Nauka
Sukces w leczeniu autyzmu. Terapia genowa naprawia mutacje
17 grudnia 2024
Japończyk Shoji Morimoto jest człowiekiem „do niczego”. W kontrze do społeczeństwa nastawionego na produktywność rozpoczął działalność jako osoba do wynajęcia, która nie robi nic. Swój czas ofiarowuje klientom za darmo, ale pod warunkiem, że nie będą niczego od niego oczekiwać.
Rozpoczynam usługę, którą nazywam „nicnierobiący człowiek do wynajęcia”. Proszę mnie wynajmować, jeżeli potrzebujecie towarzystwa w restauracji, do której głupio iść samemu, jeżeli brakuje osób do gry. Jeżeli chcecie, żeby ktoś zajął wam miejsce na oglądanie kwiatów wiśni. Po prostu w każdej sytuacji, w której potrzebna jest jedna osoba. Usługa jest bezpłatna. Doliczam dojazd ze stacji Kokubunji. Poza prostym odpowiadaniem na pytania niczego nie potrafię
– tak brzmi ogłoszenie czterdziestoletniego Japończyka Shojiego Morimoto.
Pierwszy raz swoje usługi zaproponował na Twitterze w 2018 roku. Jest z wykształcenia fizykiem. Latami pracował w firmach i korporacjach, ale nie potrafił znaleźć dla siebie miejsca w japońskiej kulturze biznesu. Rozczarowany ideą sprzedawania swoich umiejętności postanowił znaleźć sposób na życie w społeczeństwie, nie pracując, a tylko „będąc”.
Idea sprzedawania czasu nie jest nowa. Od lat mężczyźni wychodzą do pubu, żeby nad kieliszkiem czy kuflem użalać się barmanowi na temat swojego życia, a kobiety umawiają się na czterogodzinne sesje zwierzeń u fryzjera czy kosmetyczki. W Azji, a szczególnie w Japonii, popularne są usługi hostów lub hostess – osób, które umilają swoją obecnością czas płci przeciwnej. W klubach, w których pracują, można się z nimi napić, flirtować, śpiewać karaoke, ale relacja nie wychodzi poza te ramy. Tymczasem w Chinach popularne jest wynajmowanie „partnera” na Chiński Nowy Rok. W tym okresie wiele młodych osób wyjeżdża z miast do domów rodzinnych na wsi. Tam rodzice zarzucają ich – szczególnie kobiety – pytaniami o ślub i dzieci. Jeżeli przyjadą na święta z nowym chłopakiem, rodzice dadzą im spokój przynajmniej na chwilę.
Zwykle jednak za każdą z takich usług stoi pewna wartość dodana. Nawet jeżeli nie otrzymujemy drinka, nie śpiewamy razem karaoke, a tylko rozmawiamy, to od osoby, którą „wypożyczamy”, oczekujemy pewnej otwartości, miłej aparycji. Nawet jeżeli jedyne, czego chcemy, to jej towarzystwo, powinny się z nim wiązać pewne umiejętności społeczne, wiedza i prezencja. Tymczasem Shoji Morimoto nie oferuje nic z tych rzeczy. Stara się być przezroczysty i nijaki. Ubiera się w proste dżinsy, T-shirty i bejsbolówkę. Unika jakichkolwiek wyróżniających cech. Zapytany o to, jakie ma hobby, odpowiada, że „żadne”. Dłuższe pytania kwituje krótko: „Nie wiem”. Nie jest też aktywnym rozmówcą, nie kontynuuje dialogu, pytając: „A ty?”. Mimo to klientów nie brakuje, a Morimoto spotyka się nawet z trzema osobami dziennie.
Polecamy:
Morimoto otrzymuje wiele propozycji, w których chętnie przebiera. Stara się nie spotykać z tymi samymi osobami wielokrotnie i nie powtarzać doświadczeń. Unika koncertów i występów artystów, którzy go nie interesują. Odrzuca wszystko, co wymagałoby od niego robienia „czegokolwiek” – na przykład pomocy we wniesieniu pralki do mieszkania. Większość próśb jest dość prosta – wspólne wyjście do restauracji, zjedzenie deseru w kawiarni. Osoby samotne mają możliwość uczestnictwa w aktywnościach, które są przeznaczone dla par. Morimoto był poproszony, aby siedzieć w domu klienta i czytać mangi, aby zmotywować go do nauki do egzaminu. Odbierał z lotniska kobietę, która marzyła, by ktoś czekał na nią w hali przylotów. Stał za plecami dziewczyny, która konfrontowała się z sąsiadem w sprawie spadających z balkonu ubrań.
Media, którym Morimoto udzielił wywiadów (BBC, NYPost), raportują, że za swoje usługi bierze 10 000 jenów (ok. 250 złotych). W autobiografii (Rental Person Who Does Nothing. A Memoir, New York 2023) pisze jednak, że nie przyjmuje zapłaty, a oczekuje jedynie zwrotu kosztów dojazdu i opłat za wszystkie wejściówki, napoje czy jedzenie, które są częścią spotkania. Czasami otrzymuje karty podarunkowe. Boi się, że opłata nałożyłaby na niego oczekiwania. Z drugiej strony w przypadku wolontariatu klienci również liczą na uwagę, empatię i dostępność „performera”. Morimoto stawia granice, wybierając wyłącznie te zlecenia, z którymi czuje się komfortowo, i kurczowo trzyma się idei „robienia niczego”. Raz zdarzyło mu się opuścić spotkanie. Został zaproszony na pewną galę, w trakcie której kolejne osoby opowiadały podniośle o swoich marzeniach. Poczuł się niekomfortowo, więc wyszedł i wysłał wiadomość z przeprosinami.
Prostota otrzymywanych zadań przypomina Morimoto przyjaźnie z dzieciństwa. Dzieci spotykają się, żeby robić coś razem – grać w gry czy czytać mangi. Mogą siedzieć w ciszy i spędzać czas razem, nie robiąc nic konkretnego. Niektóre zadania mogłyby być wykonane przez komputer albo aplikację na telefonie – na przykład prośba o wysłanie wiadomości z przypomnieniem o obcięciu paznokci. Klientom zależało jednak na połączeniu z drugim człowiekiem. Niektórzy proszą go, aby o nich pomyślał albo pomodlił się o nich. Dzięki swojej „pracy” Morimoto odkrył, że ludzie nie chcą pokazywać swoich słabości przed bliskimi. Jest wiele rzeczy, którymi łatwiej podzielić się z nieznajomym. Czasami wystarczy, żeby ktoś był obok. Rzeczy mogą być inne tylko dlatego, że ktoś jest obok. Nie musi, ale jeżeli jest, to coś się zmienia – zauważa.
Polecamy: Piękni, zdrowi, nieaktywni – młodzi ludzie na całym świecie przestają szukać pracy
Idea „robienia niczego” jest dla Morimoto tak ważna, że nawet autobiografię „napisał” w ten sposób. Redaktor wysyłał mu serię pytań, na które japoński ekscentryk odpowiadał krótko i tylko w taki sposób, żeby nie wymagało to od niego dodatkowego wysiłku intelektualnego. Inspirację zaczerpnął od terapeuty i pisarza Jinnosukego Kokoroyi, głośnego krytyka japońskiej kultury skupionej na pracy i produktywności. To on pierwszy wyraził pogląd, że wynagradzane nie powinno być „robienie”, a samo „bycie”. Bo wartością jest człowiek sam w sobie, a nie umiejętności, które może podarować społeczeństwu. Morimoto pisze: Chciałbym świata, w którym nawet ludzie, którzy nie mogą zrobić nic dla innych, nie mogą w żaden sposób przysłużyć się społeczeństwu, mogli żyć bez stresu. Według niego praca nigdy nie jest wynagradzana w sposób, który równoważy związany z nią stres.
Czy można robić „nic” i wciąż pozostawać wartościową jednostką dla społeczeństwa? I czy ktokolwiek rzeczywiście robi „nic”? Sam Morimoto przyznaje, że jego obecność miała znaczenie dla osób, które go wynajęły. Z ich perspektywy nie jest on kimś, kto „nie robi nic”, a słuchaczem, motywatorem, czasami naczyniem, do którego można przelać trochę smutku. Wiele osób wykorzystuje jego usługi, aby móc mówić o sobie i nie czuć przymusu pytania go o cokolwiek czy zastanawiania się, jak się czuje „towarzysz”. To dość narcystyczne, ale jakże wyzwalające. W japońskim społeczeństwie, które ciągle nakazuje myśleć o innych, to ogromna ulga móc być sobą z kimś, na którego aprobacie w ogóle nam nie zależy. Morimoto nie sprzedaje iluzji przyjaźni. Dostarcza jedynie ten produkt, który reklamuje – swoją obecność. Poza tym nic.
Nadzieja i postulat Shojiego Morimoto, żeby człowiek był ceniony za samą swoją obecność i żeby każdy mógł żyć bez stresu związanego z pracą, wybrzmiewa w Japonii szczególnie mocno. Jednocześnie postać samego Morimoto wiąże się z kontrowersjami. Nie robienie niczego, zwłaszcza za darmo, wymaga nakładów pieniężnych. Pisze on, że utrzymuje rodzinę i dzieci dzięki oszczędnościom sprzed sześciu lat, ale bardziej prawdopodobne jest, że wysiłek utrzymania domu spoczywa na barkach jego żony, zawodowej ilustratorki. W 2018 roku Morimoto zdecydował się nawet na separację, ponieważ odczuwał brak „wolności” w związku z obowiązkami domowymi i opieką nad dzieckiem. W serialu dokumentalnym na swój temat Japończyk porównał się do Steve’a Jobsa, twierdząc, że jego misja tworzenia nowych wartości jest na tyle ważna, że musi traktować ją priorytetowo wobec opieki nad dziećmi.
Może Cię zainteresować: