Kultura
Duch Chopina. Fenomen Jana Smeterlina, zapomnianego muzyka z Bielska-Białej
13 stycznia 2025
Pomimo ogromnych zmian, które zaszły w Stanach Zjednoczonych w ciągu ostatnich stu lat, napięcia na tle koloru skóry są tam równie silne jak za epoki praw Jima Crowa. A przynajmniej tak uważają osoby, które pomogą nam pokonać „białą kruchość”, pokażą jak przestać ronić „białe łzy”. Wszystko to oczywiście za odpowiednią sumę. Jak w dzisiejszym świecie zarabia się na rzekomym demaskowaniu uprzedzeń? Czy walka z uprzedzeniami w USA to dziś czynienie dobra, czy zła?
Matt Walsh, konserwatywny komentator polityczny i świeżo upieczony specjalista od DEI (Różnorodność, Równość, Inkluzywność) przeprowadza szkolenie poświęcone zwalczaniu zinternalizowanego rasizmu. W sali jest może 15 osób. Walsh rozpoczyna spotkanie, prosząc o wskazanie największego rasisty na sali. Parę osób wychodzi demonstracyjnie. „Wiecie, na kogo wskazuję? Na siebie samego” – komentuje Walsh. Przeprowadza ćwiczenia, które mają na celu uświadomienie uczestnikom, że każdy biały człowiek nosi w sobie rasizm i powinien pracować nad tym, żeby się ich pozbyć.
Walsh zachęca do konfrontacji z rasistami wokół nas. I nie jest gołosłowny – do sali wprowadza wujka, który opowiadał rasistowskie żarty o Meksykanach. Najpierw sam mówi krewnemu, co o nim myśli, a potem zachęca do tego samego partycypantów. „Kawał gnoja z ciebie”, mówi jedna z zebranych prosto w twarz wujkowi. Miarka przebiera się, kiedy Walsh przedstawia ostatnią część warsztatu – samobiczowanie. Zaczyna rozdawać pejcze. W tym momencie do ludzi dociera, że ktoś pogrywa sobie ich kosztem i wychodzą z sali.
Tak miały wyglądać pierwsze sceny prowokacyjnego filmu dokumentalnego Walsha Am I Racist? („Czy jestem rasistą?”), realizowanego w formie ustawki z udziałem nieświadomych uczestników, jak w Boracie. Walsh musiał jednak zatrzymać eksperyment, kiedy jego uczniowie zaczęli przyjmować pejcze i wyglądali na gotowych, by rozpocząć samobiczowanie.
Walsh okrył się już niesławą dzięki wyprodukowanemu poprzednio filmowi What Is a Woman? („Czym jest kobieta?”), w którym próbował odnaleźć odpowiedź na tytułowe pytanie w amerykańskich kręgach akademickich. Tym razem postanowił zdemaskować przemysł antyrasizmu. Aby przygotować film, skontaktował się i zatrudnił osoby prowadzące za niemałe sumy warsztaty, w trakcie których konfrontują białych Amerykanów z ich „wrodzonym rasizmem”. Tłumaczą im takie koncepcje jak white fragility („biała kruchość”), white privilege („biały przywilej”) czy white tears („białe łzy”) i tłumaczą, że społeczeństwo dzieli się na prześladowców i prześladowanych. Linia podziałów społeczno-ekonomicznych jest prosta i przebiega równolegle z linią podziałów rasowych.
Ważny temat: Gruzja rozdarta między Rosją a Unią. „Sytuacja jest trudna”
Rao jest prawniczką i aktywistką o hinduskim pochodzeniu, która przyznaje na X, że amerykańska flaga sprawia, że „chce się jej rzygać”, a sam kraj to „kupa gówna”. Regina Jackson urodziła się w 1950 roku i jako żywo pamięta zbrodnie popełniane przez białych ludzi na czarnych dekady temu. Rao i Jackson napisały razem książkę White Women. Everything You Already Know About Your Own Racism and How to Do Better („Białe kobiety. O wszystkim, co już i tak wiecie o swoim rasizmie, i o tym, jak możecie zmienić się na lepsze”).
Za 5 tys. dolarów Jackson i Rao odwiedzą chętnych w ich domu i w ramach kolacji przeprowadzą szczerą rozmowę o kwestiach rasowych z ósemką białych kobiet. Pomogą zaakceptować wrodzony rasizm, wytłumaczą, w jaki sposób białe kobiety podtrzymują białą supremację i popchną je w stronę zmian. Projekt nazywają Race 2 Dinner i prowadzą go od 2019 roku. Przykładową kolację można oglądać w wyprodukowanym przez nie filmie dokumentalnym Deconstructing Karen („Dekonstruując Karen”).
„Każda biała kobieta to Karen albo Becky” – stwierdza Rao. I tłumaczy znaczenie słów: to pejoratywne określenie białych kobiet, które wykorzystują swój biały przywilej przeciwko ludziom o innym kolorze skóry – proszą o rozmowę z managerem albo dzwonią na policję. Rao dodaje, że białe kobiety nienawidzą siebie samych i siebie nawzajem. Nie robią nic poza narzekaniem („jestem taka gruba, jestem taka głupia”), obgadywaniem i gadaniem o głupotach. I wszystkie są rasistkami.
„Urodziłam się w 1950 roku. Wiecie, czego oczekuję od białych kobiet? Niczego. Nie ufam wam” – mówi Jackson. „Wszystkie jesteście takie same” – podsumowuje Rao. I zostawia uczestniczki kolacji z radami: nie mówcie, że „nie widzicie koloru”, bo to biała supremacja. Nie uczcie tego swoich dzieci. Przyznajcie, że wszystkie jesteście rasistkami i zacznijcie dekonstruować swój rasizm. W jaki sposób? Tego dowiemy się zapewne na kolejnej kolacji, za kolejne 5 tys. dolarów.
Polecamy: Powrót z emigracji. Zazdrość, niechęć i trudne początki
Stawki za warsztaty albo rozmowę z antyrasistowskimi edukatorami mogą sięgać nawet parunastu albo parudziesięciu tysięcy dolarów. Robin DiAngelo, autorka pojęcia „białej kruchości”, za dwugodzinną konwersację bierze 15 tys. Kobieta, której dwie córki były ofiarami rasistowskiego incydentu – nie przywitała się z nimi maskotka w parku rozrywki – już 50 tys. Rozmowa z nieznaną edukatorką rasową, która wytłumaczy nam podstawowe koncepcje, to przynajmniej paręset dolarów. To, co wydaje się wysoką ceną za krótką prezentację, dla osób majętnych, które chcą wykupić sobie wyższość moralną – to prawie darmo.
Walsh zostaje wyrzucony z warsztatów, kiedy współuczestnicy odkrywają jego prawdziwą tożsamość. Obecność konserwatysty sprawia, że nie czują się bezpiecznie. Czy jednak nie właśnie osoby takie jak on powinny uczestniczyć w antyrasistowskich warsztatach? Tymczasem zajęcia są raczej nakierowane na przekonywanie przekonanych. Bicie się w piersi przez dwie godziny i wysłuchiwanie epitetów skierowanych w naszą stronę jest trudne. Ale wciąż dużo łatwiejsze niż zadeklarowanie comiesięcznych wydatków na cele charytatywne, spędzenie paru godzin tygodniowo na wolontariacie albo po prostu codzienna praca nad sobą i nad byciem lepszym człowiekiem.
Zapraszamy na niezwykłe wydarzenie: Holistic Talk w Bielsku-Białej, szczegóły w linku
Race grifters, czyli rasowi kanciarze, wykorzystują wygodnictwo i zagubienie, które mogą się pojawiać, gdy chodzi o kwestie rasowe. Walsh opisuje to jako „problem Moany”: jeżeli Twoja pięcioletnia córka od białych księżniczek Disneya woli Moanę, to dobrze. Ale jeżeli będzie chciała przebrać się za nią na Halloween, to już będzie to przywłaszczenie kulturowe. Trudno zrozumieć antyrasistowski słownik i nadążyć za nowymi pojęciami ruchu. W tym tkwi siła osób, które na nim zarabiają.
Według teorii osób takich jak Rao czy DiAngelo każdy biały człowiek jest rasistą i nic tego nie zmieni. Skoro rasizm zawarty jest w samej rasie, to żadne warsztaty go nie wyleczą. Po co więc próbować? Wyłącznie dla własnej satysfakcji i możliwości powiedzenia w grupie – tak, uczestniczyłem w warsztatach, pracuję nad sobą. Dzięki temu możemy poczuć się lepiej ze sobą, ale nie pomoże to w uporaniu się z nierównościami rasowymi na świecie.
Osoby, które najwięcej zarabiają na walce z rasizmem, paradoksalnie rozmywają znaczenie samego słowa „rasizm”. Mimo ogromnych postępów społecznych rasizm wciąż istnieje. To skomplikowany problem, objawiający się na różne sposoby w różnych krajach i społeczeństwach, który należy traktować poważnie. Jeżeli do tego samego worka wrzucamy prawdziwe przejawy rasistowskiej przemocy i łzy białych kobiet płaczących przy kolacji po kursie Uprzedzenia rasowe w USA, to trywializujemy te pierwsze.
Im częściej słyszymy słowo „rasizm” w odniesieniu do nieprzystających sytuacji, tym bardziej uodporniamy się na nie. Zaczyna ono automatycznie rodzić w nas podejrzliwość. Jak w bajce Ezopa Chłopiec, który wołał o pomoc – jeżeli każdą niekomfortową sytuację w życiu będziemy tłumaczyć rasizmem, to istnieje obawa, że gdy rzeczywiście będziemy świadkami albo ofiarami rasizmu, nikt nie potraktuje nas poważnie.
Może Cię także zainteresować: Ludzie i zwierzęta. Tak bliscy, a tak odmienni