Prawda i Dobro
Social media nie dla dzieci. UE rozważa wprowadzenie zakazów
22 września 2025
Masakra w Minneapolis i zabójstwo Charliego Kirka wstrząsnęły Ameryką. Po raz pierwszy od lat miliony ludzi pytają: czy niedawne zamachy polityczne i strzelaniny w USA to moment, w którym Stany Zjednoczone – i świat – powiedzą „dość”?
Przez lata przyzwyczailiśmy się, że pod hasłem „poprawności politycznej” można było zbyt wiele. Jednym wolno było obrażać, atakować, a nawet stosować przemoc – byle powołać się na „walkę z dyskryminacją”. Inni za najmniejsze potknięcie byli wykluczani z życia publicznego. Ale coś pęka. Dwa, a w zasadzie trzy wydarzenia wstrząsnęły Ameryką tak głęboko, że dziś można mówić o zmianie epoki. I pojawia się pytanie, czy będzie to globalna zmiana.
Pierwsze wydarzenie to tragedia w Minneapolis – zabójstwo dwojga dzieci w Annunciation Catholic School podczas mszy szkolnej, dokonane przez Robina Westmana. Co wówczas słyszeliśmy w wielu, także polskich, mediach? Trochę o ofiarach i ich rodzinach, równie wiele – jeśli nie więcej – o potrzebie ochrony tożsamości płciowej sprawcy, który identyfikował się jako transpłciowy.
Morderstwo to jednak wywołało burzę pytań: czy narracja o „wykluczonych mniejszościach” nie przesłoniła nam faktu, że ekstremizm – niezależnie od tożsamości sprawcy – jest zagrożeniem, które trzeba nazwać po imieniu? Trzeba nazwać – złem.
Drugim takim wydarzeniem jest – niedawne zastrzelenie Charliego Kirka, znanego konserwatywnego komentatora i lidera Turning Point USA, 10 września 2025 roku. Podejrzany, 22-letni Tyler Robinson, mający prawdopodobnie związki z ultralewicową Antifą, został oskarżony o morderstwo pierwszego stopnia.
Nie można jednak pominąć podobnych tragedii po drugiej stronie politycznego spektrum. W czerwcu 2025 roku w Minnesocie doszło do politycznie motywowanego zamachu na Melissę Hortman (byłą speaker Izby Reprezentantów Minnesoty) i jej męża Marka, których zastrzelono w ich domu w Brooklyn Park. To wydarzenie, podobnie jak zabójstwo Kirka, pozwala stawiać pytania o uczciwość, empatię i… hipokryzję. Niektórzy konserwatyści nie potrafili bowiem tej zbrodni potępić.
Takie przypadki pokazują, że nienawiść polityczna w USA przekroczyła granicę, której nie wolno przekraczać.
Zabójstwo Kirka to nie tylko tragedia. Zadziałało jak lustro, w którym nagle zobaczyliśmy brzydotę wielu ludzi. W mediach społecznościowych, na profilach ludzi, którzy na co dzień chodzą do pracy, uśmiechają się do sąsiadów, a w bio mają sentencje o miłości, pojawiły się wpisy, od których włosy stają dęba.
„W końcu”, „Dobrze mu tak”, „Jeszcze jeden” – pisali. Normalni ludzie. Z dziećmi na zdjęciach profilowych, z psami, kotami i hasłami o tolerancji. Jeszcze kilka lat temu wielu machnęłoby na to ręką: „Mają prawo do swojego zdania”. Ale nie dziś.
Amerykanie odcinają się od tych, którzy otwarcie cieszyli się, popierali polityczną przemoc. Hejterzy cieszący się z niej są zwalniani z pracy, uczelnie rezygnują ze współpracy z naukowcami, którzy dzielili ludzi na lepszych i gorszych w zależności od wyznawanych poglądów.
Co to oznacza? Społeczeństwo amerykańskie mówi jasno: przemoc to przemoc, niezależnie od tego, czy sprawca macha flagą Antify, tęczową, czy nosi czapkę z napisem „MAGA”. Tragedia w Minneapolis, badana przez FBI jako potencjalny hate crime antykatolicki, pokazała, że ideologia nie może być tarczą dla zbrodniarzy. Śmierć Kirka czy Hortman uświadomiła, że demonizowanie przeciwnika prowadzi do przelewu krwi i przemocy.
Nie jest to problem wyłącznie amerykański. W Polsce, w Europie, widzimy to samo – bezprecedensowe szczucie na „tych z drugiej strony”. Lewicowi aktywiści potrafili publicznie cieszyć się z nieszczęść konserwatystów, niedawno wiele osób w mediach społecznościowych publicznie cieszyło się ze śmierci chłopca w Angli odłączonego od aparatury podtrzymującej życie, bo bronili go prolajferzy.
Na platformach jak X, także w Europie, także w Polsce – pojawiły się wpisy celebrujące śmierć Charliego Kirka, powielane przez znanych działaczy. To nie jest lokalna przypadłość jednego społeczeństwa – mamy do czynienia z globalną gangreną, w której ideologia zabija empatię.
Ameryka, ta kolebka wolności słowa, zaczyna stawiać granice. Jeśli kraj, który przez dekady pozwalał na wszystko w imię „pierwszej poprawki”, mówi dziś: „Nie każda ekspresja jest akceptowalna”, to może być początek rewolucji. Może w Europie też przestaniemy przymykać oko na tych, którzy pod hasłem ideologii biją ludzi, dewastują centra miast. Może przestaniemy usprawiedliwiać terrorystów, którzy tłumaczą się, że są „ofiarami systemu”. Może nadejdzie czas, gdy każdy czyn – niezależnie od flagi, pod którą jest popełniony – będzie mierzony tą samą miarą.
Tragedie w Minneapolis i zamach polityczny, którego ofiarą stał się Charlie Kirk, to prawdziwe, ludzkie dramaty. Ale może staną się one iskrą, która przywróci Ameryce zdrowy rozsądek. Nie chodzi o zemstę, nie chodzi o polowanie na czarownice. Chodzi o prostą zasadę: zło jest złem, a życie ludzkie jest święte – niezależnie od poglądów, tożsamości czy partii.
Jeśli Ameryka utrzyma ten kurs, może stać się wzorem dla świata, który od lat tonie w bagnie politycznej nienawiści. A my? My musimy zadać sobie pytanie: czy stać nas na to, by milczeć, gdy zło triumfuje pod płaszczykiem „słusznej sprawy”?
Chcesz wiedzieć więcej? Subskrybuj nasz kanał na YouTube
Przeczytaj również: Nagość i wielkie idee. Jak skutecznie protestować
Darmowa dostawa* w Księgarni Holistic News: użyj kodu DOSTAWA0
* Oferta ważna tylko do końca września!