Humanizm
Psychiatra przestrzega: pigułkami nie naprawimy życia ani związku
22 listopada 2024
Każdy z nas jest przez społeczeństwo „przyzywany” do przestrzegania zasad. Świat ludzi przyzwoitych jest bezpieczny, wolny od podłości i jaskrawych niesprawiedliwości. Jednak żeby świat uczynić lepszym, niż jest, trzeba czegoś więcej
Problem jest już ze słowem „warto”. Bo tak na dobrą sprawę, przyzwoitość jest obowiązkiem, który spełnia się z… przyzwoitości, czyli z pobudek moralnych, a nie dlatego, że „warto”, czyli się opłaca. Nie sądzę, że prof. Bartoszewski namawiał nas do wyrachowania i kalkulowania, czy może akurat w danym wypadku nie opłaciłoby się być nieprzyzwoitym. Pewnie miał na myśli to, że ludziom uczciwym i porządnym, czyli właśnie przyzwoitym, w ostatecznym rozrachunku żyje się lepiej i w ogóle świat etyczny jest lepszy od nieetycznego.
No i racja. Przynajmniej pod jednym względem jest lepszy – jest bardziej etyczny. A to przecież wartość sama dla siebie. Żartuję trochę, ale tak to właśnie jest z moralnością, że nie jest ona „po coś”, a jednak w każdym przypadku etycznego zachowania jest właśnie „po coś”, bo wnosi jakieś dobro, oprócz tego czysto moralnego dobra, jakim jest przewaga dobrych intencji nad złymi albo dobroci serca nad złośliwością.
Nasze działanie zawsze ma na uwadze jakiś cel, czyli coś, co uważamy za dobre dla nas. Jednakże to, czy jest ono moralnie dobre, zależy bodajże od tego, czy ów cel naszego działania jest dobry naprawdę (a nie pozornie) i czy tylko dla nas (kosztem innych ludzi), czy także (a może i wyłącznie) dla innych. Podstawowa intuicja moralna podpowiada nam bowiem, że czysty egoizm jest zły, a porządni ludzie liczą się z innymi i starają się nie tylko o swoje własne dobro, lecz ponadto mają na uwadze prawa, interesy, a najlepiej po prostu dobro innych ludzi.
Ustalmy więc, że „warto” być przyzwoitym, z zastrzeżeniem iż „warto” nie znaczy tego samego, co „opłaca się”. Nie przesądza to jednak, że mamy już jakieś pojęcie o tym, na czym polega bycie przyzwoitym. Bartoszewski, jak sądzę, zakłada, że to jest coś samo przez się zrozumiałego. Mądrzy ludzie zwykle wierzą w intuicję moralną i sumienie. Oraz w zdrowy rozsądek. A jak to wszystko do siebie dodać, to dostajemy coś poniżej doskonałości moralnej, poniżej świętości i bohaterstwa, lecz jednocześnie coś „wystarczająco dobrego” pod względem etycznym.
Nie jestem pewien, czy tak jest w istocie, lecz możemy chyba przyjąć, że w sytuacjach niepewnych, moralnie niejasnych, lepiej być szczerym, powściągliwym i zachowawczym niż postępować jednostronnie i ryzykownie. To właśnie kryje się za powiedzeniem, że gdy nie wiadomo, jak się zachować, najlepiej zachować się przyzwoicie.
Żeby tę regułę zoperacjonalizować, można odwołać się do tzw. imperatywu kategorycznego Kanta, który radził, by w sytuacjach niepewnych moralnie zapytać się samego (samej) siebie, czy chcę, by reguła, wedle której miałbym (miałabym) postąpić, była regułą powszechnie obowiązującą i powszechnie stosowaną. Inaczej rzecz ujmując, warto dokonać rachunku sumienia i zapytać siebie, czy to, co zamierzam, wynika z pobudek etycznych, czy też jakichś pobudek niskich, na przykład z miłości własnej, zawiści, lęku, złośliwości czy pychy.
Powiedzmy, że ktoś proponuje nam przyłączenie się kampanii potępień skierowanej przeciwko komuś. I już, już byśmy zapałali świętym gniewem, lecz chwila refleksji każe nam zauważyć, że tak naprawdę to chcemy czerpać satysfakcję z bycia po „właściwej stronie”, a poza tym nie do końca wiemy, jak sprawy naprawdę się miały z tym delikwentem, co go mamy odsądzić od czci i wiary. I to właśnie znaczy przyzwoitość. Tak używało się – i to powszechnie – tego słowa w czasach komuny, gdy władza domagała się od ludzi lojalności, a jednak niektórzy od jej okazania się uchylali. Nie podpisał czegoś przeciwko komuś, nie wyrzucił krnąbrnego politycznie podwładnego z pracy? To znaczy, że przyzwoity. Nawet jeśli partyjny.
Przyzwoitość to jakby najniższy stopień „moralnego wtajemniczenia”, taka moralna trójka z plusem. Tylko czy człowiek, który wszedł na drogę moralności, może świadomie i z własnego wyboru zadowolić się najniższą oceną pozytywną? Przecież ambicje etyczne, siłą rzeczy, są wysokie. Nie mogę powiedzieć sobie: nie będę draniem, ale nie aspiruję do niczego ponad to. Wszak to już niemal draństwo tak mówić! A jednak tylko niewielu spośród nas świadomie dąży do jakiejś doskonałości moralnej. Faktycznie „nie-drań” to dla większości dość.
Bartoszewski, o ile go znałem, akceptował te realia. Doceniał ludzi za małe starania, bo widział w swym trudnym życiu niemało ludzkiej podłości. Gdyby wszyscy byli przyzwoici, to może nie byłoby wojny? A może to jednak za mało? Nie da się tego sprawdzić. W każdym razie bez elementarnej uczciwości w działaniu większości ludzi nie ma mowy ani o pokoju, ani nawet o jako takim ładzie społecznym.
Etycy wiecznie spierają się o to, co sprawia, że nasze działanie jest moralnie dobre (bądź złe). Wiadomo, że liczą się zarówno intencje, jak i skutki naszych czynów. Sporne jest to, które są ważniejsze – intencje czy skutki? Ci, którzy mówią, że najważniejsza jest dobra wola, mogą mieć na myśli dwie rzeczy: albo pragnienie postępowania zgodnego z pewnymi ustalonymi regułami, czyli normami „prawa moralnego”, albo też dobre uczucia jako pobudki działania, tzn. takie uczucia i wynikające z nich postawy, jak życzliwość, solidarność, współczucie, troska, szacunek, podziw. Inni etycy stawiają raczej na konsekwencje czynów.
Czyn jest dobry, jeśli przynosi możliwie najwięcej dobra możliwie największej liczbie ludzi. Ten czyni dobrze, kto czyni dobro. Owszem, intencje też mają znaczenie, ale chodzi o intencje praktyczne – wywołanie możliwie najkorzystniejszych skutków dla siebie i innych ludzi.
A żeby sprawę jeszcze skomplikować, zwolennicy mierzenia moralności miarą skutków działania dość często sprowadzają owe skutki do przeżyć, czyli szeroko rozumianej przyjemności. Wtenczas wychodzi na to, że moralnie dobre postępowanie to takie, które daje ludziom jak najwięcej przyjemności bądź usuwa jak najwięcej cierpienia. Inni wolą odwoływać się nie do trudno mierzalnych i trudnych w porównywaniu przyjemności, lecz do bardziej wymiernych i konkretnych pożytków, czyli korzyści.
Nie możemy tu rozstrzygnąć fundamentalnych problemów etyki i zdecydować, która teoria tłumacząca istotę moralnej wartości naszych czynów jest słuszna. Możemy za to podjąć próbę charakterystyki moralnego minimum, które nazywa się przyzwoitością.
Na razie ustaliliśmy, że człowiek przyzwoity nie chce być tylko przyzwoity, lecz w ogóle ma dobrą wolę i chęć zachowywać się, jak należy. Ponadto powstrzymuje się od postępowania motywowanego niskimi pobudkami. Nie jest złośliwy, chciwy, przewrotny, samolubny, a przynajmniej stara się takim nie być. Nie manipuluje ludźmi i nie krzywdzi ich dla własnej korzyści. Jest szczery co do swoich intencji.
Co dalej? Otóż wydaje mi się, że w samym znaczeniu słowa „przyzwoitość” pobrzmiewa jakaś powściągliwość i skromność. Człowiek przyzwoity to również taki, który nie epatuje sobą, nie szokuje, wystrzega się egzaltacji, liczy się z innymi. Zdaje się, że przyzwoitość jest przeciwna narcyzmowi, z zasady będąc postawą skromną, zachowawczą, poniekąd granicząc z oportunizmem.
Trzeba więc uważać, by praktykując powściągliwość i roztropność, nie przekroczyć granicy tchórzostwa. Człowiek przyzwoity jest wprawdzie „tylko przyzwoity”, lecz nie znaczy to, że ma specjalne przyzwolenie na brak odwagi cywilnej czy współpracę ze złoczyńcami.
Kolejnym składnikiem przyzwoitości jest z pewnością uczciwość. Uczciwość to jakby pomniejszona wersja sprawiedliwości. Człowiek uczciwy dotrzymuje umów i danego słowa oraz poprawnie rozlicza się z powierzonych sobie dóbr czy kwot. Można mu zaufać, że nie okradnie i nie oszuka.
Dla wielu z nas opinia człowieka uczciwego to już prawie wszystko, czego życzylibyśmy sobie, jeśli chodzi o dobrą sławę. A jednak to całkiem niewiele. Chyba że pomieścimy w uczciwości głębiej rozumianą prostotę, szczerość i prawdomówność. Ktoś, kto po prostu z zasady nikogo nie oszukuje, to faktycznie już Ktoś. Zwykle jednak aż tak wiele nie wkładamy w pojęcie uczciwości, a w konsekwencji nie pojmujemy tak szeroko kategorii „porządnego człowieka”.
I wreszcie ostatnia rzucająca się w oczy właściwość człowieka przyzwoitego, a mianowicie obyczajność. Przyzwoity zachowuje się przyzwoicie nie tylko w sensie pewnego minimum odwagi cywilnej, szczerości i uczciwości, lecz również w sensie bardziej elementarnym, to znaczy przestrzegania panujących obyczajów. Do tego znaczenia słowa „przyzwoity” odwołujemy się w przeczeniu, gdy mówimy, że ktoś mówi lub robi coś nieprzyzwoitego, na przykład dłubie w nosie.
Każdy z nas jest przez społeczeństwo „przyzywany” do należytego zachowania i przestrzegania zasad, które obowiązują członków społeczności wedle przypisanego im miejsca z uwagi ich na stan, majątek, płeć i wiek. To dyscyplinujące „przyzwanie” wybrzmiewa w słowie „przyzwoity”. „Zachowuj się!” – zdaje się mówić nam to stare i piękne słówko. Anglicy mówią za to „decent”, co znaczy (z łaciny) „odpowiedni”, „taki, jak należy”, „zgodny z zasadami”. To również nie najgorzej pomyślane.
Wszystko to jednakże jest mało. Warto być przyzwoitym, a co więcej, wszyscy mamy obowiązek być przyzwoitymi. Świat ludzi przyzwoitych jest bezpieczny, wolny od podłości i jaskrawych niesprawiedliwości. Jednak, żeby czynić świat lepszym, niż jest, trzeba czegoś więcej. Trzeba moralnej odwagi, a może nawet heroizmu moralnego. Lecz czy warto być moralnym herosem? Nie odważyłbym się tak powiedzieć…