Nauka
Tam rzeki płyną pod górę. Antarktyda skrywa niepokojący sekret
08 kwietnia 2025
Donald Trump ogłosił „Dzień wyzwolenia”, ale według ekonomisty prof. Moshe Landera, świat powinien zapamiętać go jako „Dzień Destrukcji”. W rozmowie z Piotrem Włoczykiem, wykładowca Concordia University w Montrealu, komentuje dramatyczne skutki nowej polityki celnej USA. Jego diagnoza nie pozostawia złudzeń: to początek globalnej wojny handlowej, która może uderzyć nie tylko w Amerykę, ale i w cały świat. Lander, uznany ekspert od handlu międzynarodowego, tłumaczy, dlaczego Trump nie rozumie zasad globalnego rynku i dlaczego w końcu będzie musiał się wycofać.
Piotr Włoczyk: „Dzień wyzwolenia” – tak Donald Trump nazwał ostatnią środę. Wojna handlowa Trumpa i potężne cła nałożone na prawie wszystkich kraje świata, mają sprawić – jak przekonuje amerykański prezydent – że gospodarka USA rozkwitnie. Pod jaką nazwą ten dzień przejdzie do historii ekonomii?
Prof. Moshe Lander: Jeżeli mamy się trzymać terminologii militarnej, to według mnie ta środa będzie zostanie zapamiętana jako „D-Day” – Dzień Destrukcji. Amerykański prezydent sprowadził na globalną gospodarkę kataklizm.
Co nas czeka w najbliższym czasie?
My w Kanadzie, wcześniej zostaliśmy uderzeni cłami, więc mamy pojęcie o tym, jak to może wyglądać. Na przestrzeni ostatnich 6 tygodni widzimy w Kanadzie ogromną niepewność wśród konsumentów, ale także zwykłą złość. Kraj, który nie jest na świecie za bardzo znany z patriotyzmu, nagle zaczął powszechnie manifestować swoją tożsamość, umiłowanie ojczyzny.
Teraz gdy również Europa poczuje efekty amerykańskich ceł, wy również zobaczycie, jak przez wasz kontynent przeleje się fala patriotyzmu. Myślę też, że będziemy widzieli dużo antyamerykanizmu, który do tej pory był uśpiony. Niesprowokowany atak na nasze gospodarki spowoduje, że te uczucia wyleją się na powierzchnię.
Cła narzucone miesiące temu na Kanadę dzień później zostały zdjęte, ponieważ giełdy w Ameryce Północnej źle na to zareagowały. W tamtym momencie u Trumpa odezwał się instynkt biznesowy – zrozumiał, że konsekwencje będą bardzo złe. Ponieważ po ostatnim „Dniu Wyzwolenia” rynki, również w USA, zanotowały ogromne spadki i biliony dolarów „wyparowały”, jest szansa, że i tym razem amerykański prezydent cofnie swoją decyzję. Jednak, żeby to zrobić, Trump będzie musiał znaleźć polityczne wyjście z tej sytuacji – chodzi o pokazanie własnej opinii publicznej, że jego cel został osiągnięty.
Psucie klimatu biznesowego to jedno, ale cała ta sytuacja odbija się też na polityce. Zauważmy, że niezadowolenie z nakładania tak wysokich ceł słychać również w obozie republikańskim. W senacie USA republikanie wyrażają zaniepokojenie, ale podobnie zachowują się również republikańscy gubernatorzy, szczególnie ze stanów leżących blisko granicy z Kanadą. Przypomnijmy: w 31 spośród 50 stanów największym partnerem handlowym jest Kanada! Wygląda na to, że najbliższy czas będzie bardzo niepewny, a to fatalna wiadomość dla biznesu.
Ciekawy temat: Przecieki, które wstrząsnęły światem. Zmieniły politykę na zawsze
Notowania giełdowe, przede wszystkim w samej Ameryce, runęły na łeb na szyję. Takiego sygnału nie da się zignorować…
Uważam, że Donald Trump będzie musiał się wycofać z tej polityki. Nie ma szans, żeby tak wysokie cła zostały z nami na dłużej. Prezydent USA po ogłoszeniu „Dnia wyzwolenia” stwierdził, że wszystko idzie zgodnie z jego planem. Przez krótki czas można przekonywać ludzi, że nie ma problemu, ale w końcu rzeczywistość będzie tak przytłaczająca, że trzeba będzie opuścić świat fantazji, w którym wszystko jest „świetne”, „fantastyczne”. Zapewne usłyszymy niedługo z ust Trumpa, że osiągnął swój cel i wystarczy już tych ceł.
Tego nie da się utrzymać na dłuższą metę. Założenia tej polityki są błędne, więc nie dziwmy się, że giełdy zareagowały tak negatywnie. Inwestorzy analizują i patrzą na rzeczywistość ekonomiczną, ich nie interesuje retoryka, lecz zyski. I ewidentnie ta strategia działa przeciw ich zyskom. Donald Trump niedługo zrozumie, że wyrządza katastrofalną krzywdę nie tylko zagranicznym partnerom, ale przede wszystkim własnemu państwu.
W Windsor, „stolicy” kanadyjskiego przemysłu motoryzacyjnego, zatrzymano właśnie prace w pierwszej fabryce.
Przemysł samochodowy to ciekawy przykład. O ile fundamentem UE była współpraca na rynku węgla i stali, o tyle w przypadku wolnego handlu między USA i Kanadą, takim sektorem była produkcja samochodów. I ta współpraca trwa już 60-70 lat. Windsor leży po drugiej stronie granicy od Detroit. Oba rządy zrozumiały, że dzięki pozbyciu się barier w przemyśle samochodowym, będzie można zintegrować ten sektor i korzystać z potencjałów obu państw. To był kolejny krok w ewolucji przemysłu samochodowego po wprowadzeniu linii montażowej Henry’ego Forda – okazało się, że taka linia montażowa może z powodzeniem istnieć rozsiana po różnych częściach świata i przynosić świetne owoce. Dlaczego o tym mówię? Ponieważ dziś przemysł samochodowy ucierpiał jako pierwszy, właśnie dlatego, że był tak zintegrowany ponadgranicznie.
O tym się mówi: Kryzys gospodarczy. Polska może przeskoczyć najtrudniejszy moment
Słuchałem komentarza Bena Shapiro, konserwatywnego amerykańskiego publicysty, zwolennika Trumpa, który nie może wyjść ze zdumienia, patrząc na jego politykę celną. Shapiro zna się na biznesie i podkreśla, że utrzymanie tego kursu będzie katastrofalne nie tylko dla amerykańskiej gospodarki, ale również dla obozu republikańskiego, do którego przylgnie wizerunek niszczycieli biznesu.
Wszystko bierze się z tego, że Donald Trump uważa handel za grę o sumie zerowej. Jeżeli ktoś zyskuje, to druga strona musi tracić. A przecież to tak nie wygląda. Podstawą handlu jest to, że dzięki wymianie oba kraje coś zyskują. Trump przekonuje, że jeżeli Ameryka ma z kimś deficyt handlowy, to znaczy, że druga strona „wykorzystuje”, „ogrywa” USA. Po pierwsze – bardzo trudno „wykorzystywać” wielką gospodarkę. Takie twierdzenie nie ma sensu. Po drugie – to, że Ameryka ma deficyty handlowe z wieloma krajami, również z Kanadą, nie musi być automatycznie czymś złym. Sytuacja ulega tu fluktuacji. Przez lata USA miały nadwyżkę w handlu z Kanadą, teraz jest inaczej, ale przecież to się w naturalny sposób znów może zmienić.
Podejście, które dziś prezentuje Trump było bardzo powszechne jeszcze w XVII w. i nazywało się merkantylizmem. Wiele europejskich potęg używało eksportu jako dźwigni politycznej, by kontrolować swoich sąsiadów. Ta logika została obalona już w połowie XVII stulecia. Wciąż jednak widać jej ślady m.in. w Chinach, Rosji, ale najwidoczniej również w Białym Domu rządzonym przez Trumpa.
Trump zwyczajnie nie rozumie jak działa międzynarodowy handel?
Na to wygląda. Zgadzam się, że dystrybucja bogactwa wynikającego z handlu nie zawsze jest równo rozprowadzona. Weźmy przykład Polski. Wejście waszego kraju do UE generalnie przyczyniło się do bujnego rozwoju gospodarczego Polski, ale jednak niektóre sektory gospodarki obumarły. Chodzi o to, by rząd centralny dbał o bardzo ważną rzecz: by zyski z handlu były jak najlepiej dzielone w społeczeństwie. Jeżeli jakieś grupy ludności ewidentnie tracą z powodu takiej, a nie innej struktury handlu, to należy o nie zadbać.
W przypadku Ameryki wiadomo, że stany na obu wybrzeżach, np. Nowy Jork i Kalifornia, ogromnie wzbogaciły się na globalizacji, natomiast inne stany straciły na przeniesieniu zakładów przemysłowych za granicę. Na to zwracał uwagę Trump i to jest realny problem. Trump mógłby jednak zadbać o lepsze rozprowadzenie po kraju zysków z handlu, wykorzystując wpływy z podatków federalnych. On jednak wybrał samobójczą strategię obkładania partnerów handlowych zaporowymi cłami.
Ciekawa sprawa: Transformacja energetyczna: amerykańska alternatywa dla wodoru
Donald Trump chce w ten sposób ściągnąć przemysł z powrotem do USA, cofając zegar o jakieś pół wieku. Amerykańscy ekonomiści zwracają tu jednak uwagę na kluczowe pytanie: czy ludzie w USA chcą pracować w fabrykach?
A czy w Gdańsku da się przywrócić potężny przemysł stoczniowy? Nostalgia za czasami, gdy „wszystko było inaczej”, nie jest racjonalna. Nie da się dziś, w obecnych realiach socjo-ekonomicznych cofnąć USA do czasów, gdy powszechnym widokiem były dymiące olbrzymie stalownie i fabryki. Nasze społeczeństwa i gospodarki zmieniły się, bardzo ciężko byłoby znaleźć dla tego rodzaju przemysłu siłę roboczą.
Nie bez powodu te stanowiska pracy uciekły głównie do Azji – to kwestia produktywności. Azjaci oferowali po prostu lepszą produktywność. Albo coś się opłaca, albo coś się nie opłaca. Ale amerykańscy konsumenci też na tym zyskiwali – dostawali ten sam samochód za mniejsze pieniądze. Oczywiście tracił na tym pracownik amerykańskiego przemysłu samochodowego, jednak o jego przekwalifikowanie powinien dbać amerykański rząd.
A może w tym cały planie Trumpa chodzi o jakieś drugie dno w kwestii rywalizacji z Chinami?
Jeżeli Trump faktycznie chce poprawić sytuację USA w kontekście Chin, to wciągnięcie do wojny celnej Trumpa 150 innych państw świata nie ma żadnego sensu. Państwa, które są w ten sposób uderzone nie ogniskują swojego gniewu na Chinach, lecz właśnie na Ameryce. Jeżeli już, to inne państwa mogą z tego powodu pójść na bliższą współpracę z Chinami…
Pekin może się w takiej sytuacji wydawać przewidywalnym partnerem?
Przerażająca wizja, prawda? Chiny już od jakiejś dekady przekonują świat, że dbają o środowisko, klimat, że starają się rozwijać biedne regiony świata. Jeżeli teraz Chiny będą starały się wykorzystać politykę celną USA, żeby przedstawiać się jako przewidywalny partner handlowy, to nie powinniśmy się dać zwieść tej fasadzie. Skoro Donald Trump myśli o rywalizacji z Chinami, to nie rozumiem, dlaczego osłabia swój kraj i daje Pekinowi pole do przedstawienia się jako sensowny partner.
Chińczycy już zapowiedzieli cła odwetowe – Pekin ma narzędzia, by mocno uderzyć w Amerykę.
Amerykański atak celny na Kanadę to jak znęcanie się starszego brata nad malutkim braciszkiem – jesteśmy w końcu 11 razy mniejsi gospodarczo od USA. Jednak w przypadku wielkich gospodarek taka polityka ma już inne skutki – giganci gospodarczy mogą wyrządzić sobie nawzajem duże szkody.
A jeżeli te cła miałyby zostać z nami na dłużej?
Stopy procentowe będą wysokie, podobnie jak inflacja. Odczują to konsumenci na całym świecie, nie tylko w USA. W takim scenariuszu kilka miliardów ludzi na świecie poniesie negatywne konsekwencje wojny celnej rozpoczętej przez Trumpa.
Ale moim zdaniem Ameryka będzie musiała się dosyć szybko wycofać z tej polityki. Nie widzę szans, by te cła były utrzymane nawet przez miesiąc. Jak tylko kolejne państwa zaczną wprowadzać własne cła na amerykańskie towary, Trump będzie miał dwie opcje. Eskalować wojnę handlową, albo wycofać się. Amerykański prezydent uważa, że wysokimi cłami koryguje niesprawiedliwość wyrządzaną rzekomo USA. Jeżeli więc UE i Chiny odpowiedzą podwyżką ceł, będzie to oznaczało, że w ten sposób zniwelują jego „korygowanie niesprawiedliwości”.
W takim razie, aby dalej „korygować niesprawiedliwość”, Trump będzie musiał jeszcze podwyższyć cła… Moim zdaniem to nierealne. Według mnie amerykański prezydent dojdzie w końcu do wniosku, że taka gra skończy się źle dla wszystkich. I wtedy poszuka sposobu rozładowanie tego problemu, ogłaszając, że skoro inni chcą rozmawiać z USA o cłach, to należy dać sobie na pewien czas na wstrzymanie i zapewne w ten sposób ta wojna celna się skończy.
Przeczytaj inny tekst Autora: Chiny mają bat na USA: metale ziem rzadkich. Trump sięga po Ukrainę