Humanizm
Zagadki umysłu. Możliwe, że Twój przyjaciel to zombie
12 października 2024
„Praca z osobami chronicznie bezdomnymi jest trudna, bo jeżeli ktoś się z bezdomnością utożsamia, to nie mogę go jej pozbawić, nie dając czegoś w zamian” – mówi Agnieszka Grzelka, szefowa Schroniska dla Osób Bezdomnych Markot w Marwałdzie i dyrektorka Poradni Profilaktyki, Leczenia i Terapii Uzależnień Monar w Elblągu.
Niedawno na placu Konstytucji w Warszawie podszedł do mnie bezdomny. Nie poprosił o pieniądze, tylko uśmiechnął się szeroko i powiedział „Cześć Anita!”. Dopiero po chwili rozpoznałam w nim znajomego z czasów młodości.
Jak pani zareagowała?
Zamarłam. Wyglądał strasznie. Był brudny, śmierdzący, miał opuchniętą twarz. A przecież w czasach, kiedy się poznaliśmy, był normalnym, wesołym chłopakiem. Czasem aż za wesołym, bo lubił imprezować i żadnej szkoły w końcu nie skończył. Ale przecież nie on jeden. Teraz zapytał mnie, czy pójdę z nim „na kielicha”.
Czyli bardzo precyzyjnie określił, czego w tym momencie potrzebował. Chciał napić się z panią alkoholu. Ale także poprzebywać w pani towarzystwie, znaleźć się w sytuacji społecznej, być może powspominać stare czasy. Chciał, żeby zaakceptowałaby go pani takim, jakim jest.
Że jest kloszardem? Nie byłam w stanie tego zaakceptować. Nie zapytałam, co się stało, nie zaproponowałam pomocy… Uciekłam. Do tej pory mam straszne wyrzuty sumienia.
Rozumiem. Zanim zastanowimy się, jak realnie mogła pani pomóc, proszę dopuścić myśl, że on wcale swojego stanu nie chciał zmieniać. Często wydaje nam się, że wiemy, czego dana osoba potrzebuje, co ją uszczęśliwi. I od razu mamy w głowie gotowe rozwiązania. Jak przestaniesz pić, weźmiesz się do roboty i znajdziesz dach nad głową, wszystko wróci do normy.
A nie wróci?
Wcale nie musi. Bo to nie takie proste. Nie ma jednego scenariusza wyjścia z bezdomności, tak jak nie ma takiego scenariusza, który do bezdomności doprowadza. Zwykle jest to wynik całego splotu okoliczności życiowych – np. ktoś bliski, kto był finansowym wsparciem, zmarł, straciliśmy pracę… Do tego dochodzą uzależnienia od alkoholu, leków, środków psychotropowych, a także problemy natury psychicznej, choćby schizofrenia czy depresja. W przypadku depresji pojawia się pytanie, co jest pierwotne, a co wtórne. Czy depresja to wynik czy przyczyna bezdomności?
Nie wiem, co wydarzyło u mojego kolegi, nie mamy też już wspólnych znajomych. Co powinnam zrobić, jeśli spotkam go raz jeszcze?
Może mu pani np. powiedzieć: „nie mam ochoty pić z tobą alkoholu, ale jeśli masz życzenie, to jest mój numer telefonu. Jak będziesz potrzebował mnie, to jestem tu i tu”. Oczywiście, jeśli jest pani gotowa wziąć to – mówiąc kolokwialnie – „na klatę”. Bo być może będzie chciał pieniędzy, być może panią oszuka…
Może go pani też skierować do jakiejś organizacji pomagającej osobom bezdomnym. Albo wysłać w okolicę, gdzie go pani spotkała, patrol streetworkerów. W dużych miastach sporo funkcjonuje takich organizacji czy instytucji, my jako Monar także mamy streetworkerów. Namiary bez problemu znajdzie pani w internecie.
Na czym polega streetworking?
To bardzo ciężka praca. I to nie tylko dlatego, że osoby w kryzysie bezdomności odbiegają wyglądem i higieną od średniej. Wyzwaniem są przede wszystkim przekonania tych osób na ich własny temat. Bo albo na dobre stracili nadzieję, że może być inaczej – czyli, że mogą mieć dom, pracę, rodzinę – albo wybrali pozorną wolność i po prostu nie chcą wejść w społeczne ramy. Ważne, żeby streetworkerzy szanowali ich wybory, ale zostawiali otwarte drzwi. Wracali do nich. Za pierwszym razem ta osoba powie „nie”, za drugim też odmówi, ale – jeśli wciąż z nami rozmawia – może za trzecim coś się zmieni, może podejmie wspólnie z nami jakieś kroki.
Jakie? Na co może liczyć dziś bezdomny? Czy to tylko pomoc materialna, np. łóżko w noclegowni i ciepły posiłek, czy też pomoc psychologiczna?
Zacznę od ścieżki administracyjnej. Taka osoba udaje się do ośrodka pomocy społecznej, który jest przypisany do danej osoby geograficznie – to miejsce jej ostatniego zameldowania.
Już to widzę… Osoba bezdomna kontra urzędnik?
To niestety konieczne, trzeba to osobom w kryzysie bezdomności powiedzieć jasno. Tam po rozmowie z pracownikiem socjalnym wydawana jest decyzja administracyjna kierująca do placówki. To może być schronisko podstawowe – takie jak nasze, schronisko z usługami, gdzie trafiają osoby, które wymagają szerszej opieki z racji swojego stanu zdrowia czy braku samodzielności oraz Dom Pomocy Społecznej, który zajmuje się osobami w podeszłym wieku bądź niesamodzielnymi, potrzebujących pomocy w podstawowych czynnościach higienicznych i bytowych. Do tego dochodzą noclegownie, czyli placówki niskoprogowe, które zapewniają pomoc doraźną – nocleg i posiłek. Osoby, które tam trafiają, nie są zobligowane do podpisania kontraktu socjalnego.
Czyli?
To deklaracja, że dana osoba chce wyjść z kryzysu bezdomności. Że zamierza wejść na ścieżkę, po której można wrócić do… dawnego siebie. Bo przecież zanim te osoby stały się bezdomne, miały swoje życie, łączyły je różne relacje, miały dom.
Od czego zaczyna się ten powrót?
Najczęściej rzeczą, nad którą zwykle trzeba pracować, są uzależnienia. Ponad 80 proc. osób, które trafiają do naszego schroniska, ma problem z alkoholem.
Ponoć sama bezdomność to też rodzaj nałogu. Mnóstwo zabiera, ale też sporo daje. Dlatego tak trudno z niej zrezygnować.
Ja bym bezdomności nie nazwała nałogiem. „Nałóg” to choroba o bardzo konkretnych kryteriach diagnostycznych, to jeden z elementów charakteryzujących osobę. Według mnie bezdomność w niektórych przypadkach to raczej „tożsamość”. Osoba, która jest w kryzysie bezdomności i długo tego kryzysu nie przezwycięża, staje się niejako bezdomna chronicznie, może u siebie zaobserwować tzw. syndrom bezdomności, a ten może przerodzić się w “tożsamość” osoby bezdomnej. Co to oznacza? W ogromnym poczuciu bezradności życiowej, wyalienowania, braku więzi i nadziei podstawowej człowiek przyzwyczaja się do myślenia, że bez względu na to, co zrobi, i tak nic nie pomoże; to i tak niczego nie zmieni. Jedyne, co ratuje przed totalną defragmentacją, jest wykształcenie „tożsamości osoby bezdomnej”, która pozwala się też z czymś identyfikować, daje poczucie bezpieczeństwa, jest swego rodzaju azylem. Praca z osobami chronicznie bezdomnymi jest bardzo trudna. Bo jeżeli ktoś się z bezdomnością utożsamia, to nie mogę go jej pozbawić, nie dając mu czegoś w zamian.
Co można w zamian dać? Oprócz dachu nad głową, oczywiście.
Bezdomność to problem szerszy niż tylko brak domu. Rzeczywiście, część specjalistów i organizacji uważa, że dach nad głową to podstawa. Mówię tu o takich programach jak „Najpierw mieszkanie”. I to jest godne pochwały, świetne! Ale ma szansę powodzenia, jeśli na problem patrzy się holistycznie. „Dom” to początek. Trzeba równocześnie pracować też nad innymi rzeczami. To jest próba pracy nad schematami i przekonaniami na własny temat i nad tą wyuczoną bezradnością. Często próba pracy nad wspomnianymi uzależnieniem, a także nad naprawianiem relacji z osobami bliskimi, próba znalezienia się ponownie w społeczeństwie. Nad wypełnieniem życia od rana do wieczora, co wcale nie jest takie łatwe nie tylko organizacyjnie, ale i emocjonalnie. Tu dochodzi też kwestia wolności. W schronisku ta wolność jest ograniczona, choćby godzinami posiłków, ciszy nocnej, zakazem picia alkoholu, dzieleniem przestrzeni z innymi… No ale w przypadku osób bezdomnych funkcjonujących w przestrzeni publicznej ta wolność też jest pozorna, bo co to za wolność, gdy nie ma się alternatywy…
Mówi pani, że bezdomność to więcej niż brak domu.
Tak jak już mówiłam, dom to początek, miejsce, gdzie można poczuć się bezpiecznie. Jednak to zdrowie psychiczne osób w kryzysie bezdomności jest kluczowym obszarem, którym trzeba się zająć. Aby pracować nad powrotem do samego siebie, potrzebne jest długotrwałe wsparcie całego interdyscyplinarnego zespołu. A na to – co tu kryć – nie mamy środków. Nie jesteśmy placówką terapeutyczną sensu stricte. Nasi beneficjenci mają co prawda zagwarantowaną pracę socjalną, wsparcie wykwalifikowanych opiekunów, także prawne, zabezpieczone wsparcie terapeuty uzależnień, wsparcie psychologa, psychiatry… Ale to namiastka. Poza tym to wcale nie oznacza, że trafiające do nas osoby będą chciały z tego skorzystać. My możemy motywować, ale do niczego człowieka nie zmusimy. Wiele osób pogodziło się z tym, że tak ich życie będzie wyglądać. Nie mają większych oczekiwań. Nie mnie to oceniać.
Ile powinna trwać taka terapia? Jak wyglądać?
Przyjmuje się, że “terapia”, czyli kompleksowa praca nad dobrostanem psychicznym trafiającej do schroniska osoby bezdomnej, przynosi zauważalne efekty dopiero po roku. Problem w tym, że do naszego schroniska osoby te przychodzą zwykle na sezon – na trzy zimowe miesiące, czasami pięć. Potem same odchodzą. W trzy, cztery, pięć miesięcy trudno zadać sobie te najtrudniejsze pytania, jeszcze trudniej na nie odpowiedzieć. W ośrodku terapeutycznym np. dla osób uzależnionych programy są dłuższe. W rok można już coś zrobić. Choćby dostrzec mechanizmy obronne. To przede wszystkim mechanizmy zaprzeczeniu i iluzji. Zaprzeczamy, że mamy problem i zakłamujemy rzeczywistość oraz wizję samego siebie, żeby obronić własne „ja”. Oczywiście mocno upraszczam.
Czy są w Polsce lub za granicą ośrodki terapeutyczne zajmujące się tylko kwestią bezdomności? Innymi słowy – leczące z bezdomności, tak jak leczy się z alkoholizmu czy narkomanii?
Nie słyszałam o takich.
A może grupy wsparcia?
Taką pracą zajmują się poniekąd streetworkerzy, którzy docierają przecież zwykle do całych grup koczujących np. w kotłowniach. Ale też u nas, w schronisku są same osoby bezdomne. I te spotkania to rodzaj grup wsparcia.
Pamięta pani jakieś sukcesy?
Pytanie, jak je mierzyć. Bo sukcesem będzie zarówno usamodzielnienie się danej osoby – wróci do społeczeństwa, będzie miała pracę, mieszkanie socjalne, bliskich… Ale sukcesem będzie też, że ktoś, kto potrzebował opieki, znajdzie się Domu Pomocy Społecznej.
Co będzie porażką?
Powroty do starych przyzwyczajeń. Ktoś jest u nas kilka miesięcy i wydaje mu/jej się, że już potrafi, że teraz będzie super – nie będzie pić, znajdzie pracę. Mija tydzień i jest u nas z powrotem.
Umie pani rozpoznać, czy dana osoba jest gotowa na samodzielne życie?
To moment, gdy zdejmuje różowe okulary. Gdy tworzy realne plany, gdy rozważa się różne scenariusze… Nie zaklina rzeczywistości. Podejmuje pracę, odkłada pieniądze. Z drugiej strony umie prosić o wparcie i otwarcie mówi o swoich problemach. Wie, że może być różnie.
Czy osoba wychodząca z bezdomności powinna spotykać się z innymi bezdomnymi?
W terapii przyjęło się, że lepiej nie wracać do miejsc, które są tzw. wyzwalaczami. Ktoś używał narkotyków i dopalaczy – powinien omijać miejsca, które mu się z braniem kojarzą. Jest uzależniony od leków? Lepiej, by omijał aptekę, w której zwykle je kupował. Chyba podobnie jest z bezdomnością.
Czyli lepiej by unikał dawnych znajomych. Bo znów napije się z nimi, przypomni sobie tę wolność, ten brak zobowiązań?
Z jednej strony inni bezdomni to gwarancja bezpieczeństwa, coś lub ktoś, kogo co się zna, do kogo można wrócić, gdy się noga powinie. Z drugiej strony, jest to powrót do starego nawyku. Funkcjonowanie w dużej grupie, która ma te same problemy, może być tak samo wspierające jak i zagrażające. Tyle, że – jak powtarzam naszym beneficjentom – to, że ktoś jest teraz osobą w kryzysie bezdomności, nie oznacza, że wkrótce nie stanie na nogi i nie będzie funkcjonował w świecie pozaplacówkowym. Zmiana jest możliwa, ale wymaga dużo pracy, autorefleksji i czasu. Jak mawiał Marek Kotański, z uzależnienia wychodzą tylko mistrzowie. Dla mnie jasne jest, że z kryzysu bezdomności też.
Może Cię również zainteresować: