Nauka
Obniżony poziom Morza Śródziemnego. Naukowcy rozwiązali zagadkę
11 grudnia 2024
Usman Haknazarow, nikomu nieznany mężczyzna, pojawił się znikąd i ni stąd, ni zowąd zaczął wyjawiać sekrety uzbeckich władz – jednego z najbardziej zamordystycznych reżimów świata. Robił to przez kilkanaście lat. Później okazało się, że Haknazarow nie istnieje
Gdy w 2003 r. pojawiły się pierwsze teksty Haknazarowa, Uzbekistan od wielu lat był rządzony twardą ręką przez Islama Karimowa. Dyktator opierał się na Narodowej Służbie Bezpieczeństwa, znanej z okrucieństwa i sieci agentów w całym kraju. Represje dotykały wszystkich samodzielnie myślących: opozycjonistów, ludzi trochę za bardzo religijnych, zainteresowanych Turcją, inteligencję.
Czasem kończyło się na postraszeniu, innych torturowano lub wsadzano na długie lata do więzień. W końcu większości odechciało się myśleć, a ci, którzy nie mogli tak żyć, uciekli za granicę. W 2005 r., gdy siły rządowe rozstrzelały pokojowych demonstrantów w Andidżanie, w kraju zapanował jeszcze większy terror. Wkrótce potem zachodnie organizacje broniące praw człowieka i zagraniczni dziennikarze zostali zmuszeni opuścić Uzbekistan i już nikt nie monitorował sytuacji w coraz bardziej represyjnym kraju.
Usman Haknazarow naprawdę nazywa się Bobomurod Abdullajew. Wszystko zaczęło się od jego wieczornych spotkań z kolegami, podczas których mężczyźni skarżyli się na władzę, brak perspektyw w kraju, korupcję. Jeden z nich, Rafszad Sarajew, pracował jako ogrodnik u Gulnary Karimowej, córki prezydenta, gdzie był w stanie podsłuchać wiele prywatnych rozmów. Inny, Szawkat Alajarow, prowadził drogą restaurację, w której spotykała się elita władzy, nie wiedząc, że ktoś ją podsłuchuje. Być może informatorów było więcej, ale według Abdullajewa wszystko wiedział od dwójki kolegów.
Bobomurod zaczął pisać. Analizował wszystkie informacje i dla zmylenia służb opisywał tak, jakby był naocznym świadkiem wydarzeń. Powoli, pisząc kolejne teksty, Haknazarow odkrywał coraz więcej tajemnic. Pisał o schematach korupcyjnych, dużych sprawach, ale często po prostu cytował wypowiedzi obnażające arogancję władz. Publikowały go niezależne uzbeckie media z siedzibami poza granicami kraju. Mimo wszechobecnej cenzury udawało się im dotrzeć do chociaż części opinii publicznej.
Wszyscy głowili się: kim jest ten śmiałek? Samobójcą? Wysokiej rangi oficerem służb specjalnych? Najbliższym współpracownikiem Karimowa? W ogarniętym paranoją kraju nie było miejsca na taką odwagę.
„Pisał tak, jakby siedział pod stołem i przysłuchiwał się rozmowom. Myśleliśmy, że Haknazarow to ktoś z kręgu Karimowa. Chciał, żeby wszyscy w to uwierzyli” – mówi mi Marjam Ibragimowna, doktor historii i wieloletnia opozycjonistka.
Gdy fikcyjny Usman Haknazarow był na ustach wszystkich, jego rzeczywiste alter ego, Abdullajew, miał problemy z pracą. Czasem pracował jako taksówkarz lub pisał komentarze sportowe. W środowisku dziennikarskim nie widziano w nim poważnego analityka. Bobomurod dniami szukał pracy, a nocami przelewał na klawiaturę sekrety państwa Karimowa. Ani żona, ani nikt z jego najbliższych o tym nie wiedzieli.
„Raz usłyszałam, jak jeden z moich studentów mówi do drugiego o artykule, który napisał Usman Haknazarow. Powiedziałam, żeby się uciszyli, dwa, trzy razy. Po zajęciach wezwałam ich do siebie i poprosiłam, by więcej mi nie przeszkadzali” – wspomina żona Abdullajewa, Katia. „Gdy wróciłam do domu, zapytałam Bobomuroda, czy słyszał o człowieku, który pisze tak odważne teksty o Uzbekistanie. Udał zdziwionego. Dopiero w sądzie dowiedziałam się, że Usman Haknazarow to mój mąż” – dodaje.
Lata mijały, a Haknazarow, choć z przerwami, nadal obnażał skandale na najwyższych szczeblach władzy. Po śmierci rządzącego krajem od upadku ZSRR Karimowa, gdy pod koniec 2016 r. władzę przejął premier Szawkat Mirzijojew, do Uzbekistanu po raz pierwszy od niepamiętnych czasów wleciało świeże powietrze. Nowy prezydent zapowiedział reformy: uwolnienie kontrolowanej waluty, swobody gospodarcze, wolność mediów, otwarcie na świat.
Choć Mirzijojew był częścią systemu, wszyscy uwierzyli w zmianę. „Byliśmy pełni euforii. Rozumieliśmy, kim jest ten człowiek, ale mimo to wierzyliśmy, że nadchodzą wielkie zmiany” – mówi Marjam Ibragimowna.
Wkrótce zmiana nadeszła również dla Usmana Haknazarowa. Haknazarow opublikował w 2017 r. tekst o przemycie narkotyków z Afganistanu do Rosji. Proceder miał być kontrolowany przez prawą rękę Rustama Inojatowa, od 23 lat potężnego szefa służb specjalnych. Po tej publikacji szczęście przestało sprzyjać Haknazarowowi. Wkrótce, po 14 latach poszukiwań, aresztowały go służby.
Bobomurod Abdullajew mówi spokojnie, jakby opowiadał nieswoją historię. 46-letni mąż i ojciec trójki dzieci nie robi z siebie bohatera. Podkreśla, że ktoś musiał pisać prawdę. Jest na wolności, ale za swoją działalność wciąż płaci wysoką cenę.
Z obawy przed władzą nie chce zatrudnić go żadna redakcja, żona Katia straciła pracę na uczelni (uczyła języka angielskiego), a w szkole nauczyciele i uczniowie przez wiele miesięcy dręczyli jego dzieci. Utrzymuje się ze skromnej pensji marketingowca w jednej z uzbeckich firm. Jeszcze do niedawna, w ramach kary za działalność antypaństwową, musiał oddawać 20 proc. swojej pensji do budżetu kraju. Twierdzi, że to i tak nieźle – za Karimowa dostałby wyrok 20 lat więzienia.
Jak udało mu się przez 14 lat ukrywać przed służbami?
„Myślę, że nie znaleźli mnie wcześniej, bo źle szukali. Jeśli by dobrze poszukali, to by znaleźli. W tamtych czasach pisałem o otoczeniu Karimowa, a wszyscy, nawet Inojatow, nienawidzili prezydenta” – mówi mi, popijając herbatę. „Im się to podobało. Myśleli sobie: „Niech pisze o dyktatorze”. Dopiero gdy zacząłem opisywać przestępstwa samej służby
bezpieczeństwa, zaczęli mnie szukać na poważnie” – dodaje.
W dniu zatrzymania Bobomurod spieszył się, by odebrać samochód od mechanika. Wybiegł z domu, nie wypiwszy z Katią herbaty, choć ta nalegała, by chwilę z nią posiedział. Do mechanika nigdy nie dotarł. Pod lokalną restauracją podjechał do niego samochód, z którego wysiadło dwóch mężczyzn. Zarzucili mu na głowę worek, wepchnęli do pojazdu i wywieźli prosto do piwnicy w siedzibie służb specjalnych.
„Nie wiedziałem, dokąd mnie zabierają. Myślałem, że jedziemy na egzekucję. Ale potem pojawiła się myśl, że nie zabiją mnie od razu, a dopiero wtedy, gdy odkryją moich informatorów. Uspokoiłem się, bo pomyślałem, że będę miał proces” – mówi Bobomurod.
Spędził trzy dni w tzw. miękkim pokoju. Jego ściany wypchano specjalnym materiałem i obklejono brezentem, by przesłuchiwani, torturowani świadkowie nie mogli popełnić samobójstwa. Choć, wedle świadectw, niektórzy nie wychodzą stamtąd żywi. Potem przeniesiono go do celi z innymi zatrzymanymi, gdzie przesiedział siedem miesięcy. Aż do zakończenia procesu.
W sądzie przyznał się do wszystkiego. Usłyszał wyrok trzech lat pozbawienia wolności, ale jako że jeden dzień w areszcie śledczym liczy się jak trzy w zakładzie karnym, wypuścili go chwilę po zakończeniu procesu – w maju 2018 r. Na ławie oskarżonych zasiadło też dwóch kolegów Bobomuroda, ale żaden z nich nie został skazany.
„Byłem zadowolony, ale zadowolenie przychodziło stopniowo. Najpierw dlatego, że mnie nie zabili i wszczęli sprawę karną. Następnie, że dożyłem procesu i wszystko powiedziałem. Wreszcie, że mnie wypuścili” – mówi Bobomurod.
Gdy prezydent Mirzijojew doszedł w 2016 r. do władzy, służby nadal były pod kontrolą wszechwładnego Inojatowa – rządził nimi jak swoją własną armią. Służby miały za cel przede wszystkim gromadzenie bogactwa, to tradycja sięgająca jeszcze czasów komunistycznych. Kontrolowały większość lukratywnych biznesów w kraju i w dużej mierze pracowały na siebie. Dlatego artykuł Bobomuroda tak bardzo rozwścieczył Inojatowa, że po 14 latach wreszcie postanowił go zamknąć.
Następca Karimowa szybko zapowiedział reformę służb. Nie było to jednak proste, biorąc pod uwagę, jak wielką władzę miał Inojatow.
„Mirzijojew nienawidził Inojatowa, doskonale wiedział, kim jest. Zdecydował się jednak czekać. Zdawał sobie sprawę, ilu stronników szef służb ma w całym kraju. Powoli podcinał pod nim gałąź. Zajęło to dwa lata” – mówi Ibragimowna. „Prezydent nie musiał wypuszczać Bobomuroda, ale chciał w ten sposób zdyskredytować Inojatowa i zachować twarz. Ta sprawa rujnowała wizerunek Uzbekistanu” – zaznacza.
Na początku ubiegłego roku prezydent po niemal ćwierć wieku usunął Inotajewa ze stanowiska szefa służb i powierzył mu mniej eksponowaną funkcję, a służbę bezpieczeństwa kazał zreformować. Choć, jak wspominają Bobomurod i inni osadzeni, sytuacja więźniów po rozpoczęciu odwilży się polepszyła, a pobicia przestały być normą, zmiany nie zostały jednak przeprowadzone do końca: tortury są kontynuowane, wciąż łamie się prawa człowieka.
Od początku procesu adwokat Bobomuroda zgłaszał sądowi, że w czasie zatrzymania jego klient był torturowany. Na ręce mężczyzny do tej pory widać blizny. Choć sąd przyjął jego zeznania, do tej pory nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności, a jego oprawca nadal pracuje dla służb.
Bobomurod opowiada mi o sytuacji, do której doszło krótko po jego uwolnieniu w ubiegłym roku.
„Siedziałem w kawiarni ze znajomymi. 10-15 osób przysiadło się do stolika obok i od razu poznałem, że są ze służb. Nagle jeden z nich podszedł do mnie i powiedział: „Cześć”. To był człowiek, który mnie torturował” – mówi mężczyzna. „Zeznajesz przed sądem i wszyscy ci mówią, że twoi oprawcy zostali ukarani, ale nie zostali. Ten człowiek pokazał mi, że nie mam żadnej siły sprawczej, a on jest bezkarny” – podkreśla.
Choć Bobomurod i jego żona chcą zostać w kraju i tam wychowywać swoje dzieci, budując nowy, lepszy Uzbekistan, czasem zdarza im się myśleć o wyjeździe.
„Nie jestem w więzieniu, ale nadal nie jestem też bezpieczny. Na razie nie chcą mi nic zrobić. Ale jak zechcą, to zrobią. W każdym momencie” – zaznacza mężczyzna.
Artykuł został opublikowany w trzecim numerze magazynu Holistic