Humanizm
Zagadki umysłu. Możliwe, że Twój przyjaciel to zombie
12 października 2024
W XXI wieku umieramy najczęściej na serce i na brak sensu. Od śmierci na serce ratuje nas coraz częściej medycyna. Od śmierci na brak sensu uratować nas może tylko ten Drugi, pod warunkiem, że zrobimy mu miejsce. Nasze życia są bowiem coraz bardziej zajęte. Coraz mniej w nich nie tylko Drugiego, ale także nas samych.
Jesteśmy w sytuacji człowieka, który wyskoczył z dachu pięćdziesięciopiętrowego wieżowca i w tej chwili znajduje się na wysokości trzydziestego piętra. Ktoś się wychyla i pyta: „Jak tam?”, a spadający mówi: „Na razie wszystko w porządku”. Nie zdajemy sobie sprawy, jak ogromna prędkość nami zawładnęła. Mając coraz silniejsze technologie, coraz słabiej kontrolujemy kierunek, w jakim one zmierzają
– to diagnoza Stanisława Lema postawiona na pięć minut przed XXI wiekiem [i].
Lecimy w dół i tego nie da się już zmienić. Lecimy w dół i jedyne, co możemy zrobić, to zapewnić sobie miękkie lądowanie. Pod warunkiem, że jeszcze lecimy, że już nie spadliśmy.
Nawet koty nie zawsze spadają na cztery łapy. Tym bardziej człowiek, któremu natura nigdy tego nie gwarantowała. Jak już spadamy, to nieodwracalnie. Lecimy na pysk ze wszystkim. Lecą tysiące lat kultury i religii, lecą wieki postępu i zabobonu. Lecą najnowsze kolekcje wiosna-lato, ajfony, fejsbuki, tik-toki. Lecą głowy państw i kościołów, lecą influencerzy i youtuberzy. Wszyscy wreszcie równi.
Jaką oglądalność miałby koniec świata? Ile stacji telewizyjnych nadawałoby na żywo z ostatniego miejsca na Ziemi? Ile kosztowałby czas reklamowy w przerwie na Apokalipsę? Jakie marki biłyby się o to, by ubrać czterech jeźdźców? Czy Wojna przyjęłaby zaproszenie do telewizji śniadaniowej? A może Zaraza? Brzmi wystarczającego absurdalnie? Czy na pewno chcemy zafundować sobie taki świat? Czy będzie on jeszcze do zniesienia? Już z tym, który jest teraz, radzimy sobie coraz gorzej. Czego nam brakuje, skoro mamy prawie wszystko?
Spełniamy sens bytu ludzkiego, wypełniamy nasz byt ludzki sensem zawsze dzięki temu, że urzeczywistniamy wartości [ii].
Brzmi wystarczająco archaicznie? Tymczasem słowa Victora Emila Frankla, jednego z twórców humanizmu psychologicznego, mogą naprawdę nas uratować. W XXI wieku umieramy najczęściej na serce i na brak sensu. Od śmierci na serce ratuje nas coraz częściej medycyna. Od śmierci na brak sensu uratować nas może tylko ten Drugi, pod warunkiem, że zrobimy mu miejsce. Nasze życia są bowiem coraz bardziej zajęte. Coraz mniej w nich nie tylko Drugiego, ale także nas samych.
Coraz częściej utrzymujemy przy życiu jedynie iluzje. Iluzję rodziny, iluzję związku, iluzję przyjaźni. Iluzję wiary. Jak z okien wypadamy ze swoich ról społecznych. Mało kto chce być dziś dziadkiem czy babcią. Że to ważna postać w życiu małego człowieka, a kogo to obchodzi? My chcemy być wiecznie młodzi. Aż do śmierci. Budujemy coraz większe i piękniejsze domy, ale nie jesteśmy w nich bardziej szczęśliwi. Na wspólny śmiech też trzeba znaleźć czas. Tymczasem my coraz częściej się mijamy. My, kochankowie. My, przyjaciele. My, rodzice. My, dzieci. My, ludzie.
Możemy obwiniać Jobsa. Wieszać psy na Zuckerbergu. Prawda jest taka, że sami sobie to zrobiliśmy. Sami oddaliśmy to, co najważniejsze, w niewłaściwe, bo cudze ręce. Nasz czas. Nasze relacje. Nasze życie. I najbardziej ludzkie zadanie jakie ma do wykonania każdy z nas, to odbić to, co jego. Może zanim zaczniemy szukać sobie jakiejś drugiej milutkiej planety, której zrobimy dokładnie to samo, co Ziemi, spróbujmy wcielić w życie nasz plan ratunkowy. Nasze wartości. Prawda. Piękno. Dobro. Czy zrobiłeś dziś coś prawdziwego? Coś pięknego? A może coś dobrego?
Nie ma, niestety, żadnej przypadkowości w tym, że wielu dorosłych i jeszcze więcej dzieci jest tak kruchych, że rozpada się na tysiąc kawałków. Według Frankla, to urzeczywistnianie wartości nadaje sens ludzkiemu życie, a życie z sensem nie jest już takie kruche. Jego wytrzymało obóz koncentracyjny. Tymczasem w XXI wieku niczego tak nie brakuje jak sensu życia. To największy deficyt. Skoro sens życia to nic innego jak urzeczywistnione wartości, to skąd wziąć te wszystkie ważne rzeczy i skąd czerpać dla nich siłę? Tutaj możemy wybierać między Bogiem a człowiekiem lub wcale nie wybierać. Może być i Bóg, i człowiek. To nie zawsze musi być ten sam Dekalog.
Musimy jednak znaleźć przynajmniej jedną świętą rzecz dla której będziemy chcieli żyć. Nie umrzeć. Śmierć nie potrzebuje dobrego pretekstu. Co innego życie. Frankl miał w zwyczaju zadawać swoim pacjentom jedno pytanie: „Dlaczego nie odbierzesz sobie życia?”. Odpowiadając sobie na to pytanie odpowiadali jednocześnie na pytanie o sens swojego życia.
Co poszło nie tak skoro dziś tak wielu z nas miałoby problem z odpowiedzią na to najbardziej podstawowe chyba pytanie? Tam, w środku, jesteśmy przecież tacy sami jak 100 czy 500 lat temu. Mamy w sobie te same głody i te same lęki, te same nadzieje i te same tęsknoty. Problem w tym, że karmimy je czymś innym. Mamy kiepskich dilerów i jeszcze gorszy towar. „Nie mamy dzieci, ale mamy psiecko. Możemy dorzucić też reborna”. Każdy ma prawo do takiego dziecka jakie chce! Co komu przeszkadza kto jak kocha i jak to nazywa? Jak ktoś jest szczęśliwy, to co w tym złego? Czy miłość można w ogóle wartościować? Czyż świat nie będzie piękniejszym miejscem gdy będziesz mógł jako rodzic realizować się na tysiąc sposobów? Nie, nie będzie.
Wartości rozmienione na drobne przestają spełniać swoje zadanie. Psiecko nigdy nie będzie tym samym, co dziecko, a psiacierzyństwo tym samym, co macierzyństwo. I nie zmieni tego faktu najlepsza nawet kampania społeczna. Nie da się bowiem oszukać natury. Ani ludzkiej, ani zwierzęcej. Człowiek może próbować redefiniować swoje relacje z psem, ale pies tego samego nie zrobi. Zostanie tym, czym jest, nawet w najdroższym dziecięcym wózku świata.
Przecież to oczywiste! Wszyscy odróżniają dziecko od psa. Po co o tym pisać?! Psiecko, psiacierzyństwo – to tylko taka gra słów. Kto jednak bawi się znaczeniami, ten bawi się światem. Jeżeli odbierzemy słowom ich prawdziwy sens, to co nam zostanie? Nie-miłość. Nie-przyjaźń. Nie-sprawiedliwość. Nic z tego nas nie uratuje. Nie-rodzina również. Tej prawdziwej też jest zresztą coraz mniej. Miejsce rodzin wielopokoleniowych zajął najpierw model 2+2, potem 2+1, teraz coraz bardziej rozpycha się na scenie model 2+0 i rodzina wielogatunkowa.
W kolejce stoi już człowiek w wersji pojedynczej. Sam. Bez rodziny. Bez przyjaciół. Bez związków, nawet przelotnych. Bez psa. Człowiek, który nie potrzebuje niczego i nikogo. Nawet Boga. Homo ajfon. Już nawet nie sapiens. Żadna też z niego istota społeczna. Jak długo jest w stanie utrzymać się przy życiu? Do pierwszego blackoutu?
Dlatego zanim zaczniemy masowo korzystać ze sztucznej inteligencji odkryjmy na nowo radość z rozwijania własnej. Włączmy krytyczne myślenie. Włączmy twórczość. Włączmy empatię. Włączmy czułość. Włączmy siebie. Człowiek najbardziej potrzebuje dziś pracy organicznej. Pracy u samych podstaw człowieczeństwa. Potrzebuje na nowo uwierzyć, że wiara ma sens, że miłość ma sens, że życie ma sens. Dostanie to od albo od drugiego człowieka, albo od nikogo. Kościół jest bowiem zbyt zajęty sobą, żeby go zauważyć, a naród jako wspólnota przypomina coraz bardziej figurę retoryczną. Dawni bogowie obrócili się w proch, a nowi jeszcze się nie urodzili. Jesteśmy na ziemi niczyjej. Tylko my i inni ludzie. To dobre miejsce, żeby się spotkać i zacząć od początku. „Ja mam wiarę, ty masz szybki wóz. We dwoje łatwiej będzie nam” – śpiewała w połowie lat dziewięćdziesiątych Anita Lipnicka. Teraz ja mam trochę mniej wiary, ty masz dużo szybszy samochód, ale poza tym nic się nie zmieniło.
Przypisy:
Powyższy esej zdobył nagrodę Grand Prix w konkursie Holistic News.
Tekst publikujemy w wersji oryginalnej, bez redakcyjnych ingerencji.
Wszystkie eseje konkursowe znajdziesz TUTAJ.
Polecamy: Większa motywacja czy pokusa lenistwa? Cienie i blaski współpracy w grupie