Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
Eksperyment, jakim była próba stworzenia tożsamości radzieckiej i homo sovieticus, udał się tylko na niewielkim skrawku Związku Radzieckiego
„Przodkowie niemal każdego Donbasiaka pojawili się na Donbasie dopiero po 1945 r.” – mówi Czupa. „Ci ludzie mają najróżniejsze korzenie, przyjeżdżali i roztapiali się na ogół w radzieckości. Trafiali tam w najróżniejszy sposób. Weź na przykład mojego dziadka od strony ojca” – dodaje.
Biorę. Dziadek Ołeksija urodził się na Zakarpaciu, które przez około tysiąc lat było węgierskie, w międzywojniu czechosłowackie, po wojnie radzieckie i w końcu dziś – ukraińskie. Urodził się tam jeszcze za czasów Czechosłowacji. Edukację skończył na trzech klasach, później przyszła wojna i już nigdy do szkoły nie wrócił. Tak wygląda zwyczajna biografia osób urodzonych w latach 30. w różnych zakątkach Europy Środkowo-Wschodniej.
„Mój dziadek mieszkał w zakarpackiej głubince, jego rodzina miała owce i dużo ziemi. Pewnego razu w latach 50., jak niesie rodzinna wieść, podczas wypasu stadka, sowieci go złapali i wywieźli do pracy na Donbas. Babcię na wschód też zwabiono podstępem – opowiada Ołeksij.
Czupa urodził się w 1986 r. w poddonieckiej przemysłowej Makiejewce, mieście skąpanym w kominach i radzieckiej wielkiej płycie. Od początku ma spore szanse, by stać się Ukraińcem – a nie jest to oczywiste w morzu ludzi, których ogromna część jeszcze przez dekady nie będzie w pierwszej kolejności identyfikować się z tryzubem i ukraińskim państwem. W domu mówi się po rosyjsku, prawda, ale rodzice czują się Ukraińcami. W 1991 r. cała rodzina Czupów popiera niepodległość, ojciec nosi żółto-niebieską wpinkę, co na Donbasie uznaje się za egzotykę. Odpowiadam, że przecież niepodległość w referendum 1991 r. poparło tam ok. 80 proc. mieszkańców.
„Tak, ale dziś rozumiem, że to był wyraz sprzeciwu wobec ZSRR w takim stanie, w jakim on wówczas trwał. Jeśli głosowanie odbyłoby się w 1981 r., a nie 1991 r. to pies z kulawą nogą by tej niepodległości nie poparł” – mówi.
Sięgam po książkę Marty Studennej-Skrukwy „Ukraiński Donbas” i czytam: „Dopiero pod koniec lat 80., w wyniku reakcji na pierwsze symptomy deindustrializacji w gospodarce światowej, sytuacja względnego dobrobytu uległa załamaniu do tego stopnia, iż ukraiński homo sovieticus stracił zaufanie do konstrukcji, jaką do tej pory był ZSRR, do mechanizmów, które dotychczas gwarantowały mu opiekę i, kolokwialnie rzecz ujmując, »uciekł w niepodległość«.
W 1991 r. górnicy Donbasu poparli niepodległość Ukrainy, co zbiegło się z retoryką ukraińskich narodowców, lecz podstawą dla takiego ich stanowiska była wiara w suwerenność państwową, warunek uzdrowienia sytuacji gospodarczej. Następnie, gdy w pierwszych latach niepodległości kryzys gospodarczy osiągnął apogeum, Donbas niejako odwrócił się od Kijowa. Pojawiły się pierwsze protesty oparte na hasłach powrotu do ZSRR”.
„Do 18. roku życia nie mówiłem po ukraińsku, język znałem biernie” – mówi Czupa. „Uczyliśmy się go w szkole, ale trochę jak fizyki, na zasadzie: »No, przemęczmy to. Nie przyda wam się to w życiu, ale trzeba realizować program«. Owszem, ten język funkcjonował na przemysłowym Donbasie, były reklamy, napisy, ale prawie nikt nim nie mówił. Do dziś rosyjski to mój pierwszy język. Nic na to nie poradzę. Tak wyszło” – tłumaczy.
Czupa wychowuje się w dzielnicy Makiejewki, Bender. Nazwa ta pochodzi od Stepana Bandery, ponieważ niemal wszyscy jej mieszkańcy są z zachodniej Ukrainy. Jego sąsiedzi nie mają szczególnego stosunku do przywódcy UPA – po prostu są z zachodu kraju i to wystarcza, by tak ich nazywać. Chłopak dorasta w domu zbudowanym przez niemieckich jeńców wojennych.
Opowiada mi, że pogoda zmieniała się tam bardzo często – jak to na stepie, na którym leży Donbas, i który ciągnie się daleko na wschód, aż po Koreę. „Wszystko, co złe, przychodziło ze wschodu, z leżącej kilkadziesiąt kilometrów stąd Rosji – śnieg, deszcz, silny wiatr” – mówi makiejewszczanin.
W wieku 18 lat idzie na studia do Doniecka. „Wybrałem dwa kierunki – filologię ukraińską i technikę grzewczą w przemyśle” – wspomina. „Rodzice są inżynierami. Mama niemal się rozpłakała, gdy usłyszała, że idę na ukrainistykę. Mówi się, że na Donbasie panuje technofaszyzm – jeśli ty nie technik, ty g***, ty nie człowiek. Możesz pójść jedną z trzech dróg. Prowadzą do więzienia, do fabryki lub na emigrację” – dodaje.
Na filologię idzie z buntu, a doniecka filologia ukraińska nie jest bynajmniej siedliskiem buntowników. Pomarańczową rewolucję popierają tam wówczas może trzy osoby – choć studentów i wykładowców są setki. On i jego przyjaciele są dziwolągami w rosyjskojęzycznym i zsowietyzowanym Doniecku – kto inny siedziałby na przystankach i śpiewał tam ukraińskie pieśni?
„Ogromnie dużo było wówczas agresji między regionami – dobrze, że nie istniały jeszcze współczesne technologie, bo gdyby ludzie się bardziej masowo w to włączyli, tak jak podczas ostatniej rewolucji, to nie wiem, co by było” – mówi Czupa. Pytam go, czy między rewolucją pomarańczową i rewolucją godności Donbasiaki mają poczucie, że wraz z mieszkańcami Lwowa czy Użhorodu są obywatelami tego samego kraju.
„Miejscowe media i politycy wmawiali nam, że Donbas karmi Ukrainę, dokłada do budżetu co trzecią hrywnę” – tłumaczy. „Słuchaliśmy o Ukraińcach jeżdżących za granicę do pracy, o biednych zakarpackich wioskach, na które musi zrzucać się cały kraj. Donbas czuł się przy nich jak król, podobała mu się Ukraina, w której on rządzi, chciał, żeby reszta kraju się do niego dostosowała” – dodaje.
„Donbasiaki byli infantylni. Potrafili być dumni z Ukrainy, nosić ukraińskie flagi, ale tylko gdy kraj żył według ich reguł. To było dobre podglebie dla fake newsów. Pamiętam jak wiosną 2014 r. poszła plotka, że Donbas będzie musiał zrzucać się na odbudowę Kijowa po rewolucji, że stolica jest zupełnie zrujnowana – wielu, od prostych górników po ludzi wykształconych, uwierzyło w to i się zezłościło, choć tak naprawdę naruszonych było raptem kilka ulic” – przypomina.
Ludzie na Donbasie nie wiedzą wówczas zbyt wiele o drugim biegunie kraju – Galicji. A Galicja nie wie zbyt wiele o Donbasie. W Makiejewce czy Doniecku wielu karmi się stereotypami o „lwowskich banderowcach”, którzy prześladują za mówienie po rosyjsku. Kolejne wybory postrzegało się (na obu krańcach kraju) jako starcie dobra ze złem, niemal zderzenie cywilizacji. Dopiero ostatnia elekcja – mimo zabiegów Poroszenki – miała nieco inny charakter.
Na Ukrainie wciąż trwa proces integracji kraju. Fakt, proces w ostatnich latach znacznie przyśpieszył. Poza odmienną historią, językiem czy konfesją trudnością przy sklejaniu kraju są choćby odległości – także w sensie mentalnym. Z biegiem lat, z jednej strony, coraz więcej obszarów życia zagarniała umowna narracja i pamięć galicyjska, z drugiej – oba bieguny zbliżały się do siebie.
Zaskoczyło mnie kilka lat temu, jak po wybuchu tzw. ruskiej wiosny Czupa wzruszył ramionami i powiedział mi, że na Donbasie temat Noworosji znany był od niemal dekady, a w marszrutkach można było zobaczyć wieszane przez kierowców flagi Donieckiej Republiki Ludowej. Później słyszałem więcej takich historii. O miejscowych mężczyznach, którzy w obwodzie charkowskim, ubrani w kozackie stroje, chodzili pod imperialnymi rosyjskimi sztandarami wokół cerkwi po niedzielnym nabożeństwie i wiele innych. Wyzwaniem dla analityków i dziennikarzy było wyłuskanie tych sygnałów i zorientowanie się, że przygotowania trwają. Coś się działo.
„Już wkrótce po pomarańczowej rewolucji zarejestrowano organizację pod nazwą Doniecka Republika Ludowa” – mówi. „Organizowali święta – od urodzin Lenina po dzień wyzwolenia Donbasu podczas II wojny światowej. Ale to był marginalny ruch. Mam wideo z 2009 r., na którym widać, ilu zwolenników była w stanie zebrać wówczas DNR. Wiesz ilu? Trzydziestu miejscowych wariatów, którzy łazili z przekręconą rosyjską flagą” – dodaje.
Ostatnie lata na Donbasie pokazały jednak, że regiony mogą się oddzielać nie tylko wskutek aktywnej postawy zainteresowanych, lecz także w rezultacie biernej postawy niezainteresowanych pozostaniem. Donbaski „separatyzm” to bierność znacznej części miejscowych plus rosyjska interwencja. Dobrze odmalował to Serhij Żadan w wydanym niedawno „Internacie”.
„Tworząc tę organizację, Rosjanie przygotowywali podglebie, by w odpowiednim momencie być gotowi i ten moment nadszedł w 2014 r.” – mówi Czupa. „Sieć kontaktów i organizacji tworzyli już od czasów Jelcyna, głęboko sięgali do kieszeni. DNR pojawiła się nie jako ideologiczna organizacja. Bo jaką mogli mieć ideologię? To rosyjscy imperialiści. Lubię, gdy przyznają to otwarcie, a nie kłamią, że są za jakimś tam wymyślonym oddzielnym narodem Donbasu. To było antyjuszczenkowskie ugrupowanie, powstałe dzięki rosyjskim służbom. Byli agresywni, ale nieszkodliwi. Do czasu, gdy pięć lat temu nie rozdano im broni” – wspomina.
Po kilku latach studiów Ołeksij wybiera jedną z trzech donbaskich dróg – fabrykę. Zatrudnia się w Makiejewce w zakładzie chemiczno-koksowniczym jako maszynista. Na początku drażni go brud, ale z czasem się przyzwyczaja. Pracuje fizycznie, to dobra praca, godnie płacą. Gdzie lepiej? W Kijowie i pewnie w branży IT we Lwowie. Ten zakład to dla niego czas sporego rozwoju intelektualnego. Przez kilka lat przeczyta niezliczoną liczbę książek, później sam zacznie pisać. W zakładzie jak to w zakładzie – trochę się popracuje, a później trzeba odpocząć. Codziennie przez wiele lat zaszywa się w wagoniku lub w kanciapie i czyta. Kafka, Nabokow, Bułhakow, cała literatura ukraińska. Który z wielkich pisarzy nie trafił dzięki Czupie do zakładu chemiczno-koksowniczego w Makiejewce? W fabryce uczy się też polskiego, a pierwszą książką, którą czyta w tym języku są „Sklepy cynamonowe”.
„Zacząłem cenić pracę fizyczną. Denerwuje mnie, gdy ludzie, którzy nigdy nie trzymali łopaty w rękach, narzekają na beznadziejny ukraiński lud” – podkreśla Czupa. „Fizyczna praca mocno deformuje psychikę, tracisz siły. We Lwowie czy w Winnicy możesz iść na kurs językowy, do kina, potańczyć. Ale w Makiejewce krążysz całe życie między domem i fabryką. A co jest pomiędzy? Nalewajki-polewajki-rozlewajki. Kiedy dochodzisz do domu, przynosisz w sobie pół litra wódki. Poza tym były jeszcze dwie rozrywki – futbol i mitingi Partii Regionów” – dodaje.
Czupa opowiada mi, że w 2010 r. udał się na emigrację – wewnętrzną. Za Juszczenki, który rządził od pomarańczowej rewolucji do 2010 r., czuł się swobodnie. Za Janukowycza atmosfera się zmieniła. Trudno mu wyrazić to w słowach, ale panowało poczucie rewanżu, duszności, agresji. W niektórych rozmowach nie kłamał, ale nie mówił też wszystkiego. Ciągnie go stale do ukraińskości w wydaniu galicyjskim, peregrynuje do Lwowa, zabiera znajomych. Ładuje ich do pociągu, jadą ponad dobę, by na miejscu popić, pooglądać Hałyczynę, pobyć. Potem znów ładują się w pociąg i nazad.
Najpierw Czupa wydaje dwa tomiki poetyckie, a po kilku latach, w czasie gdy Janukowycz jest u szczytu władzy, zaczyna pisać powieść o Makiejewce. „Menele Donbasu” ukazują się wiosną 2014 r. Donbas wymyka się wtedy już powoli Ukrainie, a Janukowycz przebywa już w Rosji. Książka opowiada o historii alternatywnej Donbasu – o wymazanych z pamięci późniejszych pokoleń dziejach średniowiecznego potężnego miasta-państwa Makiejewki, które walczyło ze Lwowem, Kijowem i Moskwą. Kilku bezdomnych w opuszczonej fabryce odnajduje emerytowanego majstra i syna nazisty, Klausa Wagnera, który jest w posiadaniu jedynego rękopisu prawdziwej historii Makiejewki i całej Ukrainy. Wagner zabiera włóczykijów do podziemi fabryki, gdzie trafiają do średniowiecznego miasta-państwa i wyjawia prawdę. Niestety – jeden z bezdomnych nieopatrznie podpala rękopis. Ukraińcy już na zawsze są skazani na niepamięć.
Piszą do niego dziesiątki czytelników, którzy myślą, że do tych rewelacji dokopał się w archiwach. Chcą widzieć w „Menelach Donbasu” to, co wielu Polaków w serii książek Janusza Bieszka o Wielkiej Lechii. Książka motorniczego wagonika z zakładu koksowniczo-chemicznego z Makiejewki odbija się szerokim echem. Czupa jeździ po kraju z serią spotkań autorskich, fragmenty tłumaczone są na inne języki, jest nominowany do prestiżowej nagrody literackiej im. Josepha Conrada, trafia na ukraińską listę Książki Roku BBC. Kariera Ołeksija nabiera rozpędu.
W tym samym czasie kończy się rewolucja godności, a jego rodzinna okolica zmienia się powoli w Doniecką Republikę Ludową. Jej flagi, do niedawna zabawnie zwisające z lusterek kierowców niektórych busików, teraz powiewają nad budynkami miejscowych władz. Zjawia się „ludowy mer Makiejewki” – on będzie teraz rządził. Niebawem rozpoczyna się ostrzał.
„Trwała już wojna. Latem ukraińskie siły trafiły w mój zakład” – relacjonuje. „Ogłoszono, że przez jakiś czas nie będziemy pracować. Spakowałem rzeczy i pojechałem na urlop. Myślałem, że za dwa tygodnie wrócę do wyzwolonej Makiejewki, ale Rosjanie wprowadzili regularne wojska i miasto zostało po tamtej stronie, a wraz z nim moi rodzice. Dziwne uczucie: wyjeżdżasz na kilka tygodni, a nigdy już nie wracasz” – wspomina.
Pytam, co zabrał ze sobą. „Na szczęście kotkę Sofiję. I rzeczy na dwa tygodnie. Nic więcej” – tłumaczy. „Przed samym wyjazdem poszedłem jeszcze do koleżanki zostawić u niej rybki. Gdy szedłem w jedną stronę, zza moich pleców uderzali „separatyści”, gdy wracałem, odpowiadali Ukraińcy. Byliśmy z rybkami pod obstrzałem, a one do dziś u niej są” – opowiada.
Chwilę przed nim ucieka jego żona Julia. Wyjeżdża ostatnim pociągiem. Następnego dnia kolej przestaje działać. Nie jeździ do Kijowa po dziś dzień. Przenoszą się do Lwowa, a następnie małego miasteczka Latyczów na Podolu. Stają się jednymi z co najmniej 1,6 mln uchodźców wewnętrznych. Całą rodziną – z rodzicami i bratem Maksymem – spotkają się przez te pięć lat tylko raz – umawiają się przy linii frontu, po ukraińskiej stronie.
Gdy w Latyczowie dochodzi do serii rabunków, sąsiedzi wskazują policji Czupę – bo doniecki, bo ruski, bo uchodźca. To pewnie on. „Zgarnęli mnie policjanci. A ja im odpowiadam po ukraińsku – zszokowało ich to, że uchodźca z Donbasu mówi lepszym ukraińskim niż oni. Zawieźli na posterunek, pytali o alibi, pobrali odciski palców. Policjant chciał wiedzieć, czym się zajmuję, a gdy usłyszał, że jestem pisarzem, wpisał mnie do Google’a i dopiero wtedy wypuścił” – opowiada.
Pytam Ołeksija, jak donbaskiemu ukrainofilowi mieszka się na zachodzie kraju, czy to jego ziemia obiecana, czy chciałby, żeby Donbas stał się Podolem lub Galicją? „Wiesz co, z jednej strony wyrosłem i nasiąkłem Donbasem, tymi hałdami, alkoholikami. Ale z drugiej strony, zawsze czułem się tam obcy, wiedziałem, że moja rodzina przybyła z innych stron. Zawsze głosowałem tak jak obwód lwowski” – mówi pisarz. „Ale dużo się zmieniło. Gdy dziś jadę do Kramatorska czy Słowiańska [donbaskie miasta pod ukraińską kontrolą – red.] nie mogę powiedzieć, że tam mi źle, a tu dobrze. Od 2014 r., gdy Ukraina postanowiła być Ukrainą, a nie Małorosją, wszędzie dobrze się czuję – od Mukaczewa do Siewierodoniecka” – dodaje.
Przyznaje, że kiedyś było inaczej. Wcześniej czuł się lepiej w Iwano-Frankiwsku czy Lwowie, nawet Kijów niezbyt lubił. „Wtedy istniała Ukraina i pół-Ukraina, bliższa Małorosji. Ja pochodziłem z tej drugiej” – wyjaśnia. „Niezbyt podobała mi się koncepcja państwowości ówczesnej Ukrainy, która była gospodarczą i kulturową półkolonią Rosji. Dziś ta sprawa nie jest rozstrzygnięta, ale powiedzmy, że się tym zajęliśmy. Zmieniła się silnie atmosfera, jesteśmy już tak swobodni, że możemy sobie pozwolić na eksperyment z Zełeńskim. Kiedyś trudniej byłoby mi poprzeć Zełeńskiego, bo nie miałem gwarancji, że nie odbierze mi wolności, a teraz mam pewność, że ani on, ani Poroszenko nie przekroczą już czerwonej linii” – zaznacza.
Dziś Ołeksij i Julia wciąż mieszkają w Latyczowie. Rok temu na świat przyszedł ich synek. Ołeksij zajmuje się tłumaczeniami z kilku języków, przekłada m.in. polską literaturę. Napisał kolejne książki, które za jakiś czas wyda. Jest zjawiskiem, bo ze wschodu kraju nie pochodzi zbyt wielu intelektualistów – to mniej płodna pod tym względem ziemia niż Odessa, Galicja czy Kijów.
Fabryki i dworce będzie można kiedyś odbudować, ale wiele osób Donbas utracił bezpowrotnie. „Już tam nie wrócimy” – mówi Ołeksij, gdy kończymy nasze spotkanie w Winnicy. „Mamy dziś zupełnie inne życie” – dodaje.