Prawda i Dobro
Ogień, rakija i tajemniczy wędrowiec. Wieczór Badnjaka na Bałkanach
20 grudnia 2024
Szkoły średnie stoją przed wielkim wyzwaniem. Naukę rozpoczyna właśnie podwójny rocznik uczniów. To jednocześnie powrót do przeszłości polskiej edukacji stawiającej na wiedzę i akademicki rygor, z którymi się nie dyskutuje
Absolwenci ostatnich klas gimnazjów będą szli starym trybem i po trzech (w liceach) lub czterech latach (w technikach) przystąpią do egzaminów końcowych. Uczniowie, którzy pierwszy raz skończyli ósme klasy podstawówek spędzą w szkołach średnich rok dłużej. Nakładające się roczniki spowodowały poważne problemy logistyczne, a wielu młodych ludzi i ich rodziców w czasie rekrutacji przeżywało wielkie emocje, gdy okazywało się, że szkołach, zwłaszcza tych lepszych, brakowało miejsc. Z kolei od sierpnia opinię publiczną wzburzają publikowane w internecie plany lekcji licealistów, którzy często będą musieli uczyć się systemie zmianowym i do wieczora siedzieć w szkołach.
Komfort pracy uczniów i nauczycieli jest ogromnie ważny, bo w dużej mierze decyduje o tym, co absolwenci wyniosą ze szkoły, jak zdadzą egzaminy i jakie kompetencje wniosą potem na uczelnie czy wprost na rynek pracy. W gorączce przygotowań do roku szkolnego najwięcej uwagi zwrócono na to, gdzie i kiedy uczą się nastolatkowie, a przecież nie mniej ważne jest, czego będą się uczyć. O tym decyduje nowa podstawa programowa, która określa treści zawarte w podręcznikach.
Co roku przed powrotem z wakacji media próbują szacować, ile kosztuje szkolna wyprawka przeciętnego ucznia. Według raportu firmy Deloitte początek roku szkolnego średnio kosztować będzie przeciętną polską rodzinę 1 718 zł. Rodzice jednego ucznia przeznaczą na ten cel 1 388 zł, dwóch – 1 898 zł, a trzech – aż 2 742 zł.
Według autorów zestawienia na same książki dla każdego ucznia przeznaczamy średnio 263 zł, czyli 15 proc. budżetu przeznaczonego na początek roku szkolnego. Jednak wydatek ten powinien być nieodczuwalny biorąc pod uwagę, że od ubiegłego roku każdemu uczniowi przysługuje 300 zł rządowej dotacji na podręczniki.
Diabeł tkwi w szczegółach i, jak zawsze, istnieją wyjątki od reguły. Tak jest w przypadku absolwentów klas ósmych, którzy nie mogą liczyć na bezpłatne korzystanie ze szkolnych podręczników, bo rząd przestał finansować zakup książek przedmiotowych do wieloletniego użytku. Uczniowie I klasy o profilu matematyczno-przyrodniczym w jednym z krakowskich liceów za komplet podręczników muszą zapłacić prawie 500 zł, nie wliczając w to ceny podręczniki do języków obcych. Te należą do najdroższych, bo zestaw podręcznika i ćwiczeń potrafi kosztować nawet ok. 100 zł.
Panuje powszechne przekonanie, że każda zmiana w podstawie programowej oznacza żniwa dla wydawnictw, bo z obiegu wypadają podręczniki używane i wszyscy rodzice, chcąc nie chcąc, muszą kupić nowe. To oczywiście prawda, ale wydawcy też narzekają, że dla nich taka reforma to wielka, dodatkowa praca.
„Przygotowanie nowego podręcznika to dla każdego wydawnictwa olbrzymie wyzwanie i obciążenie. Także finansowe” – mówi Paweł Mazur z Gdańskiego Wydawnictwa Oświatowego. „Jeśli wydawca przygotowuje podręcznik przez kilka lat, to później chciałby go również przez kilka następnych lat oferować uczniom i nauczycielom”.
Do tego dochodzi pośpiech w pracy nad podręcznikami i brak wystarczających informacji z Ministerstwa Edukacji. W rezultacie niektórzy nauczyciele uważają, że w nowych podręcznikach jest za mało zadań przygotowujących do matury.
„CKE nie określiła dotychczas, jak będzie wyglądać nowa formuła egzaminu, więc trudno się dziwić wydawnictwom” – mówi Agata Karolczyk-Kozyra, autorka bloga Kreatywny Polonista i nauczycielka z I LO we Wschowie w województwie lubuskim. „Ponadto podręczniki do nowej podstawy programowej w znacznym stopniu opierają się na tych, które były dotychczas. Mają podobne tytuły i bardzo podobne treści, które zostały tylko inaczej rozłożone”.
Wykorzystanie starych podręczników nie może dziwić, bo dostosowanie już istniejących do nowej podstawy programowej jest tańsze i szybsze od stworzenia zupełnie nowych. Pomimo pośpiechu przy ich tworzeniu niektórym wydawnictwom do sierpnia nie udało się uzyskać akceptacji Ministerstwa Edukacji dla nowych książek.
„Znam tryb funkcjonowania wydawnictw edukacyjnych i wiem, że tego czasu na napisanie podręcznika zawsze było mało” – mówi dr hab. Witold Bobiński z Uniwersytetu Jagiellońskiego, dydaktyk i autor podręczników do języka polskiego. „W tym wypadku większym problemem wydaje mi się co innego. Każdy autor chciałby napisać podręcznik atrakcyjny, wyróżniający się na rynku. Chciałby zawrzeć w nim własną koncepcję kształcenia, którą uważa za najlepszą. To staje się niemożliwe, kiedy ma się do upchnięcia w podręcznikach taką masę materiału” – zaznacza ekspert.
Wielu nauczycieli zwraca uwagę na obszerność nowej podstawy programowej i ilość materiału zawartego w podręcznikach. To skazuje pedagogów na porażkę, gdyż z góry wiadomo, że nie zdołają rzetelnie omówić wszystkich wymaganych treści.
Język polski jest jednym z najbardziej przeładowanych przedmiotów, a podstawa programowa w tym wypadku wywołuje wyjątkowo gorące debaty. Witold Bobiński podkreśla, że lista lektur jest długa, a do tego zawiera pozycje rodem z sylabusa dla studentów polonistyki. Nie są to książki odpowiednie dla współczesnych nastolatków, których szkoła powinna zachęcać do lektury. Rezultaty będą opłakane.
„Wśród nastolatków mnożą się postawy obrony przed szkołą, przed pochłanianiem tekstów »na ilość«” – uważa Bobiński. „Jeśli uczeń ma przeczytać jedną, drugą i kolejną książkę, w której na każdej stronie nie rozumie ok. 30 proc. słów, to szybko taką lekturę porzuci”.
„Dajemy uczniom znak: literatura jest nudna. Czy dzięki temu będą czytać więcej? Wątpię” – komentuje Joanna Krzemińska, polonistka z Łodzi i autorka bloga Zakręcony belfer.
Ponadto trzeba pamiętać, że uczniowie niekiedy uczą się kilkunastu przedmiotów, a powinni mieć też czas na odpoczynek i rozwijanie własnych pasji. Badania przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie pokazały, że już uczniowie starszych klas szkół podstawowych są zdecydowanie przeciążeni nauką. Młodzi ludzie poświęcają na prace domowe i przygotowanie do sprawdzianów niemal tyle samo czasu, co spędzają w szkole.
W nowych podstawach programowych widać też wyraźne dążenie do odtworzenia takiej szkoły, jaka istniała przed reformą wprowadzającą gimnazja w 1999 r.
„Wydaje się, że autorzy podstawy programowej chcą uczyć tak, jak oni sami byli uczeni kilkadziesiąt lat temu, a współcześni uczniowie przypominali ich samych z czasów szkolnych” – sugeruje Witold Bobiński.
Dydaktycy zwracają uwagę, że współczesna edukacja dawno odeszła się od myślenia, że główną funkcją szkoły jest przekazywanie jak największej ilości wiedzy. Podstawą sukcesu edukacyjnego, a później zawodowego, jest nauczenie młodych ludzi analizy faktów, krytycznego myślenia i samodzielności w formułowaniu poglądów, jak również wykształcenie w nich najpotrzebniejszych kompetencji społecznych, co w szczególności oznacza umiejętności komunikowania się z innymi.
„Nie jestem pewna, czy wszystkie te elementy można kształtować poprzez treści zawarte w nowej podstawie programowej. Oczywiście, najważniejsze jest to, w jaki sposób nauczyciele dobiorą metody pracy, ale widoczny zwrot w kierunku encyklopedyzmu nie sprzyja takim działaniom” – mówi Joanna Krzemińska. Wydaje się, że po nowym liceum uczniowie wyjdą z głowami nabitymi datami, tytułami i wzorami, które nigdy już nie będą im potrzebne.
„Wystarczy zacząć czytać nową podstawę programową, żeby zobaczyć, że mnożą się w niej konstrukcje takie jak »uczeń zna« i »uczeń rozpoznaje«, »odróżnia«, »rozróżnia«” – zauważa Bobiński. „Żeby znać i rozpoznawać, trzeba to po prostu wkuć. Brakuje sformułowań, które mówią o tym, że uczeń potrafi przekształcać, rozwijać, tworzyć i dyskutować na tematy realizowane podczas zajęć. W ten sposób bardzo trudno będzie nam wykształcić samodzielnie myślących młodych ludzi” – mówi dydaktyk.
Agata Karolczyk-Kozyra, autorka bloga Kreatywny Polonista, pozostaje optymistką.
„Dużo zależy od nauczyciela prowadzącego. Nawet przy bardzo przeładowanej niepotrzebnymi treściami podstawie programowej jesteśmy w stanie uczyć uczniów samodzielnego myślenia” – mówi polonistka.
Pierwsze realne efekty reformy systemu edukacji pokażą dopiero matury pisane przez tegorocznych pierwszoklasistów. Wpływy tych zmian będą jednak odczuwalne przez kolejne lata i dekady. Tymczasem zamiast pewności, że szkoła należycie przygotuje kolejne pokolenia do życia w XXI w., nauczycielom, uczniom i rodzicom pozostaje jedynie nadzieja, że nie wydarzy się nic bardzo złego.