Wenezuela cofa się do neolitu

Chociaż przywódca rewolucji Hugo Chávez dumnie obiecywał „socjalizm na miarę XXI w.”, Wenezuelczykom bliżej do neolitu, kiedy królował handel wymienny CARACAS, WENEZUELA Trudno uwierzyć, że to wszystko dzieje się właśnie tutaj. Jako Wenezuelczycy zawsze uważaliśmy, że mamy szczęście mieszkać w „najlepszym kraju świata”. Kraju znakomitej pogody, pięknej przyrody oraz ludzkiej serdeczności, z której jesteśmy powszechnie znani za granicą. Kraju, który posiada niesłychane naturalne bogactwo: największe na świecie […]

Chociaż przywódca rewolucji Hugo Chávez dumnie obiecywał „socjalizm na miarę XXI w.”, Wenezuelczykom bliżej do neolitu, kiedy królował handel wymienny

CARACAS, WENEZUELA

Trudno uwierzyć, że to wszystko dzieje się właśnie tutaj. Jako Wenezuelczycy zawsze uważaliśmy, że mamy szczęście mieszkać w „najlepszym kraju świata”. Kraju znakomitej pogody, pięknej przyrody oraz ludzkiej serdeczności, z której jesteśmy powszechnie znani za granicą. Kraju, który posiada niesłychane naturalne bogactwo: największe na świecie złoża ropy naftowej.

Trudno uwierzyć, ale po 20 latach budowy „socjalizmu XXI w.” życie w tym właśnie – tak szczodrze obdarzonym przez Boga kraju – stało się gehenną. Po wszystko stoimy w długich kolejkach. Po najbardziej podstawowe leki pielgrzymujemy do odległych aptek. Polowanie na jedzenie stało się centralnym punktem dnia, najważniejszym zajęciem i sensem życia. W warunkach reglamentacji i ścisłej kontroli cen o sukcesie czy porażce decydują znajomości.

Jeśli wziąć pod uwagę skalę niedożywienia i przypadki śmierci głodowej, to mamy stan alarmowy – mówi Susana Raffalli, ekspert ds. bezpieczeństwa żywności.

Polowanie na jedzenie

35-letnia gospodyni domowa Victoria Pérez de Souza w przeszłości robiła zakupy w supermarkecie co dwa tygodnie. Teraz znalezienie mleka, owoców i warzyw to ciężka harówka. Akurat dla niej pieniądze nie są problemem, mąż zarabia wystarczająco dużo. Ale co z tego, skoro nie możemy kupić najważniejszych rzeczy? – pyta. Jak mam wytłumaczyć dzieciom, że nie mamy mleka, bo w sklepie nie było go przez ostatnie dwa tygodnie?

79-letni Pedro Carrasquel kuśtyka codziennie o lasce do marketu opodal domu w Caracas. Cierpi na nadciśnienie i cukrzycę, żona ma astmę. Za pieniądze z emerytur mogą sobie pozwolić na zakup jedynie części przepisanych lekarstw – o ile będą mieli szczęście znaleźć je w aptece. 

Daily life in Caracas, Venezuela, on 17 November 2017. With high inflation, low wages, lack of food and medicine and cash, Venezuela is plunged into a dramatic crisis. Venezuela has been declared in
(ALVARO FUENTE / NURPHOTO / SIPA USA)

„Gdyby nie pomoc naszych dzieci, bylibyśmy martwi… Jak  przeżyć, jeśli każde z nas otrzymuje tylko 248 510 boliwarów emerytury? – pyta mężczyzna.

Z powodu hiperinflacji ta ogromna nominalnie kwota warta jest jednego dolara amerykańskiego. Poświęciłem 54 lata swojego życia na pracę dla tego kraju. I co z tego mam? Jednego dolara? – narzeka Carrasquel. Zrezygnowanym tonem mówi, że „przeżył już wystarczająco długo”, ale martwi się o dzieci i wnuki.

Cztery miliony uciekinierów

Socjalistyczny domek z kart ostatecznie zawalił się pięć lat temu, kiedy ropa naftowa potaniała ze 100 do 50 dol. za baryłkę. Zaraz rozpoczęła się wielka ucieczka. Pierwsi wyjechali ci posiadający najlepsze kwalifikacje i wykształcenie; zabrali ze sobą przedsiębiorczość, profesjonalizm oraz wkład w rozwój nauk ścisłych i technologii.

Obecnie granicę wenezuelską przekraczają dziennie tysiące ludzi udających się do Kolumbii, Brazylii oraz Gujany w poszukiwaniu jedzenia i leków.

Aby zobrazować skalę tego masowego exodusu, wystarczy powiedzieć, że siedmioletnia wojna domowa w Syrii wygnała z tego kraju 5 mln ludzi. Z Wenezueli – w której nie toczą się przecież żadne działania wojenne! – uciekły już ponad 4 mln.

Wśród nich wielu Indian, których w Wenezueli żyło ponad 700 tys. Przetrwali pięć wieków hiszpańskiej kolonizacji, ale czy przetrwają socjalizm? W obliczu upadku państwa zostali niemal całkowicie porzuceni, zostawieni własnemu losowi.

‒ Chociaż byli przez Cháveza symbolicznie hołubieni, nie przełożyło się to na praktyczne efekty ‒ mówi Aimé Tillett, antropolog z Centralnego Uniwersytetu Wenezueli (UCV). 

Z rządowego raportu datowanego na 2013 r., opisującego sytuację 97 indiańskich osiedli w Wenezueli, wynika, że w 59 proc. z nich nie ma szkoły podstawowej, a w 95 proc. ‒ średniej. W 93 proc. osiedli nie było lekarza. Tylko 8 proc. posiada urządzenia do uzdatniania wody pitnej, żadne nie ma kanalizacji.

A young indigenous Joti Indian blows to clean rice inside of his shack in the small town of Cano Iguana, Venezuela, Thursday, Oct. 27, 2005. Deep in the jungles of southern Venezuela, Indians wearing loincloths and beaded necklaces gather in a hut to hear their leader explain why the American missionaries who help them are being told to leave the country. (AP Photo/Fernando Llano)
Ludność rdzenna odczuwa kryzys w stopniu nie mniejszym niż inni Wenezuelczycy. Na zdjęciu dziewczynka z plemienia Joti dmucha do ryżu w misce, żeby oddzielić ziarno od plew (FERNANDO LLANO / AFP / EAST NEWS)

Tylko 65 proc. dzieci urodzonych w osiedlach dożyło piątego roku życia. Takie statystyki umieralności byłyby normalne kilkaset lat temu, przed rewolucją przemysłową i naukową, ale w XXI w. muszą szokować.

W bodaj najgorszej sytuacji jest plemię Warao, liczące prawie 50 tys. członków. Niedostępna dżungla w dorzeczu Orinoko zawsze zapewniała mu izolację i ochronę przed białymi. Słynny niemiecki podróżnik Alexander von Humboldt, który był tam w 1800 r., donosił, że Warao są jedynym plemieniem całkowicie niezależnym od hiszpańskich władz kolonialnych.

Dziś odosobnienie stało się ich przekleństwem. W 2007 r. wenezuelski Czerwony Krzyż zdiagnozował u nich pierwszy przypadek HIV. Plemię okazało się na niego zupełnie nieodporne, liczba zakażonych podwaja się co 10 miesięcy. Naukowcy, którzy badają epidemię, szacują, że w niektórych osiedlach Warao zakażonych jest 35 proc. mężczyzn.

Na niedostępnych terenach, na których żyje plemię, nie ma praktycznie żadnych dróg; chorzy muszą płynąć czółnami prawie 200 km do najbliższego szpitala w mieście Tucupita. ‒ Do niektórych osiedli leki antyretrowirusowe nie są dostarczane. Skutek jest taki, że wirus mutuje i staje się bardziej odporny ‒ podsumowuje Tillett. ‒ Takie porzucenie obywateli przez państwo stanowi naruszenie elementarnych praw człowieka.

Handel wymienny

Oczywiście w dużych miastach jest lepiej niż w dżungli, są nawet sklepy, w których można kupić wszystko i bez kolejek. Ale tyko za dolary (podobne sklepy istniały w PRL, nazywano je pewexami). Dla większości Wenezuelczyków, którzy zarabiają po kilka dolarów miesięcznie, jest to opcja jedynie teoretyczna. Im pozostaje – oprócz codziennych polowań w zwykłych sklepach – barter, czyli handel wymienny.

Zainteresował Cię artykuł? Ciąg dalszy znajdziesz w Magazynie Holistic dostępnym w Twoim salonie Empik i w punktach dystrybucji Ruch.

Magazyn możesz także zakupić online: https://holistic.news/produkt/magazyn-holistic-nr-1-2019-r/


Opublikowano przez

Veronica Egui Brito


Dziennikarka z Wenezueli

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.