Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
Mam ogromne pretensje do Patryka Vegi, że swoim najnowszym filmem zapewne zniechęci kolejną grupę Polek i Polaków do polityki. A nie ma skuteczniejszej drogi do oddania jej w ręce populistów, bezideowych kłamców i hochsztaplerów
„Polityka” Patryka Vegi to najgoręcej wyczekiwana polska filmowa premiera tej jesieni. Jej twórca odgrażał się, że film wpłynie na wyniki wyborów parlamentarnych, które odbędą się na 13 października. Niektórzy te zapowiedzi traktowali całkiem serio – zwracali uwagę, że Vega potrafi dobrze wyczuć społeczne nastoje i robi filmy na tematy, które mocno dotykają Polaków.
Także tym razem reżyser od tygodni pracował nad frekwencją, co rusz wypuszczając kolejne fragmenty „Polityki” i opowiadając w wywiadach o rzekomych naciskach ze strony polityków, którzy próbowali na nim wymusić przeniesienie premiery filmu po wyborach.
Najnowszy film Vegi składa się z sześciu przeplatających się części, których bohaterami są najważniejsi polscy politycy. Reżyser inspiruje się głośnymi i powszechnie znanymi wydarzeniami ze świata polskiej polityki. W pierwszej części oglądamy historię polityczki, która niespodziewanie zostaje premierką.
Chwilami marzy o byciu polską Angelą Merkel, ale jedyne co ją z nią łączy, to upodobanie do garsonek, w jej przypadku przyozdabianych broszkami. Jest absolutnie niesamodzielną marionetką w rękach prezesa, który bardziej od ludzi zdaje się cenić swojego kota. Nie trzeba doktoratu z nauk politycznych, by w tych postaciach rozpoznać Beatę Szydło i Jarosława Kaczyńskiego.
Dalej jest podobnie. Vega w kolejnych fragmentach filmu portretuje Antoniego Macierewicza i Bartłomieja Misiewicza (choć na końcu filmu pojawia się informacja, że postać obiecująca uczestnikom dyskoteki w Białymstoku pracę w wojsku nie ma nic wspólnego z szefem gabinetu politycznego MON-u). Swoje pięć minut ma także poseł Stanisław Pięta, na którym wzorowana jest zapewne postać wielce pobożnego i oddanego rodzinie polityka, który musi odejść z partii ze względu na głośny romans z uczestniczką miesięcznic smoleńskich.
Podczas ponad dwugodzinnego filmu poznamy jeszcze historię manipulującego Polakami prezesa Jarosława Kaczyńskiego oraz kochającego przepych duchownego z Torunia, który dostaje kolejne miliony od rządu. Te pięć historii dotyczy partii rządzącej. Ostatnia to portret cynicznego szefa opozycyjnej partii, który oferuje miejsce na liście wyborczej kierowcy cinquecento, który zderzył się z rządową limuzyną. 23-letni Sebastian Kościelnik w filmie Vegi jest emerytowanym nauczycielem historii i hodowcą pszczół, a w jego rolę wcielił się Daniel Olbrychski.
Nie sprawia mi przyjemności napisanie, że „Polityka” to bardzo kiepski film, przy którym „Koronę królów” naprawdę można zrównać z „Tudorami” czy „Rodziną Borgiów”. Więcej w „M jak miłość” jest „Opowieści podręcznej” niż w „Polityce” Vegi czegoś, co mogłoby przypominać sztukę filmową. Jego film przypomina najmniej śmieszne odcinki „Ucha Prezesa”, będąc nieśmiesznym zbiorem gagów wymieszanych z wulgarnymi dowcipami (o tym dalej). Oglądanie „Polityki” jest trochę jak wrzucenie na Facebooka politycznego mema, który w ciągu ostatniego tygodnia widzieli już wszyscy, i którego zdążyły już nawet przedrukować tygodniki.
Ale jednak ludzie tego mema „lajkują” i śmieją się podczas oglądania. Dawno nie widziałem takiego zainteresowania polskim filmem. Media odnotowują, że w wielu kinach już na porannych seansach „Polityki” w środę – na kiedy zaplanowano jej premierę – było kilkadziesiąt osób. Sam wybrałem się do krakowskiego kina w dzień premiery wieczorem i na godzinę przed seansem kupiłem jedne z ostatnich biletów. A film w Krakowie gra sporo kin, wiele z nich zaplanowało seansy co 30 minut. Dlatego napisanie, że Patryk Vega nakręcił słaby film, nie zamyka sprawy.
Wielu komentatorów twórczości reżysera twierdzi, że – jak nikt inny – poznał dusze i prawdziwe myśli Polaków. W takim wypadku to, co i jak myślimy o polityce, jest przerażające, smutne i prawdopodobnie ściągnie na nas kłopoty, podobne do tych, które spadły na Katarzynę Blum z popularnej powieści Heinricha Bölla. Świat polityki z filmu Vegi jest jakby wprost wyciągnięty z tabloida. To obca rzeczywistość, w której odnajdują się wyłącznie manipulatorzy, kłamcy i złodzieje.
Vega kreśli wyraźny podział na „my” (widzowie, którzy rechoczą z kolejnych aluzji o politykach) i „oni” (politycy). I ten świat polityków zohydza, porównując wszystkich jego uczestników do posłanki zajadającej sałatkę na sali plenarnej i dłubiącej w zębach podczas śpiewania hymnu. Sęk w tym, że przyprawiając komuś gębę, często – bywa i że bez jego większego entuzjazmu – zmuszamy go do uznania jej za własną.
Do tego dochodzi „odczłowieczanie” i upokarzanie swoich bohaterów. Tak więc Beata Szydło jest wieśniarą, która najlepiej czuje się przy obieraniu ziemniaków, Antoni Macierewicz i Jarosław Kaczyński są homoseksualnymi figurami – zwłaszcza były szef MON-u – wyjętymi jakby ze snu homofoba. A żarty ze wzrostu Jarosława Kaczyńskiego są po prostu nieśmieszne. Scena, w której Daniel Olbrychski – ten, jak rozumiem, ma być symbolem zwykłego człowieka zniechęconego polityką i politykami – pokazuje w Sejmie goły tyłek, przejdzie do historii największych obciachów polskiego kina.
Patryk Vega w wywiadach zapowiadał, że dostanie się obu stronom politycznego sporu. Nie jest to prawda. Ostrze krytyki spada przede wszystkim na PiS. Co prawda jedna z sześciu części tego filmu opowiada o politykach PO, ale ci są sportretowani ironicznie, choć bez obecnego w innych częściach „Polityki” jadu.
Rechot z historii polityków PiS przedstawionych przez Vegę do niczego nas nie doprowadzi. Jeszcze mocniej pogłębi podziały, wzajemną nienawiść i zniechęci ludzi do interesowania się polityką. A przecież kiedy nie interesujemy się polityką, ta kiedyś zainteresuje się nami.