Humanizm
Duże dzieci dużo wydają. Biznes zarabia na nostalgii dorosłych
17 grudnia 2024
Wszechobecny w ekonomicznych newsach Produkt Krajowy Brutto nie obejmuje wielu istotnych zjawisk gospodarczych i społecznych. Jego ułomność wykorzystują coraz to nowi badacze, proponując doskonalsze wskaźniki, uwzględniające w większym stopniu ludzki dobrostan, a nawet poczucie szczęścia. Czy wkrótce pożegnamy się ze znanym od blisko stu lat PKB?
Najprościej ujmując: Produkt Krajowy Brutto, czyli PKB, obejmuje łączną wartość wszystkich dóbr wyprodukowanych w danym kraju w ciągu roku, pomniejszoną o koszty ich wytworzenia. Wyrażony jest w jednostce pieniężnej, tzn. w złotych, euro, dolarach itp. PKB nominalny jest podawany w cenach bieżących dla całego kraju (regionu), PKB per capita – w przeliczeniu na jednego mieszkańca, co ułatwia międzynarodowe porównania. Ten ostatni wskaźnik szacuje się z reguły z uwzględnieniem siły nabywczej lokalnej waluty (Purchasing Power Parity – PPP), czyli realnej wartości pieniądza, za którą można nabyć określoną ilość dóbr.
Początki PKB według historyków ekonomii sięgają XVII wieku i prac Brytyjczyka Williama Petty’ego, który jako pierwszy obliczył dochód narodowy Anglii i Walii. Danych tych potrzebował, aby ocenić, czy jego kraj podoła finansowo wojnie z Niderlandami. Metody badawcze nad PKB poprawił w XVII w. Francuz Antoine Lavosier (znany bardziej z odkryć z zakresu fizyki i chemii). Współczesną ich wersję opracował amerykański ekonomista Simon Kuznets, za co został uhonorowany w 1971 r. nagrodą Nobla. Co ciekawe: ten ostatni urodził się na początku XX wieku w Pińsku na Polesiu, na ziemiach I Rzeczypospolitej, pozostających pod zaborem rosyjskim (w 1922 r. wyemigrował do USA).
Kuznets, podobnie jak inni ekonomiści, zastanawiał się, dlaczego doszło do Wielkiego Kryzysu Gospodarczego i jak opracować mierniki, których wskazania mogłyby przestrzec przez kolejnymi załamaniami. PKB jako jeden z podstawowych wskaźników efektów pracy społeczeństwa danego kraju wszedł do powszechnego użycia. Od początku bywał krytykowany za to, że skupia się jedynie na produkcji, analizuje podaż, a nie dobrobyt, nie uwzględnia nierówności społecznych i pomija istotne dla poziomu rozwoju czynniki nieprodukcyjne – takie jak np. zdrowie czy pogoda.
Z pozoru wszystko się zgadza: wszak PKB pokazuje, ile kupujemy i sprzedajemy towarów czy usług. Gdy wskaźnik rośnie – to znaczy, że możemy sobie pozwolić na więcej, czyli się bogacimy. Ale z drugiej strony jest to miernik uśredniony. Zatem porównując: mimo że tak zwany tort do podziału jest coraz większy, to największe kawałki mogą trafiać do nielicznych, a pozostali muszą zadowolić się wciąż małymi porcjami.
Dobrym przykładem jest Irlandia, zwana czasem amerykańskim przyczółkiem w Unii Europejskiej (mieszczą się tam siedziby najważniejszych instytucji finansowych i banków z USA). Z jednej strony Zielona Wyspa jest pod względem PKB per capita piątym najbogatszym krajem na świecie, z drugiej – udział płac w PKB jest tam najniższy wśród wszystkich członków UE (29 proc. w 2019 r.). Zatem tylko niespełna jedna trzecia dochodów w gospodarce trafia tam do kieszeni osób pracujących, a ponad 70 proc. do właścicieli kapitału.
Zobacz też:
PKB pokazuje tylko to, co można wyrazić w pieniądzach – zatem pomija m.in. poziom opieki medycznej, oczekiwaną długość i jakość życia, stan środowiska naturalnego. Pisał o tym Kuznets, zauważając, że wzrost lub spadek tego wskaźnika nie uwzględnia rozległych części gospodarki, niepodlegających prostej monetyzacji, takich jak życie rodzinne, opieka nad dziećmi czy starszymi, możliwość wypoczynku czy zadowolenie z pracy. A są to czynniki istotnie wpływające na poziom zadowolenia z życia.
Możemy mnożyć paradoksalne z pozoru przykłady, gdy PKB rósł, a komfort życia obywateli – przeciwnie. Działo się tak np. w Wielkiej Brytanii, gdy sprywatyzowano darmowe wcześniej dla obywateli usługi publiczne. Podobnie, gdy wzrosły ceny leków ratujących życie (wartość wyprodukowanych dóbr była wyższa, choć część chorych zmarła, nie będąc w stanie płacić wygórowanych cen).
Kolejnym zarzutem wobec PKB jest to, że nie uwzględnia szarej strefy oraz pracy gospodarstw domowych na rzecz zaspokojenia własnych potrzeb. Z reguły udział tych czynników jest wyższy w krajach biedniejszych (np. w Polsce w porównaniu z Niemcami), co sztucznie pogłębia różnice między nimi a państwami najbogatszymi. Dodatkowo: nie jest wyceniana praca wolontariuszy oraz prace społeczne.
Z drugiej strony do PKB wlicza się działania wątpliwe rozwojowo, np. rozrost biurokracji, wydłużenie czasu dojazdu do pracy, a przede wszystkim zbrojenia. Wielu ekonomistów argumentuje, że wydatki te nie są społecznie użyteczne i można je zaliczyć do tzw. antydóbr. Niektórzy postulują wręcz wyłączenie ich ze statystyki jako wartości niesprzyjających dobrobytowi. Jednym z nich jest James K. Boyce, emerytowany profesor University of Massachusetts.
Ten amerykański ekonomista przywołuje przykład katastrofy na polu naftowym British Petrol w Zatoce Meksykańskiej w 2010 r., której likwidacja pochłonęła ok. 90 mld dolarów, podnosząc średni dochód obywatela USA o 300 dolarów. Stało się tak, gdyż wykreowała popyt, dający pracę tysiącom osób, zajmujących się zahamowaniem wycieku, utylizacją zanieczyszczeń, produkcją niezbędnych jednostek pływających, urządzeń, chemikaliów itd. Możliwe do ujęcia w liczbach szkody, związane ze zmniejszeniem połowu ryb były w tym kontekście znikome, zaś szkody dla przyrody… niemożliwe do policzenia, zatem pominięte.
Krytyka PKB sprawiła, że już od lat 60. XX w. trwały badania nad innymi, alternatywnymi miernikami. Od 1990 r. funkcjonuje HDI (Human Development Index), czyli wskaźnik rozwoju społecznego, opracowany przez pakistańskiego ekonomistę Mahbuba ul Haqa i używany w raportach Organizacji Narodów Zjednoczonych.
HDI bierze pod uwagę następujące czynniki: oczekiwaną długość życia, średnią liczbę lat nauki oraz dochód narodowy per capita według parytetu siły nabywczej. Oblicza się go metodą taksonomiczną, tzn. statystycznie grupującą różne wartości. W przypadku HDI wyprowadza się średnią geometryczną trzech wymienionych czynników. Jest to metoda bardzo subiektywna i z tego powodu krytykowana. Nie sposób bowiem udowodnić, że dany czynnik – np. dochód jest liczbowo dokładnie x-krotnie mniej (lub bardziej) ważny od innego (np. edukacji).
Przyjęta przez ONZ metoda liczenia HDI faworyzuje kraje z rozbudowanym sektorem usług publicznych – stąd np. stosunkowo wysokie miejsce Białorusi (53 – wg HDI i 66 wg PKB) i niskie najbogatszej w Afryce Gwinei Równikowej (141 wg HDI i 56 wg PKB). Inną słabością tego wskaźnika jest jego bezużyteczność przy badaniu bieżącej koniunktury, gdyż dane dotyczące długości życia czy edukacji pozyskiwane są z wielomiesięcznym opóźnieniem.
Przeczytaj także:
Od ponad dekady odrębnym miernikiem posługuje się Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). Stosuje tzw. wskaźnik lepszego życia (Better Life Index – BLI), który ma odzwierciedlać aż 11 wymiarów dobrobytu i jakości życia w danym kraju: dostępność mieszkań, dochody, sytuację na rynku pracy, jakość więzi społecznych i obywatelskiego zaangażowania, poziom edukacji i ochrony przyrody, zdrowie mieszkańców, ich zadowolenie z życia, bezpieczeństwo i równowagę między życiem zawodowym a prywatnym (life-work balance).
Wskaźnik ten opracowała tzw. Komisja Stiglitza-Sena-Fitoussiego (od nazwisk trzech renomowanych ekonomistów). Jej celem było takie ujęcie czynników makroekonomicznych, które najtrafniej zobrazowałyby obecny i przyszły dobrostan społeczeństw. Oznaczało to odejście od paradygmatu wzrostu gospodarczego jako najważniejszego elementu i większy udział czynników środowiskowych, zdrowotnych itp.
BLI różni się od innych tym, że mogą go indywidualnie wyliczać sami użytkownicy, oceniając samodzielnie, które z badanych obszarów ludzkiego życia są dla nich istotniejsze (np. mieszkańcy krajów Południa z reguły wyżej cenią więzi społeczne, a Północy – wysokie dochody itp.). Wyniki pozostawionych na platformie internetowej osobistych wskaźników są następnie analizowane i publikowane w ukazującym się co pół roku raporcie „How’s life?”. Mają one służyć poszczególnym rządom do odpowiedniego prowadzenia polityki społecznej i gospodarczej – tak, aby zapewnić obywatelom dobrostan. To niestety raczej teoria, gdyż – przynajmniej w ostatnich latach – sytuacja epidemiologiczna i wojna na Ukrainie zmieniła paradygmaty polityczne państw Zachodu, zwiększając znacząco wydatki na armię i bezpieczeństwo, co wiązało się z ograniczeniem wydatków na cele społeczne.
Zobacz wideo:
W czasach, gdy nowe wskaźniki pojawiały się niemal jak grzyby po deszczu, również Polski Instytut Ekonomiczny opracował swój model. Nazwano go Indeksem Odpowiedzialnego Rozwoju. Bazuje on na trzech filarach (obecny dobrobyt, kreowanie przyszłego dobrobytu oraz czynniki społeczne i ekologiczne – długość życia, jakość powietrza, liczba zabójstw w kraju itd.), a ponadto ośmiu wskaźnikach. Został przygotowany na podstawie danych z 162 gospodarek świata, pochodzących z baz Banku Światowego, Światowej Organizacji Zdrowia itp.
Skoro ww. instytut finansowany jest przez polskiego podatnika, to nie jest niespodzianką, że nasz kraj wypadł w nim nieco lepiej niż w innych. Stało się to głównie za sprawą wysoko punktowanych dziedzin, w których Polska plasowała się wysoko – np. w nierównościach majątkowych (stosunkowo niskie) czy systemie świadczeń socjalnych (rozbudowany). Zneutralizowały one mniejszą zamożność i inne czynniki płacowe, gdzie plasujemy się znacząco niżej.
Klasycznym przykładem subiektywnego, krajowego wskaźnika, jest bhutański indeks szczęścia. Gdy w 1979 r. król tego górzystego, azjatyckiego kraju – Jigme Singye Wangchuck – wracał z Hawany ze szczytu tzw. Ruchu Państw Niezaangażowanych (zrzeszał państwa szukające własnej drogi rozwoju pomiędzy zachodnim kapitalizmem a sowieckim komunizmem), na lotnisku w Bombaju zagadnęła go grupa dziennikarzy. Jeden z Hindusów spytał, ile wynosi PKB Bhutanu. Król odpowiedział: „My nie wierzymy w Produkt Krajowy Brutto, dla nas ważniejsze jest Szczęście Krajowe Brutto”. W ten sposób zaistniał termin Gross National Happiness.
Wbrew pozorom, królewski żart nie poszedł w zapomnienie, a nawet kilka dekad później stał się poważnym miernikiem wskaźnikiem, opracowanym w duchu ekonomii buddyjskiej. Zgodnie z jej założeniami, ważniejsze od poziomu konsumpcji mieszkańców czy lokalnej produkcji jest… szczęście ludzi.
Co zatem stanie się ze starym, technokratycznym PKB? Prawdopodobnie nic, bo pozostaje on silny słabościami innych wskaźników – głównie ich subiektywnością. W dodatku cechy, które niektórzy uznają za wady tego miernika – prostota i łatwość wyliczania – są też jego największymi zaletami.
PKB pozwala dokonać szybkiej i wiarygodnej oceny stanu gospodarki. Nawet najwięksi jego krytycy przyznają, że jest silnie skorelowany z większością innych czynników, wpływających na ludzki dobrostan (średnią długością życia, poziomem wykształcenia, dostępem do dóbr kultury itp.). Z problemami dotyczącymi środowiska naturalnego bogate kraje też z reguły dają sobie radę lepiej, niż biedniejsze.
Siłą PKB jest jego obiektywizm i możliwość łatwego porównywania państw czy regionów, a także odnoszenia się do przeszłości i przyszłości. Inne wskaźniki, uwzględniające tzw. czynniki dobrostanu są bardziej narażone na manipulacje w tym polityczne uwikłanie.
Ostatnia – choć nie mniej ważna sprawa to uświadomienie sobie, co mierzy PKB i niewymaganie od tego miernika zbyt wiele. Wszak nie oddaje on pełni i bogactwa otaczającej nas rzeczywistości, bo… nie do tego został wymyślony. Sam jego współtwórca – Simon Kuznets podkreślał, że PKB mierzy produkcję, a nie dobrobyt. Amerykański polityk – Robert F. Kennedy, brat słynnego prezydenta, zawyrokował kiedyś: „wskaźnik PKB mierzy wszystko… oprócz tego, co nadaje naszemu życiu sens”.
Może cię również zainteresować: