Trudna miłość ponad flagami. Młodzi Irańczycy przeciw propagandzie nienawiści

Młodzi Irańczycy coraz częściej buntują się przeciwko nakazanej przez reżim nienawiści do Ameryki. Rozumieją, że zrzucanie wszystkich niepowodzeń na „zewnętrznego wroga” to tylko wybieg mający zasłonić nieudolność i niekompetencję rządzących Iranem polityków

Młodzi Irańczycy coraz częściej buntują się przeciwko nakazanej przez reżim nienawiści do Ameryki. Rozumieją, że zrzucanie wszystkich niepowodzeń na zewnętrznego wroga to tylko wybieg mający zasłonić nieudolność i niekompetencję rządzących Iranem polityków

W poniedziałek na uniwersytecie im. Szahida Behesztiego w Teheranie studenci odmówili przechodzenia po wymalowanych na posadzce dziedzińca flagach Stanów Zjednoczonych i Izraela. Flagi namalowano na ziemi, by po nich deptano. Trudno je ominąć, ale studenci tłoczyli się pod murami, konsekwentnie unikając stąpania po flagach. W końcu dwaj basidżi (członkowie paramilitarnych bojówek irańskiej Gwardii Rewolucyjnej, którzy są wysyłani na protesty w celu zastraszania ich uczestników) ostentacyjnie wkroczyli na flagi, zachęcając innych, by także po nich przeszli. Nikt nie dołączył, a tłum zaczął skandować: „Wstyd!”.

Filmiki z tego wydarzenia zalały irański Twitter, towarzyszył im hasztag #LoveBeyondFlags.

Uniwersytet Behesztiego to jedna z najbardziej prestiżowych uczelni w Iranie. Tutejsi studenci są przyszłą elitą kraju. Ich symboliczna odmowa przyłączenia się do nienawidzenia „Małego” i „Wielkiego Szatana”, jak irańskie władze nazywają Izrael i USA, to ważny gest sprzeciwu wobec władzy.

„Rządzący Iranem wciąż wskazują na wroga zewnętrznego, żeby odwrócić uwagę ludzi od sytuacji w kraju. Ci studenci doskonale wiedzą, że prawdziwym naszym wrogiem jest reżim islamski, który nas ciemięży i ogranicza naszą wolność” – mówił Huszang, irański działacz i obrońca praw człowieka, od 15 lat na uchodźstwie politycznym w Europie.

***

Niechęć do zachodniego imperializmu, którego symbolem w drugiej połowie XX w. stały się Stany Zjednoczone, legła u podstaw utworzonej w 1979 r. Republiki Islamskiej. Wroga Iranowi amerykańska polityka jest jedną z podstawowych racji bytu dla tamtejszej teokracji. Dlatego wszelkie działania, które potwierdzają istnienie tego irańsko-amerykańskiego antagonizmu, legitymizują reżim. Tak było i w przypadku zabicia generała Solejmaniego.

Wielu moich irańskich rozmówców w ostatnich dniach potwierdziło, że wydając rozkaz zgładzenia generała, prezydent Trump zniweczył efekt listopadowych, antyrządowych protestów. Demonstracje utopiono w morzu krwi, ale rządzący Iranem wyszli z tej potyczki z pokojowo protestującą ludnością mocno osłabieni. Amerykański dron, z którego wystrzelono rakietę w samochód generała opuszczający bagdadzkie lotnisko, był dla nich jak prezent zesłany z nieba. Reżim znów stał się potrzebny. Znów mógł wmawiać obywatelom, że dba o ich bezpieczeństwo i chroni przed amerykańską agresją.

Parę godzin później prezydent USA Donald Trump zagroził kolejnymi atakami. „Mamy namierzone 52 cele w Iranie (symbolizujące 52 amerykańskich zakładników więzionych przez Iran wiele lat temu), niektóre bardzo ważne dla Iranu i dla irańskiej kultury” – napisał na Twitterze.

Na irańską odpowiedź nie trzeba było długo czekać. „Ci, co wspominają liczbę 52, nie powinni zapominać o liczbie 290. #IR655 Nigdy nie gróźcie irańskiemu narodowi” – oświadczył prezydent Hassan Rouhani na swoim Twitterze.

Dla cudzoziemców, zwłaszcza tych młodszych, tweet Rouhaniego może się wydawać dość hermetyczny, ale w Iranie, a także wśród amerykańskich urzędników, dobrze wiadomo, co oznaczają litery IR655. To numer irańskiego samolotu pasażerskiego, który 3 lipca 1988 r. został omyłkowo zestrzelony nad cieśniną Ormuz przez amerykański krążownik. Samolot spadł do morza, zginęli wszyscy znajdujący się na pokładzie, czyli 290 osób (ofiary tej katastrofy to właśnie ta druga liczba przywołana przez Rouhaniego). Amerykanie początkowo zaprzeczali, ale potem twierdzili, że działali w obronie własnej, myśląc, że z lotniska w Bandar Abbas leci prosto na nich jeden z zakupionych jeszcze za rządów szacha irańskich, ale wyprodukowanych w USA, samolotów bojowych F-14.

Uczestnicy antyamerykańskiej demonstracji przed budynkiem parlamentu po zestrzeleniu irańskiego samolotu pasażerskiego. Teheran, 7 lipca 1988 r. (GREG ENGLISH / AP / EAST NEWS)

***

Komandor Will C. Rogers III, dowódca krążownika USS Vincennes (AP / EAST NEWS)

Jednak później sprawy nieoczekiwanie zaczęły biec w zupełnie innym kierunku. Dwa dni po tym, jak irański prezydent przypomniał fatalną w skutkach pomyłkę komandora Rogersa z krążownika USS Vincennes, Iran sam popełnił bardzo podobny, tragiczny błąd. Żołnierz Gwardii Rewolucyjnej stacjonującej w pobliżu teherańskiego lotniska zestrzelił ukraiński samolot pasażerski, myśląc, że celuje w amerykańską rakietę wystrzeloną w odwecie za irański atak na amerykańskie bazy w Iraku, będący z kolei odwetem za zabójstwo Solejmaniego.

Obaj sprawcy mieli kłopot z przyznaniem się do winy. Amerykanie na przykład utrzymywali początkowo, że ich krążownik znajdował się na wodach międzynarodowych (znajdował się na irańskich), a ponad 30 lat później Irańczycy sugerowali, że ukraiński samolot leciał jakimś podejrzanym, innym, niż zaplanowano kursem (a leciał prawidłowo).

Oba państwa o tragedię obwiniały siebie nawzajem. W 1988 r., gdy trwała jeszcze wojna iracko-irańska, sytuacja w Zatoce Perskiej była napięta do granic. Niedługo przed wystrzeleniem rakiety w samolot pasażerski amerykański krążownik ganiał się po cieśninie Ormuz z irańskimi łodziami wojskowymi. Dlatego Ronald Reagan, wyrażając ubolewanie, nie omieszkał zaznaczyć, że jego żołnierze działali w samoobronie. Z kolei obecny irański minister spraw zagranicznych Dżawad Zarif, pisząc o zestrzeleniu ukraińskiego samolotu, oświadczył, że była to „pomyłka człowieka” i stwierdził, że do tragedii doszło „w czasie kryzysu spowodowanego przez amerykańskie awanturnictwo”.

Irańczycy upamiętniający ofiary ukraińskiego samolotu zestrzelonego w Teheranie 8 stycznia 2020 r. (EBRAHIM NOROOZI / AP / EAST NEWS)

***

Oficjalnie deklarowana irańsko-amerykańska nienawiść jest tak stara jak rewolucja islamska w Iranie. Początek trwającej już 41 lat epoki wzajemnego nienawidzenia się dał atak popierających rewolucję irańskich studentów na amerykańska ambasadę w pierwszym roku rewolucji. 4 listopada 1979 r., na wieść o tym, że Stany Zjednoczone przyjmą obalonego kilka miesięcy wcześniej szacha, grupa radykalnie nastawionych studentów wdarła się do ambasady USA. Atak poparli ajatollah Ruhollach Chomeini, mudżahedini ludowi i komuniści, czyli wszystkie główne siły rewolucji. Tylko umiarkowany premier Bazargan uznał, że nie może firmować reżimu, który wspiera takie barbarzyństwo. Dwa dni po zajęciu ambasady jego gabinet złożył dymisję.

Jawne pogwałcenie norm międzynarodowych podobało się jednak nie tylko zaciekłym fundamentalistom. Ameryka cieszyła się w Iranie złą sławą od czasu, kiedy jej służby specjalne, do spółki z brytyjskimi, w 1953 r. wzięły udział w obalaniu uwielbianego przez Irańczyków premiera Mosaddegha. Później administracja amerykańska wielokrotnie deklarowała poparcie dla szacha, a w gorącym okresie przed rewolucją amerykański ambasador bywał częstym gościem monarchy. Dokumenty znalezione po ataku w ambasadzie tylko potwierdziły, że USA do ostatniej chwili zapewniały szacha o swej lojalności i zachęcały, by nie ustępował.

Manifestacja przeciwko szahowi Rezie Pahlawiemu. Waszyngton, 15 listopada 1977 r. (FRANCOIS LOCHON / GAMMA-RAPHO / GETTY IMAGES)

Okupacja ambasady trwała 444 dni. Skończyła się wynegocjowanym w Algierze porozumieniem i zwolnieniem 52 zakładników, jednak stosunki dyplomatyczne Iranu z Waszyngtonem już nigdy nie zostały ponownie nawiązane.

***

Źródła irańskiej niechęci do Amerykanów są znacznie starsze niż wydarzenia bezpośrednio poprzedzające rewolucję islamską i te rozgrywające się w jej trakcie. Sięgają czasów kolonialnych i choć USA akurat kolonii nie posiadały, to na nie, jako na najpotężniejsze państwo Zachodu, Persowie przelali cały swój żal za cykl upokorzeń, jakich doznali od zachodnich mocarstw (głównie Wielkiej Brytanii i Rosji), w czasach kolonializmu sami pozostając oficjalnie jednym z nielicznych nieskolonizowanych państw regionu.

Jeszcze w XIX w. Persowie ostatecznie przegrali z Brytyjczykami rywalizację o wpływy w Afganistanie, z Rosjanami zaś o kontrolę nad Zakaukaziem. W drugiej połowie XIX w. Rosja utworzyła w Iranie Perską Brygadę Kozacką, która stała się rosyjskim narzędziem wpływania na irańskie rządy. Brytyjczyków bardziej niż wpływy militarne interesowały zyski ekonomiczne. Kulminacyjnym punktem i kłującym w oczy przykładem brytyjskiej przewagi było przejęcie w 1901 r. koncesji na wydobycie irańskiej ropy naftowej.

Pierwsza duża zdrada nastąpiła w czasie irańskiej rewolucji konstytucyjnej. Brytyjczycy i Rosjanie dali zielone światło reformatorom, konstytucję udało się uchwalić, parlament został faktycznie wybrany i zwołany, ale potem cały proces stanął w miejscu, aż wreszcie niemający już prawie żadnych uprawnień medżlis rozwiązano. A po irańskiej próbie wprowadzenia demokracji pozostało tylko wspomnienie. Żadne z dwóch mocarstw nie ujęło się za reformatorami uznając, że zwyczajnie im się to nie opłaca.

Kilkadziesiąt lat później jedną z przyczyn popularności premiera Mosaddegha były jego sprzeciw wobec zachodniej dominacji i decyzja o nacjonalizacji wydobycia ropy naftowej. W odpowiedzi Stany Zjednoczone, do spółki z Wielką Brytanią, zorganizowały operację służb specjalnych pod kryptonimem Ajax. Szach (rządził także dzięki Brytyjczykom, bo ci w czasie II wojny światowej zmusili jego ojca do abdykacji) uznał wynik zamachu stanu, nie wstawił się za swoim premierem. Tym samym podpisał na siebie odroczony w czasie wyrok, który dopełnił się ćwierć wieku później.

„To nielubiąca USA irańska lewica zorganizowała rewolucję” – podkreśla Huszang. „Bunt przeciw szachowi miał w sobie silny wątek antykolonialny. Ludziom zależało, by Iran znów sam decydował o swoim losie, a rządzący nie schylali głów przed obcymi sponsorami” – dodaje.

Irańczycy palą amerykańską flagę na dachu ambasady USA w Teheranie, 9 listopada 1979 r. (GETTY IMAGES)

Faktycznie, pierwszą opozycję wobec szacha tworzyła irańska komunistyczna partia Tude – Masa. Mułłowie na początku byli w sojuszu z monarchią. Szach, mimo że sam raczej zafascynowany zoroastryjską, starożytną Persją, zaczął nawet wspierać szyickie duchowieństwo, by osłabić wpływy komunistów w społeczeństwie.

Pogrążyło go to, że i wśród głęboko wierzących Irańczyków zaczęły się szerzyć idee antykolonialne. Ich piewcą stał się irański intelektualista, teolog i myśliciel Ali Szariati. Studiował we Francji na przełomie lat 50. i 60., w czasie wojny o wyzwolenie Algierii, a od francuskich lewicujących intelektualistów przejął idee walki prowadzonej przez skolonizowane ludy na podobieństwo walki klasowej.

Pod wpływem ideologii Szariatiego był niewątpliwie sam imam Chomeini, późniejszy przywódca rewolucji. Rewolucja, która miała na celu przywrócenie Iranowi pełnej suwerenności, odbywała się pod hasłem „Nie zachodnia, nie wschodnia, ale republika islamska”.

Ten slogan wywodzi się z kolei z pism innego guru dysydenckiej irańskiej inteligencji, pisarza Dżalala al-Ahmada. Ten syn szyickiego duchownego w młodości związany był z partią komunistyczną. Poparł nacjonalistyczny rząd Mosaddegha. Sławę przyniósł mu esej Gharbzadagi, co dosłownie oznacza „ugryzieni przez Zachód”.

„Al-Ahmad przedstawił irańskich intelektualistów jak zdrajców, którzy chcieli demokratyzować Iran, tak jak na Zachodzie robili to ich intelektualni mistrzowie, ale ponieważ żyli w niedemokratycznym państwie szacha, dali się wprząc w system cenzury” – pisał irański publicysta Ramin Dżahanbeglu. „Al-Ahmad żył zbyt krótko (zmarł w 1969 r. – red.), by zobaczyć efekt swojego intelektualnego radykalizmu, jednak Islamska Republika widziała w nim prototyp zaangażowanego intelektualisty, który dopomógł w jej pochodzie do sukcesu”.

***

Późniejsze, już porewolucyjne rządy Islamskiej Republiki przyjęły znacznie mniej zniuansowaną wersję antyimperializmu, która szybko przekształciła się w prymitywną nienawiść do wszystkiego, co zachodnie, a zwłaszcza amerykańskie.

„Sprawimy, że Ameryka poniesie dotkliwą klęskę” – napis na murze okalającym budynek byłej ambasady USA w Teheranie, 4 listopada 1988 r. (KAVEH KAZEMI / GETTY IMAGES)

Niedawna demonstracja teherańskich studentów pokazuje, że to, co pozwoliło powstać Republice Islamskiej i karmiło ją przez ponad 40 lat – nienawiść do USA – może ostatecznie przyczynić się do jej rozmontowania. Młodym ludziom trudno zaakceptować to, że reżim z jednej strony wyzywa Amerykę najgorszymi słowami, a z drugiej wielu oficjeli wysyła swoje dzieci na studia do USA. W dzisiejszym Iranie można na tydzień odciąć internet, jak zrobiono to po demonstracjach w listopadzie, można sączyć kłamliwą propagandę w oficjalnych mediach, ale nie da się już tak jak kiedyś kontrolować przepływu informacji.

„Wierzę w młodzież” – mówił mi Huszang. „Ona już nie ufa reżimowej propagandzie. Nie można jej tak łatwo kłamać, jak robiono to w przypadku ich rodziców. Im nie da się wszystkiego wytłumaczyć amerykańskim knuciem. Rząd, którego siły zbrojne rzekomo przez pomyłkę zestrzeliwują samolot ze 176 cywilami na pokładzie, i który swój błąd próbuje wytłumaczyć polityką USA w regionie, nie budzi szacunku” – dodaje.

Opublikowano przez

Ludwika Włodek


Socjolożka i reporterka, adiunktka w Studium Europy Wschodniej UW. Wiosną wydana zostanie jej książka „Gorsze dzieci republiki”, która opowiada o życiu Algierczyków we Francji.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.