Humanizm
Życie to nie bajka, ale istnieje narrator. Wewnętrzny głos umysłu
21 grudnia 2024
„Strajk dla nas, nauczycieli, jest koszmarem nudy, zniecierpliwienia i lekceważenia ze strony rządu”
PAULINA ŻEBROWSKA: Jako polonista pracujesz od pół roku. Do szkoły, jak mówisz, trafiłeś z przypadku, bo współtworzysz fundację i periodyk literacki. Zatem jak to się stało, że zostałeś przewodniczącym strajku w szkole? Bo zdaje się, że u siebie w szkole jesteś najmłodszy i stażem, i wiekiem.
MARCIN ŚWIĄTKOWSKI*: W szkole wylądowałem, bo po prostu nie mogłem znaleźć pracy w tak zwanej kulturze. A pismo robimy z ekipą „Kontentu” po godzinach, ledwo mając czas na życie prywatne. Jeśli chodzi o szkołę, to mam wykształcenie literaturoznawcze, skończyłem kurs pedagogiczny, więc wszystko się zgadza. Poza tym okazało się, że to jest najlepsza robota wszech czasów. A raczej byłaby, gdyby nie jej aspekty finansowo-prawne.
Kocham pracować z dziećmi. Może to zabrzmi nieskromnie, ale dzieciaki też mnie lubią. Pamiętają to, czego uczyliśmy się we wrześniu, a to niemały sukces jak na warunki polskiej szkoły. Krótko mówiąc: idzie mi dobrze, lubię tę pracę i wolałbym z niej nie rezygnować.
Nagle okazało się, że nauczycielstwo to jest to?
Pierwszego dnia wchodzisz do klasy i uczysz. Nie ma żadnej ochronki, nie ma etatu przejściowego. Nikt cię nie kontroluje, nikt ci nie pomaga. W ciągu dwóch pierwszych tygodni na etacie prowadzisz tyle lekcji, ile podczas całych praktyk. Nie wiesz, czy nie popełniasz błędów, czy wszystko robisz dobrze.
Musisz zapanować nad grupą 30 młodych ludzi. To jest najbardziej męcząca rzecz, jaką w życiu robiłem. W każdej innej robocie na świecie możesz się wyłączyć. Dzieci na lekcjach też mogą się wyłączyć, pobazgrać w zeszycie. Ale jako nauczyciel nie masz prawa, nie możesz. Czasem po ośmiu takich godzinach mam wrażenie, że mnie ktoś wytarł z egzystencji. Z drugiej strony, żadne z dotychczasowych zajęć nie sprawiało mi takiej satysfakcji i przyjemności.
Jak wygląda szare życie strajkowiczów w waszej szkole?
Podczas kilku pierwszych dni po prostu nadrabialiśmy zaległości – rzeczy, na które wcześniej nie było czasu, ale w pewnym momencie ta robota się skończyła. Bez dzieciaków nie ma pracy. Pojawiały się propozycje, by część nauczycieli przedmiotowych zawiesiła strajk na parę dni przed egzaminami. Ostatecznie tego nie zrobiliśmy. Wyobraź sobie, co się dzieje, kiedy w budynku zamykasz 40 osób o różnych poglądach, zapatrywaniach, temperamentach, w samym środku nerwowej sytuacji.
Pokój nauczycielski przypomina momentami pole bitwy, nie mówiąc o zebraniach strajkowych. Są ciągłe kłótnie o politykę, poglądy, strajk. Wszystkim nam puszczają nerwy, wszyscy mamy już tego serdecznie dość. Jest mnóstwo skomplikowanych sytuacji. Na przykład moja koleżanka, wychowawczyni czwartych klas, miała na czas egzaminów umówioną wycieczkę z uczniami. Wycieczka była zapłacona i ofakturowana. Rodzice nie zgodzili się na odwołanie wyjazdu, w związku z czym koleżanka miała do wyboru: albo wyłamać się ze strajku i pojechać, albo z własnej kieszeni oddać rodzicom pieniądze, które wyłożyli. Oczywiście, pojechała. I miała z tego powodu nieprzyjemności.
A co z uczniami ósmych klas i egzaminem? W szkole w Legnicy nauczyciele poubierani w żółte kamizelki utworzyli szpalery wstydu dla kolegów łamistrajków, którzy poszli pomagać przy egzaminach.
Mieliśmy poważny dylemat i martwiliśmy się o ośmioklasistów. Jednocześnie zakomunikowano nam, że jeśli nie przeprowadzimy egzaminów, to – podobnie jak w wypadku egzaminów gimnazjalnych – kuratorium przyśle leśników, policjantów i katechetów z innych szkół. Ostatecznie zmieniliśmy więc decyzję i oddelegowaliśmy kilka osób do komisji egzaminacyjnych, żeby mieć chociaż pewność, że wszystko będzie w porządku. Strajk dalej trwa, a oddelegowani do komisji po przeprowadzeniu egzaminów wrócą protestować. Bo to jest tak, że każdego dnia strajku nauczyciel deklaruje swój akces od nowa, wpisując się na listę. Uważam, że to była dobra decyzja z uwagi na dobro dzieci. Ale chyba nie trzeba mówić, że morale po tym spadło koszmarnie.
Wspomniałeś, że strajk jest piekielnie nudny.
Strajk jest nudny i upokarzający. Upokarzająca jest postawa ministerstwa, które nie raczyło nawet wezwać przedstawicieli ZNP na rozmowy. To jest ten poziom lekceważenia, jakbyś dostał w mordę, cytując Adasia Miauczyńskiego. Spodziewaliśmy się, że odpowiedź jednak będzie, jakakolwiek. Dalej jest kwestia nudy. Akurat ja, jako przewodniczący komitetu, mam w tym momencie mnóstwo roboty, ale inni mają z tym poważny problem. Odpowiadam za koordynację i pośrednictwo między nauczycielami, dyrekcją i związkiem. Ale szkoła bez dzieci jest potwornie smutnym miejscem. My wszyscy chcemy pracować.
Co na to wszystko uczniowie? Też się bez was nudzą?
Z tego powodu założyłem na Facebooku konwersację dla wszystkich uczniów szkoły. Dołączyło do niej prawie 100 osób. Cały czas trwa i funkcjonuje. Pierwszego wieczora przez kilka godzin odpowiadałem na pytania. Chęć poinformowania ich o sytuacji to oficjalny powód, natomiast prawda jest taka, że ja się po prostu stęskniłem. Chciałem mieć z nimi w tym czasie jakikolwiek kontakt.
A jak dzieci ustosunkowały się do strajku, skoro już wiedzą co i jak?
Mamy pełne wsparcie ze strony rodziców i uczniów. W piątek na Rynku Głównym w Krakowie odbył się strajk uczniów i rodziców, za który w dużej mierze odpowiedzialna jest uczennica naszej szkoły, Antonina Kania z ósmej klasy. Ona wpadła na pomysł, utworzyła wydarzenie, rozesłała zaproszenia, przygotowała transparenty. Oczywiście z pomocą, ale nie zmienia to tego, że w dużej mierze wydarzenie to zorganizowała 15-letnia uczennica.
Powiedzmy, że wszystkie postulaty ZNP zostaną zrealizowane. W pokoju nauczycielskim zapanuje spokój?
Oczywiście, że nie, ponieważ dalej będziemy borykać się z pokopanym systemem nauczania. My możemy występować z postulatami płacowymi i zatrudnienia jako grupa zawodowa. Może, jeśli nasze żądania zostaną przyjęte, przyjdzie kilka osób z pomysłami i inicjatywą, ale system nadal jest w całości do zburzenia i postawienia od nowa, albo przynajmniej – do poprawienia. Wielu moich kolegów wychodzi z założenia, że jeśli strajk się nie powiedzie, to wypiszą się z fachu, zmienią zawód. Tak więc wilczy bilet, w razie czego, im nie zaszkodzi.
Nic do stracenia? Też tak to widzisz? Że nie ma nic do stracenia, jeśli postulaty finansowe nie zostaną spełnione?
To jest bardzo trudne pytanie. Ja nie zdążyłem jeszcze tak do końca zawodowo zgorzknieć. Ale wielu dyplomowanych nauczycieli, których znam, to ludzie, którzy chcą doczekać do emerytury i nic poza tym ich już nie interesuje. Może nie do końca, bo zawsze dochodzi kwestia dzieci, dla których tu jesteśmy. Natomiast patrząc na nich, nie jestem pewien, czy dzieci to wystarczająca rekompensata.
Są jeszcze inne powody, dla których strajkujesz?
Cóż, do zeszłorocznej reformy już niestety doszło i jest to raczej nie do odwrócenia. Chyba, że za cenę powtórzenia absurdalnego chaosu sprzed roku. Ta reforma pokazała, że każda władza po kolei traktuje system edukacji jako pole do robienia eksperymentów. Jeśli już, to demonstruje swoją inicjatywę – co z tego, że beznadziejną. Koniec końców, obrywają za to tylko dzieci. Grupa de facto pozbawiona głosu.
To może będzie więcej nauczycieli?
Nie będzie. Nieliczni, co chcą się karmić wyłącznie misją, za cenę rezygnacji ze wszystkich aspiracji. Albo ci co mają „męża informatyka” i mogą sobie na to pozwolić w ramach hobby. To jest taki dopływ, który utrzyma polską szkołę przy życiu. Kroplówka młodych, którzy nie mają nic innego do roboty. To zresztą też może być problem.
Każdy rozsądny człowiek będzie ze szkoły uciekał w panice. Nie z tego powodu, że to praca niskopłatna. To jeszcze można przeżyć. Ja jestem skłonny zaakceptować, że zarabiam 1800 zł. Jestem nauczycielem stażystą. Uczę od ośmiu miesięcy. Nie mam prawie żadnego doświadczenia. Każdy pogląd, który wypowiedziałem podczas tej rozmowy, trzeba brać w nawias. Ja sobie zdaję z tego sprawę doskonale.
Wiadomo – na początku każdej roboty zarabia się mniej. Natomiast wybranie fachu nauczyciela to jest kompletne pozbawienie się jakichkolwiek perspektyw. To jest śmierć zawodowa za życia. W najlepszym wypadku, jeśli poświęcisz na to pół życia i wszystko pójdzie zgodnie z planem, to zarabiasz od 4 do 5 tys. zł. Czyli tyle, ile znajomi wyciągają na drugim poziomie w korpo.
Ludzie, którzy zaczynają zaraz po studiach pracować w biurach, w tym momencie zarabiają dwa razy więcej niż ja. Za 10 lat będą zarabiali tyle, żeby pozwolić sobie na dom, samochód, przedmioty zbytku i działalność charytatywną. Ja w tym czasie przejdę maksymalnie dwa etapy awansu zawodowego, czyli – jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem – zostanę nauczycielem kontraktowym, a potem mianowanym, i będę zarabiać akurat tyle, żeby wynająć w Krakowie mieszkanie i nie zdychać z głodu. Aktualnie zakup butów planuję na trzy miesiące naprzód.
Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to za 10 lat będę planował zakup obuwia tylko z miesięcznym wyprzedzeniem. Nauczycielstwo oznacza zamknięcie się w niszy zawodowej, która nigdy nie pozwoli na wyjście z tego, co w Polsce nazywamy klasą średnią, a co tak naprawdę nią nie jest.
Obecnie, żeby móc pozwolić sobie na uprawianie zawodu nauczyciela, dorabiam jako grafik. Dodam, że jestem kiepskim grafikiem. Od początku roku szkolnego zarobiłem w ten sposób prawie tyle, co w szkole. A zrealizowałem nie więcej niż sześć projektów, poświęcając na to około trzech wieczorów tygodniowo. Większa część mojej pracy polegała na oglądaniu tutoriali, jak co się robi w Adobe Ilustratorze.
Wolałbym w tym czasie planować zajęcia albo poprawiać sprawdziany, ale żeby sobie na to pozwolić, muszę mieć dodatkowy dochód. Krótko mówiąc, potencjalnych nauczycieli z powołania nie brakuje. Wielu moich znajomych chciałoby pracować w szkole. Tyle że ich na to nie stać.
*Marcin Świątkowski – współzałożyciel i wiceredaktor naczelny kwartalnika „Kontent”, krytyk, nauczyciel języka polskiego w szkole podstawowej.