Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
Pod wieloma względami to normalna dzielnica. „To coś więcej niż brud i bieda. To wspólnota tętniąca życiem” – mówią dumni mieszkańcy
Dharavi, największe slumsy Mumbaju, widać już z powietrza, gdy samolot zniża się do lądowania. Liche domki, przykryte falistą blachą i brezentem, wyróżniają się na tle otaczających je blokowisk. Dharavi to jednak slumsy inne niż wszystkie. Przypomina dobrze zorganizowane przedsiębiorstwo napędzające gospodarkę ponad 20-milionowej mumbajskiej metropolii.
W Dharavi, które ma powierzchnię trzykrotnie większą niż Łazienki Królewskie w Warszawie, żyje prawie milion mieszkańców. Oznacza to, że ten kawałek ziemi jest jednym z najgęściej zamieszkałych miejsc na planecie. Jest tu ciasno i gwarno – nawet jak na wiecznie zakorkowany i przeludniony Mumbaj – dwudziestokilkumilionową metropolię na zachodzie Indii.
Przeciskam się przez labirynt wąskich na 30–40 centymetrów uliczek. Trzeba uważać na zwisającą z góry plątaninę kabli – pułapkę na wysokich i nieuważnych. Łatwo się też potknąć o wystające kamienie i kawałki betonu. Do ciasnych zaułków i przesmyków z trudem przedziera się światło słoneczne. Jest duszno, gorąco, brakuje tchu i powietrza.
Mieszkańcy żyją w wielkim ścisku, stłoczeni po kilka osób w małych izbach. Nieraz wystarczy się przeciągnąć, aby twoje ręce były już u sąsiada. Odrobina prywatności jest tu świętością. „Tu nie wolno robić zdjęć. Mieszkańcy godzą się na przyjeżdzające wycieczki, ale nie lubią, jak robi im się fotografie” – ostrzega Muhammed, mój przewodnik po osiedlu, właściciel firmy Inside Mumbai Tours. „Powiem ci, kiedy możesz wyciągnąć aparat” – dodaje.
Dharavi to to nie tylko największe slumsy w Mumbaju, ale także jedna z większych dzielnic biedy na całej kuli ziemskiej. Większe od niego jest tylko Orangi Town w pakistańskim Karaczi oraz slumsy Mexico City.
Infrastruktura sanitarna Dharavi jest więcej niż skromna. Bieżąca woda jest tylko przez trzy godziny dziennie, a na jedną toaletę przypada kilkaset osób. Z tego powodu większość mieszkańców załatwia swoje potrzeby na ulicach lub prosto do zaśmieconej rzeki. Młode pokolenie stara się usprawnić sanitarne problemy za pomocą mobilnych aplikacji informujących, kiedy można pójść do umywalni, aby najkrócej stać w kolejce.
Plagą Dharavi, podobnie zresztą jak i całego Mumbaju, są szczury. Gryzonie sprawiają wrażenie, jakby nie bały się ludzi, ci zaś jakby przywykli do ich obecności. To zwykły element miejskiego pejzażu. Szczury i przenoszone przez nie choroby nieraz dziesiątkowały miejscową populację. Podczas gdy średnia długość życia w Indiach wynosi 67 lat, mieszkańcy Dharavi odchodzą ze świata zwykle kilka lat wcześniej.
Dharavi to nie tylko slumsy – wstydliwy i niechciany dowód społecznych nierówności. Dzielnica pełni także ważną rolę w miejskim ekosystemie. To wielka oczyszczalnia – „nerki i wątroba” Mumbaju – bez której miasto udusiłoby się od plastiku i śmieci. Ten skrawek ziemi przerabia 85 proc. odpadów komunalnych!
Dharavi zyskało złą sławę po nagrodzonym Oscarem filmie „Slumdog Millionaire” Danny’ego Boyle’a. Dzielnicę przedstawiono w nim jako siedlisko bezprawia i patologii. „Strasznie zdenerwował mnie ten film, bo przedstawia bardzo jednostronny i fałszywy obraz Dharavi. Wkurzył mnie już sam tytuł – „Slumdog” (ang. „Pies ze slumsów”). Nie wypieram się pochodzenia, ale do bycia psem się nie poczuwam” – mówi Muhammed.
Dharavi dużo brakuje też do dzielnicy zbrodni. „Tu prawie nie ma zorganizowanej przestępczości. Widzisz, żeby ktoś wyciągał ręce po pieniądze? Tu każdy pracuje” – pokazuje ręką na fabryczki i manufaktury. I rzeczywiście, za wyjątkiem kilku kalekich żebraków, których widziałem przy wyjściu z miejskiej kolejki, nie ma tu nikogo, kto by prosił o pieniądze.
Pod wieloma względami to normalna dzielnica. Działają tutaj placówki edukacyjne, straż pożarna, kościoły, hinduskie świątynie czy meczety. Mieszkańcy chodzą do pracy, a dzieci do szkoły. Dlatego dzieło Danny’ego Boyle’a tak ukuło dumę miejscowych, którzy rozpoczęli walkę o poprawę wizerunku Dharavi.
„Ten film sprawił, że zacząłem zajmować się oprowadzaniem po Dharavi” – mówi Muhammed. „Pierwszy był amerykański dziennikarz, który szukał kogoś z wewnątrz. Pomogłem mu i oprowadziłem go po okolicy. Potem byli następni. Teraz zatrudniam kilka osób” – podkreśla. „Slumsy to coś więcej niż brud i bieda. To wspólnota – tętniąca życiem, różnorodna społeczność” – dodaje.
Większość mieszkańców dzielnicy to wyznawcy hinduizmu (60 proc.). Dużo jest również muzułmanów (33 proc.) oraz chrześcijan (6 proc.). Mieszkańcy Dharavi pochodzą ze wszystkich części Indii – nie tylko z Mumbaju i okolic. Na osiedlu znajdują się 24 świątynie hinduistyczne, 12 meczetów i 6 kościołów.
Ten religijny i narodowościowy tygiel o dziwo nie jest jednak mieszanką wybuchową. „Zobacz! Muzułmańscy rzemieślnicy robią kapliczki dla wyznawców hinduizmu. To pełna symbioza. W Dharavi nigdy nie było poważnych konfliktów na tle religijnym” – tłumaczy Muhammed.
Na początku XIX w. miejsce, w którym dziś znajduje się Dharavi, było małą rybacką wioską położoną pośród mokradeł i lasów. Rozrastająca się mumbajska metropolia szybko pożerała kolejne połacie ziemi, a regulacje rzek i wielkie inwestycje przepędzały rdzennych mieszkańców w odleglejsze i mniej zatłoczone regiony.
Tłok, brud i chaotyczna zabudowa Mumbaju przyczyniły się w 1869 r. do wybuchu epidemii dżumy, która zabiła ok. 200 tys. osób. Rząd brytyjski przeniósł wtedy do Dharavi część najbardziej szkodliwych gałęzi przemysłu wraz z biedniejszymi mieszkańcami. Narodził się slumsy, które z czasem rozrosły się do monstrualnych rozmiarów. Dharavi było często pierwszym i ostatnim przystankiem dla milionów migrantów z całych Indii, których kusiła potęga Mumbaju i przyciągał rosnący przemysł.
Slumsy szybko stały się ważną częścią Mumbaju. Dzielnica pulsowała życiem, powstały w niej małe zakłady i manufaktury. Mieszkańcy pracowali po kilkanaście godzin, aby przeżyć i utrzymać się na powierzchni. Tak jest do dziś. W Dharavi przez cały tydzień pracują fabryczki zajmujące się m.in. garncarstwem, wytwarzaniem wyrobów ze skóry czy produkcją żywności. Obecnie podstawą lokalnego przemysłu jest jednak segregacja i recykling odpadów.
Jestem w części przemysłowej. W małej izbie tłoczy się kilku nastolatków, którzy segregują odpadki. Obok, w wielkich i drogich maszynach, plastik rozdrabniany jest na małe kawałki. „Te urządzenia kosztują grube tysiące dolarów. Przywożą je do nas wielkie firmy” – tłumaczy przewodnik.
Przerobiony plastik wraca na rynek i jest sprzedawany dużym, międzynarodowym koncernom na całym świecie. Łącznie jest tutaj prawie 7 tys. fabryk i 15 tys. minimanufaktur. Roczny obrót ze wszystkich branż wynosi miliard dolarów, co czyni Dharavi jednymi z najbardziej produktywnych slumsów na świecie. Za pracą nie idzie jednak płaca. Średnie zarobki w slumsie to 300 rupii – czyli kilka dolarów dziennie.
Na slumsy coraz bardziej pożądliwym okiem patrzą deweloperzy. Dharavi znajduje się na dobrych gruntach budowlanych i jest warte miliony dolarów. Na cenę wpływa m.in. bliskość lotniska i dogodne położenie między dwoma głównymi liniami kolei podmiejskiej. Walka o grunt toczy się tu od ponad kilkunastu lat. Władze podjęły liczne wysiłki w celu zastąpienia slumsów nowoczesnymi blokami. Oferty odszkodowań dla mieszkańców były jednak bardzo skąpe.
Ludzi w slumsach trzymają również niskie koszty życia. Wielu z nich, mimo licznych niedogodności, jest przywiązanych do ciasnych, ale niedrogich mieszkań w Dharavi. Czynsze wynoszą tu zaledwie kilka dolarów miesięcznie – wyjątkowo mało jak na Mumbaj, najdroższe miasto w Indiach i jedną ze stolic światowego handlu. Wielu mieszkańców nie chce też rezygnować z obecnego stylu życia. Historia pokazuje, że ludzie wychowani w Dharavi zwykle nie odnajdują się w blokowiskach.
Rozwiązaniem wydaje się powolna przemiana slumsów w miejsce przyjemniejsze do życia – zamożniejsze, czystsze i z lepszą infrastrukturą. Biorą się za to sami mieszkańcy, którzy powoli zmieniają obraz dzielnicy. Kilka lat temu grupa przedsiębiorczych kaletników zaczęła sprzedawać swoje produkty pod marką „Dharavi”, otworzyli nawet klimatyzowany sklep.To chyba jedno z nielicznych miejsc w slumsach, gdzie można zapłacić kartą kredytową. Wyroby są wysokiej jakości i niczym się nie różnią od tych sprzedawanych w eleganckich butikach. Zresztą te również często pochodzą z Dharavi, bo wiele znanych marek korzysta z taniej i dobrej pracy miejscowych rzemieślników.
„Niedługo być może otworzymy sklep na Kolabie (jednej z najdroższych dzielnic w Mumbaju)” – rozmarzył się na chwilę właściciel sklepu, pokazując mi swoje towary. „Choć na razie zabiłyby nas czynsze” – dodaje po chwili, schodząc na ziemię ze swoimi marzeniami. Miejscowi rzemieślnicy coraz lepiej odnajdują się jednak na globalnym rynku, a internet daje im coraz więcej możliwości dotarcia do klientów bez pośredników. To wielka szansa dla tego miejsca i żyjących tutaj biednych, ale pracowitych i dumnych mieszkańców.