Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
Współczesne pomysły na prywatne miasta przypominają „Utopię” Morusa w wersji à rebours. Idealne społeczeństwo nie realizuje się tam poprzez kolektywną własność, skromne życie i wspólnotowy charakter pracy. Jedyne co łączy uczestników projektu, to uwielbienie własności prywatnej i niezliczona ilości gotówki. Projekt prywatnych miast sprowadza obywatela do roli biernego konsumenta usług; niestety najczęściej związanych z tzw. optymalizacją podatkową.
W jaki sposób mają działać prywatne miasta? Są to przedsięwzięcia nastawione przede wszystkim na zysk. Terytorium, na którym są budowane, należy do jednej lub kilku prywatnych firm. Podstawa działania i życia w obrębie miasta ustanawiana jest przez regulamin powstały na bazie prawa zwyczajowego i arbitrażu. Funkcję ustawodawczą i wykonawczą pełni w tym przypadku jeden podmiot – prywatny inwestor.
Wszystkie potrzebne usługi, takie jak: edukacja, opieka zdrowotna, służba porządkowa, media i ubezpieczenia opłacane są przez mieszkańców. Aby zamieszkać w prywatnym mieście, należy podpisać umowę (kontrakt obywatelski) i regularnie uiszczać opłatę za pobyt. Wszelkie spory pomiędzy właścicielem terenu a światem zewnętrznym mają być rozwiązywane przez Międzynarodowy Trybunał Arbitrażowy ICC.
Fenomen prywatnych miast nie jest niczym wyjątkowym. Na ziemiach polskich proces ten miał miejsce już na początku XIII wieku. Jak zauważa historyk Ryszard Szczygieł, zakładanie nowych prywatnych miast opierało się na trzech typach własności: monarszej (książęcej, a następnie królewskiej), kościelnej oraz feudalnej (możnowładców, rycerstwa, później zaś szlachty). Po rewolucji przemysłowej popularnym modelem stały się miasta stawiane przez lokalnych magnatów przemysłowych. Znanym przykładem jest słowacki Świt założony w 1934 roku na terenach wykupionych od gminy Veľká przez firmę obuwniczą Bat’a.
Współcześnie w rolę założycieli miast wchodzą międzynarodowe fundusze inwestycyjne, prywatni fundatorzy z branży fintech i samozwańczy guru neoliberalnej ideologii. Logika prywatnych miast działa na podstawie postanowienia konsensusu waszyngtońskiego, doprowadzając jej postulaty do skrajności. Prywatne miasta, takie jak Eko Atlantic lub osady powstające w ramach akcji Free Cities Foundation, zazwyczaj reklamują się jako „strefy wolnego handlu” lub „specjalne strefy ekonomiczne”, co oznacza, że biznes może być tam prowadzony praktycznie bez regulacji i podatków. Państwo, w obrębie które działają prywatne miasta, ma związane ręce jeśli chodzi o egzekwowanie podstawowych zasad, między innymi prawa pracy względem lokalnych pracowników fizycznych przebywających na terenie wspomnianych ośrodków.
W 2008 roku wnuk Miltona Friedmana, noblisty i jednego z założycieli szkoły chicagowskiej, Patri Friedman założył The Seasteading Institute. Celem organizacji było zakładanie wolnych, suwerennych kolonii na morzach i oceanach, czyli w skrócie – platform z budynkami mieszkalnymi, które dzięki sprytnemu usytuowania omijały prawo podatkowe. Do najważniejszych sponsorów instytutu z Doliny Krzemowej należał Peter Thiel, konserwatywny miliarder i przyszły doradca Trumpa. Niestety, pomysł szybko okazał się niewypałem, natomiast zapał Patriego Friedmana do podatkowych oszustw nie wygasł. Dziś zajmuje się powoływaniem do życia podobnych stref w krajach rozwijających się, takich jak Ghana, Honduras, Nigeria, Panama i Wyspy Marshalla.
Pomysły na erygowanie autonomicznych miast-państw nie wywodzą się wyłącznie z pobudek finansowych. W 2004 roku środowisko działaczy LGBT z Australii utworzyło Gejowskie i Lesbijskie Królestwo Wysp Morza Koralowego (znane również jako Gejowskie Królestwo Morza Koralowego). Niezamieszkała wcześniej wyspa Cato stała się stolicą niepodległego państwa gejów i lesbijek do 2017 roku, kiedy to rząd Australii zdecydował się zalegalizować małżeństwa osób tej samej płci. Choć niepodległość królestwa nie została uznana przez Australię ani żaden rząd światowy, to przez 13 lat nieformalny rząd Cato realizował program zbliżony do izraelskiego prawa powrotu, który zezwalał na przyznawanie statusu stałego rezydenta każdej osobie identyfikującej się jako gej lub lesbijka.
Polecamy: Współczesne miasta. Są szansą czy zagrożeniem dla człowieka?
Najbardziej kompleksowy manifest idei wolnych miast został zaprezentowany w książce Titusa Gebela „Free Private Cities: Making Governments Compete For You”. Autor to również założyciel niemieckiej spółki wydobywczej Deutsche Rohstoff i dyrektor generalny Tipolis, firmy rozwijającej półautonomiczne miasta nadzorowane przez prywatne podmioty. Motyw przewodni książki opiera się na idei „prywatne dobre, publiczne złe”, przypominającej antyludzkie hasło „cztery nogi dobrze, dwie nogi źle” z orwellowskiego „Folwarku zwierzęcego”. Gebel nie ukrywa swoich fascynacji ruchem neoreakcjonizmu vel ciemnego oświecenia (ang.: dark enlightenment), czyli skrajnie prawicowej ideologii, która swoje najgłębsze korzenie zapuściła w Dolinie Krzemowej. Sympatycy ruchu otwarcie postulują zastąpienie państw narodowych i systemu demokratycznego przez rządy autorytarnych miast-państw na wzór średniowiecznych grodów.
Obecnie firma Gebela prowadzi projekt Próspera na honduraskiej wyspie Roatán. Grupa krytyków demokracji ze Stanów Zjednoczonych i Europy buduje tam państwo w państwie; i to pomimo sprzeciwu lokalnych wspólnot, które obawiają się agresywnego wykupu ziemi, wywłaszczenia i stopniowego ograniczania dostępu do słodkiej wody. Projekt Próspera działa na podstawie ustawy Zone for Employment and Economic Development (ZEDE) z 2013 roku wprowadzonej przez skrajnie prawicowy rząd po udanym zamachu stanu. Regulacja ta zmieniła podział administracyjny w Hondurasie, zapewniła wysoki poziom autonomii regionom i częściowo wyjęła je spod jurysdykcji państwowej. W praktyce oznacza to, że prywatne firmy zarządzające ZEDE nie muszą płacić podatków od towarów importowych ani eksportowych. Mogą swobodnie powoływać własne rządy, szkoły, sądy i systemy ubezpieczenia społecznego. Przy tak skrajnym poziomie deregulacji ZEDE mogą stać się prywatnymi rajami dla działalności przestępczej.
Po osiągnięciu 10 000 klientów Próspera będzie w stanie wybrać dwie trzecie rady miejskiej w okręgu, dzięki czemu jej mieszkańcy nabędą możliwość wpływania na lokalną politykę w regionie. Socjolog Andreas Kemper w rozmowie dla „Welt” ocenia ten pomysł jako krok w kierunku nowego autorytaryzmu: „Uczestnicy projektu nie przewidują ani publicznej dyskusji, ani demokratycznego głosowania nad czymkolwiek. Zamiast tego głosują pieniądze”.
Jednak nie wiadomo, czy kontrowersyjny projekt inwestycyjny na karaibskiej wyspie marzeń dojdzie do skutku. Nowy lewicowy rząd Hondurasu, który został wybrany w 2021 roku, chce zakazać projektu Próspera. Z kolei właściciele prywatnego miasta starają się unieważnić odmowę, a także żądają odszkodowania w wysokości 10,77 miliarda dolarów. Odpowiada to ponad jednej trzeciej produktu krajowego brutto Hondurasu. Sprawa jest obecnie rozpatrywana przez Międzynarodowy Trybunał Arbitrażowy ICC.
Charakterystyczne dla większości projektów związanych z prywatnymi miastami jest ich położenie geograficzne. Zazwyczaj inwestorzy wybierają państwa z niestabilną sytuacją polityczną i wysokim poziomem korupcji. Dzięki temu mogą zakupić duże połacie ziemi po niższych cenach, a w przypadku problemów prawnych – szybko dojść do porozumienia z przedstawicielami lokalnych władz.
Ważną częścią opowieści o prywatnych miastach jest obietnica stworzenia miasta z niczego, wyłącznie dzięki determinacji i funduszom garstki wybrańców. Jednak przypadek projektu Eko Atlantic powołanego w nigeryjskim Lagos pokazuje, że miejsca wolne od historii nie istnieją. W 2008 roku funkcjonariusze państwowi wtargnęli na tereny okalające wybrzeże, aby wywłaszczyć wspólnotę zamieszkującą plażę sprzedaną prywatnemu inwestorowi. Agresorzy użyli gazu łzawiącego, a następnie zaczęli palić domostwa. Dziennikarka Katie Jane Fernelius w magazynie „Current Affairs” opisuje, że w trakcie eksmisji niektórzy uciekający członkowie społeczności utonęli w oceanie. Niezliczona liczba straciła cały swój dobytek w płomieniach. Wszyscy, którzy przeżyli, stali się bezdomni. W tym samym roku firma Eko Atlantic rozpoczęła budowę na „oczyszczonej” plaży.
Raport przygotowany na zlecenie Credit Suisse pokazał, że liczba multimilionerów, czyli osób z majątkiem przekraczającym 100 mln dolarów, wzrosła o 21 proc. tylko w 2021 roku. Zwiększyła się również liczba „zwykłych” milionerów – obecnie jest ich 62,5 mln, co daje wzrost o 5,2 mln w stosunku do roku 2021. Globalny majątek mieszkańców powiększył się w ciągu roku o 9,8 proc. – wynika z danych opracowanych przez ekspertów Credit Suisse.
Wraz z rosnącą liczbą majątków, rośnie również apetyt na uzyskanie możliwie szerokiej autonomii przez bogatszą mniejszość. Prywatne miasta stają się idealnym środkiem do osiągnięcia tego celu. Choć są one jednym z najkosztowniejszych finansowo, społecznie i środowiskowo działaniem globalnego kapitalizmu, mogą one również zawierać w sobie nasiona jego upadku, pokazując ograniczenia i niepowodzenia kapitalistycznej wizji przyszłości. Plany milionerów stoją w oczywistym konflikcie interesów z życiem lokalnych wspólnot. Dostęp do ziemi przez mieszkańców miast oraz terenów peryferyjnych staje się wówczas zagrożony, a to on z kolei determinuje możliwość korzystania z usług, źródeł utrzymania i obywatelstwa. Ubodzy zostają zmuszeni do konfrontowania się z nowymi sojuszami międzynarodowego kapitału, krajowymi i miejskimi politykami oraz rodzącą się klasą średnią, która czerpie korzyści z napływu obcego kapitału. W najgorszym scenariuszu możliwy jest powrót nowej fali kolonializmu, w którym biedniejsi mieszkańcy Afryki i Ameryki Środkowej zostaną nie tylko wywłaszczeni, ale – co gorsza – pozbawieni praw politycznych.
Rozwój prywatnych miast doskonale koresponduje ze słowami Warrena Buffetta, amerykańskiego inwestora giełdowego (i jednej z najbardziej wpływowych osób na świecie), który w jednej z rozmów wyznał: „Uczestniczymy w wojnie klas. I to my, bogacze, wygramy tę wojnę”.
W 2004 roku grupa mężczyzn zainspirowanych twórczością Ayn Rand postanowiła wyjść z tzw. matriksa i uciec spod ciężaru opresyjnego państwa. Ich sposobem było wdrożenie w miasteczku Grafton w stanie New Hampshire projektu Free State. Inicjatorzy rozesłali informacje do amerykańskich oddziałów partii libertarian i wezwali wszystkich, by przenieśli się do Grafton i tam założyli utopijną społeczność, która posłużyłaby światu jako wzór pokazujący, że libertariańskie idee działają nie tylko w teorii, ale i w praktyce. Ich celem było przejęciem władzy w mieście i pozbyciem się wszystkich przepisów, regulacji i podatków, jakie tylko mogli.
Po zredukowaniu do minimum liczby policjantów, strażaków, służb odpowiedzialnych za wywóz śmieci jakość życia w mieście wyraźnie spadła. Wszelkie statystyki dotyczące Grafton zaczęły wyglądać coraz gorzej pod niemal każdym względem. Wskaźniki przekazywania odpadów do recyklingu spadły. Wzrosła liczba skarg sąsiadów. Koszty prawne miasta wzrosły, ponieważ nieustannie broniono się przed pozwami ze strony mieszkańców Wolnego Miasta. Wzrosła liczba napaści seksualnych i odnotowanych przestępstw. Pasmo sukcesów domknęły regularne ataki baribali, które zwabione stertami śmieci, zaczęły nawiedzać miasto, a w konsekwencji – atakować mieszkańców; co nigdy wcześniej nie miało miejsca.
Historię gorliwych libertarian dogłębnie opisuje Matthew Hongoltz-Hetling w książce „Niedźwiedzia przysługa. Jak w amerykańskim miasteczku nie powstała libertariańska utopia”. Dziennikarz nieświadomie uwił przypowieść o głębokim związku między człowiekiem a szeroko rozumianą ekologią, na którą składa się zarówno lokalna wspólnota, jak i natura. Mieszkańcy Grafton głęboko wierzyli, że działania jednostki są wyłącznie jej własną sprawą. Nawet ci, którzy stawiają wolność ponad każdą inną cnotę, nie są wolni od ekosystemu, w którym zmuszeni są żyć.
Źródła: