Nauka
Serce ma swój „mózg”. Naukowcy badają jego rolę i funkcje
20 grudnia 2024
Media informują o „nowej zimnej wojnie” lub „wyścigu o Arktykę” na miarę epoki kolonialnej. Czy starcie mocarstw jest nieuniknione?
Wraz z topniejącym lodem nasilają się działania państw zainteresowanych eksploatacją jedynego niezakłóconego dotąd przez działalność człowieka regionu Ziemi. Ale jeśli zamiast na efektownej retoryce skupić się na niuansach, można dojść do zaskakujących wniosków.
15,5 mln kilometrów kwadratowych. Tyle wynosi powierzchnia Oceanu Arktycznego. Powierzchnia całej Arktyki nie została dokładnie określona, lecz szacunki wahają się od 21 do 26 mln kilometrów kwadratowych. To gigantyczny obszar, który przez wiele lat pozostawał na peryferiach międzynarodowej polityki. Ekstremalne warunki naturalne skutecznie hamowały ambitne plany wszelkiej maści odkrywców i kupców. Próby eksploracji i kolonizacji północnych krańców naszej planety kończyły się katastrofą, a w najlepszym wypadku – niepowodzeniem. Tylko nieliczne lokalne społeczności na przestrzeni wieków dostosowały się i nauczyły, jak przetrwać w skrajnie trudnym klimacie.
Czas spokoju dobiega już końca. Zmiany klimatu, do których przyśpieszenia doprowadziła działalność człowieka, są szczególnie widoczne właśnie w tej części świata. Zdjęcia satelitarne nie pozostawiają wątpliwości co do tego, że lód się topi. Norweski Instytut Polarny obliczył, że w lutym 2018 r. było go o 500 tys. mil kwadratowych mniej, niż wynosi historyczna średnia. Prognozy pogodowe wskazują na to, że do końca XXI w. lód będzie zanikał całkowicie w sezonie letnim – niektórzy naukowcy twierdzą, że stanie się to znacznie wcześniej. Co więcej, Arktyka ociepla się prawie dwukrotnie szybciej niż reszta planety. Eksperci ONZ przewidują, że do połowy obecnego stulecia temperatura w Arktyce zimą wzrośnie o 3–5 ℃.
Skutki będą odczuwalne w wymiarze globalnym. Metan i dwutlenek węgla uwalniające się do atmosfery w wyniki topnienia wiecznej zmarzliny oraz utrata odbijającej światło słoneczne powierzchni lodu mogą doprowadzić do niekontrolowanego wzrostu globalnego ocieplenia, znacznie przekraczającego 2℃, określonego jako punkt krytyczny na mocy porozumienia paryskiego z 2016 r. Podniesienie się poziomu mórz w wyniki topnienia lodowców wpłynie na tak odległe kraje jak Malediwy czy Bangladesz, gdzie znacznie wzrośnie zagrożenie powodziowe.
Samą Arktykę czeka zaś biologiczne przetasowanie. Osady położone na wybrzeżach Morza Beringa i Morza Czukockiego już musiały zostać przeniesione z powodu erozji wybrzeża i zanikających terenów łowieckich. Przestrzeni życiowej zaczyna brakować także zwierzętom. Groteskowo, a raczej niebezpiecznie, brzmi w tym kontekście próba zablokowania przez Stany Zjednoczone wzmianki o zmianach klimatu w deklaracji końcowej szczytu Rady Arktycznej, który odbył się w Finlandii na początku maja. „America First” – ponad wszystko, nawet tonącą i umierającą planetę.
Jednocześnie zmiany klimatu i postęp technologiczny wydają się stwarzać większe możliwości dla aktywności człowieka, lecz jak zauważa dr hab. Michał Łuszczuk, badacz stosunków międzynarodowych w Arktyce z UMCS Lublinie, wciąż jest to „kwestia dalszej przyszłości niż najbliższych lat”. „Należy pamiętać, że to nadal klimat polarny, mniej przewidywalny pogodowo niż wcześniej. Wcale nie jest dużo łatwiej funkcjonować w Arktyce dziś niż pół wieku temu” – zaznacza.
Nie ulega wątpliwości, że Arktyka to obszar o ogromnym potencjale. Grające o wpływy w regionie państwa ustawiają się na planszy tak, by mieć jak najlepszą pozycję wyjściową, gdy teoretyczne korzyści staną się w końcu realne. Zatem – o co konkretnie toczy się gra?
Po pierwsze, chodzi o potężne złoża surowców naturalnych. Według szacunków United States Geological Surveyw w Arktyce znajduje się ponad 47 bln gazu naturalnego, ponad 7 mld gazu płynnego oraz ponad 14 mld metrów sześciennych ropy. Może to być 30 proc. nieodkrytych jeszcze światowych zasobów gazu i 13 proc. zasobów ropy. Niewykluczone jest także odkrycie innych surowców, jak złoto, cynk, nikiel czy miedź. Wielkie koncerny energetyczne cały czas prowadzą odwierty w poszukiwaniu nowych złóż. W obliczu tych trudnych do wyobrażenia liczb warto zwrócić uwagę na ich rozłożenie.
„Wielu ludzi uważa, że niebawem zwiększy się dostępność złóż arktycznych surowców, zatem trzeba się śpieszyć z obejmowaniem zwierzchnictwa nad obszarami wciąż pozbawionych właściciela. Moim zdaniem działania te są pozbawione sensu, bo w centralnej części Arktyki, która jest przedmiotem sporu, nie ma prawie nic” – mówi prof. Wojciech Janicki, kierownik zakładu Geografii Społeczno-Ekonomicznej UMCS.
Po drugie, stawką gry jest możliwość wytyczenia nowych szlaków handlowych – konkretnie dwóch. Jeden prowadzący przez Przejście Północno-Zachodnie na północy Kanady, drugi przez syberyjskie wybrzeże, nazywane przez Rosję Północną Drogą Morską (Przejście Północno-Wschodnie). Już teraz kontenerowce przez kilka dni w roku są w stanie przepłynąć trasę zachodnią, a w 2040 r. mają to być dwa miesiące w roku. W 2014 r. masowiec „Nunavik” jako pierwszy w historii statek towarowy pokonał tę trasę bez asysty lodołamacza. Z kolei szlak syberyjski jest już żeglowny przez kilka miesięcy każdego roku.
Trasy te w teorii znacznie skracają drogę morską z Azji do Europy. Dla przykładu – statek płynący z Korei Południowej do Niemiec trasę przez Kanał Sueski pokonałby w 34 dni, podczas gdy Północna Droga Morska skraca czas rejsu do 23 dni. Biorąc jednak pod uwagę okresową dostępność, nieprzewidywalne warunki pogodowe, wysokie stawki ubezpieczycieli czy ograniczoną możliwość prowadzenia akcji poszukiwawczo-ratowniczych, atrakcyjność polarnych szlaków pozostawia wiele do życzenia. Dlatego też skala ruchu, mimo sporego tempa wzrostu, nadal pozostaje nikła. Na razie trasy na północy nie są realną alternatywą, ale czas działa na ich korzyść. W przyszłości być może staną się konkurencją dla kanałów Panamskiego i Sueskiego, przez które przepływa obecnie większość światowego handlu.
W medialnym dyskursie o Arktyce rywalizację o korzyści często przedstawia się jako wyścig o „ziemię niczyją” na miarę epoki kolonialnej. Abstrahując od tego, że ani Afryka, ani Ameryka, ani żadne inne terytorium nigdy nie były „ziemią niczyją”, obraz jest mylący. W Arktyce obowiązują zupełnie inne zasady gry.
Kanada, Rosja, Stany Zjednoczone, Norwegia i Dania (Grenlandia) to państwa, które graniczą z Oceanem Arktycznym. Za państwa arktyczne uznaje się też Islandię, Finlandię i Szwecję. Większość z nich ma konkurencyjne roszczenia terytorialne, które mają na celu zabezpieczenie wspomnianych szlaków transportowych oraz potencjalnych złóż bogactw naturalnych.
Roszczenia te nie są jednak oparte na flagach wbitych w lód przez dawnych odkrywców. Ten „wyścig” ma reguły i formułę. Zastosowanie mają tu prawa międzynarodowe regulujące spory terytorialne, eksploatację bogactw naturalnych, kwestię ochrony środowiska czy traktowanie mniejszości narodowych.
Przede wszystkim jest to Konwencja Narodów Zjednoczonych o prawie morza (UNCLOS) z 1982 r. Na jej mocy sygnatariusze mają prawo do wyłącznej strefy ekonomicznej (EEZ), w obszarze której mogą gospodarować bogactwami naturalnymi. EEZ obejmuje wody leżące w granicach 370 km od lądowych granic danego państwa, o ile nie pokrywają się z wodami innego. W szczególnych okolicznościach prawo przewiduje możliwość rozszerzenia EEZ. Dzieje się tak w przypadku, gdy badania naukowe wykażą, że szelf kontynentalny danego państwa jest naturalnym przedłużeniem jego terytorium lądowego. Tymczasem szelfy kontynentalne Oceanu Arktycznego obejmują procentowo znacznie więcej powierzchni niż w innych oceanach, przez co tak trudne jest porozumienie. Do niedawna była to czysta teoria, lecz topniejąca pokrywa lodowa sprawia, że obecnie jesteśmy świadkami szeregu deklaracji i sporów.
Rosja wysuwa pretensje wobec Grzbietu Łomonosowa, który uznaje za przedłużenie swojego szelfu kontynentalnego. Długi na 1800 i szeroki do 200 kilometrów, ciągnie się aż do Bieguna Północnego, między archipelagiem Wysp Nowosyberyjskich, Grenlandią i kanadyjską Wyspą Ellesmere’a. Wyłącznej jurysdykcji Rosji nad tymi obszarami sprzeciwiają się Kanada i Dania. Z kolei na wschodzie Norwegia i Rosja toczą spór o Morze Barentsa, a konkretnie o położony u wybrzeży Grzbiet Gakkela, który skandynawskie państwo uznaje za swoją wewnętrzną strefę ekonomiczną. Rosjanie nie tylko sprzeciwiają się temu, ale zgłaszają prawa do kontroli nad archipelagiem Svalbard, powołując się na coraz liczniejszą populację rosyjskich osadników na Spitsbergenie.
Na zachodzie Kanada i Dania ubiegają się o prawo do kontroli nad wyspą Hans w Cieśninie Naresa, która oddziela Grenlandię od Wyspy Ellesmere’a. Wreszcie Stany Zjednoczone toczą spory z Kanadą i Rosją. Sytuację komplikuje fakt, że Waszyngton nie ratyfikował konwencji UNCLOS, tym samym zrzekając się 518 tys. kilometrów kwadratowych podwodnego terytorium Arktyki, i nie zawsze uznają EEZ innych państw.
Na szczęście Arktyka ma forum, na którym do tej pory pokojowo uzgadnia się podejmowane działania. Rada Arktyczna skupia wspomniane osiem państw regionu, sześć organizacji reprezentujących arktyczne ludy rdzenne i 12państw posiadających status stałych obserwatorów, w pełni uznających zwierzchnictwo państw arktycznych nad regionem. Są to m.in. finansujące badania Polska, Japonia, Indie i Chiny. Te ostatnie posiadają też nowoczesny lodołamacz. Organizacja powstała w 1996 r. i od tego czasu decyzje podejmuje jednomyślnie, opierając się na działaniach grup roboczych o charakterze naukowo-eksperckim. W praktyce jest to forum konsultacji w obszarach wspólnego interesu państw arktycznych.
Poza prerogatywami Rady Arktycznej pozostają kwestie bezpieczeństwa. I to może budzić niepokój. W ostatnich latach Norwegia utworzyła batalion arktyczny. Kanada wzmacnia wojska zdolne do działań w warunkach zimowych. Dania sformowała arktyczne siły reagowania. Rosja tworzy wręcz arktyczną armię – w budowie znajduje się kilka nowych baz wojskowych, do użytku przywracana jest stara infrastruktura i instalacje. W manewrach wojsk przystosowanych do działań w warunkach zimowym w 2014 r. wzięło udział 155 tys. żołnierzy, czołgi, samoloty i okręty. Do tego Rosja dysponuje największą na świecie flotą lodołamaczy (jako jedyna posiada jednostki o napędzie nuklearnym).
W sferze symbolicznej oburzenie państw regionu wywołało zatknięcie w 2007 r. rosyjskiej flagi na dnie Oceanu Arktycznego. Żaden inny naród tak mocno nie zaznaczył swojej obecności w regionie, co akurat nie może dziwić, skoro prawie w połowie należy on właśnie do Rosji, a jej gospodarka jest silnie uzależniona od eksportu ropy i gazu. Władimir Putin stwierdził, że „podmorskie pola naftowe, leżące wzdłuż naszych wybrzeży, a w szczególności te w Arktyce, stanowią (rosyjską – red.) rezerwę strategiczną na XXI w.”. Nie wiadomo jednak, na ile wiarygodne są zapewnienia o obronnym charakterze tych wszystkich działań.
Na tym tle blado wypadają działania Stanów Zjednoczonych, które traktują Arktykę jako jeden z wielu obszarów swojej aktywności i to niekoniecznie w sposób priorytetowy. „Amerykanie działają raczej interwencyjnie, gdy ktoś ich do tego sprowokuje” – tłumaczy dr hab. Wojciech Janicki. Podczas szczytu Rady Arktycznej w Finlandii sekretarz stanu Mike Pompeo zapowiedział zwiększenie obecności amerykańskiej w regionie. W swoim przemówieniu mówił: „Są państwa arktyczne i państwa niearktyczne. Nie ma trzeciej kategorii. Czy chcemy, żeby Ocean Arktyczny przekształcił się w drugie Morze Południowochińskie?”.
Pompeo miał na myśli Chiny, które w 2018 r. określiły siebie mianem „near-Arctic nation”. Państwo Środka nie posiada w Arktyce żadnych terytoriów, więc stara się zaistnieć w regionie poprzez intensywną działalność naukowo-badawczą oraz liczne inwestycje i udzielane kredyty. Ich wartość w sektorach energetyki, infrastruktury i wydobywczym ocenia się na 90 mld dolarów. Ambicje Pekinu, który jawnie dąży do uzyskania wpływu na decyzje podejmowane w Arktyce, a nawet mówi o włączeniu regionu w Inicjatywę Pasa i Szlaku, mogą budzić obawy.
Jak na razie arktyczne spory udaje się łagodzić. W porównaniu z innymi, faktycznie trudnymi obszarami, jak wspomniane Morze Południowochińskie, Arktyka może służyć za przykład pokojowego współistnienia. Na ile te zasady będą nadal respektowane, kiedy lód stopnieje, a wizja dostępu do bogactw Arktyki stanie się realna? „W mojej ocenie państwa arktyczne nie będą się kłócić między sobą. Prędzej będą wspólnie kontrolować dostęp państw spoza regionu, co w sumie już teraz ma miejsce” – odpowiada dr hab. Michał Łuszczuk. I tej optymistycznej prognozy się trzymajmy.