Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
Przed Sądem Najwyższym w Madrycie trwa proces liderów katalońskiego ruchu niepodległościowego. Obie strony powołują się na walkę dobra ze złem, demokracji z autorytaryzmem. Efekt? Wśród takiej retoryki, przed wyborami w kraju wzrasta popularność separatystów i skrajnej prawicy Noc przed 1 października 2017 roku Kiedy Katalończycy przygotowywali się do referendum niepodległościowego, dostałam wiadomość z Barcelony: „Ludzie już okupują lokale wyborcze, żeby powstrzymać policję przed wejściem. Spędzili tutaj cały dzień, […]
Kiedy Katalończycy przygotowywali się do referendum niepodległościowego, dostałam wiadomość z Barcelony: „Ludzie już okupują lokale wyborcze, żeby powstrzymać policję przed wejściem. Spędzili tutaj cały dzień, teraz śpią. Tłumy zaczną się schodzić około godz. 5 nad ranem, choć głosowanie startuje dopiero o godz. 9. Jeśli czegoś naprawdę chcemy, jesteśmy bardzo uparci.”
„Jestem teraz w Bośni, gdzie separatystyczne ruchy takie jak ten, nie tak dawno spowodowały przemoc i wojnę” – odpowiedziałam.
„Jest ważna różnica. My nie doprowadziliśmy do niczego siłą, chcemy tylko głosować. To pokojowy ruch” – taka wiadomość wyświetliła się na moim telefonie
***
Po referendum, w którym wzięło udział 43 proc. Katalończyków, a 90 proc. opowiedziało się za niepodległością, pomimo sprzeciwu Madrytu, premier regionu Carles Puigdemont ogłosił Katalonię niepodległą republiką.
„Odbyło się to bardzo formalnie: trochę oficjalnie, trochę potajemnie, a trochę posępnie, bo nikt się nie cieszył. Odśpiewali hymn narodowy Els Segadoros, ale równie dobrze mogli zagrać Requiem Verdiego” – skomentował Xavier Vidal-Folch, dziennikarz „El Pais”.*
Rząd centralny zawiesił niepodległość niepokornego regionu jeszcze tego samego dnia, a później aresztowano separatystycznych liderów. Już samo referendum odbywało się w nerwowej atmosferze: katalońska policja – Mossos d’Esquadra – odmówiła interwencji w sprawie zamykania lokali wyborczych i powstrzymania głosowania. Madryt wysłał więc na miejsce hiszpańskich stróżów prawa, a świat obiegły zdjęcia głosujących, bitych przez funkcjonariuszy gumowymi pałkami.
Nagłówki światowych mediów z tego okresu krzyczały: „Wstyd Europy”(CNN), „Setki rannych po wysłaniu policji na katalońskie głosowanie” („The Scotsman”), „Brutalny głos” („L’Indépendant”).
„Reakcja policji była wielką pomyłką strategiczną naszego rządu. Nacjonaliści to mądrzy ludzie, wygrali tę wojnę. Obrazki z policją były dla nich jak prezent” – komentuje Ignacio Temino Martinez z Hiszpańskiej Agencji Prasowej EFE.
Dziewięciu z dwunastu oskarżonych, katalońskich liderów zamknięto w tymczasowym areszcie na ponad rok. Więzienie Lledoners, w którym przebywała większość, znajduje się godzinę jazdy samochodem od Barcelony. W pierwszych, ciągle słonecznych dniach listopada 2018 roku przed Lledoners, przeciwko przetrzymywaniu polityków za kratami, skandowało kilkanaście tysięcy osób.
Partie niepodległościowe zadbały o odpowiednią atmosferę – ponad sto autobusów przywiozło ich zwolenników z całego regionu. Zaparkowano w sporej odległości od więzienia, a ludzie owinięci w katalońskie flagi, obowiązkowo z przypiętą do ubrania żółtą wstążeczką, ruszyli w marszu, przypominającym pielgrzymkowy pochód. Na jezdni namalowali znaki w tym samym kolorze, wzywające do „wolności” i „niepodległości”.
Członków byłego rządu Katalonii, byłą szefowa tamtejszego parlamentu oraz przywódców dwóch separatystycznych organizacji obywatelskich zaprowadzono na „proces stulecia”, „test hiszpańskiej demokracji” i najważniejszy sprawdzian sądownictwa od upadku dyktatury generała Franco.
Gdy zasiedli na ławach oskarżonych przed Sądem Najwyższym, przedstawiono im zarzuty rebelii, podżegania do buntu, nieposłuszeństwa i malwersacji. Większość z nich została odprowadzona na postępowanie prosto z więziennych busów.
Najwyższy wyrok – 25 lat pozbawienia wolności – grozi Oriolowi Junquerasowi, byłemu katalońskiemu wicepremierowi i szefowi niepodległościowej Republikańskiej Lewicy Katalonii (ERC). Junqueras, w roli kapitana tonącego statku, zastąpił Carlesa Puigdemonta, któremu udało się uciec.
Ani Belgia, ani Niemcy, które Puigdemont wybrał na swoje „kryjówki”, nie zdecydowały się na jego ekstradycję pod zarzutem rebelii. Separatyści zyskali więc argument, wskazujący, że oskarżenia wymierzone w ich liderów są „otwarte na interpretację”.
W hiszpańskiej konstytucji zbrodnia rebelii to m.in. „ogłoszenie niepodległości jednej z części narodowego terytorium”, ale zorganizowane publicznie i z użyciem przemocy. To właśnie o jej definicję toczy się jedna z batalii.
„Nie ma realnych dowodów na oskarżanie katalońskich więźniów politycznych. Czy 20 września mieliśmy do czynienia z przemocą? Wtedy (w 2017 roku, podczas demonstracji w Barcelonie – red.) przywódcy organizacji obywatelskich Omnium i ANC weszli na hiszpański samochód policyjny, żeby zapanować nad tłumem i nawoływać ludzi do zakończenia protestów” – komentuje osoba związana z Republikańską Lewicą Katalonii.
Carles Puigdemont na łamach dziennika „The Guardian” stwierdził, że z przemocy skorzystały tylko hiszpańska policja, tłumiąc referendum, a później prokuratura. „Nigdy, pod żadnym pozorem, przemoc nie była dla nas opcją, i nigdy nie będzie. To my byliśmy ofiarami i cierpieliśmy z tego powodu” – pisze.
Warto cofnąć się na chwilę do 2014 roku. Szkocja przeprowadziła wtedy prawomocne głosowanie, decydując, że pozostanie w granicach Wielkiej Brytanii. Puigdemont i inni katalońscy politycy w debacie ostatnich miesięcy wymieniają na swoją korzyść właśnie szkockie referendum, a także przykłady francuskiej Nowej Kaledonii i Quebecu w Kanadzie. Pytają: dlaczego oni mogą głosować, a my nie?
Większość ekspertów zgadza się jednak, że katalońskie referendum nie było legalne – w przeciwieństwie do szwedzkiego, kaledońskiego czy kanadyjskiego, które odbyły się na podstawie różnych porozumień z władzami centralnymi.
„Głosowanie przeprowadzono w stanie bardzo skrajnych emocji, panujących po obu stronach. Hiszpańska konstytucja mówi, że referendum zarządza król, na wniosek premiera. W październiku 2017 roku nic takiego się nie wydarzyło” – mówi dr hab. Małgorzata Myśliwiec z Uniwersytetu Śląskiego. „Trudno się dziwić, że Hiszpania rozwiązuje ten konflikt na drodze sądowej, bo w takim celu istnieją niezawisłe sądy w demokratycznym państwie” – dodaje.
Hiszpański Sąd Najwyższy znalazł się jednak trochę w potrzasku – niezależny czy nie, stał się narzędziem w politycznej walce obu stron o ich własne wersje demokracji.
Same przesłuchania mają potrwać trzy miesiące, czyli do maja. Na werdykt trzeba będzie poczekać przynajmniej do końca czerwca. Do złożenia zeznań wezwano ponad 500 świadków: polityków, funkcjonariuszy policji i zwykłych obywateli. Przesłuchania są transmitowane na żywo w telewizji i online.
„Madryt nie może dziś zrobić nic innego, ma związane ręce” – komentuje Ignacio Temino Martinez. „Ten proces, gdzie wszystko jest przeprowadzane bardzo transparentnie i delikatnie, może być krokiem w kierunku poprawy wizerunku Hiszpanii w Europie po referendum z 2017 roku” – dodaje Temino.
Ale Madryt nie przestaje się denerwować. W oficjalnych dokumentach, przygotowanych na tą okazję, ambasada Hiszpanii w Polsce ostrzega, że walka secesjonistów w obronie ich pomysłów, choć legalna, stanowi przykład jednego z największych wyzwań stojących przed europejskimi demokracjami: dezinformacji i fałszywych wiadomości. Konstruuje nawet listę katalońskich fake newsów.
„Hiszpański rząd jest zdenerwowany, bo głośne procesy mogą skierować europejską opinię publiczną przeciwko niemu, kiedy próbuje użyć sądowych metod represji, tłumiąc katalońskie żądania niepodległościowe” – skomentował brytyjski dziennik „The Guardian”.
„Nie wierzę w hiszpański system sprawiedliwości. Służy on państwowemu interesowi, aby zachować status quo. Trójpodział władzy jest w Hiszpanii słaby, o czym świadczy m.in. ujawnienie korespondencji pomiędzy głównym sędzią w procesie katalońskim – Manuelem Marcheną – a niektórymi członkami hiszpańskiej Partii Ludowej (PP), wyraźnie przeciwnej referendum” – komentuje osoba związana z niepodległościową partią ERC. „Dowody i argumenty nie są wystarczająco mocne, ale generalnie w Katalonii wierzymy, że werdykt został już wydany. Politycy zostaną skazani” – dodaje.
Na ulicach Madrytu i Barcelony od lutego gromadzą się tłumy, ale nie idą razem. Jedni trzymają banery z napisem „Uwolnić więźniów politycznych”, drudzy niosą flagi i sztandary, sławiące hiszpańską jedność.
Na sali sądowej w Madrycie również wydaje się, że każdy walczy o coś innego. „W rzeczywistości to sama demokracja stanie przed sądem” – pisał do agencji AP Oriol Junqueras, zaraz przed rozpoczęciem procesu.
Jego prawnik zaznaczył na początku, że linia obrony nie będzie wcale polityczna. Ma chronić praw i wartości należących do obywateli. „Żadne prawo międzynarodowe lub unijne nie blokuje secesji jednostki regionalnej; samostanowienie jest równoznaczne z pokojem, a nie wojną” – mówił Andreu Van den Eynde.
„Jesteśmy w Sądzie Najwyższym, by oskarżyć państwo hiszpańskie o naruszenie praw obywatelskich i politycznych wszystkich Katalończyków” – dodawał obecny premier Katalonii, Quim Torra we wpisie na Twitterze.
„W tak zwanym »referendum« z 1 października 2017 r. brakowało minimalnych gwarancji demokratycznych, określonych przez Komisję Wenecką. Ani źródło, ani proces głosowania nie były demokratyczne. Brakowało rejestru wyborców czy kampanii na rzecz »nie« oraz neutralności w katalońskich mediach publicznych” – komentuje ambasada Hiszpanii w Polsce.
„Mam nadzieje, że wynik procesu będzie potwierdzeniem, że to, co zrobili Katalończycy, było nielegalne. Ponieważ był to zamach stanu” – dodaje Ignacio Temino Martinez.
Hiszpańska konstytucja w artykule 2. mówi o nierozerwalnej jedności narodu hiszpańskiego. Ustawę zasadniczą uchwalono w 1978 roku, po upadku dyktatury gen. Franco i poddano ogólnonarodowemu referendum. Oprócz Wysp Kanaryjskich, to właśnie Katalonia była regionem, gdzie najmocniej głosowano za jej przyjęciem.
Katalończycy odwołują się jednak do prawa samostanowienia narodów, które jest zawarte w kodeksach międzynarodowych, ale niekoniecznie odnosi się do ich sytuacji. Zaczynają też wyliczankę błędów, które Hiszpania popełniła w stosunku do swojej autonomicznej wspólnoty.
„W Katalonii pod nazwą »różnica« kryje się coś, co rozumie każdy z nas. Duża liczba Katalończyków nie czuje się Hiszpanami, czuje się tak tylko częściowo lub wolą o tym nie myśleć. To ani dobrze, ani źle – tak po prostu jest i potrzeba tu rozwiązania. Hiszpania nie potrafiła go znaleźć przez ostatnie 20-30 lat” – twierdzi Carles Francino, dziennikarz z Barcelony*.
„Konstytucja nie reprezentuje zdecydowanej większości obecnej populacji, nie głosowałem za nią. Jeśli istnieje region, domagający się zmiany i prawa głosowania w sprawie swojej przyszłości, dlaczego nie można dostosować tekstu prawnego do potrzeb społeczeństwa?” –pyta 31-letni Fernando, mieszkaniec Barcelony.
Proniepodległościowe podejście wielu Katalończyków zostało podgrzane przez próbę zmian w preambule statutu autonomii już w 2006 roku. Chciano tam dodać kluczowe dla separatystów sformułowanie, że Katalończycy to naród. Zmiana, mimo, że zatwierdzona przez regionalny parlament, referendum w Katalonii, później władze centralne i podpisana przez króla, na sam koniec trafiła do Trybunału Konstytucyjnego.
„Katalończycy czekali wtedy na orzeczenie przez cztery lata. W końcu ten przepis został uznany za niekonstytucyjny, co wywołało wściekłość. Ówczesny premier regionu wysunął pod adresem szefa hiszpańskiego rządu żądanie o przyznanie Katalonii specjalnych uprawnień finansowych. A cały kraj tonął wtedy w kryzysie gospodarczym, więc można przewidzieć, że go nie spełniono” – tłumaczy dr hab. Małgorzata Myśliwiec.
„Kiedy przyjechałem do Katalonii w 1998 roku, na ruch niepodległościowy w Barcelonie składało się trzech facetów z psem. Na głównej ulicy miasta, La Rambli, stał stolik owinięty katalońską flagą. Nikt nie zwracał na nich uwagi. W ciągu ostatnich lat coś się zmieniło. Chęć głosowania za niepodległością potroiła się” – wspomina brytyjski dziennikarz John Carlin.*
„W Hiszpanii politycy mówią w kuluarach: przez 30 lat nie wiedzieliśmy co się dzieje w Katalonii. Nie dostrzegliśmy, że powstaje tam ruch narodowy. Myśleliśmy, że oni chcą tylko więcej pieniędzy” – mówi Ignacio Temino Martinez. „Nacjonalizm kataloński wiąże się z dbaniem o własny interes gospodarczy. Ale przez ostatnie 20-30 lat jest też budowany za pomocą wielu manipulacji z ich strony. Media publiczne i polityka kulturalna są tam skandaliczne. Rząd kataloński rozpoczął ruch antyhiszpański już dawno temu, tyle, że teraz zyskuje poparcie m.in. dzięki młodym ludziom, którzy zostali wcześniej zmanipulowani w szkołach” – dodaje.
Zdaniem wielu komentatorów, to jednak nie tylko ruch niepodległościowy. Wyrósł na buncie wobec hiszpańskiej Partii Ludowej i Mariano Rajoya, byłego premiera Hiszpanii, który przez lata trwał w konfrontacji do regionu, kupując sobie w ten sposób popularność w innych częściach kraju.
„Spędzam połowę czasu na rozmowach po hiszpańsku, połowę po katalońsku. To chyba najlepszy przykład sytuacji, z którą można się spotkać dziś w Barcelonie. W Hiszpanii mówią, że nasze szkoły są narzędziami propagandowymi na rzecz niepodległości. Moja rzeczywistość jest zupełnie inna: jeśli nie do szkoły, to po co potrzebowałbym nauki języka katalońskiego, skoro wszędzie mogę się porozumieć po hiszpańsku?” – mówi Fernando.
***
Mniej więcej połowa Katalończyków chce pozostać częścią Hiszpanii, pozostała część opowiada się za niepodległością: proporcje zmieniają się o kilka procent, zależnie od wydarzeń na scenie politycznej. Jednak według sondażu z końca ubiegłego roku, około 80 procent mieszkańców regionu uważa, że obustronnie uzgodnione głosowanie byłoby najlepszym wyjściem z sytuacji.
„Uzgodnione referendum to jedyny sposób na rozwiązanie kwestii katalońskiej. Tylko w ten sposób część społeczeństwa, która nadal chce zostać w Hiszpanii może wyrazić swoje zdanie. Jeśli nie, przeprowadzimy kolejne referenda, podobne do tego z października, uznane tylko przez część ludzi. Chodzi o otwarcie legalnych drzwi, a nie przyjęcie niepodległości regionu. Osobiście uważam, że większość Katalończyków wcale jej nie chce” – mówi osoba związana z partią ERC.
Hiszpanie i Katalończycy są bardzo mocno przywiązani do demokracji. Tylko dla każdej strony w tym momencie oznacza ona co innego.
„Proces nie zmieni zdania tych, którzy już go mają. Ale istotni są ludzie w jego sprawie niezdecydowani. Ta grupa zazwyczaj myśli, że proces ma pewne niedociągnięcia. Na przykład moja matka nie chce niepodległości, ale nie widzi sensu postępowania sądowego. Ona nawet nie uznaje referendum, jednak uważa, że ponad rok więzienia to dla tych polityków za dużo” – komentuje osoba związana z partią ERC. „Obie strony zachowują się tak, jak gdyby polityczny dialog oznaczał słabość ze strony rządów” – dodaje.
Najgorszą konsekwencją procesu może być więc polaryzacja zarówno hiszpańskiej, jak i katalońskiej polityki. Liderzy otwarci na kompromis są przedstawiani jako przegrani przez ekstremistów z obu stron.
„Proces wspiera separatystów. Oni występują jako ofiary, a z tej pozycji bardzo łatwo jest manipulować ludźmi. Społeczeństwo hiszpańskie jest zmęczone. Niektórzy mówią: »jeśli chcą, niech uciekają i koniec« Ale z drugiej strony przez sytuację w Katalonii, rośnie np. poparcie skrajnie prawicowej partii VOX. Są ludzie, którzy chcą politycznie walczyć, radykalizują się” – opowiada Ignacio Temino.
„Pojawia się coraz więcej flag narodowych na ulicach, ludzie są bardziej dumni z Hiszpanii niż kiedyś. Jakiś duch narodowy, który drzemał od odejścia Franco, teraz wraca jako reakcja na Katalonię” – mówi.
Widmo budzącego się nacjonalizmu być może zawiśnie się nad krajem podczas kwietniowych wyborów parlamentarnych oraz w maju, gdy Hiszpanie będzie głosować w wyborach do europarlamentu i rządów regionalnych oraz lokalnych.
*Wypowiedzi Xaviera Vidala, Carlesa Francino i Johna Carlina pochodzą z filmu dokumentalnego Dwie Katalonie reż. Álvaro Longoria, Gerardo Olivares