Humanizm
Zagadki umysłu. Możliwe, że Twój przyjaciel to zombie
12 października 2024
Nie faszerujmy ideologii złem, czymkolwiek ono dla nas jest, chyba że chcemy się przyznać do tego, że wszyscy mu orędujemy. Bo że potrzebujemy iluzji, wiadomo nie od dzisiaj
„Nie zgadzam się z twoimi poglądami, ale po kres moich dni będę broniła twego prawa do ich głoszenia” – te słowa Evelyn Beatrice Hall, autorki biografii Woltera, któremu zresztą błędnie się je przypisuje, stały się credo wszystkich obrońców wolności słowa.
Dzisiaj trzeba bronić samych słów. Ich znaczenia w normalnych warunkach w naturalny sposób rozrastają się i usychają. Niestety, często pnie kluczowych dla debaty publicznej terminów są mechanicznie wydrążane, a później wypychane negatywną, wykluczającą semantyką. Zwykle na potrzeby pseudoerystycznych politycznych przepychanek wyzutych ze szczerych chęci mierzenia się z problemami. Słowa te nabierają wtedy nieprzyjemnego ciężaru, który osiada w świadomości i wywołuje reakcję alergiczną na samo tylko wspomnienie.
Tak jest w przypadku terminu „ideologia”.
Dzieje ideologii (gr. idéa – kształt, postać, przedstawienie, pojęcie, logos, słowo, nuka) są wyjątkowo burzliwe. W samych początkach, czyli pod koniec XVIII w., była „nauką o ideach”. Jej ojciec Antoine Louis Claude Destutt de Tracy zaprojektował ją jako dyscyplinę badającą, w jaki sposób wrażenia płynące ze zmysłów tworzą wiedzę i przekonania moralne. Ta „nauka o ideach” miała swoją misję: służenie ludziom, a nawet ratowanie ich od wpływu uprzedzeń i przygotowywanie do suwerenności rozumu.
Przez krótki czas tak pojmowana ideologia była nawet oficjalną doktryną systemu edukacji Republiki Francuskiej w okresie Dyrektoriatu (1795–1799). Początkowo Napoleon Bonaparte wspierał zakładającą racjonalizm i ustanowienie społeczeństwa wiedzy wizję ideologów, później jednak sytuacja się odwróciła. W 1812 r. wódz otwarcie obwinił ich za militarne porażki Francji, twierdząc, że ta wpływowa myśl jest zbyt oderwana od realiów, doświadczenia.
I tak starania Destutta de Tracy’ego, żeby ideologia była wyłącznie określeniem ścisłym, technicznym, spełzły na niczym. Interpretacja Napoleona stała się alternatywnym użyciem tego słowa. Ta dwoistość przedostała się w tłumaczeniach na inne języki, zostając żyznym gruntem pod nieprzychylność.
Paradoksalne są losy różnych odsłon ideologii krzepnących w XIX w., ideologii już uważanych za swego rodzaju zwodnicze obrazy. Za każdym bowiem razem krytyka ideologii, zdejmowanie z niej maski rzekomego pozoru, odbywało się poprzez… inną ideologię.
Socjologowie wiedzy, jak np. Max Weber, twierdzili, że ideologia ukrywa naturę interesów określonych grup społecznych, która jest zakorzeniona w warunkach ich życia. To, w jaki sposób ludzie żyją, jaką pozycję społeczną zajmują, wpływa na to, jaką postawę ideologiczną prezentują. I tak klasyczna koncepcja ekonomii Adama Smitha (przez autora przedstawiana jako nauka), według tychże badaczy była wpadkową interesów burżuazyjnych będących podstawą ideologii kapitalizmu.
Socjologowie wiedzy odwoływali się do psychoanalizy, zakładając, że wszystko to dokonuje się dzięki nieświadomej racjonalizacji, jednocześnie zaznaczając, że sam freudyzm jest formą ideologii (de facto Freud nieco później określał się bardziej mianem pisarza niż naukowca). Idąc dalej, nikt nie zawaha się przed nazwaniem marksizmu ideologią, chociaż niejako narodził się on z diagnozy i wyzwania do demaskowania „fałszywej świadomości”, czyli ideologii właśnie, która nie pozwalała na ujrzenie przez proletariat tego, że właściciele środków produkcji go wyzyskują.
Dziś, gdy w polskiej debacie publicznej słyszymy o ideologii LGBT jako swego rodzaju zafałszowywaniu ludzkiej natury, to jest przejaw marksistowskiego pojmowania ideologii. Jednocześnie ci, którzy rzekomo ją realizują, są w tej sytuacji ofiarami niczym proletariusze. Dlatego muszą zostać uświadomieni blaskiem… ideologii „obrony krzyży w szkołach i urzędach publicznych przed propagowaną przez środowiska LGBT ideologią wywodzącą się wprost ze skompromitowanej doktryny komunistycznej”. Prawda, że od ilości ideologii (słowo w tym tekście padło już 20 razy) i zataczania kolejnych semantycznych kół może zakręcić się w głowie?
Czy w świetle postprawdy, czyli buńczucznego relatywizmu, który podważa namacalne efekty, ewidentne świadectwa, warto w ogóle zastanawiać się nad znaczeniem słów, a nie po prostu używać ich jak wszyscy? Może jednak tak, żeby nabrać dystansu i zaszczepić tę zdrową wersję podejrzliwości, która jest niezbędna do krytycznego myślenia.
Choć to mało życiowe, niezbyt praktyczne w obliczu żywiołu dyskursu, to jednak czasami wypada uderzyć ręką w słownik, a później go otworzyć na odpowiednim haśle. Definicje w nim zawarte, o czym często zapominamy, są naszym zbiorowym wysiłkiem, akumulacją wiedzy i perspektyw oraz przystanią rozsądku, jeśli chodzi o używanie słów.
Nieustannie przypominają, że te mają mniej lub bardziej ściśle powiązane z nimi znaczenia, że nie można tych znaczeń całkiem dowolnie zmieniać i np. stwierdzać, że „pod piękną ideą kryje się ideologiczny przekaz”, no chyba, że uznajemy idee oderwane od postaw, a zatem puste deklaracje, za godniejsze pochwały od idei napędzanych dążeniami i działaniami.
Słownik oksfordzki wskazuje dwie aktualne definicje słowa „ideologia”: „system idei i ideałów” oraz „zbiór przekonań charakterystycznych dla danej grupy społecznej lub jednostki”. Merriam-Webster wyszczególnia cztery znaczenia: „sposób lub treść myślenia charakterystycznego dla jednostki, grupy lub kultury”, „zintegrowane twierdzenia, teorie i cele, które stanowią program społeczno-polityczny”, „systematyczny zbiór pojęć dotyczących w szczególności życia ludzkiego lub kultury” oraz „wizjonerskie teoretyzowanie”.
Z tej małej kwerendy można wyciągnąć przynajmniej jedną obserwację: żadna z przytoczonych definicji nie wspomina o manipulowaniu czy zakłamywaniu.
Wyjaśnienia encyklopedyczne dokładają dość istotny aspekt. Britannica mówi, że „jest to system idei, który aspiruje zarówno do wyjaśniania świata, jak i jego zmiany” oraz że „elementy praktyczne są tak samo ważne, jak elementy teoretyczne”. W Encyklopedii PWN również podkreślona jest produktywność ideologii jako „zbioru poglądów służących do całościowego interpretowania i przekształcania świata”.
Każda okrzepła i usystematyzowana myśl z ambicją do wyjaśniania oraz formowania porządku społecznego jest ideologią. Ba, każdy zestaw poglądów, który staje się motywem naszego postępowania, może być tak nazywany. Zmienianie rzeczywistości odbywa się zawsze w imię czegoś. Ideologia jest niezbędna.
Historia się nie skończyła, choć przepowiadano to w szczególności w latach 90. po upadku Żelaznej Kurtyny. Pogląd na koniec historii zrewidował sam jej prorok, czyli Francis Fukuyama. Jak przyznał, zwycięstwo ideologii liberalizmu z komunizmem nie oznacza końca walki, której nowym przedmiotem stała się realizacja potrzeby uznania. Różne mniejszościowe grupy chcą być traktowane na równi z większością, chcą szacunku, czego instytucje liberalizmu nie mogą „zagłaskać” ekonomicznymi czy proceduralnymi reformami.
Na konieczność konfliktu ideologicznego dla dobra przyszłości demokracji wskazuje filozofka Chantal Mouffe, alarmując, że „polityczność jest dziś rozgrywana w rejestrze moralności. Innymi słowy, nadal opiera się na rozróżnieniu »my – oni«, tyle że definiowanym nie w kategoriach politycznych, lecz w języku moralnym. Miejsce konfliktu »prawicy z lewicą« (right and left) zajmuje walka »dobra ze złem« (right and wrong)”.
W jej ocenie jest to wyjątkowe zagrożenie, ponieważ „w sytuacji braku kanałów, dzięki którym konflikty mogłyby przybrać postać »agoniczną«, wyrażają się one w trybie antagonistycznym. Zamiast więc wyrażać opozycję »my – oni« jako polityczną konfrontację między »przeciwnikami«, przedstawia się ją jako konfrontację moralną między dobrem a złem, w której przeciwnik może być postrzegany jedynie jako wróg, którego należy zniszczyć”.
„Zapychanie” kanałów, którymi konflikty mogłyby się toczyć w sposób „agoniczny”, zachodzi np. poprzez tworzenie w dyskursie publicznym sztucznej opozycji „ideologiczny”, czyli zły, i „antyideologiczny”, czyli dobry. Jest to często zagrywka populistów-moralistów, którzy uwielbiają operować dyskursem zagrożenia, a sianiem strachu maskują miałkość i bezideowość swoich programów politycznych. Dla populistów jedynym dążeniem jest władza jako czysty mechanizm. Podporządkowane im państwo staje się warsztatem, w którym mogą go docierać, zatruwając obszary krytycznej myśli. Antyideologia populistów jest fałszywą obiektywizacją ich subiektywnych interesów.
Dlatego dla dobra debaty publicznej trzeba mówić: „Mam ideologię i nie zawaham się jej użyć!”.
Nie ma ucieczki od ideologii. Używanie jej jako inwektywy jest przyznaniem się do zła według własnej definicji. Wiara, że ludzki umysł jest czysty i nie tworzy iluzji, to z kolei ścieżka samookłamywania się.
Jak współcześnie wskazuje psychologia poznawcza, nasze umysły mają tendencję do ideologizowania – systematyzowania, tworzenia kategorii, domykania całości. Tylko w taki sposób możemy w miarę sprawnie poruszać się po świecie.
George Lakoff, jeden z najbardziej wpływowych językoznawców kognitywnych, stwierdza wprost: „Rozum jest w 98 proc. nieświadomy. Jest uzależniony od emocji – jeśli by ich nie było, to nie byłoby rozumu, bo nie wiedzielibyśmy, czego chcemy. A jeśli nie wiemy, czego chcemy, to nie wiemy, czym jest szczęście, gniew itd. także u innych osób”.
Nasze potrzeby zawierają się w ideologii (według przywoływanego Fukuyamy obecnie jest to przede wszystkim potrzeba uznania), która odpowiada na pytanie „Po co jestem?” – czyli to najboleśniejsze, o sens.
Zatem ideologie to nasze prawdy, które są prawdziwe, jak stwierdził Louis Althusser, dlatego, że je przeżywamy. I dzięki temu jesteśmy sprawcami otaczającej nas rzeczywistości.