Prawda i Dobro
Służba kształtuje charakter. „Musimy promować szkolenia wojskowe”
29 maja 2025
- Wielu wyborców ma swoje wyraziste poglądy na sprawy fundamentalne – czy to na miejsce Polski w UE, czy na postulat aborcji na życzenie, czy na różne zasadnicze kwestie gospodarczo-socjalne. Mają do tego prawo nie mniejsze niż często uzurpujący je sobie tzw. eksperci, szczególnie ci mainstreamowi. (...) Problemem jest to, że wyborcy często promują swoim głosem polityków, którzy głównie tylko krzyczą o tych ważnych sprawach i wielkich ideach, a nic konstruktywnego nie robią. Bazują na bardzo rozpalonych, negatywnych emocjach, natomiast nie gwarantują żadnej racjonalności swoich działań — mówi nam politolog dr Jacek Kloczkowski z krakowskiego Ośrodka Myśli Politycznej.
Anna Bobrowiecka: Czy w polityce jest miejsce na ponadczasowe i ponadpartyjne, wspólne wartości? Czy możemy oczekiwać od polityków wzajemnego szacunku, dialogu i nienaruszania granic przyzwoitości?
dr Jacek Kloczkowski: W Polsce mamy z tym poważne problemy. Polityczne awantury, nieczyste zagrania, dojmujący przerost formy nad treścią, w dodatku wyjątkowo marnej jakości – oto nasza codzienność. Tylko z rzadka zdarzają się sprawy, w których nasza klasa polityczna obiera w miarę wspólny front. Być może najdłużej udawało się podchodzić z rozsądkiem i dość zgodnie do starań o członkostwo w NATO – choć nie na początku tego procesu, gdy torpedowała go także wpływowa część coraz bardziej dzielącego się już obozu postsolidarnościowego.
Innym przypadkiem była reakcja na katastrofę smoleńską. W obliczu tragedii nastąpiło krótkotrwałe wyciszenie wściekłego dotąd sporu. Szybko jednak zaczęto podgrzewać atmosferę, niekiedy w barbarzyńskim wręcz stylu, np. poprzez gorszące prowokacje niektórych polityków ówczesnego obozu władzy. Innym przykładem może być początek wojny na Ukrainie, gdy zdecydowana większość Polaków oraz polityków obrała ten sam kierunek: Ukraińcom, państwu i ludziom, trzeba pomagać. Szybko jednak zaczęły się przepychanki, awantury i absurdalne oskarżenia – np. że PiS to rosyjska agentura, która razem z Moskwą chciałaby dokonać rozbioru Ukrainy. Jak tu efektywnie współpracować w imię wyższych celów, bezpieczeństwa, dobra wspólnego?
Jeśli to się udawało, to mimo tego, jaka jest na ogół nasza polityka, a nie dzięki niej. Szczególnie że wielu wpływowym uczestnikom walki politycznej – samym politykom, ale i zaangażowanym w te rozgrywki po uszy ludziom z mediów – brak dobrych obyczajów politycznych. Inni po prostu cynicznie tak to rozgrywają. Wartości w polityce są chętnie przywoływane, ale realnie niewiele znaczą.
Warto przeczytać także: Po dwóch stronach barykady. Aborcja dzieli młodych Polaków
To ogólna cecha polityki na całym świecie? Chyba nie idzie nam na tym polu dużo gorzej niż innym krajom? A może to kwestia naszej niedojrzałej demokracji?
W wielu państwach, w których polityka wewnętrzna może wydawać się nam mniej brudna i zaogniona, często najważniejsi gracze polityczni po prostu znacznie mniej różnią się między sobą ideowo. Przykładem są tu Niemcy, które uchodzą za wyjątkowo „dojrzałą” demokrację, ponieważ od dawna zmiany u władzy dokonują się tam bez dramatycznych zwrotów w polityce państwa i bez tonu niepokoju: „co to teraz będzie”. W każdych kolejnych wyborach głosy rozkładają się w taki sposób, że suma summarum na czele rządu staje albo CDU/CSU, albo SPD – lub rządzą razem. Tyle że te ugrupowania różnią się od siebie głównie akcentami, ponieważ chadecja, zwłaszcza za czasów Angeli Merkel, de facto zrezygnowała z tradycyjnej roli, kierując się coraz bardziej w stronę poprawnościowego, lewicowego mainstreamu. A tam już czekało na nią SPD i wielkie koalicje.
Ostatnio pojawił się poważny konkurent zagrażający interesom głównych partii – AfD. To oraz oczywiście arytmetyka wyborcza znów skłoniły partie głównego nurtu do zacieśnienia współpracy i przynajmniej na razie zacierania różnic, byle zachować status quo – mimo wcześniejszych zapowiedzi śmielszej linii pod nowym kierownictwem postchadecji. Czy to na pewno jest demokratyczne? Zapewne. Czy to podstawa dobrej polityki? Często zdecydowanie nie.
Czy może zatem wzorem powinna być dla nas na przykład Francja?
Duża część francuskiej klasy politycznej i liderów tamtejszego życia publicznego niewątpliwie uważa ją za gwarantkę wysokich wartości demokratycznych i europejskich, wzór dla całej Europy, zwłaszcza państw łaskawie dopuszczonych do Unii Europejskiej w XXI wieku. A jednak rzeczywistość nie jest tam aż tak świetlana.
Alternatywy dla mainstreamowego, poprawnościowego nurtu rządzącego są tam otaczane zdecydowanie mało demokratycznym w duchu „kordonem sanitarnym” i powstrzymywane rozmaitymi metodami niebudzącymi zaufania co do ich obiektywizmu. Politycy i intelektualiści wychodzący poza ramy politycznej poprawności są wściekle atakowani, nawet jeśli wcześniej, nim przeszli na ową rzekomo ciemną stronę mocy, byli powszechnie poważanymi i popularnymi postaciami. Wystarcza ich zwrot w prawo – i się zaczyna.
Nie powiedziałbym więc, że w tych teoretycznie „dojrzałych” demokracjach zasady demokratyczne są zawsze skrupulatnie przestrzegane i że – jak w Niemczech – mniej ostry niż u nas spór polityczny to zawsze oznaka poszanowania górnolotnych wartości. Zwykle chodzi po prostu o władzę i jej monopol.
Gorący temat: Rumunia po wyborach. Elity triumfują, gniew chwilowo stłumiony
Taka jest polityka, owszem, ale nie ma co wtedy udawać, że jest w niej szlachetny rys troski o równe szanse i sprawiedliwe reguły gry. Nawet wydawałoby się gwarantujące równość różnych podmiotów politycznej gry procedury czy prawa mogą być instrumentem nacisku, czy wręcz pałką do okładania rywali. Wielkie deklarowane wartości są wtedy pretekstem, by szkodzić konkurencji, a nawet ją bezwzględnie zwalczać. Bo ona tym wartościom rzekomo zagraża. Stary numer, lecz w niejednym kraju wciąż działa, także tam, gdzie ponoć wszystko jest odpowiednio, wręcz wzorcowo europejskie.
Zatem to nie jest tak, że pozornie większy spokój w jakimś innym kraju powinien być dla nas – fakt, często zmęczonych tym politycznym wrzaskiem u nas – od razu drogowskazem i przykładem. Chyba że ktoś lubi monopole. To nie wartości stoją u ich podstaw, a interesy. Politycy mainstreamu współpracują ze sobą, aby sprawiać pozory tych racjonalnych i spokojnych, którzy chronią nas przed rzekomo groźnymi radykałami – niezależnie od tego, że tworzony przez tych pierwszych układ rządzący skompromitował się już wiele razy przy okazji (nie)załatwiania bardzo poważnych spraw. Za taką „dojrzałość” demokracji, gdzie nie można zerwać ze złą polityką, byle było spokojnie i wciąż w tym samym kręgu rządzących, to ja serdecznie dziękuję.
Nie ma takiego kraju, który moglibyśmy uznać za przykład i wzór?
Nie wskazywałbym takiego wzorca z dwóch powodów. Po pierwsze, zwykle nie do końca widzimy, co tak naprawdę dzieje się gdzieś z dala od nas. Nie śledzimy tamtejszej polityki na co dzień. Umykają nam zwłaszcza istotne szczegóły, a te bywają dużo mniej zachęcające niż stereotypowe obrazy zachodnioeuropejskich krain politycznej szczęśliwości. Ważniejsze jest jednak to, że sytuacje polityczne poszczególnych krajów są czasem diametralnie odmienne.
Weźmy taką Holandię. To bogate państwo, o mocnej pozycji w Unii Europejskiej, które może unikać pewnych niewygodnych dla siebie polityk i inicjatyw Brukseli – właśnie z uwagi na tę utrwaloną, silną pozycję. Nikt w „Europie” nie będzie szczególnie ingerował w wewnętrzne sprawy Holandii, a przynajmniej nie ostentacyjnie. Nawet jeśli jacyś „groźni radykałowie z prawicy” dochodzą tam do władzy, to nadal będzie ona znacznie łagodniej traktowana niż kraj tzw. nowej Unii, w którym wydarza się to samo. Ta unijna prawidłowość, że są równi i równiejsi, również wpływa na temperaturę i jakość wewnętrznej politycznej dyskusji.
Mówiąc krótko: im gdzieś UE – tj. jej instytucje i jej wysocy rangą przedstawiciele – bardziej się wtrąca i im czyni to bardziej arbitralnie, tym bardziej zaognia to sytuację w tym państwie. To, że UE powołuje się wtedy całkowicie uznaniowo na mityczne wartości europejskie, dolewa tylko oliwy do ognia.
Polska zdecydowanie nie jest pod tym względem w takim położeniu, jak służąca tu za przykładowy punkt odniesienia Holandia. Unia Europejska – czyli, by być precyzyjnym: unijny mainstream o przeważnie lewicowo-liberalnym obliczu – bardzo mocno włączyła się przecież w nasz wewnętrzny spór polityczny. I tu musi się tworzyć pole do ostrego sporu między nami Polakami: co z tym robić? Dać sobie wchodzić na głowę? Narzucać swobodną interpretację wartości europejskich? Potulnie aspirować do miana „prawdziwych Europejczyków”? Czy próbować jakoś się temu przeciwstawić?
Tyle że beneficjenci owych ingerencji w polskie sprawy wewnętrzne nie będą przecież skorzy wyrzec się wsparcia z zewnątrz. Są nawet gotowi podpisywać pod kolejnymi pomysłami, by Unię dalej centralizować, co jeszcze bardziej zwiększyłoby instrumentarium do takich ingerencji, jak sądzą – moi zdaniem błędnie – stale na ich rzecz. I to wszystko w imię wartości europejskich, które mają dawać alibi do rozprawy z konkurentami.
Ciekawy temat: Pomagamy, ale chcemy zmian. Coraz gorszy stosunek do Ukraińców
Zdaje się, że te mniej drastyczne i ostre spory za granicą to też kwestia faktycznych różnic między prawicą a lewicą na Zachodzie – przecież to, co tam uznawane jest za prawicę, dla nas Polaków jest już zdecydowaną lewicą. Nasza prawica byłaby zaś dla krajów zachodnich groźnym, niemal faszystowskim ekstremum. Te granice są bardzo mocno przesunięte.
Zdecydowanie tak. Przykładem może być tu Wielka Brytania, gdzie główną partię mieniącą się „konserwatywną” trudno polskim konserwatystom za taką uznać, a przynajmniej nie bez dużych zastrzeżeń. Brytyjski konserwatyzm generalnie od dłuższego czasu jest w wyraźnym kryzysie ideowym. Partia o szyldzie konserwatywnym potrafi wygrywać wybory i utrzymywać się u władzy – choć nie po ostatnich wyborach – ale to nie jest równoznaczne z tym, że prowadzi konserwatywną politykę czy chroni wartości tradycyjnie uznawane za konserwatywne.
Owszem, anglosaska formuła konserwatywna, której symbolem jest myśl konserwatysty z XVIII wieku Edmunda Burke’a, zakłada ewolucyjne przemiany jako racjonalną postawę polityczną w kontrze do rewolucji. Tylko że czym innym jest stopniowe dostosowywanie się do naturalnie się dokonujących procesów społecznych i kulturowych, bez utraty rdzenia ideowego, a czym innym zapisywanie się do obozu postępu, w którym zasady dyktują lewicowi liberałowie. Zbyt wielu torysów tak właśnie uczyniło.
Niektóre doniesienia z Wielkiej Brytanii włos na konserwatywnej głowie jeżą, a wiążą się z tym, co torysi sami wprowadzili lub przeciwko czemu ostro nie protestują. Zresztą już około 40 lat temu wybitny brytyjski filozof i publicysta konserwatywny, Roger Scruton, ostro krytykował ich za to, że z prawdziwym konserwatyzmem przestają oni mieć cokolwiek wspólnego.
Oczywistym jest, że jeżeli polityk mieniący się tam jako „konserwatysta” stanie obok tamtejszego liberała czy lewicowca, samemu prezentując poglądy mocno przesunięte na lewo, to powody do jakiegoś ostrzejszego, fundamentalnego sporu między nimi są dużo mniejsze, niż gdyby miał w sobie więcej z konserwatysty starej – generalnie lepszej – daty. Choć oczywiście i tam zdarzają się kwestie zerojedynkowe, kiedy nie da się wszystkim zarządzać z poziomu zwykłych potyczek o władzę. Największą z nich był brexit, który jednak wykraczał znacznie poza oś konserwatyzm-liberalizm czy prawica-lewica, zatem linie podziału w sporze o niego szły często zupełnie inaczej, niż te tradycyjne.
Na ile ten brak hamulców, granic i wartości w polityce jest naszą odpowiedzialnością jako wyborców? W końcu to jednak my wybieramy ludzi, którzy będą tę politykę kreować. A najbardziej ostry, zaogniony, przykry spór w Polsce generują głównie nasze dwie największe partie, co też zresztą od pewnego czasu przynosi im coraz gorsze wyniki wyborcze i powoduje wzrost popularności mniejszych formacji.
Polemizowałbym, czy te mniejsze partie są rzeczywiście dużo lepsze od tych dużych, „starych” ugrupowań – chociażby z tego powodu, że część tych mniejszych wchodzi dziś w skład koalicji rządowej z jedną z sił dużych. W dużym stopniu firmują one zatem tę politykę bardzo ostrego sporu i biorą w niej ochoczo udział, mając w swoich szeregach także różnych „bulterierów”. Nie powiedziałbym też, że Konfederacja i formacja Grzegorza Brauna wyróżniają się na tle PO i PiS koncyliarnością czy stonowanym przesłaniem.
Wszystkie cokolwiek znaczące w naszej polityce partie grają w grubsza podobnie: na emocjach i na ostro, przynajmniej w retoryce, choć oczywiście wciąż są politycy, którzy wnoszą do niej coś więcej. Zresztą nie o to chodzi, by łagodzić na siłę oblicza partii. Wszak i wielu wyborców ma swoje wyraziste poglądy na sprawy fundamentalne – czy to na miejsce Polski w Unii Europejskiej, czy na kwestię aborcji na życzenie, czy na różne zasadnicze kwestie gospodarczo-socjalne. Mają do tego prawo nie mniejsze niż często uzurpujący je sobie tzw. eksperci, szczególnie ci mainstreamowi. To się nawet chwali, jeśli wynika z rozważania tego, co wokoło.
Partie są od tego, by być codziennym głosem tych bardzo odmiennych postaw i poglądów swych wyborców w polityce. Problemem natomiast jest to, że wyborcy często promują polityków, którzy głównie tylko krzyczą o tych ważnych sprawach i wielkich ideach, a nic konstruktywnego nie robią na ich rzecz. Bazują na bardzo rozpalonych, negatywnych emocjach, natomiast nie gwarantują żadnej racjonalności swoich działań, w każdym razie innej niż ta, że zgadza się im miejsce na liście i wynik w wyborach.
Choć wciąż warto podkreślać, że sam spokój, deklarowany szacunek dla oponentów czy obnoszenie się z gotowością do dialogu nie sprawiają, że polityka nabiera na jakości. Cóż z tego, powtórzę, że na przykład niemieccy politycy są na oko mniej emocjonalni, bardziej skorzy do współpracy i wedle wielu ułożeni, skoro popełniali tak poważne i brzemienne w skutkach dla Niemiec i Europy błędy? Polityka migracyjna Angeli Merkel, Nord Stream 2 i różne inne układy polityczno-biznesowe z Rosją, wiodące do ułatwienia Rosji ataku na Ukrainę to tylko przykłady.
Dlatego to, fakt czy w polityce jest względnie miło i grzecznie, nie ma dużego znaczenia w zderzeniu z tym, jakie są jej faktyczne, praktyczne skutki. Choć oczywiście zawsze może być tak, że zarazem jest i niegrzecznie, i głupio. Pod tym względem ostatnio nie świecimy dobrym przykładem.
Przeczytaj również: Służba kształtuje charakter. „Musimy promować szkolenia wojskowe”