Nauka
Homo sapiens i tajemniczy gatunek człowieka. Mamy jego geny
01 grudnia 2024
„Wielki mur” miał zatrzymać nielegalną migrację i przepływ broni, a także stać się pierwszą linią obrony na wypadek ataku z Rosji. Przede wszystkim jednak miał być symbolem zmiany, nadziei i reform
Lubow nie wierzy już w politykę. Zza mocnego makijażu wyziera spojrzenie osoby, która wie już wszystko. Jak twierdzi, polityka to wypadkowa szemranych interesów oligarchów i propagandy dla zmylenia społeczeństwa. A ludzie przecież wiedzą, jak jest. Szczególnie tu, w Kozaczej Lopani, wiosce w obwodzie charkowskim na wschodzie Ukrainy, tuż przy granicy z Rosją, gdzie apatia stała się częścią rzeczywistości.
Popijamy słodką kawę w sklepiku przy głównej drodze w wiosce. Widzimy się po raz drugi. Choć od zeszłego roku, głównie dzięki miejscowej władzy, lokalna infrastruktura uległa poprawie, a wioska nabrała życia, przepaść między Kijowem a zapomnianym wschodnim krańcem kraju pozostała bez zmian.
Lubow wie, że przyjeżdżam po to, by rozmawiać o ciągle niedokończonych obwarowaniach granicznych między Ukrainą a Rosją. „Europejskim Wale”. „Wielkim ukraińskim murze”. „Projekcie »Ściana«”. I po raz kolejny macha ręką.
„Ja tam nie bywam i nic nie mogę powiedzieć, to po prostu śmiechu warte” – mówi bez ukrywanej irytacji. „Zachciało się tym w Kijowie, a nie naszym. Po co niby nam ten mur?”.
A miało być tak pięknie. Gdy we wrześniu 2014 r., na fali patriotycznej gorączki pierwszej pomajdanowej kampanii wyborczej premier Arsenij Jaceniuk ogłosił projekt fizycznego oddzielenia Ukrainy od Rosji, miał on być flagowym przedsięwzięciem przyszłego rządu. „Rozpoczynamy projekt »Ściana«” – ogłosił Jaceniuk, robiąc teatralną pauzę. „Budowę prawdziwej państwowej granicy między Ukrainą a Rosyjską Federacją”.
Mur miał na celu zatrzymanie nielegalnej migracji, przepływu kontrabandy i broni oraz ustanowienie pierwszej linii obrony w sytuacji ataku Rosji. Miał też pomóc Ukrainie w integracji z zachodnimi strukturami – NATO i Unią Europejską. Przede wszystkim jednak miał on być symbolem zmiany, nadziei i reform oraz ostatecznego odcięcia Ukrainy od wschodniego sąsiada. Oraz tego, co utożsamiał: korupcji, niesprawnych instytucji i postsowieckiej apatii. Ucieleśnieniem dążeń rewolucji godności.
Budowa granicy szybko stała się priorytetem nowo wybranego rządu. We wrześniu 2014 r. na jego konstrukcję wydzielono 235 mln hrywien, z których część miała wrócić do budżetu państwa w postaci podatków. Ambitny plan zakładał konstrukcję elektronicznego systemu kontroli granicznej, metalowego zaboru, drogi patrolowej i rowu przeciwpancernego na odcinku 2,167 km wzdłuż granicy z Rosją. Wszystko to z wykorzystaniem najnowszych technologii.
Wkrótce okazało się jednak, że ambitne plany władzy i patriotyczna retoryka mają mało wspólnego z rzeczywistością. W styczniu 2017 r. konstrukcja granicy została tymczasowo wstrzymana z powodu braku środków, które już w poprzednich latach wypłacane były jedynie częściowo. W lipcu natomiast Narodowe Biuro Antykorupcyjne Ukrainy wszczęło śledztwo w sprawie defraudacji funduszy z projektu „Ściana”. Rozpoczęły się pierwsze aresztowania, a w lipcu 2018 r. NABU podało do wiadomości, że o zawłaszczenie 16,7 mln hrywien podejrzewa osiem osób.
Flagowy projekt ukraińskiego rządu, którego konstrukcja miała zakończyć się w 2018 r., został przedłużony do 2020. W styczniu 2018 r. strona internetowa straży granicznej podawała, że zabór rozciąga się na przestrzeni 83 km, głównie w obwodzie charkowskim. Choć na stronie nadal widnieje slogan „Nie ma narodu bez granicy”, na razie naród będzie się musiał obejść bez niej. Strona nie podaje już również dokładnych danych o stanie budowy.
W świetle korupcyjnego skandalu pompatyczna retoryka Jaceniuka pozostawiła niesmak, a mur, zamiast symbolem zmiany i nowego początku, stał się ucieleśnieniem utraconych nadziei i porażki w walce ze starym skorumpowanym systemem. Dziś projekt „Ściana” jest przedmiotem gorzkich żartów, nazywany „płotkiem Jaceniuka” czy „zagródką dla królików”, co odnosić się ma do jego wątpliwej efektywności.
Zabudowania granicy rozciągają się wzdłuż szerokich pól słoneczników, uschłych od letniego skwaru. Dwumetrowy zielony płot zakończony drutem kolczastym odgradza je od drogi patrolowej, po której suną motocykle i samochody straży granicznej. Po drugiej stronie drogę wieńczy dwumetrowy przeciwpancerny rów, a kilkaset metrów dalej zaczyna się Rosja. Patrząc ze szczytu 17-metrowej wierzy obserwacyjnej, zabór wydaje się maleńki.
Służba pogranicza nie używa terminów ze słownika Jaceniuka, a na moje pytania o „ścianę” odpowiada z nieukrywaną irytacją. Jej przedstawiciele przyznają, że zabudowania graniczne nie będą w stanie obronić Ukrainy przed rosyjską inwazją. Pomogą za to zdobyć cenny czas, co w przypadku otwartej granicy między dwoma krajami było niemożliwe.
Choć budowa zapory na granicy potrwa jeszcze długo, mieszkańcy przygranicznych wiosek w obwodzie charkowskim już odczuli jego obecność. Tak jak w Kozaczej Lopani. Wcześniej jednak przyszła wojna. Gdy po zajęciu Krymu przez Rosję na terenie wioski pojawiła się ukraińska armia, lokalna społeczność pospieszyła z pomocą dla żołnierzy, sprawnie organizując jedzenie i wsparcie.
„My, miejscowi mieszkańcy, żyliśmy razem z żołnierzami, pomagaliśmy im kopać okopy, umacniać bunkry” – wyjaśnia Wiaczesław Zadarenko, przewodniczący rady Kozaczej Lopani. „Przyjemnie było widzieć, że niezależnie od tego, że wielu mieszkańców ma rosyjskie korzenie, gotowi byli bronić integralności i niepodzielności swojego kraju”.
Ciężki sprzęt wojskowy poważnie naruszył lokalne drogi, ale dopiero budowa projektu „Ściana” sprawiła, że ich stan pogorszył się na dobre. Jak twierdzi Zadarenko, oba projekty zostały przyjęte ze zrozumieniem jako konieczne dla obrony ukraińskich granic.
„W 2015 r. zaczęto budować płot – bo inaczej nazwać tego nie można, zaczęto zwozić materiały budowlane, używając do tego naszej drogi” – mówi Zadarenko. „Gdy przyjechała komisja z Kijowa popatrzeć na płot, a generałowie i inni wysocy rangą oficjele zapytali, jak czują się mieszkańcy ze »ścianą«, czy czują się bezpiecznie, miejscowi gotowi byli roześmiać się im w twarz. Przecież ścianą tego nazwać nie można”.
Choć Zadarenko wielokrotnie występował do władz o pomoc w naprawie dróg, jeszcze we wrześniu 2018 r. nie było decyzji o rozpoczęciu robót, choć pomoc obiecano jeszcze w 2017 r. Miejscowi na własną rękę załatali część dziur, lecz naprawa drogi nie leży w kompetencji władz wsi, co uniemożliwia proces rekonstrukcji.
Skandal korupcyjny związany z budową granicy i kryzys ekonomiczny dodatkowo wzmogły poczucie izolacji we wsi. „Ceny rosną, w poprzednim miesiącu podwyższali je trzy razy: za chleb, za masło, jajka, mąkę. A wypłaty i emerytury jakie były, takie są. Nikt nie myśli o tym, by je podwyższyć. Emeryci nie mają nawet na chleb” – mówi mi Lubow.
Sytuację dodatkowo pogorszyło zamknięcie pociągu do Biełgorodu w 2014 r., którym mieszkańcy przygranicznych wiosek codziennie przekraczali granicę. Z Rosji do Kozaczej Lopani przyjeżdżali ludzie na zakupy, wspierając lokalny biznes, ze wsi wielu ludzi jeździło do pracy do Rosji, a mieszkańcy obu stron odwiedzali rodzinę i znajomych w sąsiednim kraju.
Kiedyś granicę przekroczyć można było rowerem. Dziś, by odwiedzić rodzinę po drugiej stronie, należy przejść przez oficjalne przejście graniczne, co nieraz trwa godzinami. Dla ludzi starszych jest to często bariera nie do pokonania. Jak mówi mi Ludmiła, mieszkanka wsi, Rosjanie przyjeżdżają dziś do Kozaczej Lopani tylko na cmentarz. Wielu mieszkańców wsi z nostalgią wspomina czasy rządów Wiktora Janukowycza jako okres względnego spokoju i dobrobytu.
„W przygranicznych wioskach w mniejszym stopniu popiera się rządową politykę zacieśniania reżimu granicznego, mieszkańcy tych wiosek nie chcą widzieć zamkniętej granicy” – mówi mi Oleksij Krysenko, historyk z Charkowskiego Uniwersytetu Narodowego im. Wasyla Karazina. „Granica to ogromna liczba drobnych przemytników, pracowników sezonowych i codziennej migracji”.
Ale granica to również silne więzi rodzinne. Jak tłumaczy Wiktoria Szewczuk z analitycznego centrum Obserwatorium Demokracji, dotychczas granica nie była postrzegana w sensie psychologicznym. „Choć istnieje podział na dwa różne kraje, granica między nimi była nie do końca zauważana. Dla każdego pogranicza charakterystyczne jest, że dla miejscowych istnieją konkretne korzyści z przekraczania granicy. Głównie ze względu na krewnych, a w tym zakresie granica ukraińsko-rosyjska jest szczególnie aktywna” – mówi Szewczuk.
Wioski w obwodzie charkowskim przy granicy z Rosją ucierpiały na skutek budowy muru również w innym sensie. W Pylnej granica wirtualnie wytyczona jeszcze w czasach Janukowycza przecina ogródki działkowe i poletka lokalnych mieszkańców. Już wkrótce wedle wyznaczonej linii zbudowany zostanie zabór oddzielający Ukrainę od Rosji.
Wiera Własowa, deputowana lokalnej rady wsi Pylna, od miesięcy walczy o zmianę linii granicznej, która, według niej, pozbawi dostępu do ziemi ok. 80 mieszkańców wsi. Według Własowej ustanowiona w 2008 r. granica została przeprowadzona w taki sposób, że 60 ha ziemi należącej do mieszkańców w dole rzeki znajdzie się poza ich zasięgiem.
„Mamy nadzieję, że uda nam się coś osiągnąć, choć już w czerwcu traktor wjechał nam na łąkę, usłyszeliśmy, że to, co mówimy, to jedno, a oni mają gotowe dokumenty, zaplanowany projekt i wydzieloną granicę” – mówi Własowa. „Żyjemy sobie po cichutku, chcemy tylko mieć gdzie wypasać krowy”.
W podobnej sytuacji jest więcej wsi w rejonie Charkowa, w paru z nich już postawiono zabór. Walentin Kryłowiecki, prawnik z Fundacji Rozwoju Społecznego Regionu Charkowskiego, od miesięcy pomaga właścicielom ziem dochodzić swoich praw i należnej im rekompensaty za straconą ziemię. Mówi o przynajmniej stu przypadkach we wsiach takich jak Milowoje i Rublino w obwodzie charkowskim, choć, jak twierdzi, z pewnością jest ich więcej.
Według Kryłowieckiego ziemie jego klientów w oficjalnym rejestrze do tej pory figurują jako własność prywatna, a ich właściciele nadal płacą za nie podatki, choć na swoich polach nie tylko nie mogą już nic sadzić, ale nawet na nie wejść, bo wedle prawa nikt bez zezwolenia nie może przekraczać linii granicznej.
„Któregoś dnia po prostu przyjechały maszyny budowlane i na terytorium, które jest własnością prywatną, wykopano rów i postawiono płot. Nie można teraz tego kawałka ziemi uprawiać, zasiewać czy zbierać plonów” – mówi Kryłowiecki. „Po prostu przyjechali i zaczęli budowę bez pozwolenia właścicieli ziem”.
Jak tłumaczy prawnik, choć mieszkańców poinformowano wcześniej, że przez ich ziemie przechodzić będzie granica, właścicielom nie przedstawiono decyzji na piśmie, nie wprowadzono też zmian do oficjalnego rejestru. Nie podjęto również rozmów na temat rekompensaty finansowej czy przydzielenia zastępczej ziemi w innym rejonie.
Ci, którzy postanowili działać na własną rękę, zgłaszając sprawy do sądu, zazwyczaj słyszą, że póki plan przeprowadzenia granicy nie zostanie zakończony, nie mogą liczyć na żadną rekompensatę. A końca budowy nie widać. Na razie Kryłowiecki i jego organizacja przygotowują pozew zbiorowy: zbierają dowody i szukają poszkodowanych chętnych, by wspólnie dochodzić sprawiedliwości w sądzie.
To jednak nie zawsze jest proste. „Z tych osób, z którymi rozmawialiśmy, 20 proc. jest gotowa walczyć o swoje prawa. Pozostałe 80 proc. przyjmuje to jako nieszczęście, które im się przydarzyło” – tłumaczy prawnik. „A jeśli próbujesz im wytłumaczyć, że nie wszystko stracone, że można iść do sądu i otrzymać odszkodowanie, ludzie ci zazwyczaj odpowiadają: »Jaki to sens? Wiemy, że nic z tego nie będzie i nic nie wskóramy«”.
Większość zatem pozostaje bierna. Jak tłumaczy Szewczuk, poziom wykluczenia z polityki we wschodnich regionach Ukrainy tradycyjnie był wyższy niż w centrum kraju, a tym bardziej na zachodzie. Apatia, którą wykazują mieszkańcy, ma jednak również związek z obecną sytuacją w kraju.
„Ukraina żyje wedle rewolucyjnego scenariusza. Rewolucja-kontrrewolucja-rewolucja. A dla kontrrewolucji zawsze charakterystyczna jest apatia” – mówi Szewczuk. „Gdy oczekiwania w społeczeństwie osiągają najwyższy poziom, następuje ożywienie, a potem z powodu niezrealizowanych oczekiwań – wycofanie i apatia. Teraz znowu jesteśmy w takiej sytuacji, ponieważ nadzieje, które zostały rozbudzone w 2014 r., nie zostały zrealizowane”.
Według sondażu przeprowadzonego przez Międzynarodowy Instytut Republikański w 2018 r. w nadchodzących wyborach większość mieszkańców regionu charkowskiego będzie głosować na frakcje polityczne wywodzące się z Partii Regionów Wiktora Janukowycza. Ponadto 71 proc. respondentów z Charkowa uważa, że wydarzenia na Ukrainie idą w złym kierunku.
Co więcej, gdy zapytano, co jest dla ważniejsze demokratyczny – system czy prosperująca gospodarka – 65 proc. respondentów w Charkowie odpowiedziało, że to drugie. W Kijowie liczba ta wyniosła 38 proc. Podobnie w Charkowie poparcie dla przystąpienia Ukrainy do Unii Europejskiej jest jednym z najniższych w kraju. Tylko 32 proc. respondentów popiera integrację z Europą, a 27 proc. uważa, że Ukraina powinna raczej dołączyć do kierowanej przez Rosję unii celnej. Tylko 28 proc. akceptuje przystąpienie Ukrainy do NATO.
Podczas gdy Charków się rozwija, a lokalne władze mają jeden z najwyższych poziomów poparcia w kraju, zaufanie do rządu centralnego wśród mieszkańców miasta i okolic jest jednym z najniższych na Ukrainie. Poczucie rozczarowania brakiem zmian, korupcją i obłudną oraz skoncentrowaną na sobie elitą polityczną jest silne. „Ludzie są wściekli na rząd. Za ceny gazu, niskie emerytury, wynagrodzenia, za podatki” – mówi Lubow. „Elita nie uderza w siebie, a zawsze w biednych ludzi”.
Reportaż powstał dzięki grantowi od Lviv Media Forum, wspieranego przez Międzynarodowy Fundusz Wyszehradzki
]]>