Nauka
Obserwacja galaktyk zmienia naukę. Webb bada początki kosmosu
05 grudnia 2024
Czy da się ustanowić skalę, według której można oszacować, że dana praca jest rzeczywiście dziełem sztuki? Czy fakt, że jesteśmy poruszeni konkretnym obrazem, albo utworem muzycznym, nie powinien być dla nas wystarczającą wartością? – o neuronach piękna i superbodźcach w sztuce, z Dianą Sałacką, rzecznikiem prasowym Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych Uniwersytetu Jagiellońskiego, rozmawia Katarzyna Sankowska-Nazarewicz.
Autorka serii „No to pięknie!” na kanale YouTube Copernicus tłumaczy, jak wyolbrzymione proporcje, zniekształcenia czy mocne kontrasty – czyli superbodźce – działają na nasz mózg.
Jednym z moich ulubionych obrazów są „Nocne marki” Edwarda Hoppera. Przedstawia on melancholijną scenę rozgrywającą się w tradycyjnej, amerykańskiej restauracji. Zastanawiam się, co dzieje się w moim mózgu, kiedy stoję w Instytucie Sztuki w Chicago i patrzę na tę pracę?
Semir Zeki, brytyjski neurobiolog i twórca neuroestetyki twierdził, że w naszym mózgu da się zmapować obszary, które aktywizują się pod wpływem obcowania ze sztuką. Przeprowadził serię badań, w których rejestrował wzorce aktywności mózgu u osób, które podziwiały obrazy czy słuchały muzyki. U badanych aktywowały się te same obszary kory oczodołowej, kory przedczołowej i zakrętu obręczy. Ale czy to oznacza, że znaleźliśmy obszar w mózgu, który jest dedykowany przeżywaniu piękna? Że istnieją neurony piękna, odpowiedzialne za dekodowanie sztuki? Chcielibyśmy mieć takie proste odpowiedzi, ale niestety, na razie takich struktur nie wykryto. Analogicznie myśląc, moglibyśmy oczekiwać, że wyodrębnimy w mózgu obszary odpowiedzialne za pojęcia, którymi posługujemy się na co dzień, jak choćby przeżywanie wiary czy poczucie sprawiedliwości.
Trzeba też pamiętać, że na to, co dzieje się w mózgu podczas obcowania ze sztuką, ogromny wpływ ma również kontekst, czyli to, że na przykład podziwiamy konkretny obraz w wyjątkowym otoczeniu, obok są inni ludzie oraz oddziałują na nas dodatkowe bodźce, jak muzyka, mocne światło albo półmrok.
Ale wiemy dziś na pewno, że nasze mózgi mocno reagują na tak zwane superbodźce, czyli – przekładając to na język sztuki – na wyolbrzymione proporcje, zniekształcenia czy mocne kontrasty. Słowem, im dalej od sztuki pełniącej funkcję mimesis, tym lepiej.
Termin superbodźców wprowadzono do neuroestetyki na podstawie obserwacji zachowania i procesu uczenia się zwierząt. W tym celu przeprowadzono wiele eksperymentów. W jednym z bardziej znanych szczury miały za zadanie odróżnić kwadraty od prostokątów. Mimo iż były nagradzane w taki sam sposób, szybciej i silniej reagowały na przesadne, węższe i wyższe wersje figur.
Słyszałam o podobnym badaniu przeprowadzonym na mewach. Do gniazda przylatuje samica z jedzeniem i karmi młode, ale to, co mogłoby się wydawać sielankową scenką rodzinną, w rzeczywistości nią nie jest. Pisklęta nie widzą matki, jej dziobu i robaka, ale reagują na drobny element, tzw. bodziec wyzwalający, czyli w przypadku tego gatunku to jest czerwona plamka na dziobie. Etolodzy na drewnianym kijku namalowali dwie takie plamki i podsunęli kijek pisklętom. Te na taki „superdziób” reagowały bardzo gwałtownie, głośniej kwiliły, domagały się jedzenia. Czyli można powiedzieć, że gdyby zbudować muzeum sztuki dla ptaków, taki kij z dwoma plamami byłby dla nich superbodźcem?
Zdecydowanie tak. Nasze neurony pod pewnymi względami działają podobnie do neuronów małych mew. Dla ludzi superbodźcem są na przykład Wenus z Willendorfu, będąca przykładem wyolbrzymienia kobiecych atrybutów, spiralne krajobrazy Van Gogha przedstawiające nocny pejzaż, twórczość Salvadora Dalego i słynne roztapiające się zegary czy nieproporcjonalne hinduskie figurki, przedstawiające portrety bogów.
Badania nad superbodźcami prowadziło dwóch naukowców z Uniwersytetu w Kalifornii – Vilayanur S. Ramachandran i William Hirstein. Założyli oni, że celem sztuki nie jest oddanie prawdziwego obrazu świata, ale raczej wzmocnienie, przekraczanie, a nawet zniekształcenie rzeczywistości. Dzięki temu sztuka dostarcza szczególnych bodźców działających na nasz aparat percepcyjno-emocjonalny. Obaj naukowcy opracowali listę ośmiu cech, które odróżniają percepcję estetyczną od sposobu, w jaki na co dzień patrzymy na świat. Wśród nich są choćby symetria, kontrast, grupowanie, izolacja czy wizualne metafory.
Może to Pani wytłumaczyć na konkretnych przykładach?
Proszę sobie wyobrazić dalmatyńczyka, który leży w pokoju. Żeby wyodrębnić go na tle otoczenia, musimy zgrupować jego czarne kropki w całość. Takie wiązanie rozproszonych bodźców, nazwane grupowaniem, pobudza nasze układy wzrokowy i limbiczny, dzięki czemu wyzwalane są konkretne wrażenia. Grupowanie świetnie sprawdza się w przypadku odbioru sztuki abstrakcyjnej, bo pozwala na wyodrębnienie konkretnych obiektów od tła.
Przeciwieństwem grupowania jest z kolei izolacja. Prace, które mają tę cechę, koncentrują się na elementach charakterystycznych danej osoby czy obiektu. Przykładem może być uśmiech Toma Cruise’a albo rude włosy i warkoczyki Pippi Långstrump. Jeśli dostalibyśmy zadanie namalowania tych dwóch postaci, na pewno wiedzielibyśmy, jak na rysunku oddać ich cechy charakterystyczne, może byśmy nawet przedstawili je w wyolbrzymiony sposób, a resztę cech potraktowalibyśmy dowolnie. Ale właśnie na podstawie percepcji tych wybranych cech ktoś powie: to przecież Tom Cruise! Albo: znam te warkoczyki!
Przeczytaj też:
Ciekawe, że wśród wyróżnionych przez Ramachandrana i Hirsteina reguł, oprócz takich, które zakładają zniekształcenie świata, jest też symetria – złota proporcja ceniona od wieków.
Wiele badań potwierdza, że symetria wpływa na naszą atrakcyjność gatunkową. Symetryczne twarze budzą większe zainteresowanie wśród noworodków, generalnie uważamy je też za atrakcyjniejsze. Co ciekawe, symetrię lubią też zwierzęta. Biolog ewolucyjny Bernhard Rensch w swoich badaniach wykazał, że zwierzęta znacznie bardziej wolą regularne kształty zamiast asymetrycznych. Dlaczego tak się dzieje? Naukowcy zajmujący się tematyką piękna twierdzą, że symetria wpływa na łatwość przetwarzania informacji. Regularne kształty, proporcje czy obiekty są przewidywalne, uporządkowane, słowem – łatwiejsze do zinterpretowania.
No dobrze, ale czy ta lista cech oznacza, że mamy gotowy przepis na dzieło sztuki?
Absolutnie nie. Obaj naukowcy pokazali jednak, że superbodźce, czyli określone reguły obecne w sztuce, wywołują w nas szybką, instynktowną reakcję i aktywują nasz układ wzrokowy znacznie mocniej niż obiekty spotykane w naturze.
Wróćmy na chwilę do wspomnianej już twórczości Hoppera. Kiedy recenzenci pisali o tym, że jego obrazy są melancholijne, malarz odpowiadał: „Nie maluję smutku ani samotności, staram się tylko namalować światło na ścianie”. Jego obrazy, bardzo realistyczne, nie deformują rzeczywistości, jak robił to w swojej twórczości choćby Salvador Dalí. Ale jego obrazy również są intrygujące, oddziałują na nasze emocje.
Realistyczne obrazy Hoppera rzeczywiście wywołują w nas smutek czy melancholię, ale nie interpretowałabym ich w kontekście superbodźców. Raczej zwróciłabym uwagę na kolejny ważny mechanizm, który uruchamia się podczas obcowania ze sztuką. Chodzi o pobudzenie układu nagrody. Wykazano już korelacje między procesem zgadywania „co artysta miał na myśli” a tym, co w momencie rozwiązania zagadki dzieje się w naszym mózgu. Lubimy ten moment, kiedy patrzymy na obraz, analizujemy go i wreszcie możemy powiedzieć: „Eureka!, czyli o to chodziło!”.
Satysfakcja jest tu jak najbardziej uzasadniona, bo interpretacja dzieł sztuki to trudne zadanie. Są one często umiejscowione w danym momencie historycznym, przepełnione symbolami, uwikłane w przeróżne konteksty. Nieznajomość tej całej obudowy sprawi, że zamiast zachwycić się danym dziełem sztuki, przejdziemy obojętnie obok niego. A to właśnie odkrywanie jego kolejnych warstw sprawia nam ogromną przyjemność.
Podam przykład. Nie znając mitu o Dedalu i Ikarze, nie zrozumiemy „Pejzażu z upadkiem Ikara” Pietera Bruegla Starszego. Więcej, nie znając kontekstu, w jakim dotychczas lot Ikara był przedstawiany w sztuce, nie zderzymy go z zamysłem Bruegla. Ikar to postać archetypiczna, symbolizująca lot ku Słońcu, idealizm, ale też dramat jednostki. A na obrazie Bruegla jest jak we flamandzkim przysłowiu: „Żaden oracz nie przerywa pracy z powodu śmierci człowieka. Żadna śmierć przecież niczego nie zmienia, życie toczy się dalej, a Ziemia nie może się nagle zatrzymać”.
Ale bywa tak, że nawet znając różne konteksty, na wiele zagadek wciąż się nabieramy. Myślę teraz o słynnej wystawie prezentującej zaginione prace francuskiego artysty „Pierre’a Brassau”.
To ciekawa historia. W latach 60. dziennikarz szwedzkiego tabloidu zastawił pułapkę na krytyków sztuki. Wpadł na pomysł zorganizowania wystawy obrazów namalowanych nie przez człowieka, ale przez szympansa. Znalazł małpę, której początkowo farby i płótna nie interesowały, ale w krótkim czasie nauczyła się, że za odpowiednią liczbę pomazanych kartek dostaje banana i w ten sposób powstała kolekcja prac. Nadszedł dzień wystawy, do galerii sztuki przybyli cenieni krytycy, atmosfera była uroczysta, bo i powód wystawy niecodzienny – w końcu nadarzyła się okazja zobaczenia zaginionych obrazów cenionego, francuskiego artysty. W rzeczywistości chodziło jednak o sprawdzenie, czy krytycy są w stanie odróżnić prawdziwą awangardową sztukę współczesną od dzieła szympansa.
Udało się ich oszukać?
I tak, i nie. Wielu krytyków było mocno poruszonych pracami i w recenzjach pojawiały się kwieciste wypowiedzi o ekspresyjnych pociągnięciach pędzlem czy lęku, w którym jesteśmy zanurzeni. Natomiast wydarzenie nie odbyło się zupełnie bez zgrzytu, ponieważ był jeden dziennikarz, który wyszedł z tej wystawy oburzony, mówiąc, że tylko małpa mogłaby namalować takie rzeczy.
To pocieszające, że znalazł się chociaż jeden, który nie widział wartości w pracach „Pierre’a Brassau”?
Dla mnie ta historia stawia inne pytanie. Czy da się ustanowić skalę, według której można oszacować, że dana praca jest rzeczywiście dziełem sztuki? Czy fakt, że jesteśmy poruszeni konkretnym obrazem, albo utworem muzycznym nie powinien być dla nas wystarczającą wartością? Czy tę wartość musimy koniecznie nadawać rzeczy, która nas poruszyła? Bo jeśli na przykład „Alchemik” Paula Coelho zmienił komuś życie, czy to oznacza, że ta książka powinna być wyróżniona i każdy musi ją przeczytać? Podobnie jest z literackimi Nagrodami Nobla. Zdarza się, że czytamy coś, co innych zachwyca, a w nas nie wywołuje żadnych emocji. Myślę, że sztukę można traktować podobnie. Bo w gruncie rzeczy chodzi tu o nasze subiektywne przeżycia i konkretne struny, które w nas poruszy. I chyba właśnie to jest w niej najpiękniejsze.
Diana Sałacka – rzecznik prasowy Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych Uniwersytetu Jagiellońskiego, interesuje się poststrukturalizmem, architekturą i teorią języka. Autorka serii „No to pięknie!” na kanale YouTube Copernicus.
Może cię również zainteresować: