Nauka
Samoloty bez spalin? Amerykańscy naukowcy proponują małą rewolucję
18 czerwca 2025
Współczesna polityka coraz częściej przypomina teatr, w którym główną rolę grają sondaże. Traktujemy je niczym wyrocznie, ale gdyby ufać im bezkrytycznie, Donald Trump nigdy nie zostałby prezydentem USA, Wielka Brytania pozostałaby w Unii Europejskiej, a w Pałacu Prezydenckim w Warszawie nie zamieszkaliby ani Andrzej Duda, ani Karol Nawrocki. Problem nie tkwi jednak w samych sondażach, lecz w tym, jak ślepo im wierzymy – i jak łatwo fetyszyzujemy ich wyniki. Przyczyn tego zjawiska jest wiele. Przyjrzyjmy się im bliżej.
Historia sondaży wyborczych to nie tylko opowieść o badaniach i statystykach. To również długa lista pomyłek, które zmieniły bieg politycznych losów.
Jedna z najbardziej znanych porażek wydarzyła się w 1936 roku. Prestiżowy amerykański tygodnik Literary Digest, opierając się na gigantycznej próbie 2,3 mln odpowiedzi, z przekonaniem ogłosił zwycięstwo republikanina Alfa Landona nad urzędującym prezydentem Franklinem D. Rooseveltem. Wynik? Landon zdobył… zaledwie dwa stany. Porażka tygodnika była tak druzgocąca, że przyczyniła się do jego upadku. Co zawiniło? Błąd metodologiczny – pytano głównie zamożniejszych Amerykanów, którzy w czasie Wielkiego Kryzysu stanowili zdecydowaną mniejszość.
W 1948 roku historia znów zakpiła z ankieterów. Prezydent Harry Truman wygrał wybory, mimo że większość sondaży wyborczych dawała zwycięstwo jego rywalowi – Thomasowi Deweyowi. Najwięksi gracze branży (Roper, Gallup, Crossley) zakończyli badania zbyt wcześnie, nie zauważając zmiany nastrojów w ostatnich dniach kampanii.
Podobne wpadki miały miejsce także później. W 1980 roku większość sondaży zapowiadała zaciętą walkę Jimmy’ego Cartera z Ronaldem Reaganem – ten drugi wygrał z niemal dwucyfrową przewagą. Te przykłady pokazują, że sondaże nie odzwierciedlają nastrojów społecznych z dnia wyborów.
W ostatnich latach sytuacja wcale się nie poprawiła. Brexit w 2016 roku i wygrana Donalda Trumpa w tym samym roku nad faworyzowaną demokratką Hillary Clinton były dla sondaży jak zimny prysznic. Co poszło nie tak?
W przypadku Trumpa głównym problemem nie były sondaże ogólnokrajowe, ale te lokalne – w kluczowych stanach, które ostatecznie przesądziły o wyniku. Do tego doszedł inny, poważny problem: wielu wyborców po prostu nie mówiło wprost, że zamierzają głosować na kontrowersyjnego kandydata. Zjawisko to – tzw. social desirability bias – polega na ukrywaniu prawdziwych intencji w obawie przed oceną. Jeszcze do niej wrócimy.
Badanie opublikowane w Journal of Big Data pokazało, że podobne błędy wystąpiły również w Argentynie w 2019 roku. Tam również niedoreprezentowana próba i niechęć wyborców do szczerości doprowadziły do kompletnie chybionych prognoz. Wnioski? Sondaże zawodzą dziś niemal wszędzie. Ale czy to na pewno wina liczb?
Polecamy: Czy w politycznej walce są jakieś granice? „Wartości niewiele znaczą”
Jak przypomina dr hab. Radosław Marzęcki, politolog i badacz komunikacji politycznej z Uniwersytetu Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie, sondaż to jedynie „fotografia chwili”. A przecież nikt nie przewiduje zakończenia filmu na podstawie jednej stopklatki.
– Nie da się prognozować wyniku wyborów na podstawie jednego badania, zwłaszcza że wielu wyborców decyzję podejmuje dopiero w ostatnim momencie – podkreśla ekspert. Jego zdaniem przeceniamy precyzję sondaży i zbyt łatwo bierzemy ich wyniki za pewnik.
Co gorsza, dziś badań jest za dużo, a ich jakość – coraz częściej – pozostawia wiele do życzenia. Goniąc za newsem, media publikują wszystko, co tylko da się szybko opracować. To właśnie szybkość, a nie rzetelność, stała się nową walutą w świecie sondaży. To zaś prosta droga do wypaczenia i osłabienia demokratycznej debaty.
Przeczytaj także: Przecieki, które wstrząsnęły światem. Zmieniły politykę na zawsze
Wielu z nas chciałoby wierzyć, że sondaż to Wyrocznia z Matriksa, bezbłędnie opisująca przyszłość. Tymczasem rzeczywistość jest znacznie bardziej skomplikowana. Sondaże wcale się nie zepsuły – one po prostu coraz wyraźniej pokazują swoje ograniczenia.
– Przeceniamy precyzję sondaży jako narzędzia badawczego – mówi dr hab. Radosław Marzęcki i podaje konkretny przykład mylnego czytania sondaży. To właśnie takie rozumowanie przyczyniło się do przedwczesnego ogłoszenia zwycięstwa przez Rafała Trzaskowskiego w niedawnych wyborach prezydenckich. – To, że wynik pokazuje 49 proc., wcale nie znaczy, że poparcie w populacji wynosi dokładnie tyle. W rzeczywistości może się ono wahać w granicach 46–52 proc. A jeśli drugi kandydat ma 51 proc., to precyzja pomiaru jest równie ograniczona, a zatem faktyczna kolejność kandydatów jest zawsze sprawą otwartą – wyjaśnia politolog z UKEN.
To nie wszystko. Problem zaczyna się już na poziomie podstawowym – przy doborze próby. Choć większość sondaży stara się być reprezentatywna pod względem wieku, płci i miejsca zamieszkania, to często ignorowane są inne, równie istotne zmienne: poziom wykształcenia, dochody, styl życia. A przecież bardzo silnie korelują one z preferencjami politycznymi.
– Im więcej zmiennych próbujemy kontrolować, tym droższe staje się badanie – dodaje rozmówca Holistic News. – A że media i zleceniodawcy szukają oszczędności, najczęściej ograniczają się do tych najprostszych kryteriów. Efekt? Próby badawcze nie oddają pełnego obrazu społeczeństwa, a wyniki zaczynają się rozjeżdżać z rzeczywistością.
Sondaże w klasycznej formie próbują zamrozić rzeczywistość – zrobić zdjęcie dynamicznego zjawiska, jakim jest opinia publiczna. Problem w tym, że sondaż jest statyczny. Mierzy zjawisko w danym momencie. To nie jest narzędzie do prognozowania tego, co wydarzy się za tydzień czy miesiąc. A współczesna kampania toczy się całą dobę.
Kolejnym kłopotem są wyborcy niezdecydowani – coraz liczniejsza, ale trudna do uchwycenia grupa. – W standardowych badaniach są oni często rozdzielani automatycznie, proporcjonalnie do wyników pozostałych kandydatów. Tyle że to błąd. Przed wyborami w 2023 roku było jasne, że wśród niezdecydowanych dominują nastroje antyrządowe. Mimo to większość z nich wciąż przypisywano liderowi sondaży, czyli PiS-owi – wskazuje ekspert.
Co więcej, wielu respondentów po prostu nie mówi prawdy. Część – zwłaszcza sympatycy kontrowersyjnych ugrupowań – unika ujawniania swoich preferencji. Pojawia się zjawisko shy voters, „nieśmiałych wyborców”, którzy w badaniach odpowiadają bez przekonania lub niezgodnie z prawdą.
Na dokładność wpływają również czynniki organizacyjne. Badania realizowane są w pośpiechu, pod presją czasu i mediów. – Nie da się zlecić badania dziś i mieć rzetelnych wyników jutro. A tak dziś często się pracuje – mówi ekspert. – Liczy się szybkość, nie jakość. W rezultacie sondaż staje się produktem medialnym, a nie narzędziem rzetelnej diagnozy społecznej.
Zaburzenia mogą wynikać także z tak zwanego efektu odmowy – coraz więcej osób odmawia udziału w badaniach. W jednym z exit polli w Polsce aż 16–20 proc. zaproszonych wyborców nie chciało wziąć udziału w badaniu. I to nie jest losowa grupa – często to sympatycy jednej, konkretnej opcji politycznej. Ich brak w próbie ma realny wpływ na końcowy wynik badania.
Ostatecznie sondaż – choć przydatny – nie jest ani kompasem, ani zegarem, ani scenariuszem. To tylko stopklatka rzeczywistości. Narzędzie przybliżone, niedoskonałe i wymagające dużej pokory w interpretacji. W kampaniach, w których decyzje zapadają na ostatniej prostej, sondaże przeprowadzone kilka dni wcześniej po prostu niczego nie tłumaczą. A my wciąż próbujemy na ich podstawie odgadywać przyszłość.
Sondaże, pierwotnie pomyślane jako narzędzie diagnozy społecznej, dziś coraz częściej przypominają show. Media lubią je, bo są zrozumiałe, efektowne, dają szybkie nagłówki: „lider poparcia”, „spadek notowań”, „niespodziewany wzrost”.
– To już nie tylko informacja, to waluta cytowalności. Redakcje zamawiają badania nie po to, by wiedzieć więcej, tylko by być cytowane – mówi nasz rozmówca. – To też forma politycznego marketingu – liczby są łatwe do sprzedaży.
Problem w tym, że odbiorca nie zawsze rozumie, co czyta. Mało kto tłumaczy, czym jest margines błędu, jak wygląda konstrukcja próby czy jak interpretować statystyczne granice błędu. Efekt jest taki, że rośnie zjawisko bandwagon effect – wyborcy chętniej głosują na lidera, bo chcą być po stronie zwycięzcy. Sondaże zaczynają działać performatywnie – zmieniają rzeczywistość, którą miały tylko opisywać.
Czy to znaczy, że powinniśmy sondaże porzucić? Niekoniecznie. Ale warto przestać traktować je jak wyrocznię. To użyteczne narzędzie – o ile pamiętamy, czym naprawdę jest.
Aby uniknąć dalszego rozczarowania, potrzebna jest głęboka rewizja. Z jednej strony, po stronie pracowni badawczych: przykładania więcej uwagi do jakości, mniej cięcia kosztów. Z drugiej, po stronie mediów: krytyczne podejście, edukacja odbiorcy, rezygnacja z sensacji. A po stronie obywateli – dystans.
Bo demokracja opiera się na zaufaniu, ale nie na naiwności. A polityczna przyszłość, jak każda przyszłość, wymyka się prostym prognozom.
Może Cię także zainteresować: Władza, pieniądze i media. Bezstronność staje się dekoracją