Nauka
Serce ma swój „mózg”. Naukowcy badają jego rolę i funkcje
20 grudnia 2024
Rodzina patchworkowa to skomplikowany, amorficzny twór, składający się z matki i jej dzieci, ojca i jego dzieci oraz nierzadko wspólnych dzieci pary. Wokół orbitują byli partnerzy, dziadkowie, babcie, dalsi krewni w liczbie często pomnożonej przez dwa w stosunku do rodzin dwupokoleniowych. Zszycie patchworku i utrzymywanie go w harmonii to niełatwe zadanie. Jest jednak wykonalne.
O rodzinach patchworkowych opowiada w rozmowie z Krystyną Romanowską Wojciech Harpula, autor książki Patchwork. Jak mądrze i dobrze zszyć nową rodzinę. Rozmowy. Zgodnie z decyzją ONZ 15 maja każdego roku obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Rodzin. Z tej okazji zachęcamy Państwa do przeczytania szeregu materiałów poruszających kwestie rodzin we współczesnym świecie.
Krystyna Romanowska: Czy ludzie wymyślili rodziny patchworkowe, aby uspokoić sumienie, że tak często tworzą nowe związki?
Wojciech Harpula: Nie wiem, czy nowe związki tworzymy „tak często”. Liczba rozwodów w Polsce od dwóch dekad niezmiennie oscyluje w przedziale 50-60 tys. rocznie. Na tle Europy to nie jest wiele. Na dobrą sprawę nie wiemy też, ile właściwie jest w Polsce rodzin patchworkowych. Jedynych miarodajnych wskaźników dostarczył spis powszechny z 2002 roku, kiedy na wyraźne zlecenie Unii Europejskiej i ONZ po raz pierwszy w Polsce policzono rodziny zrekonstruowane.
Ustalono wtedy, że w 107,7 tysiąca rodzin przynajmniej jedno z dzieci nie było dzieckiem wspólnym aktualnych opiekunów. Wychowywało się w nich 226,7 tysiąca dzieci poniżej osiemnastego roku życia, z czego 130,6 tysiąca stanowiły dzieci, dla których była to rodzina zrekonstruowana. Pozostałe były dziećmi wspólnymi małżonków lub partnerów. W kolejnych spisach powszechnych patchworków już nie badano. Dziś badacze szacują liczbę takich rodzin w przedziale od pięciuset tysięcy do miliona. Oznacza to, że ogromna rzesza rodziców – i jeszcze większa rzesza dzieci – na co dzień żyje w rodzinach, które różnią się od tradycyjnego modelu.
Polecamy: Rodzina w kryzysie, czy pokoleniowa zmiana? Dlaczego coraz rzadziej zakładamy rodziny?
Natomiast nie mam pojęcia, dlaczego kogokolwiek miałoby „gryźć sumienie” z powodu próby podjęcia ułożenia relacji rodzinnych po zakończeniu jednej relacji i rozpoczęciu nowej. Ludzie wchodzą w związki i kończą je – to zupełnie naturalne. Nie każde małżeństwo jest „do grobowej deski”. Rozpad związku dla nikogo nie jest miły, ale to po prostu część życia.
Mam wrażenie, że Polacy są wychowani w przekonaniu, że jedyna miłość dobra i prawdziwa to ta aż do śmierci, najlepiej potwierdzona przed ołtarzem. Koniec miłości to zawsze wielka porażka, a do tego jeszcze często wstyd przed otoczeniem. Nie twierdzę, że tak żyją i myślą wszyscy, ale jest to bardzo silny przekaz kulturowy.
Jeżeli małżeństwo ma trwać aż do śmierci, to jego rozpad jest katastrofą i trzeba szukać sprawcy tego nieszczęścia. Najprościej winą obarczyć małżonka. Dlatego trzeba go ukarać, walcząc z nim przed sądem o dzieci i majątek. Polskie rozwody często przypominają wojnę totalną, w której dzieci – zakres kontaktów z nimi, wymiar alimentów – stanowią broń o znaczeniu strategicznym. Mali, bezbronni ludzie w trakcie walki rozwodowej są narażeni na konflikt lojalności, olbrzymi stres, tracą poczucie bezpieczeństwa. To nierzadko traumatyzujące przeżycia.
Dorosłość osiągnęło już pokolenie pierwszego dużego wysypu polskich patchworków z początku lat 2000. Jak pan myśli, z jakimi doświadczeniami wyrosło i jak sobie poradzi w życiu?
Bałbym się jakichkolwiek uogólnień, bo każdy z patchworków ma swoją własną, unikalną historię. Rodzina patchworkowa to skomplikowany, amorficzny twór, składający się z matki i jej dzieci, ojca i jego dzieci oraz nierzadko wspólnych dzieci pary. Wokół orbitują byli partnerzy, dziadkowie, babcie, dalsi krewni w liczbie często pomnożonej przez dwa w stosunku do rodzin nuklearnych, czyli dwupokoleniowych. Wariantów ułożenia życia rodzinnego w ramach tej konstrukcji jest mnóstwo. Specjaliści i „praktycy” życia w rodzinach zrekonstruowanych podkreślają, że zszycie patchworku i utrzymywanie go w harmonii to niełatwe zadanie. Jest jednak wykonalne.
Pod jakim warunkiem?
Najważniejszym z nich – czy się to komuś podoba, czy nie – jest racjonalny rozwód. Upraszczając: jaki rozwód – taki patchwork. Sposób zakończenia poprzedniej relacji, jej psychologiczne zamknięcie i umiejętność ułożenia stosunków z byłym partnerem są bardzo istotnym czynnikiem warunkującym możliwości budowy i krzepnięcia nowej rodziny.
Oczywiście wrogość ze strony byłego partnera nie jest w stanie uniemożliwić nikomu dążenia do osobistego szczęścia. Może jednak sprawić, że nad patchworkiem przez długi czas będzie unosił się cień człowieka, który z różnych powodów życzy rodzinie zrekonstruowanej jak najgorzej. Natomiast skoncentrowana na trosce o dzieci współpraca byłych partnerów jest dla patchworku błogosławieństwem. To uniwersalna zasada. Miała zastosowanie na początku lat 2000, ma i teraz.
Jeżeli rodzice po rozwodzie byli w stanie ze sobą współpracować, a w „nowych” rodzinach dzieci były otoczone troską i spotykały się z uważnością rodziców biologicznych i „przyszywanych”, to doświadczenia młodych ludzi wzrastających w takich rodzinach mogły być jak najbardziej pozytywne.
Czy istnieją jakieś złote zasady, których przestrzeganie ułatwia życie w takiej rodzinie?
Jak już mówiłem – każda rodzina to osobny mikrokosmos. Tworzący ją ludzie mają różne doświadczenia, temperamenty, nawyki, style komunikacji. „Złota zasada” jest w gruncie rzeczy jedna – podstawowa informacja, jaką powinny otrzymać dzieci od rozwodzących się rodziców powinna brzmieć: rodzice się rozstają, tak się czasem zdarza, ale nigdy nie rozstaniemy się z tobą, bo jesteś naszym dzieckiem. A później wcielać te słowa w życie.
Czyli: wyrażać się z szacunkiem o byłym małżonku w obecności dziecka, nie deprecjonować go w jego oczach, wystrzegać się jakichkolwiek zachowań, które mogłyby powodować u dziecka negatywne emocje, postawy czy przekonania wobec taty czy mamy, utrzymywać spójny system wychowawczy i wzajemnie pomagać sobie w egzekwowaniu obowiązków i zasad. W sytuacjach kryzysowych, typu choroba czy problemy w szkole, oboje rodzice powinni się tymczasowo „zjednoczyć” i wspólnie podejmować ważne decyzje.
A gdy jeden z rodziców wejdzie w kolejny związek, to drugi nie powinien wypowiadać się negatywnie o tym wyborze. Byłoby świetnie, gdyby zareagował na to z otwartością i życzliwością, choć może to być trudne. Wystarczy jednak neutralność.
Kto ma „gorzej”: macocha-matka czy ojciec-ojczym?
Nikt nie ma gorzej i nikt nie ma lepiej. Wiele osób w patchworkach zadaje sobie pytanie: kim powinnam lub powinienem być dla dzieci swojej partnerki czy partnera? W konkretnej relacji można je nasycić treścią na przeróżne sposoby. Czy macocha ma być trzecim rodzicem? Czy to życzliwa osoba dorosła, z którą dziecko może dobrze spędzić czas i porozmawiać o tym, na co ma ochotę? Czy to partnerka ojca, która nie chce mieć z dziećmi właściwie nic wspólnego i żyje z nimi pod jednym dachem przez kilka lub kilkanaście dni w miesiącu?
Wszystkie odpowiedzi mogą być prawidłowe. To kobieta musi sobie odpowiedzieć na pytanie, kim chce być dla dzieci partnera. Na ile ma chęć, otwartość i gotowość do angażowania się w głęboką relację z nimi. Temat jest do uzgodnienia między nią a jej partnerem, czyli ojcem dzieci. Nie ma przepisu na bycie macochą, szczególnie w naszym społeczeństwie. Wiemy, kim są mama i tata. Kim jest macocha – zupełnie nie wiadomo, oprócz tego, że była zła dla Kopciuszka.
Nie istnieją wzorce kulturowe, do których można by się odwołać. Nie ma też łatwo dostępnych, opisanych wprost doświadczeń macoch, z których mogłyby czerpać kobiety wchodzące w tę rolę, a jest to przecież dla nich nowa rola. To samo dotyczy ojczyma i jego relacji z dziećmi partnerki. Badania wskazują, że macochy/ojczymowie i pasierbowie bardziej harmonijnie oswajają się ze sobą wówczas, gdy nowi partnerzy rodziców funkcjonują bardziej na osi troski niż na osi kontroli. Czyli przyjmują pozycję: jeśli mnie potrzebujesz, to jestem tutaj. To bardziej sprzyja nawiązywaniu relacji, niż komunikaty typu: „teraz siadamy do kolacji, no, już”, „znów nie wyłączyłeś światła, ile razy mam powtarzać?”.
Dobry dorosły to nie jest mama lub tata bis. Mamę i tatę dzieci już mają. Pierwszym krokiem jest bezwarunkowe uznanie relacji dzieci z biologicznym rodzicem.
Jak prawo (nie) nadąża za zmianami w życiu społecznym w kontekście rodzin patchworkowych i w jakim kierunku powinno iść, a może w ogóle nie powinno się mieszać?
Prawne i instytucjonalne otoczenie w zasadzie nie dostrzega istnienia patchworków. Pierwsze naukowe opracowania zwracające uwagę na konieczność dostosowania kodeksu rodzinnego do przewidywanych zmian społecznych pochodzą jeszcze z lat 80. ubiegłego wieku. Mamy drugą dekadę XXI wieku, a legislacja tkwi w rzeczywistości z lat 60. XX wieku, gdy w powtórne związki wchodzili tylko wdowcy lub wdowy.
Dziś na gruncie prawa rodzinnego: z jednej strony aktualne małżeństwo korzysta z pełnej ochrony państwa, a z drugiej – rozwód nie likwiduje wszystkich skutków prawnych związku poprzedniego, jeżeli rozwodzący się mają dzieci i nieograniczone prawa rodzicielskie. Dlatego pozycje prawne obydwojga dorosłych w patchworku rozłożone są asymetrycznie, a przybrany rodzic nie posiada praw rodzicielskich wobec dziecka swojego partnera.
Polecamy: Dlaczego nastolatki są takie smutne? Przecież wszystko im daliśmy [wideo]
Jakie są najczęstsze punkty konfliktowo-zapalne w rodzinie patchworkowej i jak sobie z nimi radzić?
Pełna złych emocji, żalu i niechęci relacja z byłym partnerem może bardzo destabilizująco działać na patchwork. Jak można sobie radzić z tym radzić? Unikać odwetu i obsunięcia się w spiralę wrogości, pokazywać dzieciom swoją miłość do nich i cierpliwie czekać, aż były partner zaakceptuje nową rzeczywistość. Można się nigdy nie doczekać.
Zła jakość relacji z nowym partnerem będzie fatalnie rzutowała na wszystko, co dzieje się w nowej rodzinie. Zanim ktokolwiek zdecyduje się na „założenie” patchworku, powinien wcześniej bardzo chłodno, bez różowych okularów rozważyć, czy jest na to gotowy. Przemyśleć. Dogadać z partnerem wszystkie kwestie organizacyjne i finansowe oraz te dotyczące jego dzieci i ewentualnych planów prokreacyjnych nowej pary. Odpowiedzieć sobie na pytanie: czego oczekuję od tego związku, a co ja mogę do niego wnieść.
Ludzie – pod wpływem miłosnej chemii – decydują się na odważne kroki i tworzenie rodzin patchworkowych, bo przecież „wszystko się ułoży”. Samo się nie ułoży. Przyjdą trudne momenty, rozczarowania, złe i bolesne chwile. Jeżeli relacja łącząca partnerów nie jest silna, może spowodować to rozpad nowej rodziny.
Niełatwe są także relacje dorosłych z dziećmi partnera i wzajemne między dziećmi obojga partnerów. Bo nie akceptują macochy i ojczyma, bo zachowują się „nie tak”, bo dzieciaki jego i jej nie potrafią się dogadać, bo rodzice faworyzują swoje biologiczne dzieci. Recepta? Uważność, otwarta komunikacja, przemyślenie swojej roli jako macochy lub ojczyma i rozmowa, rozmowa, rozmowa. Z partnerem, z jego dziećmi, ze swoimi dziećmi. Gotowość do usłyszenia tego, czego nie chciałoby się usłyszeć. Ale przede wszystkim zdolność do akceptacji faktu, że być może nigdy nie uda się zrealizować wszystkich marzeń i oczekiwań związanych z nową rodziną.
Końcowy efekt splątania patchworku raczej na pewno nie będzie w stu procentach odpowiadał wyobrażeniom, z jakimi nowi partnerzy przystępowali do jego tkania. To jest niezwykle dynamiczny proces i nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak będzie przebiegał. Warto o tym pamiętać. Nie trzymać się kurczowo swojej wymarzonej wizji. Zdrowa rodzina ma sprzyjać rozwojowi każdego ze swoich członków. Nie musi być jak ze świątecznej reklamówki.
Polecamy: (Nie)egoistyczne powody do posiadania dzieci
Wojciech Harpula – dziennikarz, publicysta i manager mediów. Były redaktor naczelny „Gazety Krakowskiej”. Współautor, wraz z prof. Andrzejem Chwalbą, książek Zwrotnice dziejów, Polska-Rosja. Historia obsesji, obsesja historii oraz Cham i pan. W 2023 roku ukazała się jego książka zatytułowana Patchworki. Jak mądrze i dobrze zszyć nową rodzinę. Rozmowy.
Polecamy: