Nauka
Polacy w kosmicznej misji. Dane z orbity pomogą ratować Ziemię
28 maja 2025
Polscy weterani działań poza granicami państwa 29 maja obchodzą swoje święto. Swoją służbą Ojczyźnie i rodakom — nie tylko na froncie, ale i w życiu codziennym — dowodzą, że patriotyzm to ponadczasowa wartość. - Musimy pokazywać młodym ludziom zalety i korzyści ze służby wojskowej — mówi nam w specjalnym wywiadzie kapitan Jacek Domański, weteran i Kawaler Orderu Krzyża Wojskowego, ranny podczas misji poza granicami Polski.
Anna Bobrowiecka: Jak wygląda wyjazd na misję wojskową poza granicami kraju? Żołnierz musi być zawsze gotów?
Kapitan Jacek Domański, weteran misji wojskowej w Afganistanie: Na początku do jednostek wojskowych wpływa rozkaz wyjazdu na misję lub uformowania jakiegoś kontyngentu (np. tak, jak to było w Afganistanie), wówczas rozpoczynają się konkretne procedury. Nikt nikogo nie zmusza do udziału w nich, każdy sam wyraża zgodę na udział w misji i podpisuje stosowne dokumenty. Jeżeli mówimy o pewnych zwartych grupach, np. kompaniach szturmowych, to przeważnie wyjeżdża ona w pełnym składzie. Sytuacja, w której żołnierz odmawia wyjazdu na misję to pojedyncze, rzadkie przypadki, np. spowodowane sytuacją rodzinną. Wówczas brakujących żołnierzy „dobiera się” z innych jednostek.
Co kieruje ludźmi, którzy narażając swoje zdrowie i poświęcając życie, chcą bronić swojego kraju lub walczyć o jego bezpieczeństwo poza jego granicami?
Bardzo często uczuciem, które motywuje żołnierza do pierwszego wyjazdu na misję wojskową, jest po prostu zwykła ciekawość i chęć sprawdzenia się. Osoby te chcą doświadczyć takiej formy służby, chcą zobaczyć, jak to jest, nauczyć się czegoś nowego. Chcą zaznać takiego prawdziwie „militarnego” życia, sprawdzić swoją siłę i wytrzymałość. Przy kolejnych wyjazdach już wiemy, po co jedziemy, czego się spodziewać i z czym to się wiąże.
Takim żołnierzom z oczywistych względów łatwiej jest się szybko przystosować do warunków misji, lepiej „programują” się do wykonywania działań. Im szybciej będziemy w stanie się skupić i zorganizować, tym lepsze bezpieczeństwo i współdziałanie jesteśmy w stanie zapewnić sobie samemu i całemu plutonowi. To podstawy udziału w misji. A zadań nie brakuje — to nie tylko ekstremalne, wojskowe manewry, ale także różnego typu patrole czy pomoc humanitarna.
Warto przeczytać również: Gra służb. „Polska jest stale poddawana operacjom psychologicznym”
Jakie są wartości żołnierzy czy też ochotników, którzy dobrowolnie decydują się na służbę — w tym walkę o swój kraj? Są one wpojone w rodzinie, w szkole?
Na moim przykładzie i doświadczeniach mogę powiedzieć, że tego typu zobowiązanie nie zostało mi wpojone np. w rodzinie czy środowisku. Nigdy nie miałem nikogo bliskiego, kto opowiadałby mi o udziale w misjach, działaniach zbrojnych i zwiadach. Nie byłem do tego namawiany. Po prostu sam to poczułem. Można to nazwać pewnym wewnętrznym powołaniem. Wiedziałem, że zostałem wyszkolony do wykonywania konkretnych działań i do służby swojemu krajowi.
Czułem, że to, co armia i moja ojczyzna zainwestowały we mnie i mój rozwój, mam obowiązek w jakiś sposób oddać. To jest mój zawód. Nie jestem od komentowania decyzji polityków. Jeżeli przychodzi taka decyzja do jednostek wojskowych, gdy pada postanowienie o uformowaniu i wyjeździe na misję — ja wyjeżdżam. Wiadomo, że ponieważ brałem w tym już udział, to jest mi łatwiej. Wiem, czego się spodziewać, jakie zadania będę wykonywał. Z pewnością najtrudniejsze jest to dla rodzin z dziećmi, bo chodzi tu nie tylko o rozłąkę, ale też o dużą, codzienną niepewność — brak bieżących i szybkich informacji, duże ograniczenie kontaktu.
Natomiast ja — mówiąc o moich doświadczeniach i nastawieniu do służby — z flagą na ramieniu i orzełkiem na berecie, dumnie wsiadam w samolot i lecę, gdy jestem wezwany. To mój zawód i z tego muszę się wywiązać. Tak jak lekarz, który jest wykształcony w konkretnym kierunku i jego zadaniem jest ratowanie zdrowia i życia innemu człowiekowi, tak ja jestem wyszkolony i zobowiązany jako żołnierz do służby ojczyźnie. Gotowość i chęć do służby bierze się, rzecz jasna, głównie z poczucia obowiązku i patriotyzmu.
Chcę, by ludzie w Polsce, moi rodacy, czuli się bezpiecznie. Chcę, aby żyli w wolnej Polsce. Aby tak było, muszą być osoby gotowe do Jej obrony, ale też do zaangażowania w dotyczące Polski konflikty. A czy zachodzi taka potrzeba? Czy ten konflikt nas dotyczy? To już decyzje polityków.
Z czym weterani wojenni mierzą się po udziale w takich działaniach? Jakiej pomocy najczęściej potrzebują?
Każdy inaczej przez to przechodzi i doznaje innych doświadczeń. Bardzo dużo zależy przede wszystkim od naszych kolegów — innych współdziałających z nami tam na miejscu żołnierzy. Zależy, jak ci żołnierze się przed sobą otwierają, wspierają i na ile zacieśniają swoje więzi. Najlepszym psychologiem są właśnie oni — żołnierze z naszego plutonu, którzy są z nami w tej sytuacji. Jeśli żołnierz nie jest w stanie otworzyć się przed kolegami, to będzie ukrywał swoje traumy i nie otworzy się też przed psychologiem — ani w trakcie, ani po misji.
Niektórzy nie dopuszczają nawet do samych siebie takiej myśli, że coś może się z nimi dziać, że mogą potrzebować pomocy. Często w takich przypadkach zauważa to dopiero rodzina, do której wojskowy wraca. Żołnierzom, którzy potrzebują po misjach czy innych działaniach wsparcia, jest ono zapewniane m.in. przez właśnie Centrum Weterana Działań poza Granicami Państwa, w którym obecnie pełnię służbę. Działam w Zespole Wsparcia, mamy w naszym składzie zespół specjalistów gotowych do pomocy weteranom. Jest tam także psycholog.
Ciekawy temat: W razie wojny nie opuścisz Polski. Mobilizacja będzie błyskawiczna
Jednak to żołnierz musi dać nam znać, że takiej pomocy potrzebuje. To on musi otworzyć się, dać nam sygnał. Czasem to przełamanie się jest bardzo trudne. Poza tym nie można działać na siłę. Żołnierze przeżywają podczas służby różne traumatyczne wydarzenia, z którymi w różnym tempie sobie radzą — to może być strata kolegi, czy też odniesienie poważnych ran. Mogą mieć zespół stresu pourazowego. Taka osoba musi sama zdecydować, czy i kiedy jest gotowa poszukać wsparcia. Jeśli chodzi o moje doświadczenia — czyli przede wszystkim poważne rany, których doznałem — udało mi się uporać z tym samemu. Te przeżycia i sposoby radzenia sobie z nimi są zatem bardzo różne i indywidualne.
W dzisiejszych czasach zdecydowanie częściej i głośniej słychać głos młodych osób, które nie chcą i nie zamierzają się szkolić, iść do wojska, ani — w razie wojny — walczyć o Polskę. Czy to nowy trend, czy tak było też 20-30 lat temu?
Kiedyś nawet sami żołnierze byli inni. Osobiście zaczynałem służbę w 2005 roku, gdy zaczęto rozwijać i inwestować już w służbę zawodową. Ci żołnierze, którzy zdecydowali się zostać w wojsku, nie wiedzieli do końca, z czym to się będzie wiązało, ale próbowali tego. Dawali temu szansę po prostu jako ścieżce zawodowej. Dzisiaj mamy zupełnie inne pokolenie.
Jak powinniśmy kształtować w młodych ludziach postawy patriotyczne, poczucie zobowiązania i odpowiedzialności za swój kraj?
Uważam, że podstawą jest tu edukacja i przedstawianie młodym ludziom służby w wojsku jako opcji. To mogą być jakieś spotkania w szkołach, jakieś małe przeszkolenia, czy akcje promujące — takie jak np. „Trenuj z wojskiem” czy „Wakacje z wojskiem”. Powinniśmy promować i inwestować w ochotniczą służbę, czy też tygodniowe i miesięczne szkolenia, które są idealną okazją do sprawdzenia siebie i doświadczenia żołnierskiej codzienności.
Nie chodzi o to, żeby kogokolwiek do tego siłą namawiać i zmuszać, ale rzetelnie przedstawić to młodym ludziom jako możliwość, opcję do wyboru, pokazać mocne strony i korzyści z tej ścieżki. Czym więcej osób się przeszkoli, tym większa jest nasza rezerwa kadrowa. Młody chłopak słyszy dziś o przeszkoleniach czy służbie żołnierza i myśli „, ale co mi to da?”. I to jest problem — że o tych zaletach i korzyściach mało się mówi.
Nawet tygodniowe, czy miesięczne szkolenie wojskowe młodych daje bardzo dużo. Wojsko kształtuje w pewnym określonym kierunku, pokazuje jasną, uporządkowaną drogę i cel w życiu. Po takim doświadczeniu czujesz się pewnie nie tylko w razie skrajności, czyli ewentualnego konfliktu zbrojnego, ale także w życiu codziennym — na ulicy, w nagłych sytuacjach kryzysowych, czy gdy trzeba komuś udzielić pomocy.
Osoba przeszkolona zna już pewne podstawy i schematy działania w rozmaitych niebezpiecznych sytuacjach. To są korzyści i dla tej osoby, i dla państwa, bo jeśli z tych przeszkolonych osób choćby mały procent zdecyduje się na tę drogę zawodową — będzie to sukces. A ci, którzy się nie zdecydują, pójdą dalej w życie z przydatnymi umiejętnościami, wiedzą i doświadczeniem, które może nawet ocalić komuś życie. Taka służba kształtuje nas w jakimś kierunku, pokazuje nam coś o nas samych. Każde przeszkolenie czy kurs — daje nam coś, co w nas pozostaje i co możemy wykorzystać w najlepszy dla siebie i innych sposób.
Przeczytaj również: Kobiety a obowiązkowa służba wojskowa. Oczekiwania i rzeczywistość