Jak pomagać Afryce?

„Wolontariat w Afryce to bardzo duży biznes, warty miliardy dolarów. Przed wyjazdem w ramach wolonturystyki należy zastanowić się, jakimi dysponujemy umiejętnościami i czy rzeczywiście nasza obecność jest tam niezbędna” – mówi Jakub Belina-Brzozowski. „Zrywy serca, inicjatywy oddolne, choć zazwyczaj wyrastają ze szlachetnych pobudek, często nie przynoszą oczekiwanych efektów” – podkreśla PAULINA KOTWIS: W ostatnich latach na popularności zyskuje wolonturystyka, czyli pomoc podczas urlopu. Czy spełnia swoje […]

„Wolontariat w Afryce to bardzo duży biznes, warty miliardy dolarów. Przed wyjazdem w ramach wolonturystyki należy zastanowić się, jakimi dysponujemy umiejętnościami i czy rzeczywiście nasza obecność jest tam niezbędna” – mówi Jakub Belina-Brzozowski. „Zrywy serca, inicjatywy oddolne, choć zazwyczaj wyrastają ze szlachetnych pobudek, często nie przynoszą oczekiwanych efektów” – podkreśla

PAULINA KOTWIS: W ostatnich latach na popularności zyskuje wolonturystyka, czyli pomoc podczas urlopu. Czy spełnia swoje założenia?

JAKUB BELINA-BRZOZOWSKI*: Na początku warto postawić sobie pytanie, czy pomaganie w formie wolontariatu na miejscu ma jakikolwiek sens. Jeżeli chodzi o wolontariat w Afryce, to w tym momencie jest to bardzo duży biznes, warty miliardy dolarów. Przed wyjazdem należy zastanowić się nad tym, jakimi dysponujemy umiejętnościami i czy rzeczywiście nasza obecność jest tam niezbędna.

Zanim pojechałbym na wolontariat do Afryki, zastanowiłbym się, czy mój dwumiesięczny pobyt, w charakterze np. niewykwalifikowanego nauczyciela języka angielskiego, jest wart choćby ceny biletów, której równowartość może wspomóc działanie profesjonalnej organizacji. Na pewno można trafić na wartościowe wolontariaty, jednak nie ukrywam, że w Polskiej Akcji Humanitarnej jesteśmy sceptycznie nastawieni do trendu wolonturystyki. Często są to wyjazdy ustawione pod wolontariuszy, a nie pod lokalną społeczność, której wręcz szkodzą, np. poprzez podbieranie etatów lokalnym specjalistom, którzy z powodzeniem mogliby wykonać daną usługę. Ale jeśli pojawia się bezpłatna siła robocza z bogatej Północy, to ci ludzie tracą swoją pracę.

Czy można powiedzieć, że wolontariusze jadą do Afryki, by zaspokoić swoje ego?

Na pewno chęć poczucia się dobrze z samym sobą jest jedną z motywacji, ale w takim zachowaniu nie ma nic złego. To oczywiste, że bierzemy z takiego wyjazdu coś dla siebie, nikt nie jedzie tam tylko w 100 proc. dla innych, natomiast pozostaje pytanie, czy te wyjazdy, cały volontourism, ma jakikolwiek większy sens dla potrzebujących społeczności.

Jakiej pomocy potrzebuje zatem Afryka?

Przede wszystkim należy wyjść z myślenia blokowego, tzn. mówienia o Afryce jako o jednym kawałku, w którym wszystko jest jednorodne. Afryka potrzebuje różnych ludzi i różnej pomocy – inne problemy ma Egipt, inne Somalia, a jeszcze inne – Republika Południowej Afryki.

Jak można zaszkodzić pomocą?

Na przykład można pojechać do Afryki z ogromną ilością butów i rozdawać je, doprowadzającym tym samym do załamania lokalnego rynku obuwniczego. Regionalni producenci nagle przestają zarabiać, bo zostaje wrzucona ogromna ilość darmowego towaru. To samo można zrobić z żywnością. PAH pomaga na miejscu, kupując tamtejszą żywność i wspierając lokalny przemysł oraz rolnictwo – to nie jest tak, że przylatuje samolot wypełniony po brzegi polskimi pierogami.

Zdarzało się, że kraj faktycznie potrzebujący pomocy humanitarnej dosłownie był zalewany produktami z Zachodu. Takim koronnym przykładem jest pomoc po trzęsieniu ziemi w Nepalu w 2015 r. To przypadek, który widziałem na własne oczy, dlatego jest mi bardzo bliski. Bardzo duża ilość żywności trafiła tam na zasadzie pomocy państwo–państwo, czyli nie była ona koordynowana przez ONZ.  

Gdy do Nepalu przylatywały ogromne ilości ryżu, była końcówka kwietnia, a na terenach nizinnych, które w praktycznie nie ucierpiały w wyniku kataklizmu, chwilę później odbywały się zbiory. Okazało się, że rynek został przesycony ryżem i darmową żywnością, co wywołało kryzys gospodarczy. Z tego powodu dochodziło do samobójstw wśród rolników. Pomijam już kwestię, że ryż przywieziony z zagranicy był zupełnie innego typu niż ten, który spożywali dotychczas Nepalczycy; oni byli przyzwyczajeni, że gotuje się go dłużej i w ten sposób przypalali olbrzymie ilości produktu.

Niestety, w Polsce cały czas mamy wyobrażenie, że będziemy zbierać używane ubrania czy przekażemy zgrzewkę wody, a później wyślemy je w wielkiej paczce do Afryki. Często dostajemy telefony od prywatnych osób zaangażowanych w zbiórkę odzieży, które proszą o pomoc w transporcie ubrań do Afryki. Koszt tego transportu wielokrotnie przekracza wartość ubrań, dodatkowo zasypanie nimi lokalnego rynku mogłoby przynieść więcej szkody niż pożytku.

Czy wobec tego należy podnosić świadomość społeczeństwa poprzez edukację?

Trzeba promować właściwe postawy, a nie wytykać złe. W Polsce mamy bardzo dużo organizacji pomagających w umiejętny sposób. Jeżeli chcemy pomóc któremuś z potrzebujących regionów, doradzałbym dobieranie takich organizacji, które mają bogatą historię działalności.

Z drugiej strony jest też coraz więcej inicjatyw oddolnych typu: „Mam znajomego w Syrii, on zna potrzebujących, przeleję mu pieniądze, a on je przekaże ubogim”. Pierwsze zagrożenie jest takie, że jest to osoba prywatna, a więc nie mamy szansy dowiedzieć się, jak zagospodarował przekazane mu środki. Zdarzały się sytuację, kiedy środki z takich zbiórek na miejscu były przywłaszczane przez bojówki czy organizacje terrorystyczne.

Drugie zagrożenie polega na tym, że nawet jeżeli jest to znajomy, który zna osoby potrzebujące, to nie ma on ani szerokiego spojrzenia na sytuację, ani profesjonalnie sporządzonej analizy potrzeb. To szerokie spojrzenie daje obecność w międzynarodowym systemie pomocowym koordynowanym przez ONZ.

Jak Polska Akcja Humanitarna chroni się przed tymi zagrożeniami?

PAH, jeżeli działa np. w Somalii, dzięki regularnym kontaktom z innymi organizacjami pomocowymi, które koordynuje ONZ, ma możliwie pełną informację na temat sytuacji na miejscu, dostaje i przekazuje wyniki analiz, dostrzega luki w systemie pomocy. Co ważne – organizacja, która wie, gdzie jest potrzebna pomoc, ale nie ma środków lub możliwości, by ją dostarczyć, może przekazać prośbę o interwencję kolejnej organizacji. Zrywy serca, inicjatywy oddolne, choć zazwyczaj wyrastają ze szlachetnych pobudek, często nie przynoszą oczekiwanych efektów.

Jakie są przykłady pomocy, która ma sens?

Podam na konkretnym przykładzie – studni czy raczej szeroko rozumianych ujęć wodnych. W ich przypadku wiele zależy od tego, jakie rozpoznanie w terenie ma organizacja, która chce pomóc. My realizujemy takie projekty przede wszystkim w Sudanie Południowym i Somalii. Mamy tam od wielu lat biura regionalne, które znają specyfikę danego terenu i lokalne społeczności, dla których ujęcie wodne ma być zbudowane. Dzięki temu wiemy, gdzie pomoc jest najbardziej potrzebna.

W Sudanie Południowym szkolimy komitety, które zrzeszają ludzi korzystających ze studni. Samo zbudowanie studni może nie mieć jakiegokolwiek sensu, jeśli nie nauczymy nikogo jej obsługi i naprawy. Wystarczy, że popsuje się jakaś malutka część i studnia, którą zbudowaliśmy sporym nakładem środków, stanie się bezużyteczna. Jeżeli pomoglibyśmy na zasadzie jednorazowego zrywu i nie myśleli o pomocy długofalowo, zbudowanie takiej studni mogłoby nie mieć większego sensu.

Obóz dla uchodźców wewnętrznych, kilkanaście kilometrów od Mogadiszu, stolicy Somalii (PAH)

Czy są jakieś szczególne przypadki, kiedy zbiórki rzeczowe przeprowadzane w Polsce na rzecz odległych krajów są zasadne?

Niezmiernie rzadko. Transport na miejsce jest tak drogi, że ta pomoc często staje się bezsensowna. Dodatkowo, nawet w przypadku pomocy prowadzonej na miejscu, coraz bardziej zaczyna dominować trend bezpośredniego przekazywania pieniędzy osobom potrzebującym wsparcia. Jeżeli na lokalnym rynku artykuły spożywcze są dostępne, ale są jednocześnie zbyt drogie, wolimy wtedy przekazać środki na zakup żywności niż gotową paczkę produktów.

Nasze doświadczenie z terenu pokazuje, że osoby, którym pomagamy najlepiej wiedzą, co jest im najbardziej potrzebne. To właśnie ci ludzie o wiele lepiej zużytkują pieniądze, niż gdybyśmy to my z góry narzucali, ile paczek fasoli mogą zjeść w najbliższym miesiącu.

A co Polacy wiedzą o pomaganiu?

Na pewno są braki w świadomości co do tego, jak pomagać. Cały czas jest duże niezrozumienie różnicy pomiędzy pomocą humanitarną a współpracą rozwojową. Pomoc humanitarna jest udzielana, by wrócić do stanu wyjścia sprzed katastrofy czy konfliktu. W chwili, gdy zaczynamy pracować nad poprawą stanu wyjściowego, jest to już współpraca, pomoc rozwojowa; skuteczne prowadzenie tej drugiej jest o wiele trudniejsze.

Pomoc humanitarna jest o tyle prostsza, że zwykle działamy w sytuacjach zero-jedynkowych, gdzie jest jasne, jakich środków potrzebują osoby znajdujące się w skrajnie trudnej, zagrażającej życiu sytuacji. Jeżeli człowiek umiera z głodu, pragnienia, nie może utrzymać higieny, przez co cierpi na choroby, nie mamy wątpliwości, że należy mu pomóc. Słychać czasami oskarżenia, że dziesiątki milionów dolarów przeznaczono na pomoc dla jakiegoś państwa i sytuacja uległa pogorszeniu. Zwykle dotyczy to współpracy rozwojowej, której efekty są o wiele bardziej długoterminowe, a w krótkim okresie czasu nie zawsze jest łatwo je przewidzieć.

Nawet w rozmowach z dziennikarzami bardzo często zdarzają się pytania o konwoje, choć już od dłuższego czasu takie transporty nie wyruszają z Warszawy czy Krakowa na drugi koniec świata. W tej chwili pomoc humanitarna wygląda całkowicie inaczej, ale myślenie w kontekście konwojów nadal pokutuje w niektórych grupach.

Zatem jak edukować?

W PAH mamy dział edukacji, który rzeczywiście prowadzi programy z zakresu globalnego; jeżeli szkoły są zainteresowane, mogą skorzystać z naszej oferty. Mamy świadomość, jak ważne jest zrozumienie problemów globalnego Południa. Naszym celem jest, aby problemy te były poruszane w programie edukacji szkolnej, ale na razie możemy o tym pomarzyć.

Wiedzę o tych krajach na pewno warto czerpać z zaufanych źródeł, czyli – mimo wszystko – z tradycyjnych mediów, nawet jeśli zdarzają się przerażające przykłady pomijania i niezrozumienia problemów, z jakimi zmagają się te społeczności. Właśnie, jakie jest twoje pierwsze skojarzenie, jeżeli chodzi o najkrwawszy zamach po World Trade Center?

Pierwsze skojarzenie to kraje europejskie, Francja, Wielka Brytania.

Prawda jest taka, że najkrwawsze zamachy terrorystyczne po World Trade Center miały miejsce w północnym Iraku w 2007 r. i w październiku 2017 r. w Somalii. W zamachu dokonanym na jednej z głównych ulic Mogadiszu zginęło 586 osób, ale ja pamiętam tylko jedną wzmiankę w polskich mediach, oczywiście nie na czołówce, ale na ostatnich stronach.

Pomijam już sposób, w jaki sytuacja globalnego Południa jest przedstawiana, czyli nachalne używanie kolonizacyjnych kalek. Potrzeba jest świadomość i realne zainteresowanie mediów problemami w tej części świata.

Najbardziej szkodliwa jest całkowita pustka informacyjna.

*Koordynator krakowskiego biura Polskiej Akcji Humanitarnej

Opublikowano przez

Paulina Kotwis


Specjalizuje się w tematach związanych z psychologią, społeczeństwem i kulturą. Fascynuje ją kicz i popkultura. Miłośniczka starego kina i literatury rosyjskiej.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.