Nauka
Na tropie życia w kosmosie. Nowe odkrycie astrofizyków
02 grudnia 2024
Jeszcze do połowy lat 70. wszyscy mieszkańcy afrykańskich kolonii, niezależnie od rasy, byli Portugalczykami. Po wojnach kolonialnych przepisy dotyczące obywatelstwa z roku na rok stawały się coraz bardziej surowe
„Nazywam się Maria Regina Borges Tavares, mam 51 lat. Urodziłam się na Wyspach Świętego Tomasza i Książęcej. Przyjechałam do Portugalii w 1972 r., kiedy miałam cztery lata. Nigdy potem nie byłam za granicą i nie znam innego państwa niż nasze. Panie Prezydencie, próbuję zrozumieć portugalskie prawo, ale ciągle nie wiem, dlaczego odmawia się nam, Afrykanom, urodzonym w byłych portugalskich koloniach, prawa do portugalskiego obywatelstwa?” – pytała.
Regina napisała swój list na starym Pececie w lokalnym centrum wspierania imigrantów. Pomogli jej tutejsi pracownicy. Jego kopię trzyma w osiedlowym barze, w którym pracuje. W Casal da Mira, owianej złą sławą dzielnicy socjalnej Lizbony. „W nocy się tu lepiej nie zapuszczać” – radzą kierowcy Ubera. W menu: alkohol i kawa. Regina jest uśmiechnięta, ale ma pokrytą bliznami twarz – pozostałość po byłym mężu, który ją podpalił.
„Kiedyś w telewizji widziałam sondę uliczną o imigrantach i usłyszałam, jak jakiś mężczyzna mówi, że nie jest rasistą, ale wszyscy Afrykanie powinni wrócić do swoich krajów. Poczułam złość. Przecież my jesteśmy Portugalczykami!” – opowiada.
„Moi rodzice pochodzą z Republiki Zielonego Przylądka, ja urodziłam się na Wyspach Świętego Tomasza i Książęcej. To były kolonie portugalskie i wtedy wszyscy byliśmy Portugalczykami. Przyjechaliśmy do Portugalii przed Rewolucją Goździków, ale tuż po niej, z dnia na dzień, staliśmy się cudzoziemcami” – tłumaczy.
Jeszcze do połowy lat 70. wszyscy mieszkańcy afrykańskich kolonii, niezależnie od rasy, byli Portugalczykami. Po wojnach kolonialnych przepisy dotyczące obywatelstwa z roku na rok stawały się coraz bardziej surowe. Aż w 1981 r. portugalski rząd przyjął tzw. prawo krwi. Od tej pory nie wystarczyło się urodzić w Portugalii, trzeba było mieć także matkę lub ojca Portugalczyka*.
„Panie Prezydencie, nie miałam w życiu dużo szczęścia i przywilejów. Ale mam w sercu dziedzictwo przodków, którzy żyli w Portugalii i byli budowniczymi tego kraju. I to dosłownie: budowali domy, tunele, drogi, autostrady. Pracowali w słońcu, deszczu, bez wymówek. Wykonywali pracę, której Portugalczycy nie chcieli” – napisała Regina w liście.
Kiedy jako pięciolatka przyjechała z rodzicami do Portugalii, najpierw zamieszkali w Alentejo, regionie słynącym z żyznej ziemi, wina i produkcji serów. Ojciec Reginy pracował przy budowie mostu nad rzeką Gwadiana, łączącego Portugalię z Hiszpanią. Matka zajmowała się kolejnymi pojawiającymi się w rodzinie dziećmi. Tam Regina poszła do szkoły i tam razem z innymi uczniami śpiewała portugalski hymn: „Bohaterowie mórz, szlachetne plemię. Dzielny i nieśmiertelny narodzie…” (tłum. Witold Pozorski).
Tam też jej bohaterką stała się Catarina Eufémia, niepiśmienna wieśniaczka z Alentejo, matka trójki dzieci, zastrzelona podczas protestów robotniczych w 1954 r. Po śmierci trafiła na sztandary i stała się symbolem walki z reżimem Salazara. Na walkę Reginy miał jeszcze przyjść czas.
Sielanka i edukacja Reginy skończyły się wraz z ukończeniem budowy mostu nad rzeką Gwadiana. Wtedy to rodzina przeprowadziła się z zielonego Alentejo do Lizbony. A konkretnie do niesławnej Pedreira dos Hungaros, zwanej największą blaszaną dzielnicą stolicy. To z powodu blaszanych baraków, w których mieszkała tamtejsza społeczność. Mówi się, że w latach 80. i 90. mogły zamieszkiwać je nawet 3 tys. rodzin, w większości Afrykanów z byłych kolonii. I dwóch białych zakonników z Holandii, którzy postanowili wśród biednych i zapomnianych nauczać o Bogu.
W latach 90. władze Lizbony otoczyły dzielnicę siatką, by zapobiec jej rozbudowie. Na początku nowego stulecia – buldożerami zrównały blaszane baraki z ziemią. Dzisiaj stoją tu nowoczesne hotele i biurowce. Ale Pedreira dos Hungaros istniała i miała się dobrze, kiedy Regina dojrzewała. Miała 13 lat, gdy zaczęła randkować, a rok później zaszła w pierwszą ciążę. „On nie był dobry. Pił, bił mnie, bił dzieci” – mówi Regina, nie chcąc nawet wymawiać jego imienia.
„On” spalił jej twarz.
„Panie Prezydencie, jak to możliwe, że dzieci Afrykanów, które urodziły się i wychowały w Portugalii, które dzisiaj mają 30, 40, 50 lat, i które nigdy nie wyjechały z naszego kraju, nie mają do niego prawa?” – pyta Regina.
W sumie Regina urodziła pięcioro dzieci. Przeżyło troje. O ich śmierci też nie chce mówić. Marzyła, że będą miały lepsze życie niż ona, że będą tutejsze. Dlatego nie uwierzyła, gdy od urzędników usłyszała, że żadne z nich nie jest Portugalczykiem. „Byłam przekonana, że skoro dzieci urodziły się w Portugalii, to są obywatelami tego kraju. Zarejestrowałam je w urzędzie w Lizbonie, nikt nie robił problemów, nikt o nic nie pytał. Miały przecież portugalski akt urodzenia” – tłumaczy Regina.
„Kłopoty zaczęły się, kiedy córka miała pójść do szkoły. Urzędnicy powiedzieli mi, że nie ma obywatelstwa i że muszę ją zarejestrować w konsulacie Zielonego Przylądka. Ale ja byłam uparta, chciałam ją zapisać do szkoły jako Portugalkę, a nie Kabowerdenkę. Chciałam, żeby była jak inne dzieci. Nie udało się. Nie dość, że córka straciła rok i zaczęła szkołę jako siedmiolatka, to jeszcze jako cudzoziemka” – opowiada.
„Po 1981 r. dzieci imigrantów, urodzone w Portugalii, także były imigrantami. Żeby starać się o obywatelstwo, mieszkańcy kolonii musieli m.in. udowodnić osiem lat nieprzerwanego pobytu w kraju. »Nieprzerwany« to ważne słowo. Wystarczyło nie odnowić na czas prawa pobytu i ciągłość została przerwana. A ludzi często nie było stać na dokumenty i zanim zebrali potrzebną sumę, było za późno” – mówi Mamadou Ba, dyrektor stowarzyszenia SOS Racismo Portugal i członek lewicowej partii politycznej Bloco de Esquerda. Z pochodzenia Senegalczyk, w Portugalii mieszka od 22 lat. „Wiele osób było analfabetami, a kazano im zdawać egzamin pisemny z portugalskiego, ich języka ojczystego, i historii” – opowiada.
Jeszcze w 1975 r. mieszkańcy ekskolonii mogli otrzymać obywatelstwo. Niestety wielu nie znało prawa, nie mieli czasu ani pieniędzy, żeby stać w kolejkach przed urzędami, niektórzy nie potrafili pisać i czytać, nie wiedzieli, że muszą odnowić dokumenty. A kiedy robili to kilka lat później, dowiadywali się, że już nie są Portugalczykami. Nie walczyli, bo to społeczność, która nie ma głosu, która nie jest zorganizowana. To ludzie, którzy nie mają środków, żeby złożyć skargę albo wynająć prawnika.
Są czarni, często biedni. Żyją w gettach socjalnych. Nikogo nie obchodzą.
„Chciałem pójść do wojska, wierzyłem, że mogę być wojskowym. Nie mogłem – nie byłem Portugalczykiem. Przez siedem lat grałem w koszykówkę w czołowym portugalskim klubie sportowym Benfica. Miałem grać w reprezentacji narodowej, ale pewnego dnia »poproszono« mnie, żebym odszedł z drużyny, bo nie było tam miejsca dla obcokrajowców” – mówi.
Nuno Dias urodził się w 1983 r. i został zarejestrowany w konsulacie Zielonego Przylądka. Jego starszy brat – urodzony w 1981 r., przed zmianą prawa – był Portugalczykiem. Młodsza siostra urodzona w 1992 r. po tym, jak rodzice zdobyli portugalskie dokumenty, też miała obywatelstwo. Tylko Nuno utknął po środku. Jako jedyny z całej rodziny. „Dzieci w szkole śmiały się, bo miałem niebieską kartę tożsamości, a takie dostawali cudzoziemcy. Portugalskie dzieci miały karty żółte. Nie rozumiałem tego. Przecież urodziłem się w tym samym szpitalu, co moi koledzy, ale byłem inny” – opowiada Nuno.
Dostał obywatelstwo, gdy miał 20 lat. Przeszedł długą drogę. Wychował się (podobnie jak Regina) w biednej dzielnicy socjalnej. Przez ostatnie lata pracował jako ochroniarz w biurowcu. Budził się o 6 rano, wracał późnym wieczorem. Po otrzymaniu obywatelstwa zaczął studia z socjologii. Dzisiaj pracuje w jednym z lizbońskich biur. W tym samym budynku, który kiedyś ochraniał.
Nuno na zewnątrz – wysoki, przystojny, dobrze ubrany. W środku – rozgoryczony, czasem wściekły. „Czujesz się Portugalczykiem?” – pytam. „Ja jestem Portugalczykiem. Zawsze nim byłem. Tylko wyobraź sobie, że ojciec zostawia cię po urodzeniu i wraca po 20 latach. Jak reagujesz? Rzucasz mu się na szyję? Czy raczej masz do niego żal?” – słyszę w odpowiedzi.
Nuno ma powody do złości. W Portugalii ludzie z obywatelstwem spoza UE nie mogą podjąć pracy w instytucjach publicznych. Nie chce ich zatrudniać wiele lokalnych firm, nie mogą wziąć pożyczki w banku, brać udziału w wyborach ani swobodnie podróżować. Każdy wyjazd wymaga posiadania wizy, nie mogą starać się o zasiłek, np. na opłacenie studiów, ponieważ ten przysługuje tylko Portugalczykom. „Czym różniłem się od swojego rodzeństwa? Dla nich drzwi były otwarte, dla mnie – zawsze zamknięte” – mówi Nuno.
Portugalska reprezentacja narodowa w piłce nożnej w dużej części składa się z graczy pochodzenia afrykańskiego (12 piłkarzy) i brazylijskiego (trzech graczy). Część z nich urodziła się na kontynencie, inni – jak np. pochodzący z Gwinei Éder, zdobywca zwycięskiej dla Portugalii bramki w Mistrzostwach Europy w 2016 r. – zostali naturalizowani w ostatnich latach. Szybko i bezproblemowo. Podobnie jak pochodzący z Zielonego Przylądka Nelson Evora, zdobywca 19 medali w lekkoatletyce, czy urodzona w Brazylii lekkoatletka Patricia Mamona.
„Jeśli wygrywasz dla Portugalii – dostaniesz papiery. Kraj przyjmuje takich jak my, kiedy ma z tego korzyści” – mówi Nuno Dias. „O co w tym chodzi?” – pytam Sofię Coelho Pinto, dziennikarkę portugalskiej telewizji SIC i autorkę pierwszego w kraju reportażu o Afro-Portugalczykach bez obywatelstwa.
„To są tzw. »magiczni czarni«. Biali uważają ich za swoich, bo reprezentują Portugalię i odnoszą sukcesy. Czarna społeczność ma do nich żal, że nie chcą być jej rzecznikami. A oni boją się, że zaszkodzi im to w karierze, jeśli będą łączeni z problemami czarnych” – odpowiada Sofia. „Ja mówię o nich »bounty« – czarni na zewnątrz, ale biali w środku” – mówi Nuno Dias.
„Widziałem, jak marzenia mojej siostry obracają się w pył” – mówi Bruno Moreno, kiedy rozmawiamy w kawiarni przy stacji metra Rato w centrum Lizbony. „Oboje urodziliśmy się w Portugalii. Ja mam obywatelstwo, ale Annie urodziła się po zmianie prawa i już nie miała tyle szczęścia. 34 lata później nadal go nie ma” – tłumaczy.
Annie trenowała taniec, ale bez wizy nie mogła wyjeżdżać i brać udziału w turniejach. Trenowała koszykówkę, była niezła. Usłyszała, że bez papierów może ewentualnie reprezentować drużynę Zielonego Przylądka.
„Widziała, jak jej koleżanki wspinały się po szczeblach kariery, a ona zawsze zostawała w tyle. Zrezygnowała” – opowiada Bruno. „Annie ma w Portugalii prawo pobytu, ale raz na pięć lat musi odnawiać dokumenty. Ostatnio poszła na rozmowę o pracę, spodobała się. Do czasu, kiedy okazało się, że jej dokumenty tracą ważność. I nie pomogły tłumaczenia, że jest w trakcie ich odnawiania. Nie dostała pracy. Miała szansę zagrać w telenoweli, powiedzieli: gdybyś była Portugalką, byłoby łatwiej. Próbowała dostać pracę przy sprzątaniu plaży – tego też nie mogła robić bez obywatelstwa. Usłyszała, że może posprzątać wolontaryjnie. Miała nawet problem, żeby założyć kablówkę, bo firmy nie chcą kłaść instalacji dla cudzoziemców” – ciągnie swoją opowieść.
Annie nie pracuje, wychowuje dzieci. „Jeszcze się nie poddałam. Przez lata wysyłałam maile do SEF [rządowa Agencja ds. Cudzoziemców i Granic – red.], ale nigdy nie dostałam odpowiedzi” – pisze mi w e-mailu Annie. Nie chce się spotkać. „Kilka lat temu agencja przeprowadziła się do nowej siedziby. Poszłam tam, by zapytać o moje dokumenty i wszystkie moje listy. Urzędnik powiedział mi, że moja teczka gdzieś się zgubiła” – opowiada. „Nie zrezygnuję, za długo walczę o normalne życie” – dodaje. „Moja siostra jest tak piękna, tak utalentowana. Jestem zły, że musi się tak męczyć” – mówi Bruno Moreno.
Catia Andrade portugalskie dokumenty miała od urodzenia. Kiedy skończyła 25 lat dostała list z urzędu stanu cywilnego z informacją, że została błędnie zarejestrowana i skoro urodziła się po 1981 r., to nie należy jej się portugalskie obywatelstwo. Odzyskanie go zajęło jej trzy lata. Nikt z urzędników nawet nie powiedział „przepraszam”. Dzisiaj Catia mieszka w Londynie, pomaga jako tłumaczka portugalskojęzycznym imigrantom w załatwianiu spraw urzędowych. W tym prawa pobytu.
Elisabete Delgado Portugalką była przez 18 lat. Potem poszła odnowić dowód osobisty i dowiedziała się, że jednak nie ma obywatelstwa. Żeby je odzyskać musiała przedstawić świadectwa szkolne, zaświadczenie o niekaralności z Wysp Zielonego Przylądka (nigdy tam nie była) i udowodnić, że jej ojciec mieszkał w Portugalii legalnie przez 10 lat, zanim się urodziła. Niestety, zabrakło jej dokumentacji zmarłego już ojca.
Sprawa ciągnęła się osiem lat. W międzyczasie Elisabete straciła szansę na miejsce w szkole artystycznej – nie chcieli zaakceptować studentki spoza Unii Europejskiej. Pamięta, że kiedyś coś w niej pękło i zaczęła płakać w urzędzie. W końcu przyszło pismo. „Urząd ds. cudzoziemców dopiero w 2015 r. ustalił, że ojciec petentki przebywał na terytorium Portugalii legalnie od 1979 r.”. Zero przeprosin.
Fabio Domingos miał 24 lata, kiedy poszedł odnowić swój portugalski dowód osobisty. Zamiast tego usłyszał, że dokumenty zostały przyznane pomyłkowo. W akta wpisano: „Obywatelstwo poddane pod wątpliwość”. Tego dnia skończyło się jego dotychczasowe życie. Bez dokumentów mógł pracować tylko na czarno. Nie mógł nawet założyć konta w wypożyczalni płyt DVD. Był zdeterminowany walczyć – wydał fortunę na zaświadczenia, tłumaczenia, adwokatów. Przychodził tak często do SEF, że urzędnicy mówili na jego widok: „Cześć Fabio!”.
Ostatecznie Fabio został na powrót Portugalczykiem. Tego samego dnia zapisał się na kurs prawa jazdy. Urzędnicy tłumaczą, że zamęt w dokumentacji powstał, ponieważ zmieniło się prawo. W latach 80. nie było komputerów i wiele osób, które się w tamtych czasach urodziły, zostało zarejestrowanych jako Portugalczycy. W przychodniach i szkołach nie było surowych reguł, jeśli ktoś przyszedł z dzieckiem to rejestrowano je na podstawie aktu urodzenia, jako dziecko portugalskie. Niektórzy dopiero odnawiając swoje dokumenty, np. w latach 90., dowiadywali się, że padli ofiarą błędu. Poza tym SEF nie chce rozmawiać z dziennikarzami. Zasłania się nadmiarem pracy.
„Panie Prezydencie, czy już wspominałam Panu o niezliczonych dokumentach, które musimy przedstawić, żeby dostać obywatelstwo? A o 250 euro, które musimy zapłacić? O nadziei, którą mamy, kiedy uda nam się spełnić wszystkie wymagania? I o wściekłości, kiedy okazuje się, że to wszystko na nic? Jak mamy wytłumaczyć dzieciom, że kiedy płacimy podatki, to jesteśmy traktowani jak biali Portugalczycy, a kiedy chcemy dokumentów – to jesteśmy nikim?” – żali się Regina.
Jej walka trwała trwała 30 lat. Dopiero po 35 latach od przyjazdu do Portugalii, uznano ją za legalną obywatelkę kraju. Żeby otrzymać dokumenty musiała przedstawić m.in. zaświadczenie o niekaralności z Zielonego Przylądka (nigdy tam nie była), zaświadczenie o niekaralności z Wysp Świętego Tomasza i Książęcej (wyjechała w wieku czterech lat) i zapłacić 250 euro. Tyle kosztuje w Portugalii obywatelstwo.
„Za każdym razem dowiadywałam się, że brakuje jakiegoś papierka. Każdy dokument kosztował kolejne 40 euro. Zanim go dostarczyłam, poprzednie traciły ważność. I tak w kółko” – mówi Regina. „Nigdy nie byłam w Afryce, nie wiedziałam, jak załatwiać tamtejsze dokumenty, kogo prosić. Urzędnicy z Zielonego Przylądka też niechętnie wystawiali zaświadczenia – i to jeszcze zaświadczenia o niekaralności – dla osób, które w kraju nigdy nawet nie postawiły stopy” – tłumaczy. Regina swoją wojnę wygrała. Ale do dzisiaj żadne z jej dzieci nie ma obywatelstwa.
W połowie 2018 r. Portugalia wprowadziła nowe przepisy. Dzieci imigrantów, mieszkających legalnie w Portugalii, mogą starać się o obywatelstwo po dwóch latach pobytu. Prawo nie działa jednak wstecz, więc nie obejmuje osób urodzonych między 1981 a 2006 r. Nie wiadomo, ile ich jest, ponieważ portugalska konstytucja zabrania zbierania danych o mieszkańcach, z podziałem na rasę czy wyznanie.
„Panie Prezydencie, czy poszedł pan kiedyś na rozmowę o pracę i czuł się pan dyskryminowany? Z powodu słabego wykształcenia? Z powodu ubrania? Z powodu swoich włosów? Z powodu koloru skóry? Albo dlatego, że nie miał pan dokumentów? Ja setki razy!” – podkreśliła Regina w swoim liście.
„Byłam gorzej traktowana, ponieważ jestem czarna, jestem kobietą i dlatego, że nie byłam Portugalką. Chciałam pracować w supermarkecie – pytali, czy mam obywatelstwo. Chodziłam po okolicznych sklepach, nigdzie mnie nie chcieli” – mówi Regina. „Chciałam oszczędzić tego swoim dzieciom – nie udało się. Cieszę się, że moje wnuczki są już wedle prawa Portugalkami. To dzięki temu, że ich ojcowie mają obywatelstwo. Ja wiem, że one będą jeszcze cierpieć przez kolor swojej skóry, ale przynajmniej nikt im nie powie, że nie są stąd. Mój brat, gdy szukał pracy na budowie, musiał kłamać, gdzie mieszka. Nikt nie chciał ludzi z dzielnicy biedy. Kiedy słyszeli Pedreira dos Hungaros – nie miał najmniejszych szans. W końcu się wkurzył, wyjechał pracować do Holandii. Tam nikogo nie obchodził jego adres” – opowiada dalej.
Regina próbowała zmobilizować do walki z portugalską biurokracją swoich sąsiadów z Casal da Mira, socjalnej dzielnicy Lizbony. Nie chcą, nie wierzą, że mogą wygrać. „Dlatego walczę dalej sama. Dla moich dzieci i dla moich sąsiadów. Na mojej ulicy nie ma rodziny, która by z tego powodu nie cierpiała. Ale ludzie wstydzą się, nie chcą o tym mówić. Ja się nie wstydzę, chcę zmienić portugalskie prawo” – mówi Regina. I dodaje: „Ja nie jestem z tych, co protestują i krzyczą na ulicy. Ja piszę listy”.
„Panie Prezydencie, nie chcę panu zawracać głowy, ale myślę, że zasługuję na odpowiedź. Proszę to przemyśleć, bo odpowiada pan nie tylko mi”.
Regina Tavares na wysłany e-mailem list dostała odpowiedź automatyczną: „Dziękujemy za kontakt. Odezwiemy się w najbliższym możliwym terminie”. W rankingu Expat Insider 2018 Portugalia została wybrana najbardziej przyjaznym dla obcokrajowców krajem na świecie.
*Sofia Pinto Coelho i Nuno Pargana – ogromne podziękowania za pomoc przy realizacji reportażu