Humanizm
Klawo, w dechę, mega. Każde młode pokolenie ma swój język
25 grudnia 2024
Od wieków podejmowano się niezliczonych prób uchwycenia i doprecyzowania idei wolności. Początkowo utożsamiana ze świadomością, później bliżej było jej do ekwiwalentu wolnej woli. Już Arystoteles, odmawiając wolności niewolnikom, skazał ich na uprzedmiotowienie w greckim polis. Fakt ten pokazuje, jak potężną bronią polityczną jest pojęcie wolności, które wskazuje na to kim jesteśmy i jak myślimy o przyszłości.
Wolność służyła jako hasło przewodnie dla rewolucjonistów, którzy w XVIII wieku obalali autorytarnych królów i posiadaczy niewolników. W XIX i XX wieku działacze na rzecz praw obywatelskich oraz sufrażystki rozszerzały znaczenie demokracji na podstawie idei wolności; z tego samo samego podłoża ideologicznego wyrastały pierwsze ruchy postępowych populistów, którzy swoją działalnością polityczną na początku XX wieku starali się przerwać wyzysk robotników. Co oznacza wolność współcześnie?
Po drugiej stronie historii o wolności znajduje się wizja liberalna lub konserwatywna. Zdaniem Annelien de Dijn, autorki książki „Freedom: an unruly history” wolność w rozumieniu konserwatystów przez lata była wykorzystywana do obrony interesów elit. W tej perspektywie prawdziwa wolność nie polega na zbiorowej kontroli nad rządem; lecz na prywatnym korzystaniu z własnego życia i dóbr. Wdrażanie wolności ma niewiele wspólnego z czynieniem rządu bliższym i bardziej odpowiedzialnym przed ludźmi. Konserwatyści podkreślają, że demokratycznie wybrana większość (motłoch) stanowi podobne zagrożenie jak autorytarny władca w średniowieczu. W tym podejściu wolność może być najlepiej realizowana tylko poprzez decyzje i instytucje, które maksymalne ograniczają wpływ sfery rządowej na życie obywateli.
Pogłębione spojrzenie na losy idei wolności pomaga nam zrozumieć, dlaczego dziś w debacie używamy słowa „wolność” w odniesieniu do zupełnie różnych rzeczy. Kiedy konserwatywni oraz liberalnie nastawieni politycy, mówią o swoim szacunku wobec wolności, zwykle mają na myśli coś zupełnie innego niż społecznicy, związkowcy i osoby działające w obronie praw obywatelskich.
W trakcie zimnowojennej rywalizacji między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim wielu myślicieli ulegało unoszącej się wówczas w powietrzu atmosferze paranoi i spisku. Jednym z nich był Isaac Berlin, który nigdy nie ukrywał swoich antymarksistowskich lęków i niechęci wobec instytucji państwa. Jego poglądy są również zwieńczeniem konserwatywnej drogi do odzyskania idei wolności, która sięga końca XIX wieku, czyli rozkwitu myśli leseferystycznej (konserwatywno-liberalnej).
W 1969 roku na Uniwersytecie Oksfordzkim przedstawił on pracę zatytułowaną „Dwie koncepcje wolności”, w której zawarł analizę pojęcia „wolność” w dwóch różnych ujęciach znaczeniowych: negatywnej „wolności-od” i pozytywnej „wolności-do”. Poszukiwania Berlina rozpoczęły się intencją odnalezienia genezy pojęcia „wolność” i zdemaskowaniu niebezpieczeństwa, jakie jawiło się w założeniu wolności pozytywnej. Wolność nie została ofiarowana podczas aktu stworzenia. Wszelkie symptomy wolności pojawiły się wraz z rozwojem intelektualnym człowieka i upolitycznieniem życia publicznego; stąd o wolności możemy mówić tylko w odniesieniu do polityki.
Wolność negatywna pyta o to, jak daleko może sięgać władza podmiotów, które doraźnie ingerują w nasze istnienie. Ta propozycja bliska była wzorcowi liberalnemu. Obrona własnych wartości i osób, optowanie za inercją wobec dążeń wolnościowych innych; najlepsza droga ku wolności jest pozbawiona jakichkolwiek przeszkód. Isaac Berlin poszedł zupełnie innym tropem i w przeciwieństwie do Ericha Fromma, który utożsamiał wolność z aktywnością, dla niego już samo podejmowanie decyzji de facto można nazywać wolnością. Przesunięcie akcentu na sam akt podejmowania decyzji obrazuje metafora otwartych drzwi, w które jednostka może wejść, ale nic nie wymusza podjęcia takiego czynu. Każdy ma własny potencjał intelektualny, a także możliwości materialne, by korzystać z wolności. Jednak cóż przynosi wolność słowa i obyczajów, kiedy nie mamy warunków na wcielenie jej w życie – w sytuacji braku dachu nad głową czy pożywienia.
Berlin w pewnym stopniu ukazuje konflikt w relacji wolność negatywna–demokracja. Istotny jest obszar kontroli, a nie źródło: „Człowiek może się cieszyć większą negatywną wolnością pod rządami niefrasobliwego lub nieskutecznego despoty niż w rygorystycznej, lecz nietolerancyjnej egalitarnej demokracji”. Na potwierdzenie tego argumentu sięga do starożytności, gdzie kolektywizm i ekstatyczny zachwyt nad demokracją był wszechobecny.
Szybka industrializacja i wzrost znaczenia wewnętrznej migracji w Europie gwałtownie zwiększyły liczebność przemysłowej klasy robotniczej, a także dały jej większą podmiotowość polityczną. Podsyciło to rosnący niepokój prawidłowy kierunek politycznych decyzji wśród elit, które zaczęły teraz twierdzić, że „masowa demokracja” stanowi poważne zagrożenie dla wolności, zwłaszcza prawa własności. Europejskie partie o socjalistycznym rodowodzie starały się dostosować idee wolności do zmieniającej się rzeczywistości. Na przykład Niemiecka Partia Socjalistyczna była pierwszą dużą partią polityczną na świecie, która wezwała do powszechnego prawa wyborczego, w tym prawa kobiet do głosowania.
Progresywne ruchy w XIX wieku nie chciały zgodzić się na propozycję, w której to wolność miała być realizowana jedynie poprzez minimalną ingerencję rządu w życie obywateli. W takim układzie osiągniecie powszechnych i fundamentalnych praw dla pracowników, takich jak: ubezpieczenia społeczne, zasiłki chorobowe i rent było niemożliwe. Najważniejszy teoretyk kapitalizmu, Karol Marks, nazywał konserwatywno-liberalne podejście do idei wolności „wyzyskiem wielu przez nielicznych”, gdzie interes ekonomiczny i odmienna wola polityczna garstki elit uniemożliwiała choćby minimalną realizację idei wolnościowych wśród klas najniższych.
Po ogłoszeniu przez administracje Obamy decyzji o zreformowaniu systemu opieki zdrowotnej, tysiące Amerykanów wyszło na ulice, by zaprotestować przeciwko obamacare, twierdząc, że stanowi ona śmiertelne zagrożenie dla wolności. Trudno zrozumieć perspektywę, w której rozszerzenie opieki zdrowotnej – pomysł popierany przez przytłaczającą większość Amerykanów – jest czymś, co podważa wolność. W pewnym sensie stanowi to odprysk głęboko zakorzenionej liberalnej wersji wolności, w której każda próba rządu mająca na celu poprawę życia obywateli ogranicza ich wolność. Dlaczego powinniśmy podjąć rozmowę nad konsekwencjami tak nihilistycznej wizji świata?
W najbliższym czasie czeka nas „rewolucja w sieci”, czyli pakiet unijnych regulacji i nowych ograniczeń dla podmiotów działających w sektorze usług cyfrowych. Zmiany dotyczyć będą moderacji treści w internecie oraz ograniczenia śledzących reklam. Celem jest ochrona wolności użytkowników sieci w nierównej walce z cyfrowymi gigantami i dostawcami usług. Jednak już teraz w debacie przebijają się opinie, że Digital Services Act (Akt o usługach cyfrowych) to kaganiec na innowacje i nadmierna ingerencja unijnych polityków w interes prywatnych firm. Jak na dłoni w postulatach przeciwników przejawia się ograniczona wizja wolności, która znów stara się chronić interesów elit kosztem dobra większości obywateli.
Źródła: