Prawda i Dobro
Dobry samarytanin przed kamerą. Tak buduje się fałszywy wizerunek
18 grudnia 2024
W 2019 r. edukację publiczną dotknęły dwa strajki. W trakcie pierwszego nauczyciele nic nie wskórali, choć skala protestu była olbrzymia. Zorganizowano więc drugi strajk, który miał być kompletnie inny. Pozostało pytanie: co się zmieniło?
A jednak żądanej podwyżki nie udało się wywalczyć, trzeba było zadowolić się samym uczestnictwem w strajku. Nauczyciele pokazali jedność, choć nie siłę. Przed maturą już było po wszystkim. Wakacje okazały się biedne, gdyż za czas buntu rząd zakazał wypłacać pensji. Ani złotówki dla buntowników!
Drugi strajk został zapowiedziany na październik. Tym razem miał być prowadzony do skutku. Polegał też na czymś zupełnie innym niż protest kwietniowy. Nauczyciele powstrzymywali się od dodatkowej pracy, którą zwyczajowo wykonują. Ponieważ nie należy to do ich obowiązków, nie otrzymują za nią zapłaty. To po prostu ich pedagogiczna misja, belferski etos.
Związek Nauczycielstwa Polskiego ogłosił koniec misji. Pracownicy będą wywiązywać się ze swoich zadań i na tym koniec. Nie proście pedagogów o więcej, bo więcej nie będzie wam dane. Nauczyciele powiedzieli „Dość!”. Poświęcaniem się nie opłacą rachunków, a misji nie włożą do garnka i nie ugotują zupy. Za dodatkową pracę należy się belfrom dodatkowa zapłata. Strajk jest po to, by pokazać społeczeństwu, jak wiele nauczyciele robią za jak niewiele.
Pierwszy strajk zakończył się porażką, a wizerunkowo wręcz kompletną klapą, ponieważ zabrakło informacji dla społeczeństwa. ZNP błędnie założył, że wystarczy oflagować szkoły, rozwiesić plakaty z hasłami i naród to kupi. Tymczasem naród kupił kontrinformację, że nauczycielom poprzewracało się w głowach od nadmiaru wolnego czasu i mnóstwa przywilejów. Jakim trzeba być bezczelnym nierobem – grzmiały prorządowe media – aby strajkować, gdy ma się 18-godzinny tydzień pracy, trzymiesięczne wakacje, roczny płatny urlop zdrowotny, trzynastkę, darmowe wycieczki szkolne, wyżerkę na studniówkach i całkiem niezłe wynagrodzenie?! Czego chcecie więcej? Chrupiących ośmiorniczek smażonych w mącznej panierce?
Drugi strajk miał nie powtórzyć błędów pierwszego. Tym razem postawiono na informację. ZNP przeprowadził szeroką akcję informowania społeczeństwa, jakie działania należą, a jakie nie należą do obowiązków nauczycieli. Pouczano też samych pracowników, ponieważ okazało się, że tak długo w szkołach obowiązywała zasada misji, iż pedagodzy stracili rozeznanie, co muszą robić, a co stanowi dobrowolny naddatek. Jeśli naddatek ma stać się obowiązkowy, należy za to zapłacić. Nie ma zapłaty, nie ma wymuszania.
Przezorni dyrektorzy zaczęli ogłaszać, że nikogo nie zmuszają do dodatkowej pracy. Przecież nie mają czym zapłacić. Nie nakazują więc prowadzenia dodatkowych zajęć. Wszystkim muszą wystarczyć standardowe lekcje, które nauczyciel ma w planie. A już w żadnym wypadku nie mogą żądać od nauczycieli, aby jeździli z uczniami na wielodniowe wycieczki. Dyrektorzy powiedzieli to nie tylko rodzicom, ale także pracownikom. Niczego nie każą robić ponad obowiązki, gdyż zapłaty za to nie będzie. Apelują jedynie do sumień. Nie opuszczajcie dzieci. Co na to pedagodzy?
W strajku kwietniowym zadziałał instynkt stada. Skoro wszyscy deklarowali gotowość udziału, nikt nie chciał być inny. Do strajku ludzie szli jak na bal. Na początku panowała atmosfera radości i poczucia wygranej. Dopiero później okazało się, że całe stado poszło na rzeź. Rząd miał plan, a strajkujący dziką energię. Gdy strajk został przerwany, nauczyciele zapowiadali, że następnym razem trzy razy się zastanowią. ZNP, odnawiając protest, zdawał sobie sprawę, że instynkt stadny już nie działa. Nauczyciele zrobili się ostrożniejsi.
Dlatego Zarząd Główny ZNP podjął decyzję o strajku indywidualnym. To osobista sprawa każdego nauczyciela, czy chce ściśle wypełniać swoje obowiązki, czy też zamierza coś naddawać za darmo. Organizatorzy buntu nawet nie robili list strajkujących. Nie ma takiej potrzeby – mówili – przecież tu nikt nie odmawia przystąpienia do pracy. Odmawia się tylko pracy bez zapłaty. To niezbywalne prawo każdego człowieka.
Nauczyciele zarzekali się – co potwierdziła ankieta ZNP – że wezmą udział w drugim strajku i odmówią pracy, która nie należy do ich obowiązków. I rzeczywiście na początku dzieci słyszały odmowę: „Nie mogę przygotowywać cię do olimpiady, gdyż nie chcę łamać solidarności zawodowej. Postanowiliśmy nie prowadzić kół olimpijskich bez wynagrodzenia. Przykro mi”. Potem nauczyciele zaczęli się wyłamywać. Okazało się, że oficjalnie koła zainteresowań nie działają (skoro dyrektor nie płaci), ale po kryjomu odbywają się spotkania z wybranymi uczniami. Kto belfrowi zabroni mieć gest? Coraz więcej osób miało gest wręcz królewski. Zgodzili się pracować za darmo? Niby nauczyciele strajkowali, niby odmawiali wykonywania dodatkowej pracy bez wynagrodzenia, a tak naprawdę nieomal każdy tyrał po staremu: uprawiał misję i się poświęcał.
Akcja informacyjna ZNP dotarła jednak do niespodziewanego adresata, jakim były rodziny pracowników oświaty. Mężowie nauczycielek i żony nauczycieli nie mieli dotąd pojęcia, jak wielka jest skala wolontariatu w szkole. Przecież połowy tych rzeczy nauczyciele w ogóle nie muszą robić. To ich dobra wola. A gdy pracodawca każe, to musi za to zapłacić. Logika prosta jak drut. Wymuszanie pracy bez wynagrodzenia jest przestępstwem. Nagle to dotarło do nauczycielskich rodzin i wywołało szok.
Do tej pory mężom i żonom wydawało się, że to taka robota – ciągłe zawalenie pracą dydaktyczną i wychowawczą, udział w kilkudniowych wycieczkach klasowych, odbieranie telefonów po godzinach, odpowiadanie w weekendy rodzicom i dzieciom na wiadomości w e-dzienniku, wykorzystywanie prywatnego sprzętu do celów służbowych, tworzenie niekończących się planów, sprawozdań i opisów działań naprawczych, uczestniczenie w inwentaryzacji szkolnego majątku, prowadzenie darmowych kół, indywidualna praca z uczniem słabym, zdolnym, rady pedagogiczne do późnego wieczora, a w wielu szkołach także dodatkowe zajęcia w soboty, gdy są takie potrzeby. Nieustające przekraczanie 40-godzinnego tygodnia pracy. Wszystko w ramach podstawowej pensji?
Coś tu zaczęło nie grać. Rodziny uwiadomiły sobie, że przecież można odmówić. Także dzieci nauczycieli pojęły, że rodzic jest nieobecny w domu, bo tak chce. Woli być z uczniami niż z własną rodziną. Wybiera obce dziecko, któremu pomaga przygotować się do olimpiady, a nie wspiera rozwoju własnego syna czy córki. W ogóle bliscy uświadomili sobie, jak niewielki pożytek mają z posiadania nauczyciela w rodzinie. Nie dość, że rodzic-nauczyciel jest wiecznie przepracowany, sfrustrowany i zwyczajnie zły na otoczenie, to jeszcze tak niewiele wnosi do domowego budżetu. I dlaczego to wszystko? Okazało się, że tylko dlatego, bo nauczyciel tak wybrał. Wybrał misję. Bliscy postanowili się temu przeciwstawić.
Jak ktoś ma w domu nałogowca, musi nad nim czuwać. Nieustannie kontrolować. A jak trzymanie na krótkiej smyczy nic nie daje, trzeba nałogowca odesłać na leczenie. Receptą jest detoks. Poświęcanie się dla obcych ludzi, równoznaczne z zaniedbywaniem własnej rodziny, jest jak toksyna. Należy tę truciznę usunąć z nauczycielskich umysłów. Pierwszym krokiem ma być odstawienie. Nauczyciele nie powinni mieć możliwości uprawiania misji. Koniec z harówką za darmo.
Uczniowie zaczęli być świadkami niecodziennych rozmów. Na dodatkowych zajęciach odbieranie telefonów to norma. Dziecko więc słyszy, jak do pani od matematyki dzwoni wściekły mąż i pyta, gdzie ona jest. Chyba nie prowadzi darmowych lekcji, przecież obiecała więcej tego nie robić. Niech lepiej zajmie się własnym dzieckiem i jemu pomoże w nauce. Co to ma być, tak siedzieć w szkole od rana do wieczora i zajmować się cudzymi bachorami. Koniec z tym, zdecydowanie koniec.
Do pana od biologii dzwoni żona. Nie wiadomo, co mówi, gdyż nauczyciel ma cicho ustawiony dźwięk. Głosu żony nie słychać. Można się jednak domyślić, że pan ma coś na sumieniu, bowiem wciąż przeprasza małżonkę. Mówi też parę razy „dobrze”. Dzieci zastanawiają się, co się stało. Czyżby profesor został złapany na zdradzie? Nauczyciel chowa telefon i mówi, że na dzisiaj koniec. Zapowiada też, że za tydzień odbędą się ostatnie zajęcia. Może nie w tym sensie ostatnie, że nigdy już nie będzie zajęć, ale na pewno długo nie będą się odbywać w taki sposób jak teraz. Żona zabrania?
Dyrektor wyznaczył kilka osób do przeprowadzenia skontrum w bibliotece szkolnej. Codziennie przez tydzień będą zostawać po lekcjach i przez 3–4 godziny spisywać książki. Dla bibliotekarza to obowiązek, ale dla pozostałych nauczycieli nie. Dyrektor wydał polecenie i nawet nie pomyślał, że może być problem. Przecież od zawsze nauczyciele brali udział w skontrum i nie otrzymywali za to ani grosza. Ludzie się buntują, więc dyrektor pyta wprost: „To kto ma to zrobić? Ja czy mój zastępca?”.
Kolega żali się, że on nie ma nic przeciwko skontrum. Może spisywać książki nawet przez dwa tygodnie, bo pewnie tyle czasu to zajmie, ale ostatnio miał kłótnię z żoną. Znowu trzeba będzie dziecko zawieźć do teściów, ponieważ tata nie może o normalnej porze wrócić do domu. Co to za praca, w której się tyra i nie zarabia? Żona już zapowiedziała, że dłużej tego nie wytrzyma. „Nie mam wyjścia, muszę prosić, żeby dyrektor tym razem wyznaczył kogoś innego. Małżeństwo mi się sypie”.
Ija Lazari-Pawłowska mówiła na swoich wykładach z etyki, że kłamstwo obciąża moralnie nauczyciela bardziej niż przedstawicieli innych profesji. W tym zawodzie nie powinniśmy kłamać. Innym może to ujść na sucho, ale nie pedagogom. Uważam, że ta myśl pani profesor odnosi się tylko do relacji nauczyciel–uczeń. Nie wolno okłamywać ucznia. Nie widzę jednak powodu, by nauczyciel miał być prawdomówny wobec swojej rodziny. Szczególnie w sytuacji, gdy rodzina zabrania mu poświęcać się w pracy. A co ją to obchodzi?
Może dla nauczyciela cudze dzieci są lepsze od własnych? Może relacje z uczniami są ważniejsze niż relacje z najbliższymi? Może dziennik zajęć dodatkowych jest mu bliższy niż żona? Może czas spędzony przy tablicy daje więcej satysfakcji niż siedzenie z rodziną przy stole? Odczepcie się, wy wszyscy, którzy macie nauczyciela w rodzinie, odczepcie się i pozwólcie mu bardziej kochać szkołę niż dom.
Pedagodzy, nie dajcie się swoim bliskim. Rozmówcie się z rodziną. Powiedzcie, co wybraliście. Miejcie odwagę oświadczyć, że jesteście przede wszystkim nauczycielami i wychowawcami, a dopiero potem mężami, ojcami czy żonami i matkami. Jak tylko skończy się Boże Narodzenie, trzeba jasno postawić sprawę. Uderzcie pięścią w stół i huknijcie: „misja w szkole jest najważniejsza, rodzina dla belfra nie znaczy nic!”.
A jak ktoś nie ma odwagi, gdyż praca w szkole ograbia z wielu cnót charakteru, niech kłamie swojej drugiej połowie albo własnemu dziecku: został po godzinach w szkole, bo musiał, bo mu szef kazał, bo takie ma obowiązki. Bez zapłaty. Pech w tym, że rodzina jest coraz bardziej świadoma, jakie naprawdę obowiązki ma belfer. Tak łatwo nie da się nabrać. Oczywiście, nałogowiec ma swoje sposoby. Będzie więc kłamał, licząc, że rodzina w te brednie uwierzy i pozwoli mu być wspaniałym nauczycielem czy nauczycielką. W ostatecznym rachunku tylko to się liczy.