Humanizm
Nie tylko broda, kapelusz i Biblia. Amisze w USA współcześnie
02 grudnia 2024
Coraz więcej krajów legalizuje bądź dekryminalizuje posiadanie i używanie marihuany. W Polsce politycy nadal wzbraniają się przed takim krokiem
W sierpniu 2018 r. znowelizowano ustawę o przeciwdziałaniu narkomanii. Do rejestru zakazanych substancji dodano całe grupy środków psychoaktywnych i uproszczono procedurę wpisywania kolejnych. Powodem zmian były coraz częstsze przypadki zatrucia dopalaczami – tanimi narkotykami o wdzięcznych nazwach, np. Sztywny Misza czy Czeszący Grzebień, których skład pozostawał tajemnicą zarówno dla kupujących, jak i sprzedających. Co gorsza, nie wiedzieli tego też lekarze na ostrym dyżurze, do których trafiały osoby z objawami zatrucia tymi środkami.
Jeszcze do niedawna dopalacze pozostawały w szarej strefie obrotu środkami psychoaktywnymi, bo produkowano je z substancji nieobjętych zakazem, np. pochodnych amfetaminy czy syntetycznych kannabinoidów. Gdy któryś ze składników trafiał na zakazaną listę, szybko znajdywano substytut.
Dlaczego dopalacze stały się tak powszechne? „Radykalna polityka antynarkotykowa powoduje, że cały ten przemysł zszedł do podziemia” – odpowiada Adam Lenart, psychoterapeuta z Krakowskiego Centrum Terapii Uzależnień. „Z tym związana jest popularność nowych substancji psychoaktywnych: pewne środki są nielegalne i karze się nie tylko za handel nimi, ale też za samo posiadanie. Żeby z nich nie korzystać, ludzie sięgnęli po dopalacze, które wypełniały pewną lukę” – dodaje.
„To nie tylko kwestia polityki, ale też naszego sposobu życia” – dodaje Zuzanna Kasprzak, również psychoterapeutka. „Narracja, jaka towarzyszy pracy w korpo – że trzeba wyżej, mocniej, dalej – sprawiła, że pojawiło się zapotrzebowanie na substancje, które są finansowo dostępne i dają kopa. Nie bez powodu jest to nisza, w której świetnie odnaleźli się producenci dopalaczy” – tłumaczy. Czyste substancje są dużo droższe, podczas gdy porcja dopalacza o niewiadomym składzie kosztuje zaledwie kilka albo kilkanaście złotych.
Warto zaznaczyć, że w dopalaczach najbardziej szkodzi nie sam narkotyk, tylko wszystkie „dodatki”. Dilerzy rozrzedzają nimi towar. Z zakupionego kilograma czystej substancji mogą wyprodukować i sprzedać jej nawet kilka razy więcej. Zanieczyszczony proszek zatyka żyły, starte szkło podrażnia śluzówkę, nieznane substancje powodują otwieranie się ropiejących ran na całym ciele. Makabryczne przykłady można mnożyć bez końca.
W niektórych miastach, takich jak Genewa, Lizbona czy Vancouver, są kliniki dla narkomanów. Osoby uzależnione odwiedzają je, by wziąć narkotyk, po czym idą do pracy. A po pracy wracają do swoich domów, gdzie spędzają czas z rodziną.
Twórcy takich ośrodków zaobserwowali, że podawanie narkotyku w kontrolowanych warunkach znacznie ułatwia osobom uzależnionym wyjście z nałogu. Po pierwsze, pacjent może zaspokajać głód narkotykowy bez ryzyka dodatkowych powikłań – to znacznie poprawia stan jego zdrowia. Dzięki wsparciu personelu kliniki może brać udział w terapii i wrócić do pracy (w Portugalii pracodawcy zatrudniający takie osoby otrzymują przez rok częściowy zwrot kosztów pracownika). Kiedy ich sytuacja materialna zaczyna się stabilizować, są w stanie odbudować relacje z rodziną i przyjaciółmi. Robią to wszystko, będąc nałogowcami.
Jak to możliwe? Spróbujmy odpowiedzieć pytaniem na pytanie: a jak to możliwe, że osoby uzależnione od papierosów, kawy albo sprawdzania Facebooka są w stanie prowadzić życie rodzinne, rozwijać swoją karierę i odnosić kolejne sukcesy? Odpowiedź jest prosta. Rzeczy, które ich uzależniają, są całkowicie legalne. W najgorszym razie obowiązują ograniczenia wiekowe, jednak nawet papierosy każdy dorosły może kupić w prawie każdym sklepie. Wystarczy dowód osobisty. Nikt nie musi kraść, żeby napić się kawy, choć przecież wiele osób po prostu nie wyobraża sobie funkcjonowania bez porannej filiżanki espresso. Cena produktu jest w miarę stała, a jakość – kontrolowana.
Oczywiście, w porównaniu z heroiną czy kokainą uzależnienie od kawy wydaje się bardzo niewinne. Ale już w porównaniu z alkoholem czy papierosami kontrast przestaje być tak wyraźny.
Według raportu Global Statistics on Alcohol, Tobacco and Illicit Drug Use za 2017 r. na 100 tys. zgonów 111 spowodowanych zostało przez papierosy, 33 – przez alkohol, a jedynie siedem – przez narkotyki.
Na pierwszy rzut oka powyższa statystyka dowodzi, że restrykcje są słuszne: państwo zakazuje szkodliwych substancji, więc mało ludzi z nich korzysta i niewielu umiera z ich powodu. Ale kolejne dane pokazują, że wcale tak nie jest. Sam Stanley w książce Drug Policy and the Decline of American Cities podaje, że na 100 tys. osób, które palą papierosy, 650 umiera z tego powodu.
Na 100 tys. osób, które biorą kokainę, z tego powodu umierają cztery.
Johann Hari, autor książki Ścigając krzyk. Dzieje wojny narkotykowej, stawia dość radykalną tezę, że to nie narkotyki zabijają narkomanów, ale ostra polityka antynarkotykowa, która wyrzuca osoby uzależnione poza nawias społeczny, utrudniając – czy wręcz uniemożliwiając – wyjście z nałogu.
„Tak naprawdę prawie wszędzie na świecie traktujemy uzależnionych w podobny sposób” – twierdzi Hari. „Karzemy ich, piętnujemy i wpisujemy do rejestru karnego. Stawiamy bariery między nimi i tworzeniem nowych więzi. Pewien Kanadyjczyk, niesamowity człowiek, dr Gabor Mate, powiedział mi: «Stworzyliśmy idealny system do utrudniania walki z uzależnieniem»”.
W Stanach Zjednoczonych za narkotyki siedzą w więzieniach setki tysięcy ludzi. A kiedy wyjdą na wolność, mają pod górkę. Wpis do rejestru karnego za przestępstwo narkotykowe uniemożliwia znalezienie legalnej pracy, a młodym ludziom zamyka drogę do zdobycia wykształcenia. To sprawia, że osoby, które raz popełniły błąd, mają nikłe szanse na wyrwanie się ze środowiska, które popchnęło je ku używkom.
W Polsce sytuacja nie jest tak dramatyczna. Za samo bycie narkomanem nie trafia się do więzienia. „Mamy trzy podstawowe formy leczenia” – mówi Zuzanna Kasprzak. „Pierwsza to poradnie, w których dana osoba pracuje indywidualnie ze swoim terapeutą, a do tego bierze udział w terapii grupowej. Zajęcia odbywają się raz lub dwa razy w tygodniu. Takie programy oparte są na zachowaniu abstynencji lub redukcji zażywania danej substancji. Drugą możliwością jest oddział dzienny – to intensywniejsza forma, którą stosuje się przy nasilonych objawach choroby. Chory codziennie kilka godzin spędza na zajęciach terapeutycznych. Najbardziej radykalnym rozwiązaniem jest pobyt w ośrodku stacjonarnym, przeznaczonym zwłaszcza dla osób, które potrzebują odizolować się zarówno od tego, co ich uzależnia, jak i od toksycznego środowiska, które doprowadziło je do nałogu”.
Terapia w takich ośrodkach opiera się na przekonaniu, że uzależnienie to nie tylko fizjologiczna potrzeba przyjmowania narkotyku. Już sam powrót do miejsca, które kojarzy się z braniem narkotyków, może zniweczyć efekty leczenia. Aby taka osoba nie wróciła do nałogu, po zakończeniu terapii oferuje się jej tymczasowe zakwaterowanie w innym miejscu.
Johann Hari przywołuje eksperymenty, które przeprowadzono w latach 70. XX w. Szczurom podawano płyny w dwóch pojemnikach: jeden zawierał czystą wodę, drugi – wodę z dodatkiem morfiny. Po którą sięgały chętniej? Po tę, która zawierała narkotyk. Szybko się uzależniały i umierały z przedawkowania.
Bruce K. Alexander, naukowiec z Simon Fraser University, zauważył, że szczury, na których eksperymentowano, siedziały w klatkach same. Jedyną dostępną atrakcją była morfina. Nic dziwnego, że wolały się odurzać niż siedzieć samotnie w kącie. Alexander zbudował więc inną klatkę, którą nazwał Szczurzym Parkiem: gryzonie miały w niej towarzystwo, zabawki, smakołyki – i dwa poidełka do wyboru, tak jak w pierwotnej wersji. Okazało się, że woda z morfiną zostawała prawie nieruszona. Co więcej, uzależnione szczury przeniesione ze zwykłych klatek do Parku, choć na początku miały objawy odstawienia, szybko porzucały nałóg.
Obalało to tzw. farmakologiczną teorię uzależnienia mówiącą o tym, że główną przyczyną problemu z narkotykami jest ich chemiczny skład, który powoduje zmiany w organizmie i fizjologicznie uzależnia człowieka. „To nie narkotyk jest przyczyną szkodliwego zachowania, lecz środowisko” – podsumowuje Hari. „Bruce, jak sam to ujął, zaczął sobie uświadamiać, że uzależnienie nie jest chorobą. Uzależnienie jest formą przystosowania. To nie ty jesteś winny, lecz klatka, w której żyjesz” – zaznacza.
Obecnie wskazuje się na pewne niedociągnięcia metodologiczne Szczurzego Parku, bo wysnuta na jego podstawie teza, że uzależnienia powodowane są głównie przez czynniki środowiskowe to jednak uproszczenie. „W rzeczywistości”, pisze dziennikarka Katie MacBride dla magazynu “The Outline”, „jest wiele czynników, które prowadzą do uzależnienia, włączając w to środowisko, stres, geny, okoliczności życiowe i trudne doświadczenia z dzieciństwa. Osoby z uzależnieniami nierzadko doświadczyły mieszanki tych czynników, a nie jest to ich kompletna lista. Czynniki te mają też różny wpływ na poszczególne osoby”.
Sukces, jaki odniosła teza Burce’a K. Alexandra, wynika przede wszystkim z tego, że przed jego badaniami rzadko zwracano uwagę na inne czynniki niż sama uzależniająca natura substancji. Jeśli ktoś sięgał po narkotyki – twierdzono – to sam prosił się o marny koniec. Niewiele zastanawiano się nad tym, dlaczego to robi.
„Dzisiaj przede wszystkim mówi się o tym, że uzależnienie ma podstawy bio-psycho-społeczne” – wyjaśnia Zuzanna Kasprzak. „Na poziomie biologicznym można mieć tendencje do nałogowego zażywania substancji, np. osoby z niskim poziomem serotoniny będą chętniej brały środki, które poprawią im nastrój. Istotna jest też kwestia psychologiczna, czyli jaki kto ma temperament – jaki się rodzi i jak potem buduje swoją osobowość. Ktoś, kto łatwo się stresuje, szybko zauważy, że marihuana łagodzi ten stan, przynajmniej na początku. Ostatnim czynnikiem jest właśnie środowisko: presja rówieśników czy wzorce wyniesione z domu”.
„Czy Johann Hari ze swoją teorią więzi nie zachowuje się jak Beata Pawlikowska, która twierdziła, że depresję można pokonać siłą woli?” – pytam. „Często zwracam uwagę pacjentom, że kiedy opowiadają o swoim nałogu, mówią: papierosek, wódeczka, marysia” – odpowiada psychoterapeutka. „Są emocjonalnie przywiązani do rzeczy, które ich uzależniły, a w trakcie terapii muszą się od nich odciąć. Z tego powodu praca z osobą wychodzącą z nałogu częściowo opiera się na radzeniu sobie z bólem po stracie – tak jak w przypadku śmierci kogoś bliskiego. Zastąpienie relacji z narkotykiem czy alkoholem poprzez zbudowanie więzi z innymi ludźmi nie jest bajką, jest istotnym krokiem”.
Obecnie w kolejnych krajach legalizowane lub dekryminalizowane jest posiadanie i zażywanie marihuany. W Polsce, jak na razie, sytuacja się nie zmienia. Nawet dostęp do konopi indyjskich na użytek leczniczy był do końca 2018 r. utrudniony, chociaż tzw. ustawa Liroya legalizująca medyczną marihuanę została wprowadzona kilkanaście miesięcy wcześniej. Powód? Leki są w Polsce legalne, ich produkcja – nie.
Czy prawo umożliwiające rekreacyjne zażywanie narkotyków nie rozwiązałoby części problemów? W szczególności – problemu dopalaczy?
Johann Hari zwraca uwagę, że to prohibicja narkotykowa spowodowała upowszechnienie twardych narkotyków. Z prostej przyczyny: szmuglowanie łagodnych substancji psychoaktywnych jest mało ekonomiczne. Żeby zarobić, trzeba przetransportować większą ilość towaru – bardziej opłaca się więc przemycać to, co daje mocniejszego kopa, np. kokainę czy heroinę.
„Gdyby polityka antynarkotykowa była bardziej liberalna osoby, które mają czasem potrzebę «odlotu», sięgałyby po przebadane substancje” – mówi Adam Lenart. „Nie zlikwidujemy narkotyków. Zawsze będą ludzie chętni do eksperymentowania z substancjami psychoaktywnymi. W latach 90. w Polsce ludzie odurzali się gazem, klejem – tym, co było dostępne”. Teraz dostępne są dopalacze. To, że ich branie jest niebezpieczne, przegrywa z argumentami takimi jak dostępność i cena.
W tej chwili liczyć można jedynie na pozarządowe inicjatywy na rzecz świadomego zażywania substancji psychoaktywnych. W ramach projektu #afterpartyFES Fundacja Edukacji Społecznej zorganizowała mobilny punkt, w którym anonimowo można przebadać skład zakupionych narkotyków. Bus fundacji pojawia się na imprezach masowych w Warszawie, a obok darmowych testów oferuje też pomoc prawną i psychologiczną. Organizatorzy podkreślają, że działają w ten sposób, nie oceniając wyborów innych.
Jeśli już państwo zdecyduje się na liberalizację, kluczowa staje się edukacja.
„Dotychczas profilaktyka w szkołach polegała głównie na straszeniu” – mówi Zuzanna Kasprzak. Hari, który obserwował lekcję dotyczącą narkotyków w portugalskiej szkole, był zaskoczony, jak racjonalnie i rozważnie młodzi ludzie podeszli do problemu. Nauczycielka nie pokazywała drastycznych zdjęć ani nie opowiadała przerażających historii. Razem z uczniami rozważyła możliwe, w tym negatywne, konsekwencje zażycia narkotyku i pozwoliła podjąć decyzję im.
„Chodzi o to, żeby każdy mógł świadomie zdecydować, czy chce bawić się z narkotykami czy bez, a jeśli wybierze to pierwsze rozwiązanie – żeby wiedział, jak zrobić to możliwie najbezpieczniej” – podsumowuje Adam Lenart.
W Polsce wciąż jest to decyzja między zabawą bez narkotyków a łamaniem prawa. Najwyraźniej do tego, żeby świadomie wybierać, trzeba dojrzeć – także jako społeczeństwo.