Nauka
Pierwszy satelita z drewna na orbicie. Japonia testuje nowy koncept
15 listopada 2024
Rozmowy ze zwierzęcymi przyjaciółmi, ożywające meble, poruszające się rośliny. To coś więcej niż tylko utarta konwencja baśni, to rzeczywistość dziecięcego świata. Najmłodsi nie uznają sztywnego rozgraniczenia między człowiekiem a światem przyrody. Sami swobodnie przechodzą od jednej sfery do drugiej. Czy bliskość natury to coś, co tracimy, wchodząc w dorosłość? Co widzą dzieci, a czego już nie dostrzegamy my, dorośli?
Zainteresowanie przyrodą, które wykazują dzieci, może potwierdzić większość rodziców. To nie tylko jednak subiektywna obserwacja najbliższych, podobne spostrzeżenia można znaleźć w badaniach naukowych (eksperymentach psychologicznych) czy w kulturze.
Zgodnie z nowoczesnym paradygmatem „naiwna” potrzeba obcowania z naturą powinna wraz z dojrzewaniem ustąpić ukierunkowaniu myśli i działań na człowieka w inną stronę. Byłoby to przejście od świata fantazji i mówiących zwierząt do świata racjonalizmu i porządku dyktowanego rozumem. Przestrogą przed skrajnymi skutkami zaburzenia tego procesu byłyby „dzikie dzieci”.
Wspomnianym terminem określa się wychowane przez zwierzęta ludzkie dzieci, które spędziły pierwsze lata swojego życia w izolacji, z ograniczonym kontaktem z innymi ludźmi bądź całkowicie go pozbawione. Mowgli, bohater Księgi dżungli, wychowany przez małpy Tarzan, Romulus i Remus, bracia otoczeni opieką przez wilczycę i zgodnie z legendą późniejsi założyciele Rzymu. To wszystko dzikie dzieci. W kulturze funkcjonuje wiele podobnych wyobrażeń i jeszcze więcej faktycznych przypadków. Jedna z najbardziej znanych historii dotyczy postaci Victora z Aveyron.
W 1800 roku w gęstych lasach otaczających francuskie miasteczko Saint Sernin odnaleziono samotnego chłopca. W chwili schwytania Victor – jak go później nazwano – miał około dwunastu lat, był nagi, żywił się roślinami, które sam pozyskiwał, i porozumiewał się nieartykułowanymi dźwiękami. Okazało się, że chłopiec spędził przynajmniej siedem lat dzieciństwa w odosobnieniu.
Rok po roku kolejni medycy i badacze usiłowali przywrócić Victora społeczeństwu. Misja „uczłowieczenia”, której się podjęli, miała obejmować edukację chłopca zarówno w obszarze językowym, jak i behawioralnym. Ostatecznie po długich latach nauki Victor opanował kilka słów i prostych sformułowań, nabrał większej pewności w towarzystwie ludzi, jednak jego rozwój uległ zahamowaniu. Do końca dorosłego życia pozostał dzieckiem.
Polecamy: Filozofia w szkole od najmłodszych lat – dlaczego i po co?
Według ustaleń Beaty Borowskiej-Beszty dzikie dzieci charakteryzuje „odmienność psychosomatyczna prowokowana, wpisująca się do różnorodnych form odmienności psychosomatycznej (niepełnosprawności) człowieka”. Polska badaczka zauważa, że proces zdziczenia nie musi być związany z naturą, a może zachodzić także w warunkach domowych. Wynika on z wielu współistniejących niekorzystnych uwarunkowań środowiskowych, które wpływają na rozwój młodego człowieka.
Dzikie dzieci są często świadectwem zaniedbań systemowych, dręczenia czy porzucenia ze strony najbliższych. Zmagają się także z chorobami psychicznymi, co dziś przypisuje się także Victorowi z Aveyron. Jednakże nasilenie się fenomenu dzikich dzieci w nowoczesności, a szczególnie w XIX wieku, nie jest przypadkowe.
To w tym okresie umocniło się przekonanie o separacji człowieka oraz jego wytworów w postaci kultury i cywilizacji od świata natury. Rozwój zgodny z przyjętą normą miałoby zapewnić poznanie rozumowe (czy też racjonalne) oraz język, który widziany był jako podstawowy element różniący nas od zwierząt. W takiej perspektywie każde dziecko – nie tylko przykładowego Victora – należałoby oczyścić ze „skazy zdziczenia”, aby po osiągnięciu dojrzałości stało się prawdziwym, a nie jedynie młodym człowiekiem. Wejście w dorosłość byłoby równoznacznie z ucywilizowaniem, porzuceniem świata fantazji i przyrody. Dopiero wtedy młodzi – a więc potencjalni – ludzie staliby się w pełni ludzcy.
Polecamy:
Jeśli potraktujemy dzikie dzieci jako metaforę dzieciństwa, okaże się, że więź łącząca najmłodszych z naturą nie jest aberracją. To raczej właśnie dostrajanie do antropocentrycznej normy jest czymś wtórnym i zubożającym doświadczenie „ja” i świata zewnętrznego.
Potwierdzają to badania psychologiczne, kognitywistyczne czy kulturowe. Dla dzieci sprawczość, a więc możliwość działania i wpływania na otoczenie, nie jest czymś przypisanym wyłącznie ludziom, wykazują ją także zwierzęta, rośliny czy nawet przedmioty.
W przypadku dzieci jest to podmiotowość poszukująca kontaktu […]; podmiotowość niedominująca, szczera, w której model hierarchiczny ze świata dorosłych jeszcze się nie przyjął i która jeszcze w tym dziecięcym okresie samoistnie dostrzega w przyrodzie wartości podmiotowe
– pisze Anna Barcz w książce „Realizm ekologiczny”.
Przeświadczenie o autonomii nie-ludzi, a także myślenie o sobie jako o kimś, kto jest pośród – a nie w opozycji do – przyrody, jest według Gene’a Myersa, psychologa z Uniwersytetu Zachodniego Waszyngtonu, naturalne dla dziecka. Pragnienie interakcji chociażby ze zwierzętami często wygrywa u najmłodszych z innymi potencjalnymi przyjemnościami, co pokazują badania.
W jednym z eksperymentów Myers poprosił dzieci w wieku przedszkolnym o wybranie jednej spośród kilku aktywności. Maluchy mogły między innymi rysować, bawić się lalkami, bawić pluszowymi zwierzętami albo samochodzikami. Mogły też nakarmić przedszkolną świnkę morską, choć – co warto podkreślić – robiły to już wielokrotnie z opiekunkami, a więc nie było to dla nich nowością. Okazało się, że blisko dwie trzecie dzieci zdecydowało się na interakcję ze zwierzęciem, mimo wielu innych dostępnych możliwości.
W przypadku Victora z Aveyron jego późniejsza nieumiejętność funkcjonowania w społeczeństwie wynikała w dużej mierze z zacofania komunikacyjnego. Zgodnie z definicją amerykańskiego lingwisty Grovera Hudsona zdziczenie objawia się przede wszystkim w sferze językowej, która nie rozwija się w sposób prawidłowy i zazwyczaj nie może osiągnąć poziomu rozwoju zgodnego z normą.
Jeśli jednak potraktujemy dziecięcą dzikość symbolicznie, to mowa jest elementem w sposób szczególny spajającym świat dzieci ze światem natury. Zwierzęta pozwalają dzieciom na autentyczność i szczerość w komunikacji. To działa w dwie strony – dzieci przyjmują zwierzęta takie, jakimi one są.
Zwierzęta nie wymagają wyrafinowanej zgodności ze strukturami komunikacji werbalnej, pozostawiając dzieciom swobodę w doświadczaniu sensów i powiązań na poziomach niewerbalnych. Nie wymagają też od dzieci lingwistycznej odpowiedzialności, ani też nie wciągają ich w skomplikowane światy ukształtowanych językowo przedmiotów, ról, obciążonych moralnością ocen, oszustw i paradoksów
– zauważa Gene Myers.
W języku odbija się nasze postrzeganie świata, a otwierając nasze myślenie i komunikację na dzieci i środowisko naturalne, możemy dostrzec to, co straciliśmy z oczu w czasie dorastania. To, co „dzikie”.
W istocie, dopóki dzieci nie nauczą się umowności figur języka, zleksykalizowanych metafor, są jak ryby – nie tyle pozbawione głosu, ile słuchaczy, jako że dźwięki przez nie wydawane nie mieszczą się w antroponormatywnej kategorii mowy
– stwierdza literaturoznawczyni Anita Jarzyna.
Dzieci i ryby głosu nie mają, twierdzi przysłowie. One jednak mówią, wyrażają swoje obawy i pragnienia. Po stronie dorosłych jest ponowne ich usłyszenie.
Może Cię zainteresować: Pięć powodów, dla których warto mieć dzieci. Jeden jest kluczowy