Nauka
Technologia wodorowa na morzach. Yamaha tworzy silniki przyszłości
20 listopada 2024
Pismo wgryzło się tak mocno w tkankę naszej kultury, że trudno nam sobie wyobrazić świat bez tego wynalazku. Dziś - podobnie jak pierwsi użytkownicy pisma - mierzymy się z kolejnym technologicznym przełomem
Pismo wgryzło się tak mocno w tkankę naszej kultury, że trudno nam sobie wyobrazić świat bez tego wynalazku. Z pewnym trudem dochodzimy też do wniosku, że jest to właśnie wynalazek, że być może świat mógłby się bez niego obyć, a jego losy nie byłyby wtedy kalekie, lecz po prostu inne.
Nie zawsze tak było – Grecy, których najczęściej uznajemy za kulturowych przodków, wynalazek pisma przyjęli z pewnym oporem, właściwym zresztą chwilom, w których ludzie muszą się mierzyć z osiągnięciem przełomowym. Tak było z komputerami, elektryfikacją, rentgenem, samolotami, filmem, a pismo pod tym względem nie było inne. Wszystko to na tle wiecznego przekonania o wyższości dawnych czasów występującego w rozmaitych wariantach – od hezjodowego mitu złotego wieku po dzisiejsze „kiedyś to było”.
Za największego, a na pewno najsławniejszego greckiego krytyka pisma należy bezsprzecznie uznać Platona, choć w praktyce skuteczniejszy był Sokrates, który po prostu nie pisał – przynajmniej dzieł filozoficznych. Krytykę pisma wypowiedział Platon w większości zresztą za pośrednictwem pisma, co doskonale obrazuje niejednoznaczny stosunek filozofa do wynalazku.
Stosunek ów najlepiej oddaje greckie słowo farmakon – zarówno lek, jak i trucizna. Tę dwoistość autor Państwa oddaje m.in. za pośrednictwem jednego z pierwszych podań tłumaczących genezę pisma. Zgodnie z mitem autorstwo wynalazku należy do egipskiego bożka Teuta, który bywa nazywany greckim sobowtórem Hermesa, a więc pośrednika między bogami a ludźmi.
Bożek miał oferować swój cudowny wynalazek królowi Tamuzowi, reklamując go jako lek na pamięć. Ten wskazał jednak na fakt, który wydaje się oczywisty każdemu użytkownikowi smartfona czy nawet notatnika – „protezy” takie jak pismo sprawiają często, że właściwe organy tracą czujność i słabną.
„Ten wynalazek niepamięć w duszach ludzkich posieje, bo człowiek, który się tego wyuczy, przestanie ćwiczyć pamięć; zaufa pismu i będzie sobie przypominał wszystko z zewnątrz, ze znaków obcych jego istocie, a nie z własnego wnętrza” – stwierdził Tamuz. To właśnie najlepiej obrazuje wspomniany wcześniej farmakoniczny charakter pisma – z jednej strony pozwala zapamiętać wiele rzeczy, a z drugiej usypia pamięć i sprzyja zapominaniu.
To jednak nie wszystkie zarzuty, które Platon stawiał pismu. Kolejnym minusem wynalazku było dla niego to, że sprawia on, iż wzniosłe filozoficzne wywody dostają się za jego pośrednictwem w niepożądane ręce członków „szerokich kół”, czyli – mówiąc mniej łagodnie – motłochu. Ów lęk przed ludem był zresztą – jak wspomina filozof Cezary Wodziński w książce Logo nieśmiertelności – podszyty także osobistymi doświadczeniami Platona, który został niegdyś wyśmiany na forum publicznym.
W związku z obawą przed „szerokimi kołami” grecki filozof powierza pismu tylko część ze swoich rozważań. Te najważniejsze pozostawia tylko mowie. „Poważny człowiek nigdy nie będzie pisał o tym, co dla niego najistotniejsze; nie wyda tego na łup nieporadności i zawiści innych ludzi” – pisze w Liście VII.
„Najlepszą ochroną byłoby w ogóle nie pisać i pamięciowo tylko przyswajać sobie te nauki, bo to, co jest napisane, nie daje się utrzymać w tajemnicy. Dlatego też ja nigdy nie pisałem o tych rzeczach i nie ma o tym pisma Platona ani nie będzie, a to, co teraz uchodzi za takie, tworem jest Sokratesa w pięknej i młodej postaci” – dodaje.
Stąd naukę Platona dzieli się czasem na pisaną, w obrębie której nie są poruszane najważniejsze zagadnienia, i ezoteryczną, ustną, przeznaczoną tylko dla wtajemniczonych. Takie podejście stoi w pewnej sprzeczności z niektórymi poglądami nowożytnymi. „Byle czego się nie pisze” – powiada Kaziuk, bohater Konopielki Edwarda Redlińskiego, a stwierdzenie to oddaje stosunek, jaki Europejczycy długo żywili do słowa pisanego. Przez całe lata – choćby z powodu niewielkiej liczby książek – to, co napisane, otaczane było pewną estymą i traktowane niemal jako pewnik.
Zastanawiając się nad wpływem pisma na rozwój naszej kultury, trudno pominąć rozważania Marshalla McLuhana. W tekście Przekaźniki, czyli przedłużenie człowieka amerykański filozof podaje anegdotę, która dobrze pokazuje, że wynalazki nie są wcale tak neutralne dla kształtu kultury, jak pozornie mogłoby się wydawać.
Zgodnie z przytoczoną historią w jednej z hinduskich wiosek UNESCO zainstalowało kanalizację, która miała sprawić, że życie mieszkańców będzie wygodniejsze. Ci jednak po kilku dniach zaczęli domagać się usunięcia rur, bo życie towarzyskie, które skupiało się dotąd wokół studni, niemal zanikło.
To, co dla nas jest neutralnym osiągnięciem techniki, okazało się mieć istotny wpływ na losy całej społeczności. Podobnie jest z pismem. Nie jest ono tylko neutralnym środkiem przekazu, zgodnie zresztą z najsłynniejszym zdaniem z McLuhana: „The medium is the message”, czyli „Środek przekazu jest przekazem”. Jaki jest ów wpływ?
Niewielu pewnie wpadłoby na pomysł, by upowszechnienie pisma połączyć z… kresem władzy kapłanów. Taką tezę wysnuwa właśnie McLuhan. Mowa o przejściu od skomplikowanego pisma przedalfabetycznego do tego, które znany dziś. To pierwsze wymagało posiadania ogromnej wiedzy i sprawności, stąd umiejętność pisania przeznaczona była zwykle wyłącznie dla ekskluzywnej klasy kapłańskiej.
Upowszechnienie prostszego, opartego na fonetyce alfabetu sprawiło, że pisanie przestało być umiejętnością wyróżniającą kapłanów i walnie przyczyniło się do tego, że władzę w społecznościach przejmować zaczęli bardziej liczni wojskowi.
Pismo miało też inny wpływ na historię militarną. Możliwość pisania rozkazów umożliwiła rządzenie wojskiem na odległość, co przyczyniło się w ogromnym stopniu do rozwoju kultury militarnej.
Pismo wywróciło też hierarchię zmysłów. Dość powszechnie uznaje się dziś, że kultura zachodnia zdecydowanie faworyzuje wzrok, a inne zmysły – szczególnie zaś dotyk, węch i smak – są marginalizowane. Nie zawsze tak było. W czasach przedalfabetycznych zdecydowanie bardziej ceniony był słuch – opowieści czy rozkazy były przekazywane niemal wyłącznie ustnie, stąd kluczowy kanałem odbioru komunikatów były uszy, a nie – jak dziś, w dobie pisma – oczy.
Ten fakt jest jeszcze neutralny – kultury tworzą zwykle własne hierarchie zmysłów, których reguły są nieprzekładalne na język innych kultur, a przede wszystkim nie powinny podlegać wartościowaniu z zewnątrz. Sęk jednak w tym, że prymat wzroku sprzyja zwykle dystansowi między jednostkami czy pewnemu rozkładowi relacji wewnątrz wspólnoty.
„Osiągnięcia świata zachodniego świadczą naturalnie o olbrzymich wartościach kultury. Często jednak słyszy się zdanie, że za nasz układ techniki specjalistycznej i typowy dla niej system wartości zapłaciliśmy zbyt wysoką cenę” – zaznacza McLuhan. Cóż to za cena? „W dzisiejszej Afryce, jak ongiś w Galii dwa tysiące lat temu, wystarczy, że tylko jedno pokolenie posługuje się pismem alfabetycznym, a jednostki zaczynają się oddzielać od więzi społecznych” – tłumaczy.
Za analogię zubożenia obrazu świata, jaki nieść mogło za sobą pismo, służyć może przykład flagi. Napis „flaga amerykańska” oznacza to samo, co wywieszony, mieniący się barwami kawałek materiału. A jednak o ile bogatszy jest ów kawałek płótna niż suche, puste litery.
Podobnie jest z całym światem, który pismo pomogło unieruchomić w pojęciach – one z kolei służyły podziałowi rzeczywistości na odrębne części, analizie. McLuhan twierdzi, że to pismo pozwoliło na pojmowanie jednostek jako odrębnych bytów, pozwoliło rozumieć czas w sposób linearny – to znaczy postrzegać jego upływ na wzór następstwa kolejnych liter, zdań i stron powieści oraz umożliwiło wprowadzenie jednolitych obyczajów i praw na rozległych terenach. Wynalazek, na którym opiera się cała europejska kultura, byłby więc prokrustowym łożem, które odcina wszystko, co się na nim nie mieści?
Być może jedynym pożytkiem, który możemy mieć z podobnych rozważań, jest przygotowanie na przyszłe zmiany. Mierzymy się dziś – podobnie jak pierwsi użytkownicy pisma – z przełomem technologicznym. Na tego typu zmiany można być przygotowanym lub nie, a owo przygotowanie polega przede wszystkim na świadomości, że nowe technologie nie są tylko ułatwieniem codziennego życia, lecz że pociągają także za sobą głębokie przemiany świadomości.
Fala uzależnień, stopniowy zanik interakcji społecznych i wiele innych przykrych konsekwencji wskazują niestety, że na pojawienie się komputerów i nowych mediów byliśmy gotowi mniej więcej tak, jak Indianie na przyjęcie „ognistej wody”.