpracy na forum Sojuszu Północnoatlantyckiego, co spowodowało dalszy wzrost napięcia.
Języczek u wagi w konflikcie z Chinami
Strategią Kremla w dążeniu do przełamania kryzysu w relacjach z Zachodem, czyli doprowadzenia do resetu bądź innej formy normalizacji, były cierpliwość i konsekwencja. Przede wszystkim konsekwencja w niepodejmowaniu jakichkolwiek rozmów na temat Krymu, cierpliwość zaś w deklarowaniu woli porozumienia z parterami zachodnimi. Stąd też prezydent Putin i jego szef dyplomacji Siergiej Ławrow przez lata powtarzali jak mantrę, że za kryzys w relacjach z USA odpowiada ekipa Baracka Obamy. Podkreślano, że Rosja gotowa jest na pragmatyczny dialog z USA i Zachodem, domagając się przy tym uznania jej za partnera.
Faktem jest, że bez dialogu czy porozumienia z Rosją nie można rozwiązać kilku ważnych problemów bezpieczeństwa międzynarodowego. Moskwa ma istotny wpływ na politykę wobec Iranu, proliferację broni masowego rażenia czy konflikt w Syrii. Rosja może okazać się przydatna także w procesie pokojowym na półwyspie koreańskim, uregulowaniu sytuacji w Afganistanie, konflikcie w Libii czy relacjach z Turcją.
Przede wszystkim jednak dla prezydenta Trumpa Rosja może odegrać rolę języczka u wagi w konfrontacji z Chinami. Aksjomatem w obecnej polityce amerykańskiej jest założenie, że Rosja jest problemem, lecz nieporównywalnie mniejszym niż Chiny. Zagrożeniem jest Pekin, a z Moskwą Amerykanie jakoś sobie poradzą lub się porozumieją.
Otwiera to więc możliwość pragmatycznego dialogu z Rosją niezbyt precyzyjnie nazywanego resetem lub normalizacją. W praktyce będzie to odwilż, ponieważ okoliczności rzeczywistości międzynarodowej pozostaną w zasadzie niezmienne, a za zbliżeniem i ociepleniem relacji stać będzie realpolitik i doraźne interesy. Nie raz bowiem strony zmieniały kurs polityczny, dokonując przewartościowania wzajemnych stosunków.
Pierwszy taki zwrot, określany nawet mianem miodowego miesiąca, miał miejsce po rozpadzie ZSRR w 1991 r. Wynikał z nadziei Zachodu na demokratyzację Federacji Rosyjskiej. Stąd gotowość niemal nieograniczonej pomocy finansowej i politycznej dla prezydenta Jelcyna. Drugim zwrotem był „strategiczny wybór” prezydenta Putina po 11 września 2001 r. Przywódca Rosji był pierwszym, który zaproponował daleko idącą pomoc w wojnie z terroryzmem.
Później był słynny reset prezydenta Obamy w 2009 r., czyli „nowe otwarcie” po wojnie rosyjsko-gruzińskiej w 2008 r. Administracja Obamy liczyła, że zdoła na tyle wzmocnić urzędującego wówczas prezydenta Dmitrija Miedwiediewa, by zachęcić go do usamodzielnienia wobec przesuniętego na stanowisko premiera Władimira Putina.
Polityka resetu jednak się nie powiodła, tandem Putin-Miedwiediew okazał się trwały, a jej symbolicznym fiaskiem był kryzys w relacjach amerykańsko-rosyjskich, który wybuchł po oskarżeniach wobec sekretarz stanu Hillary Clinton o inspirowanie protestów politycznych w Moskwie po fałszerstwach w wyborach do Dumy w 2011 r. Od tego czasu stopniowo narastało ochłodzenie w relacjach, a 2014 r. uznaje się za ostateczną cezurę „wyjścia Rosji ze świata Zachodu”.
Zwolennicy dialogu z Rosją i „przywrócenia jej Zachodowi” podkreślają, że pozwolą one nie tylko rozwijać wzajemne stosunki, ale także rozwiązywać problemy bezpieczeństwa międzynarodowego. Ich zdaniem wzmocnienie związków Rosji z Zachodem pozwoli zakotwiczyć Moskwę w świecie demokratycznym. Problem polega jednak na tym, że nawet jeśli dokona się reset, to Zachód nie może liczyć na zmianę kultury politycznej Rosji. System władzy w Moskwie pozostanie autorytarny, a ideologia konserwatywna, bo to – wraz z określeniem Zachodu jako wroga – pozwoliło Kremlowi skonsolidować władzę.
Nie można także oczekiwać, że Władimir Putin porzuci strategię, która okazała się skuteczna. Zachód nie wymusi na Rosji zasadniczych ustępstw w rodzaju zwrotu Krymu. Najwyżej zadowoli się symbolicznymi posunięciami w rodzaju wymiany więźniów i pomocą w rozwiązywaniu problemów bezpieczeństwa międzynarodowego. Mimo to przestanie Rosję uważać za pariasa i pozwoli ogłosić Kremlowi długo oczekiwany sukces, czyli akceptację jego polityki przez państwa zachodnie.
Sukces Putina będzie jednak niepełny, ponieważ wprawdzie kontakty z Rosją zostaną zintensyfikowane, a on sam zostanie zaproszony do USA na szczyt G7 w 2020 r., to nie będzie to równoznaczne z przywróceniem jej stałego członkostwa w tym prestiżowym formacie, który dla Moskwy jest synonimem uznania za mocarstwo. Nie zostaną także zniesione sankcje, bo wciąż nie ma do tego podstaw.
O resecie, czyli „wyzerowaniu” relacji, nie ma więc mowy. Nie będzie to też normalizacja, bo kontakty pozostaną pełne napięcia, konfliktogenne oraz podatne na kryzysy. To, czego można się realnie spodziewać, to odprężenie z akceptacją stanu faktycznego w nadziei na postęp w rozwiązywaniu kilku najpilniejszych problemów bezpieczeństwa międzynarodowego.