Nauka
Bezpieczna stymulacja mózgu. Rewolucja w neurologii
04 grudnia 2024
„Albo będziemy wolni, albo umrzemy jak prawdziwi ludzie” – to hasło w pełni oddaje desperację 40 milionów ludzi
„Albo będziemy wolni, albo umrzemy jak prawdziwi ludzie” – to hasło w pełni oddaje nastroje panujące w Sudanie. Zdesperowani mieszkańcy tego 40-milionowego kraju mają dosyć autorytarnej władzy, korupcji i braku perspektyw na normalne życie. Sytuacja jest bardzo dynamiczna. Jeden nieprzemyślany ruch może doprowadzić do wybuchu konfliktu. Po jednej stronie barykady ustawili się ci, którzy przez ostatnich 30 lat korzystali z przywilejów władzy, po drugiej – wściekli, nie mający nic do stracenia ludzie. Wystarczy iskra, by kraj stanął w płomieniach.
W tej chwili Sudan jako państwo nie funkcjonuje. Prezydent został aresztowany, parlament rozwiązano, a konstytucja jest zawieszona. Zamknięte są wszystkie urzędy, banki, szkoły i uczelnie. Nie działa większość sklepów. Wartość funta sudańskiego spadła o 70 proc. W nielicznych bankomatach brakuje pieniędzy, a za wszystko trzeba płacić gotówką. Nie ma chleba, benzyny i wody. Powoli szerzy się anarchia. Nie działa internet.
Pomimo godziny policyjnej dzień i noc przed kwaterą główną armii w stolicy Sudanu, Chartumie, trwa „siedzący protest”, w którym uczestniczy kilkanaście tysięcy osób. Demonstranci otoczeni są przez wozy opancerzone i uzbrojonych żołnierzy. Co jakiś czas padają strzały na wiwat z broni maszynowej.
W niedzielę miało dojść do politycznego przełomu. Przedstawiciele protestujących z Sudańskiej Federacji Związków Zawodowych Pracowników i Wolnych Zawodów (SPA) zapowiedzieli powołanie cywilnej, Przejściowej Rady Prezydenckiej, która miała „przejąć suwerenne funkcje państwa”. Ten postulat został jednak odrzucony przez rządzącą obecnie Sudanem samozwańczą Tymczasową Radę Wojskową (TRW) złożoną z wysokich przedstawicieli armii.
Rozmowy między wojskowymi a protestującymi zostały jednak zawieszone. Generalicja nie zgodziła się na żądania SPA. Mało tego, w poniedziałek rzecznik TRW gen. Ibrahim zażądał zakończenia protestów ulicznych i likwidacji „obywatelskich punktów kontrolnych”, które zostały ustawione przez manifestantów na głównych ulicach Chartumu. Protestujący się na to nie zgodzili. Publicznie ślubują, że „będą walczyć o godność, nawet w obliczu śmierci”.
Fala protestów społecznych rozpoczęła się pod koniec ubiegłego roku w miasteczku Atbara. Niewielka grupa demonstrantów wyszła na ulice, protestując przeciwko trzykrotnej podwyżce cen pieczywa. Z protestującymi nikt nie rozmawiał. Oddziały prewencji otrzymały rozkaz rozpędzenia nielegalnego zgromadzenia. W wyniku starć zginęło co najmniej 20 osób.
Masakra w Atbarze zaktywizowała i zjednoczyła rozdrobnione, opozycyjne ruchy społeczne i związkowe sprzeciwiające się 30-letnim, brutalnym rządom 75-letniego prezydenta Umara al-Baszira. Tydzień później w największym mieście w Sudanie, Omdurmanie, doszło do kolejnego protestu, świetnie zorganizowanego przez opozycję. Po meczu piłkarskim, ponad 20 tysięcy manifestantów przeszło przez miasto wzywając do „wolności, pokoju i sprawiedliwości”.
Kilka dni później protesty rozlały się na cały kraj docierając Chartumu. W stolicy Sudanu rozpoczęły się „siedzące protesty” przed najważniejszymi instytucjami rządowymi; pałacem prezydenckim, siedzibą parlamentu i główną kwaterą armii. Właśnie ten ostatni protest okazał się kluczowy, ale na jego efekty trzeba było czekać aż cztery miesiące. W tym czasie niezadowolenie społeczne chcieli wykorzystać do swoich celów najpierw islamiści w rządzie Sudanu, a na końcu wojsko. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że czasy rządów Omara Baszira powinny się zakończyć jak najszybciej.
Problem polegał na tym, że nikt nie wiedział jak prezydenta odsunąć od władzy, a samemu przy niej pozostać. Radykalnie podeszła do problemu Sudańska Federacja Związków Zawodowych Pracowników i Wolnych Zawodów (SPA). Ta masowa organizacja złożona z elity intelektualnej i zawodowej natychmiast przygotowała Deklarację Wolności i Zmian, w której zażądała między innymi: ustąpienia Baszira, postawienia prezydenta przed sądem, oraz utworzenia rządu przejściowego. Ponadto SPA domagała się przywrócenia konstytucji z 2005 roku oraz zakończenia stanu wyjątkowego wprowadzonego pod koniec lutego tego roku. Przez trzy miesiące trwał pat. Sytuacja diametralnie zmieniła się 10 kwietnia. Tego dnia kraje, które zarabiają krocie na wydobyciu ropy w Sudanie, czyli Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Norwegia, wydały oświadczenie wzywające tamtejsze władze do „poważnej i wiarygodnej reakcji na żądania społeczne”, gdyż „naród sudański domaga się zmian”. I stało się.
11 kwietnia minister obrony Mohamed Awad ogłosił, że prezydent al-Baszir został obalony i aresztowany, a władzę w Sudanie przejęła Tymczasowa Rada Wojskowa, która „będzie rządzić krajem przez następne dwa lata”. Jednak przewrót pałacowy udał się tylko w części. Kojarzony z al-Baszirem generał Awad pod naporem żądań protestujących ustąpił dzień później, a nowym szefem rady został „neutralny” Abdel Fattah Burhan. Ten generał też nie zyskał uznania w oczach liderów SPA, ale tkwi na stanowisku dzięki politycznemu wsparciu Rosji.
Prezydent Umar al-Baszir siedzi w więzieniu, aresztowano także jego braci. Na byłym już prezydencie Sudanu ciążą bardzo poważne zarzuty. Al-Baszir jest oskarżony o zbrodnie przeciwko ludzkości i czystki etniczne dokonane w prowincji Darfur. W wyniku ciągle trwającego tam konfliktu zginęło, lub zostało zamordowanych ponad 200 tys. osób. Międzynarodowy Trybunał Karny wystawił za al-Baszirem już dwa nakazy aresztowania. On sam odrzuca te oskarżenia. Co istotne, Tymczasowa Rada Wojskowa zapowiedziała, że nie wyda al-Baszira trybunałowi.
Chcąc zapanować nad rozprzestrzenianiem się „fali rewolucji społecznej na inne kraje”, 15 kwietnia Rada Pokoju i Bezpieczeństwa Unii Afrykańskiej (UA) wystosowała do Tymczasowej Rady Wojskowej ultimatum, w którym zażądała „oddania władzy narodowi” do końca kwietnia. W przeciwnym wypadku Sudan zostanie wykluczony ze struktur UA.
Generalicja nie zgadza się na przekazanie władzy w Sudanie cywilom. Dla protestujących to fundamentalny warunek podjęcia rozmów. W związku z kryzysem sudańskim w Kairze odbędzie się szczyt afrykański, podczas którego omawiane będą sposoby pogodzenia gotowych do konfrontacji stron. W rozmowach wezmą udział prezydenci i szefowie rządów Egiptu, Czadu, Rwandy, Konga, Somalii, Dżibuti i RPA. Cała Afryka wstrzymała oddech. Najbliższe dni zdecydują nie tylko o przyszłości Sudanu, ale być może całego kontynentu. Wszyscy obawiają się drugiej Arabskiej Wiosny, której ewentualny wybuch waży się w tej chwili na ulicach Chartumu.