Humanizm
Psychiatra przestrzega: pigułkami nie naprawimy życia ani związku
22 listopada 2024
Nauczyciel wszedł do klasy i powiedział: „Dzisiaj będziemy przyglądać się życiu matek, sióstr i córek. Każdy z nas spróbuje popatrzeć na wojnę z perspektywy uznawanej za kobiecą” Usiadł za biurkiem i zaczął opowiadać: „Starsza kobieta wróciła do swojego miasteczka. Ale dom został zburzony granatami, nigdzie nie dało się kupić chleba. Oddała pierścionek, łańcuszek i złote kolczyki za 20 kg jedzenia. Niosła to później na plecach przez dwa dni. «Aby mi dzieci nie zginęły. Szłam […]
Usiadł za biurkiem i zaczął opowiadać: „Starsza kobieta wróciła do swojego miasteczka. Ale dom został zburzony granatami, nigdzie nie dało się kupić chleba. Oddała pierścionek, łańcuszek i złote kolczyki za 20 kg jedzenia. Niosła to później na plecach przez dwa dni. «Aby mi dzieci nie zginęły. Szłam piechotą. Oczywiście nie sama, wszyscy próbowali sobie radzić, każdy czuł się podobnie» – mówiła”.
Denisa pamięta z kolei, że jakiś żołnierz przyjechał po nią w góry, do miejsca, gdzie chowali się w jaskiniach. Wojskowi szukali jej, bo mówiła po angielsku, jako jedyna w wiosce. Miała 19 lat, była zmieszana i wystraszona. Jeden ze starszych oficerów, który pochodził z Kanady, pocieszał ją wtedy: „Po prostu mów. Nawet jeśli nie znasz jakiegoś słowa, mów dalej, ale nie trać sensu”.
Nigdy wcześniej nie odwiedzała ruin domu dziadków. Podobno przed wojną drzewa były tutaj znacznie mniejsze niż teraz, więc pewnie łatwiej było się przecisnąć. Opowiada, gdzie stała weranda, a w którym miejscu robili pranie. Najbardziej zdziwiło ją, że całkiem dzikie drzewo, które wiosną ma dawać fioletowe i pachnące kwiaty, rośnie tutaj nadal. Podeszła do rozsypanych kamieni – kiedyś schronu na wypadek bombardowania. Wspomina, że był bardzo duży i sami go wykopali. Mogło się w nim zmieścić siedem osób: mama, tata, dwie ciotki, siostra, a nawet sąsiedzi. Znajdował się bardzo blisko domu, w razie bombardowania można było więc wybiec bez butów.
Po słowach kanadyjskiego oficera nigdy później nie zwracała już uwagi, która jest godzina, bo i tak nie miała nic, do czego mogłaby wrócić. Czuła, że jest narzędziem, aby tłumaczyć słowa jednych i drugich.
Lekcję wymyśliłam, ale wspomnienia są prawdziwe, sama je zebrałam*. To kilka klatek z pamięci kobiet, które przeżyły wojnę po rozpadzie Jugosławii. Patrzyły z różnych perspektyw: niektóre z domu, inne były wojskowymi urzędniczkami albo tłumaczkami na froncie. Większość z nich musiała zostawić swoją wcześniejszą pracę – uciekać i przyjąć pozycje, które dla nich wybrano.
Swietłana Aleksijewicz uważa, że kobieca pamięć o wojnie jest najbardziej „światłosiła”, jeśli chodzi o natężenie uczuć i ból. Tak pisze w książce Wojna nie ma w sobie nic z kobiety, gdzie oddała głos Rosjankom walczącym na frontach II wojny światowej. „W optyce jest pojęcie «światłosiły» – zdolności obiektywu do lepszego czy gorszego utrwalania uchwyconego obrazu” – tłumaczy. „Powiedziałabym wręcz, że «kobieca» wojna jest straszliwsza niż «męska». Mężczyźni chowają się za historią, za faktami, wojna pociąga ich jako działanie i konflikt idei, interesów, a kobiety wychodzą od uczucia” – pisze.
Przedstawiłam więc dwóm ekspertkom pomysł, żeby zacząć prowadzić lekcje historii z perspektywy kobiecej. Dla kobiet moich i Aleksijewicz wojna z założenia ma rodzaj męski – kobiety na Bałkanach nie mówią o niej w taki sam sposób, jak mężczyźni – ani matki, ani żołnierki.
Być może dlatego ich opowieść jest inna, bo zazwyczaj nie były dopuszczane do działań militarnych i polityki. Stworzyły sobie własną przestrzeń; to dyskryminacja, na którą nie zamierzam się oburzać, ale z niej skorzystać.
Co gdyby opowiadać uczniom historię konfliktów zbrojnych w inny sposób, z perspektywy kobiet? Wokół wojen tak naprawdę kręci się program nauczania. Czy byłoby ich później mniej? Wymyślone kobiece lekcje historii miałyby mówić o codzienności, pokazywać detale i perspektywę jednostki oraz dawać zielone światło emocjom. Taki jest punkt widzenia kobiet, które opowiadały mi o wojnie.
KAROLINA ANNA KUTA: Zastanawiam się, jak bardzo pogłębiam teraz za Aleksijewicz stereotypy. Kobiety są emocjonalne, a mężczyźni nie. Jednak sytuacje, w których znalazły się nasze bohaterki, i fakt, jakiego języka zdecydowały się używać, nie zależały do końca od nich – pozycja przynosi perspektywę.
DR DOBROCHNA KAŁWA**: Ta książka bardziej umocniła konserwatywny porządek, niż go zakwestionowała. Nie wspomina np. o przemocy seksualnej stosowanej wobec kobiet podczas wojny. Za to klasycznie wykorzystuje porządek płci: kobiety są emocjonalne, a mężczyźni nie. One to pasywne ofiary przemocy, mężczyźni są jej sprawcami. W związku z naruszeniem tej hierarchii podczas wojennej zawieruchy mam wrażenie, że rozmówczynie Aleksijewicz tym bardziej starały się mówić o sobie w kategoriach uznawanych za kobiece. Książka stawia też moim zdaniem niesłuszną tezę, że kobiety są lepiej przygotowane do ujawniania swoich emocji.
A nie jest tak?
Dr Dobrochna Kałwa: Bywa. Aleksijewicz wierzy w „naturę kobiecą”, ja emocjonalność kobiet postrzegam jako efekt procesu socjalizacji. Zdarzało mi się rozmawiać z kobietami, które absolutnie nie były emocjonalne i mówiły o swoim życiu w kategoriach zadaniowych. Z kolei historycy z Uniwersytetu Jagiellońskiego w ramach projektu „Dziadek w Wehrmachcie” przeprowadzili jakiś czas temu wywiady z byłymi żołnierzami, głównie na Górnym Śląsku.
Ich wspomnienia odbiegały znacznie od znanych nam wyobrażeń o wojnie i męskości. Służyli w armii niemieckiej, a dzisiaj żyją w Polsce. Ich opowieści są bardzo „kobiece,” dużo mówią o rodzinie, swoich relacjach z bliskimi, emocjach. Unikają tematu walki czy zabijania wroga.
W ramach badań naukowych stosujemy różne kategorie, płeć jest tylko jedną z nich. Jeśli chodzi o historię wojny, istotne jest rozróżnienie żołnierza i cywila. Kobieta żołnierka opowie zupełnie inną historię niż mężczyzna cywil. Dużo zależy też od tego, kto pyta – te kobiety rozmawiały z Aleksijewicz, którą traktowały jak córkę. Pewnie podobnie wyglądały pani rozmowy na Bałkanach – w innych okolicznościach może mówiłyby inaczej.
Myśli pani, że mogłabym zamieścić świadectwa moich rozmówczyń w książce do historii?
ANNA WOŁOSIK***: Podręcznik musi odzwierciedlać zapisy podstawy programowej, która historię kobiet pomija. Lekcja, na której uczniowie mogliby rozważyć różnice między męskim, a kobiecym spojrzeniem na wojnę – poznać wspomnienia, listy, pamiętniki czy nagrania – byłaby bardzo wartościową propozycją. Ale dzisiaj mógłby ją poprowadzić tylko nauczyciel entuzjasta.
Historia jest ciekawa w szczególe, będąc przeglądem traktatów i wojen staje się zupełnie niezrozumiała. Jednak autor jest podporządkowany oczekiwaniom, które kształtuje tradycja. Nauczyciel będzie chciał podobnej książki, z jakiej sam się uczył czy z którą ostatnio pracował.
Czy kobiety w ogóle można znaleźć w polskich podręcznikach?
Analizy w ostatnich latach ciągle stwierdzają to samo – kobiet tam zazwyczaj nie ma, czasem są nawet całkowicie nieobecne. Nie jest to uogólnienie, ale przyznanie brutalnego faktu. Były takie książki do nauki historii, gdzie kobiety nie pojawiały się nawet na zdjęciach, nie mówiąc o tekście. Chcąc wprowadzić je do podręczników, stajemy przed dylematem – czy zająć się faktografią, co już jest rewolucyjnym krokiem w polskiej edukacji, czy większy nacisk kłaść właśnie na historię społeczną.
W czwartej klasie oprócz władców rozmawiamy np. o zbrojach i etosie rycerza oraz mnichach. Mniszek jakby nie było, choć oczywiście istniały. To zupełnie męska perspektywa historii.
Anna Wołosik: Trudno jest budować poczucie tożsamości, nie odnajdując w historii nic na swój temat. To dorastanie w przekonaniu, że egzystencja moja i poprzedniczek nic nie znaczyła. Tak jakbyśmy właśnie nie istniały. Historia społeczna czy rodzinna są zupełnie pomijane, w ogóle nie uważa się ich za istotne. Pojawiają się w rozdziałach dotyczących sztuki czy literatury, czasem jako ciekawostki.
Czy złagodzenie narracji na lekcjach historii w szkole, poprzez uczynienie jej bardziej codzienną i „kobiecą”, zmieniłoby coś w postawach uczniów?
Dr Dobrochna Kałwa: Po I wojnie światowej w związku z przyznaniem kobietom praw politycznych w niektórych krajach Europy wiele działaczek było przekonanych, że teraz musi być tylko lepiej. To kobiety miały być czynnikiem etycznym i moralnym. Myślały, że jeśli znajdą się w przestrzeni politycznej, nie będzie więcej wojen. Szybko okazało się, że to nie działa. Paradoksalnie, skutkiem ubocznym emancypacji było też uzyskanie przez kobiety prawa do stosowania przemocy. Jako historyczka niespecjalnie wierzę, że kobiety są w stanie cokolwiek zmienić na lepsze. Patrząc np. na polską scenę polityczną, która ostatnio bardzo się sfeminizowała, można zobaczyć kobiety zachowujące się w sposób agresywny, stereotypowo postrzegany jako męski.
Historia w szkole powinna jednak uczyć rozwiązywania problemów, a nie wskazywać gotowe metody. Dzięki wprowadzeniu bardziej kobiecych, codziennych narracji, uczniowie może otrzymaliby narzędzia i język, by zrozumieć własne doświadczenia. Opowiadanie o lękach i strategiach radzenia sobie konkretnej osoby pokazałoby, jak odnaleźć się w różnych sytuacjach. Obecny sposób mówienia o historii narodu nie potrafi w przekonujący sposób przekazać ludziom, co się z nimi dzieje i co mają robić. Nikt nie czuje się przecież „jak naród”.
Warto zastanowić się, czy perspektywa wybitnych jednostek – władców, wodzów i polityków, z której dziś pokazujemy historię – jest w ogóle dla uczniów jasna. Doświadczenia nie tylko kobiet, ale również dzieci w obrazie przeszłości są zupełnie pomijane. Historia staje się zbiorem niezrozumiałych informacji, z których nic nie wynika. Metaforycznie, jest jak mapa, na której bitwy pokazano za pomocą abstrakcyjnych i estetycznych grafik. Brakuje konkretnych ludzi, ich emocji, bólu i śmierci. Uczniowie nie zastanawiają się więc nawet, czym tak naprawdę jest wojna.
Zatem czy bardziej codzienna, sfeminizowana perspektywa mogłaby nauczyć uczniów np. empatii?
Dr Dobrochna Kałwa: Jestem przekonana, że tak. Tylko wtedy gdy uczniowie dowiedzą się, jak wyglądało życie, problemy i radości np. ich równolatków, będą w stanie popatrzeć na teraźniejszość oczami innych. To pierwszy krok do zrozumienia i współczucia.
Znam kobietę, która była tłumaczką dla ONZ podczas wojny w Bośni i Hercegowinie w latach 90. Opowiada konkretnie, co się wtedy działo, komu pomogła i jak funkcjonowali żołnierze. Ale w rozmowie mówi też o drzewach, owocach i zapachach. To rzadsze we wspomnieniach mężczyzn, a daje zupełnie inny obraz wojny – wpuszcza powietrze.
Dr Dobrochna Kałwa: Sam fakt, że wielu żołnierzy przechodzi tragiczne załamanie po powrocie z frontu, wynika pewnie z tego, że nie potrafią o tym opowiadać. Nie traktują opowieści jako narzędzia terapeutycznego. Jesteśmy wychowani tak, że tylko kobiety mają prawo do ekspresji emocjonalnej. Prawdziwy mężczyzna nie może płakać.
Czy te postawy mogłyby się zmienić pod wpływem lekcji historii?
Dr Dobrochna Kałwa: Empatia musi być nauczana nie tylko na historii, ale w szerszym, holistycznym procesie wychowawczym. A program nauki historii powinien być przebudowany z uwzględnieniem perspektywy kobiecej, aby znaleźć miejsce na życie codzienne i ludzkie doświadczenie. Ważnym wydarzeniem stałaby się wtedy nie tylko wojna, ale też narodziny dziecka.
Kobieca perspektywa oznaczałaby, że przenosimy punkt ciężkości i wprowadzamy do świadomości uczniów zupełnie inne doświadczenia. Obecnie traktujemy opis wydarzeń historycznych i ich hierarchię jako jedyną możliwą, prawdziwą wersję. Najistotniejszym podmiotem sprawczym jest państwo, więc polityka i wojna stały się osiami, wokół których budujemy całą resztę.
Dlaczego by np. nie podchodzić do historii bardziej emocjonalnie i indywidualnie, zostawiając już nawet kwestię kobiecości?
Dr Dobrochna Kałwa: Historyków uczy się, żeby wykluczyli własne emocje, aby uzyskać jak najbardziej obiektywny obraz przeszłości. Ale teraz wraca do łask postawa emocjonalnego zaangażowania. Wielu badaczy przyjęło ją już jakiś czas temu, zwracając uwagę na to, jak ich własne emocje wpływają na sposób postrzegania przeszłości. Trudno jest badać ludobójstwo w Rwandzie czy Holokaust, nie mając żadnych odczuć.
Podręcznik do czwartej klasy jest pisany jeszcze dość emocjonalnie, ale później, wraz z pojawieniem się źródeł i podejścia naukowego, w książkach szkolnych nie może znaleźć się zbyt wiele emocji. Do tego służy historia – ma uczyć, jak czytać ze zrozumieniem i samemu wyciągać wnioski.
Ale ja nic ze szkoły nie pamiętam. Historia powinna też uczyć jakich błędów nie powtarzać, może mogłaby czasem wzruszać? Analiza krytyczna to osobna umiejętność.
Dr Dobrochna Kałwa: Ze strony dydaktycznej da się zrobić jedno i drugie. Jestem przekonana, że historia nie służy uczeniu dat i wydarzeń, ale jest czymś więcej. Teraz staje się narzędziem kształtowania niebezpiecznej, bo pozbawionej otwarcia na innych, dumy narodowej Polaków.
Podręczniki wdrażają postawy, wśród których ostatnio dominuje nacjonalistycznie zorientowany patriotyzm. Jego fundament wyznaczają jasno zdefiniowane role – mężczyzn walczących z bronią w ręku i kobiet odpowiedzialnych za wychowanie dzieci w duchu polskości. Pokojowe współistnienie na tej glebie nie wyrośnie.
*materiał zebrałam z Patrycją Skorupską podczas realizacji filmu dokumentalnego w Bośni
**DR DOBROCHNA KAŁWA – historyczka, wykłada w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego, zajmuje się kulturową historią kobiet, historią mówioną oraz metodologią badań historycznych
***ANNA WOŁOSIK – pedagożka i historyczka, autorka podręczników do historii do szkoły podstawowej, prezeska stowarzyszenia W stronę dziewcząt