Nauka
Serce ma swój „mózg”. Naukowcy badają jego rolę i funkcje
20 grudnia 2024
Na Zachodzie coraz częściej zdarza się, że dwie rodziny kupują wspólnie dom, przy czym nie chodzi tu o poligamię czy swinging. Osoby decydujące się na taki układ tłumaczą, że pozwala on na budowanie silniejszych więzi, uczy rozmowy i ubogaca ich życie. Powoduje też wiele problemów, jak niezrozumienie ze strony otoczenia. Być może „łączone” gospodarstwa domowe pomogą w rozwiązaniu kłopotów z brakiem mieszkań.
Przez wieki kształtowały się różne modele domu. W wielu kulturach akceptowana była poligamia, czyli wielożeństwo. Czasem pod jednym dachem mieszkało wiele pokoleń – dziadkowie, rodzice, rodzeństwo i kuzyni dzielili się obowiązkami. W latach siedemdziesiątych XX w. „modne” były otwarte związki, w których partnerzy godzili się na utrzymywanie intymnych relacji z innymi osobami.
W XXI w. pojawił się swinging, czyli wymiana partnerów seksualnych między parami. Tego typu formy współżycia podkreślają jednak miłość małżonków, wymagają ich wspólnej zgody i nie pozwalają na zaangażowanie emocjonalne z osobami spoza związku.
Pojawił się jeszcze jeden model „poszerzonej” rodziny, który zakłada wspólne życie dwóch niespokrewnionych par pod jednym dachem, jednak bez swingingu. Takie rozwiązanie wciąż należy do rzadkości, choć na Zachodzie przebija się do świadomości społecznej i zaczyna być akceptowane.
Na całym świecie ceny nieruchomości są wysokie i nie wszystkich stać na spłatę kredytu hipotecznego. Zdarzają się więc sytuacje, kiedy młodzi małżonkowie muszą mieszkać ze swoimi rodzicami/teściami. Często bywa to frustrujące i powoduje konflikty, które wynikają z różnic pokoleniowych. Problem czasem da się rozwiązać, dzieląc dom na dwie części, ale nie zawsze jest to możliwe.
Według tegorocznych danych National Multifamily Housing Council (instytucji, która opracowuje statystyki dotyczące mieszkalnictwa w Stanach Zjednoczonych) 38 proc. Amerykanów zamieszkuje budynki wielorodzinne (w Polsce jest to 40 proc.). Lepiej sytuacja przedstawia się w Anglii i Walii, gdzie według rządowych danych z 2021 roku bloki zasiedla 21,7 proc. ogółu obywateli.
Przytoczone fakty pokazują, że miliony młodych osób mogą odwlekać decyzję o założeniu rodziny ze względu na problemy ze znalezieniem dla niej wygodnego, taniego i spokojnego miejsca do życia. Aby rozwiązać problem z mieszkaniem, niektórzy zaczynają więc myśleć nieszablonowo.
Polecamy:
Jeśli pary nie stać na samodzielny zakup mieszkania, może je kupić na spółkę z… przyjaciółmi. Na taki krok zdecydowali się na przykład Deborah i Luke oraz ich najlepsi znajomi TJ i Bethany (od niedawna rodzice dwójki dzieci) z Waszyngtonu.
Cała czwórka pamięta, że ich rodziny nie rozumiały decyzji o wspólnym zakupie nieruchomości. Na początku wszyscy dookoła myśleli, że są swingersami i dlatego chcą zamieszkać razem. Ale przyczyny były inne. Chodziło głównie o finanse – ratami kredytu hipotecznego podzielili się po równo, podobnie jak kosztami utrzymania.
Pieniądze nie były jednak jedyną motywacją. Obie pary znały się bardzo dobrze, od lat przyjaźniły, podzielały te same wartości i wizję rodziny, w której istotne będą silne więzi społeczne i głębokie poczucie wspólnoty.
Tymczasem wcale tak nie jest. Obie rodziny zgodnie twierdzą, że prowadzenie wspólnego gospodarstwa domowego ubogaca ich życie. Podkreślają też, że czym innym jest wspólne wynajmowanie domu, bo nie tworzą się wtedy tak silne więzi międzyludzkie.
Obie pary przyjaciół przyznają, że czuły kulturową presję. Społeczeństwo oczekiwało od nich, że spełnią „amerykańskie marzenie”, założą rodziny, kupią domy i staną się zatomizowanymi komórkami społecznymi. Bliscy obawiali się też, że konflikty mogą pojawić się wraz z narodzinami dzieci.
Faktycznie, mimo że w domu pojawiły się dzieci, to pary nadal dogadują się świetnie. Dzielą się obowiązkami, zakupami, gotowaniem. Praca nie spada zatem na jednego partnera w związku, ale rozłożona jest na cztery osoby, co znacznie ułatwia życie i uczy współpracy. Cała czwórka podkreśla, że życie razem to dla nich świetna zabawa: zawsze jest co robić, do kogo się odezwać, nigdy nie jest się samotnym.
Można się zastanowić, czy definicja „domu”, która tak mocno zakorzeniła się w społeczeństwie i kulturze, nie jest w pewnym stopniu ograniczająca. Romantyczna wizja silnych więzi tylko z partnerem i dziećmi wcale nie musi być jedynym sposobem na życie. Budowa wspólnoty opartej na wartościach, może odbywać się także szerszym gronie kilku rodzin mieszkających pod jednym dachem.
Szersze przyjęcie takiego modelu może pomóc w rozwiązaniu problemów z brakiem dostępności mieszkań. Oczywiście takie życie nie jest dla wszystkich. Ważna jest jednak świadomość i społeczna akceptacja dla podobnych rozwiązań.
Zobacz też:
Więcej interesujących informacji znajdziesz na stronie holistic.news.
Źródło: NMHC, ONS, The Atlantic