Prawda i Dobro
Modele AI nie zawsze rozpoznają oszustwa. Często są łatwowierne
14 listopada 2024
Taylor Swift, która do niedawna była tylko jedną z wielu piosenkarek pop, stała się ikoną łączącą gejów i kobiety z całego świata, a także prawdziwym fenomenem socjologicznym. Jej koncerty mają wyraźny wpływ na PKB krajów, w których występuje, a kolejne albumy biją rekordy na listach. Popularność Taylor Swift jest jednym z przykładów tego, jak infantylizuje się nasza kultura głównego nurtu.
Media pełne są spekulacji: czy Taylor Swift zaręczy się z Travisem Kelce, czy jest w ciąży albo po prostu za dużo je, czy była koszmarna w liceum, czy lata prywatnym odrzutowcem nawet do kuchni… Co nowy dzień, to nowa plotka o Tay (dla fanów, a dla hejterów Tay-Tay). Jej opinia jest tak ważna, że może przesądzić o wyniku wyborów prezydenckich w USA. Swifties (czyli jej fani) wypatrują każdej informacji na temat swojej idolki. Wyszukują ukrytych treści w piosenkach i kłócą się o to, którego byłego partnera piosenkarki dotyczą.
Taylor Swift jest mistrzynią w tworzeniu relacji paraspołecznej ze swoimi fanami. Jest to rodzaj relacji, w której tylko jedna strona jest świadoma istnienia drugiej, i wie o niej bardzo dużo. Oparta jest ona na rolach fana i idola, typowa w przypadku celebrytów, polityków, a nawet postaci fikcyjnych z książek i filmów. Fan czuje bliskość w stosunku do swojego idola do tego stopnia, że ma wrażenie, że jest on jego przyjacielem. Taylor świadomie buduje tego typu relację z fanami, lajkując i szerując ich komentarze, dzieląc się na Instagramie przychylnymi recenzjami albumów. Pozwala fanom mieć wrażenie, że tylko kwestia czasu albo przypadku dzieli ich od pozostania jej najlepszymi przyjaciółmi.
Mimo że jest miliarderką, spotykała się z najsławniejszymi mężczyznami na świecie i – jak przekonują sarkastyczne memy – lata odrzutowcem na spacer z psem (choć nie ma psa). Taylor Swift chciałaby, żebyśmy uwierzyli, że jest taka jak my. Niektórzy krytykują jej wizerunek, mówią, że nie jest atrakcyjna ani seksowna. Taylor nie chce uwodzić mężczyzn – ona chce uwodzić nas. Mimo zróżnicowanej twórczości artystki najsilniej w powszechnej świadomości zapisał się obraz pewnego rodzaju naiwnej młodzieńczej miłości. Taylor nosi grzywkę jak grzeczna licealistka, mimo że ma 35 lat. Jest wiecznie młodą dziewczyną, która przytula się do koszulki chłopaka, w którym jest zakochana, i zastanawia się, czy on też ją lubi.
Dziennikarka spiked Lauren Smith pisze:
Faza niewinnej szczenięcej miłości to przepiękny okres, za którym chętnie tęsknimy. Czy jest w tym coś złego? Lauren Smith przekonuje dalej:
Pojawienie się Swifties w średnim wieku i wieku millenialsów świadczy o infantylizmie naszych czasów. To czasy, w których na treści uznane za zbyt „dorosłe” dla naszych rzekomo słabych umysłów przyczepia się ostrzeżenia. Gdzie życie publiczne zostało przejęte przez niekończące się żądania o bezpieczne przestrzenie i emocjonalne wsparcie. Uwielbienie dla Swift i jej młodzieńczych kłopotów miłosnych wydaje się kolejnym wytworem społeczeństwa, które utknęło w przedłużającym się okresie dojrzewania.
Trzydziestolatkowie to nowi piętnastolatkowie. Coraz później zawieramy związki małżeńskie i coraz później – o ile w ogóle – mamy dzieci. Millenialsów oskarża się o to, że zatrzymali się w rozwoju emocjonalnym. Trudno nie przyznać racji temu stwierdzeniu, widząc trzydziestolatków w serwisach randkowych, którzy otwarcie piszą, że wciąż zastanawiają się, czego właściwie szukają w życiu. Bycie zagubionym, niedojrzałym, a nawet dziecinnym stało się akceptowalne społecznie do tego stopnia, że millenialsi otrzymali nawet swój własny kolor – millenial pink, pastelowy, niewinny, i oczywiście – dziecinny.
Trzydziestolatkowie chodzą do kina na filmy o superbohaterach i kreskówki (fenomen dorosłych fanów wytwórni Disneya jest tak powszechny, że doczekali się oni określenia Disney adults). W weekend odpoczywają w salonach gier dla dorosłych, spotykają się w escape roomach albo w domu grają w gry komputerowe i planszówki. Zamiast uczyć się „poważnych” technik relaksacyjnych, opieramy się na kolorowankach dla dorosłych i prostych grach na tablecie. Nawet same tablety i elektronika zaczynają mieć coraz bardziej okrągły, „miękki”, dziecięcy design.
Producenci gier i zabawek starają się zmienić branding swoich towarów i kierują się w stronę dorosłych. Nikomu nie udało się to tak dobrze, jak firmie Lego. Odkąd klocki Lego kupujemy dla siebie, a nie dla naszych pociech, ceny zestawów mogą sięgać nawet tysięcy złotych. Pieniądze, których nie przeznaczamy na wychowanie prawdziwych dzieci, możemy wydawać na zachcianki, które ucieszą to wewnętrzne dziecko.
Polecamy: Znacie? To posłuchajcie. Dlaczego wracamy do tych samych opowieści?
Trendom towarzyszą memy i hasztagi – najbardziej popularne to #adulting („dorosłowanie”) i odpowiednio #adultingsucks i #can’tadulttoday. Bycie „dorosłym” stało się czasownikiem. Dorosłym nie jesteśmy, a tylko bywamy, kiedy trzeba wynieść śmieci, zrobić pranie albo pójść na spotkanie spółdzielni mieszkaniowej. A po powrocie ze spotkania można w spokoju zjeść #girldinner, „kolację dla dziewczyn”, czyli zbiór przypadkowych składników z lodówki, które trudno nazwać posiłkiem.
Dlaczego młode pokolenie mówi o sobie „chłopaki i dziewczyny”, zamiast „mężczyźni i kobiety”? To nie dlatego, że millenialsi nie chcą być dorośli, ale dlatego, że często nie czują, że zasługują na to miano. Skoro nie stać nas na własną nieruchomość, nie mamy dzieci, a często również partnera – i mimo że parę lat dzieli nas od czterdziestki – to wciąż nie mamy poczucia stabilizacji. Jak w takiej sytuacji możemy zasłużyć na etykietkę dorosłej osoby? Praca w korporacji ze stałą pensją i dom z dwoma sypialniami, czyli życie, które jeszcze w latach 60. wydawało się hipisom najgorszą z tortur, jest obecnie w strefie marzeń millenialsów.
Młode pokolenie nie chce brać na siebie odpowiedzialności i zobowiązań w świecie, który jest nieprzewidywalny – przynajmniej dopóki nieprzewidywalne jest ich życie. Wchodzimy w „dorosłość” w okresie największych inflacji, wojen, zmian klimatycznych i kryzysów finansowych. Świat, do którego zostaliśmy wychowani, nie istnieje i został zastąpiony przez wirtualną rzeczywistość zamieszkaną przez influencerów z TikToka. Po prostu – koniec jest blisko. A skoro nasz świat nie ma przyszłości, dlaczego by nie bawić się i cieszyć chwilą obecną – jak dziecko?
Polecamy: Piękni, zdrowi, nieaktywni – młodzi ludzie na całym świecie przestają szukać pracy
To, co dopiero zaczyna dziwić na Zachodzie, mieliśmy okazję obserwować już jako trend w Azji Wschodniej. W latach 90. socjologowie ze zdziwieniem obserwowali, jak dorośli Japończycy przebierali się za wiktoriańskie, porcelanowe lalki, obklejali telefony naklejkami i brokatem, a swoje różowe mieszkania dekorowali kolekcją gadżetów z Hello Kitty. Dzisiaj Zachód cierpi na tę samą chorobę – nostalgię.
Niewiele rzeczy uwodzi tak mocno, jak nostalgia. To rodzaj tęsknoty i chęci powrotu do przeszłości albo jej wyobrażenia. Taylor Swift potrafi wywołać w nas to uczucie – pragnienie zamknięcia oczu i zatopienia się we wspomnieniach i wyobrażeniach o młodości, niewinnym zakochaniu, i tym, co jeszcze mogłoby być, gdyby tylko… Co złego w tym, że chcemy słuchać naiwnych piosenek o złamanym sercu i grać w gry planszowe? Nic. I dlatego piosenkarka ma tak wielu fanów. Taylor Swift i nostalgia idą w parze. Pamiętajmy tylko, że nostalgia uwodzi, ale również kłamie – przeszłość nigdy nie była tak doskonała, jak ją dzisiaj pamiętamy. A klocki Lego nigdy nie dadzą nam tyle radości, ile potrafiły nam dać w Wigilię, kiedy mieliśmy po osiem lat.
Może Cię zainteresować: Od łez do śmiechu, od życia do śmierci. Czym jest bałkańska dusza