Humanizm
Zagadki umysłu. Możliwe, że Twój przyjaciel to zombie
12 października 2024
Żeby poprawność polityczna miała sens, potrzebujemy więcej dystansu do siebie samych. A więc wyluzujmy trochę! W przeciwnym razie poprawność polityczna zamieni się w cenzurę i ideologiczny terror
Czy wolno krytykować Gretę Thunberg – nastolatkę z zespołem Aspergera? Lepiej siedzieć cicho, bo można narazić się na poważne kłopoty towarzyskie. A czy można mieć coś za złe całej grupie społecznej, na przykład wyborcom którejś z partii albo jakiejś mniejszości etnicznej? Może i można, ale lepiej o tym głośno nie mówić.
W każdym społeczeństwie są jakieś tabu i „święte krowy”, jednakże w naszych, liberalnych społeczeństwach wolność słowa miała być nieporównanie większa niż w społeczeństwach tradycyjnych. Ostatecznie wyszło na to, że z pewnością wolno nam krytykować władzę i bogaczy, lecz co do reszty, to bardzo różnie z tym bywa. Niby wszystko wolno powiedzieć, ale jednak nie wszystko, a jak już można, to niezbędne jest używanie języka pełnego okrągłych eufemizmów i dyplomacji, który zamieni nasz przekaz w niestrawną mdłą papkę.
Ciągle mamy kłopoty z niesławną poprawnością polityczną.
Niesławną, bo ma na tyle niedobrą prasę, że nawet jej obrońcy dość nieśmiało posługują się tym pojęciem. Zrodzona w USA w epoce walki z dyskryminacją rasową, doczekała się już tylu szyderstw ze strony „zdrowo myślących” republikanów, a następnie całej prawicowej międzynarodówki (bo chyba istnieje coś takiego, i to z udziałem partii rządzącej dziś Polską), że nawet liberalna opinia publiczna odnosi się do niej z rezerwą.
Niestety, przyczyniło się do tego stanu rzeczy wielu nierozsądnych gorliwców, którzy w imię walki z dyskryminacją wymuszali i nadal wymuszają dziwne i nienaturalne formy językowe, a nawet zakazują formułowania w przestrzeni publicznej opinii, które mogłyby urazić jakąś grupę społeczną.
Faktycznie, to bardzo irytujące, gdy, dajmy na to, na uniwersytecie nie można prowadzić swobodnej dyskusji o różnych drażliwych kwestiach, bo czujni ortodoksi poprawności politycznej gotowi są donieść komu trzeba, a lękliwe władze raczej nie odłożą takiej skargi ad acta. Niezbyt to konweniuje ze słynną amerykańską wolnością słowa, a zresztą z europejską też nie.
Jednakże na drugim końcu mamy bezkarne praktykowanie mowy nienawiści, języka rasizmu i wykluczenia, języka seksistowskiego i protekcjonalnego wobec kobiet, osób starszych albo mniejszości. Na to też nie możemy pozwalać. Jakieś obyczaje i normy językowe w debacie publicznej muszą jednak obowiązywać.
Kłopot w tym, że bardzo cienka granica oddziela niedopuszczalne sformułowania od niedopuszczalnych opinii. Niby wszystko da się powiedzieć kulturalnie i grzecznie, ale jednak nie do końca. Są przecież takie opinie i oceny, które nawet jeśli sformułujemy je bardzo dyplomatycznie, będą razić, obrażać i bulwersować. Byłoby więc hipokryzją udawać, że w sprawie poprawności politycznej chodzi wyłącznie o kulturę języka, a nie o poglądy. Chodzi o jedno i drugie, a tym samym sprawa – horribile dictu – dotyczy cenzury…
Liberałowie domagający się cenzury i kneblowania ust to zaiste paradoks. Nawet jeżeli czynią to w imię bezpieczeństwa publicznego, przeciwdziałania przemocy i wykluczeniu oraz w imię godności człowieka.
Nie ma powodu wątpić, że my, zwolennicy korekt retorycznych, a nawet reform językowych, jak również zmiany obyczajów w sferze publicznej, czyli tych wszystkich porządków zwanych poprawnością polityczną, generalnie mamy czyste intencje. Tylko nie zawsze dobrze nam wychodzi, bo gorliwość i zapał nieraz przyćmiewają zdrowy rozsądek. Trzeba przyznać, że to dość fatalne i w skutkach, a nawet zgubne. Nie tylko bowiem wszędzie wokół nas rozbrzmiewa śmiech z powodu naszych niewydarzonych pomysłów, to jeszcze walczy się z nami naszą bronią.
No, weźmy chociażby ostatnie wydarzenia w naszej rodzimej sferze publicznej. Akcja „nie świruj, idź na wybory” doczekała się potępienia z każdej strony, to znaczy lewej i prawej, jako piętnująca osoby chore psychicznie. Gazeta, która przedstawiła na okładce Małgorzatę Kidawę-Błońską na tle zdjęć jej szacownych pradziadków, została obwiniona o męski szowinizm. Kandydatkę na posłankę przedrzeźniająca (bądź tylko trawestująca) hasło politycznego katolicyzmu „Bóg – honor – ojczyzna” odsądzono od czci i wiary. I wszystko do zdarzyło się w ciągu zaledwie kilku wrześniowych dni.
Poprawność polityczna stała się orężem politycznej walki.
A pierwotnie służyła samodyscyplinie w kręgach liberalnych, które narzucając sobie bardzo duże wymagania w sferze języka wypowiedzi publicznych, potrzebowały bata na niesfornych. Potem jednakże, okazało się, że również konserwatyści mogą z sukcesem przyłączać się do krytyki niesfornych przedstawicieli liberalnych elit, pomagając w eliminowaniu ich z gry przez członków ich własnego obozu. Rozbawiona prawica sama nie poczuwając się do żadnej poprawności politycznej (a co najwyżej domagając się od innych oględności w wypowiedziach na temat religijnych i świeckich bohaterów jej wyobraźni), zaczęła egzekwować ich ją ze strony liberałów. I tak to głosom oburzenia na lewicy z powodu rzekomego stygmatyzowania chorych psychicznie poprzez użycie słowa „świrować” przez liberalnych celebrytów wtórować zaczęli politycy na co dzień całkiem dobrze czujący się w środowisku politycznym na co dzień urządzających kampanie nienawiści za publiczne pieniądze. Rzecz jasna, odwołujące się lewicowej wrażliwości środowiska prawicy bynajmniej nie rezygnują z rytualnego dworowania sobie z politycznej poprawności jako „lewackiego knebla”, służącego osłanianiu „wszelkich dewiacji” oraz tłumieniu krytyki.
Jeśli chcemy, aby poprawność polityczna uzyskała właściwą sprawczość w przestrzeni publicznej i cieszyła się należytym respektem, musimy poddać ją głębszej refleksji i ustalić jej reguły, które mogłyby zostać publicznie zaakceptowane.
Na razie takich reguł brak, lub są one tak dziwaczne, że na powszechny respekt liczyć nie mogą. Jedna z nich głosi, że każda grupa może być nazywana wyłącznie takim mianem, jaki sama zaakceptuje. Niby dlaczego? Czyżby każdy człowiek miał prawo cenzurować innych po prostu w oparciu o niechęć do tego, jak jest przez nich określany i oceniany? Poza tym pewne wyrażenia i nazwy należą do tradycji kulturowych, które poprawność polityczna chce chronić. Zakaz ich używania jest zamachem na te tradycje.
Cóż, niestety takich dyskusji na temat idei moralnych stojących za poprawnością polityczną w większej skali się nie prowadzi. Są to tematy, powiedzmy sobie, raczej seminaryjne. A szkoda, bo jawny konsensus wokół reform retorycznych i językowych oraz obyczajów w sferze publicznej, byłby znacznie lepszy od nieprzejrzystego systemu, w którym wielu ludzi czuje się obco i niekomfortowo, podejrzewając, że w gruncie rzeczy chodzi o to, żeby zdusić wszelką krytykę w stosunku do pewnych grup silnie powiązanych z lewicą.
Człowiek, który nie lubi Żydów i homoseksualistów zwykle wie o poprawności politycznej tyle, że jest to taki system, który zakazuje mu ujawniać tej swojej niechęci. I poniekąd ma rację. Bo poprawność polityczna – co tu ukrywać – faworyzuje postępowe poglądy oraz wiedzę, na niekorzyść przesądów i ignorancji. Jednak, formalnie biorąc, chroni wszystkich – nie tylko mniejszości, lecz również większość, nie tylko mądrych, lecz także głupich. Tylko że nie pozwala różnicować ludzi na mądrych i głupich… Coś tu nie klapuje.
Tymczasem nie trzeba wielkiej filozofii, by nadać poprawności politycznej rozsądny kształt, z wielkim pożytkiem dla jej reputacji. Przede wszystkim trzeba sobie powiedzieć, że poprawność polityczna to nieco rozbudowana, lecz przecież znana od zawsze uprzejmość i kultura słowa.
Reguła naczelna poprawności politycznej powinna brzmieć: „nie obrażaj, nie poniżaj, nie drwij z nikogo, a za to staraj się mówić o ludziach w sposób uprzejmy, a jeśli okoliczności tego nie wykluczają – również z respektem”.
Gdy chodzi o formę wypowiedzi, byłoby to już prawie wystarczające, lecz dla uniknięcia nieporozumień, należy jeszcze zaproponować pewną liczbę bezpiecznych zwrotów i określeń w dziedzinach drażliwych, tak aby nie dochodziło do niepotrzebnych zadrażnień, ze szkodą dla meritum dyskusji. W końcu nie każdy musi zdawać sobie sprawę, że takie czy inne sformułowanie może wywoływać w kimś ból, upokorzenie albo irytację. Rzecz jasna, trzeba w tych propozycjach zachowywać zdrowy rozsądek i baczyć nie tylko na uczucia jednej strony, lecz również na prawa do ekspresji i obyczaje drugiej. Nie każde roszczenie godnościowe zasługuje na uwzględnienie i nie każda ewolucja językowa daje się pogodzić z duchem danego języka. Dlatego też warto przyjąć jeszcze jedną regułę: tworząc normy poprawności politycznej, zważajmy na prawa wszystkich stron, łącznie z prawem do ekspresji uczuć negatywnych, prawem do posługiwania się ironią oraz prawem do zachowania własnej tożsamości kulturowej w sferze języka.
Wszystko to jednak będzie na nic, jeśli ponad tymi wszystkimi regułami nie zdobędziemy się na minimum dystansu do samych siebie, zwanego potocznie luzem. A więc wyluzujmy trochę! W przeciwnym razie poprawność polityczna zamieni się w cenzurę i ideologiczny terror, a jej strażnicy – w tępych, opresyjnych politruków. Doktrynerzy i bałamutnicy niosący nam dobrą nowinę o równości i niedyskryminowaniu wyrządzają tym wielkim wartościom więcej szkody niż przysparzają pożytku.
Szacunku do ludzi i respektu dla równości nie można nikogo nauczyć warcząc i wygrażając palcem. Nie da się zadekretować przyjaźni i szacunku między ludźmi. Muszą się one narodzić w atmosferze wolności i zaufania do reguł życia publicznego. Nie wyeliminujemy antagonizmów i nieufności za pomocą poprawności politycznej używanej jako pałki.
Jeśli jednak będziemy czuć się w sferze publicznej względnie komfortowo i nie będziemy się obawiać kar za każde nieopatrzne słowo lub nadepnięcie na odcisk strażnikom postępu, to łatwiej będzie zaszczepić nam ambicję, abyśmy zachowywali się i wyrażali jak ludzie uprzejmi i kulturalni.