Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
„Wielu Ukraińców jest zmęczonych poprzednimi rządami. Po Janukowyczu odradza się hydra rewanżu, ale po rosyjskiej agresji żadne prokremlowskie ugrupowanie nie otrzyma już 30 proc. głosów, nie zdoła zdominować sceny politycznej tak, jak niegdyś Partia Regionów" - mówi Tadeusz Iwański
ZBIGNIEW ROKITA: Zełeński wygrał dwa miesiące temu wybory prezydenckie z wynikiem 73 proc. na fali nastrojów antysystemowych, odpowiadając na odrzucenie przez Ukraińców polityki w dotychczasowych kształcie, zmęczenie elitami i zapotrzebowanie na nowe twarze. Dziś, tuż przed zaplanowanymi na 21 lipca wyborami parlamentarnymi, jego ugrupowanie Sługa Narodu cieszy się poparciem na poziomie blisko 50 proc. Czy Ukraińcy popierają jego partię z tych samych względów, z których niedawno poparli jego samego?
TADEUSZ IWAŃSKI*: To wciąż to samo paliwo. Nastroje antyestablishmentowe się utrzymują, na tym wygrywa Zełeński. Udało mu się przyciągnąć zdecydowaną większość wyborców antysystemowych. Tak wysokie poparcie dla jednego ugrupowania jest sytuacją bez precedensu przed ukraińskimi wyborami do Rady Najwyższej.
W przeciwieństwie do wyborów prezydenckich, w przypadku parlamentarnych pojawił się jednak jeszcze jeden kandydat antyestablishmentowy: wokalista kultowego zespołu Okean Elzy Swiatosław Wakarczuk. Zdecydował się na start i cieszy się popularnością na poziomie 4-8 proc., przyciągając głównie zorientowanych antyrosyjsko i proreformatorsko zwolenników Petra Poroszenki.
I Wakarczuk, i Zełeński są dla większości Ukraińców nadzieją na lepszą Ukrainę. W maju 2014 r. podczas poprzednich wyborów prezydenckich nastroje antyestablishmentowe również istniały, ale wobec aneksji Krymu i początku zamieszek na Donbasie…
Wolano zewrzeć szeregi i postawić na silnego lidera.
Tak, społeczeństwo uznało, że potrzebuje gwaranta powstrzymania rozpadu państwa. Teraz, gdy obserwujemy deeskalację działań zbrojnych na Donbasie, a poprzednia ekipa nie zmieniła kraju, tak jak wyborcy tego oczekiwali, ci ostatni chcą zaryzykować i postawić na osoby spoza polityki.
W 2014 r. nikt nie zaryzykowałby tezy, że w 2019 r. scena polityczna będzie tak wywrócona do góry nogami: kilkunastoprocentowym poparciem cieszą się środowiska postjanukowyczowskie, a ponad 50-procentowym dwa ugrupowania dwójki celebrytów. W kwietniu większość komentatorów twierdziła, że Zełeński nie dowiezie takiego poparcia do wyborów parlamentarnych. Jego elektorat miał nierealistyczne oczekiwania: szybkie zmiany, których wprowadzenie nie leżało w gestii prezydenta. Tymczasem on poparcie dowiózł – dziś ufają mu trzy czwarte Ukraińców.
Były gigantyczne nadzieje, że przyjdzie Zełeński i świat się zmieni. Na Ukrainie oczekiwania są dziś wielokrotnie przeskalowane. Mało kto z tych, którzy na niego głosowali, zastanawiał się, jakie są jego prerogatywy. Ale nie ma w tym niczego dziwnego. Nie tylko na Ukrainie, ale i w wielu krajach „dojrzałej demokracji” wyborcy nie znają konstytucyjnych kompetencji głowy państwa.
Zełeński umiejętnie uprawia politykę. Stwarzał iluzję, że chce zmieniać kraj, ale parlament mu na to nie pozwala. Wypowiedział więc wojnę Radzie Najwyższej, podczas swojej inauguracji pożegnał się z „szanownymi deputowanymi” i rozwiązał parlament – choć było to wątpliwe z prawnego punktu widzenia. Przyśpieszył wybory, przenosząc je z października na lipiec. Chciał kuć żelazo póki gorące, bo obawiał się wspomnianego spadku poparcia, a te obawy były uzasadnione.
Drugą receptą na utrzymanie popularności miały być populistyczne zagrywki.
Jak ostatnia decyzja o odwołaniu tradycyjnej parady wojskowej z okazji Dnia Niepodległości i przekazaniu zaoszczędzonych środków żołnierzom.
Takie działania mają potwierdzić, że jest blisko problemów zwykłych ludzi oraz że odchodzi od pompatycznego stylu Poroszenki. Poprzedni prezydent przechadzał się w mundurze na froncie, a obecny jedzie na Donbas w rozpiętej koszuli. Potrafi być plebejskim prezydentem, było tak np., gdy w ostatnich dniach jeździł po kraju – od Użhorodu po Kramatorsk – naznaczając nowych gubernatorów.
Widać to na zmontowanych przez jego ekipę filmikach, które są umiejętnie rozprowadzane po internecie. Zachowywał się trochę jak Łukaszenko, którzy grzmi, gromi, posługuje się językiem nieoficjalnym. Przyszedł np. do szpitala, gdzie ludzie nie dostawali insuliny, i zaczął krzyczeć na dyrektora. Jest człowiekiem, który 20 lat pracował z kamerą i potrafi się przed nią zachowywać.
Widać to też na filmiku z ostatnich dni, na którym zwraca się do Putina, proponując rozmowę o Krymie i Donbasie w międzynarodowym gronie zamiast prowadzenia rozmów tête-à-tête. Poroszenko przed kamerą był drewniany i toporny, a on uwodzi. Zełeński łączy styl Aleksandra Łukaszenki i Justina Trudeau. Zachowuje się jakby chciał wciąż zadowalać wszystkich, czyli działać według logiki, która dała mu fotel prezydenta.
Nie wiem, czy chce się podobać wszystkim. Myślę, że ma świadomość, że to niemożliwe. On w wielu aspektach kontynuuje politykę Poroszenki. I w zakresie polityki zagranicznej dobrze, że to robi. Jego przekaz jest antyrosyjski i prozachodni, aczkolwiek styl jest inny, lżejszy, bardziej ironiczny, nie tak koturnowy.
Stadion tak stadion. Bo Zełeński nie ma dużego pola manewru i musi kontynuować linię Poroszenki.
W polityce zagranicznej jego pole manewru jest niewielkie, o manewrowaniu między Wschodem a Zachodem mowy już nie ma, więc chcąc nie chcąc musi wchodzić w koleiny wyrobione przez Poroszenkę. I to leży w interesie Kijowa: nie dać się wciągnąć w rozmowy z Rosją jeden na jeden ani w negocjacje z separatystami, bo rozmowy bez udziału Zachodu nigdy się nie kończyły dla Ukrainy dobrze.
Ale o ile sam Zełeński jest kontynuatorem Poroszenki na arenie międzynarodowej, o tyle w jego otoczeniu pojawiają się już inne głosy. Na przykład szef jego biura sugerował, że może warto byłoby zmienić status języka rosyjskiego w regionie, spytać obywateli, czy powinno się rozmawiać z separatystami i tak dalej. Trudno powiedzieć, czy to tylko gra przedwyborcza.
Służąca osłabieniu postjanukowyczowskiej i silnej na wschodzie kraju Platformy Opozycyjnej.
Właśnie. To środowisko chce pokazać, że Zełeński wchodzi w buty Poroszenki, że nie chce się dogadać z Rosją, nie szuka porozumienia.
Odnośnie zaś do polityki wewnętrznej: jest szansa, żeby Zełeński się odróżnił od Poroszenki. Jeżeli osiągnie dobry wynik wyborczy i bądź Sługa Narodu będzie rządził samodzielnie, bądź w koalicji z Głosem Wakarczuka, to teoretycznie jest tu duży potencjał. Nie widać na ich listach tak wielu skompromitowanych polityków jak na listach Poroszenki czy Frontu Ludowego w 2014 r. Jest więc mandat społeczny, można reformować kraj.
A czy przy wszystkich uwarunkowaniach ukraińskiej polityki – np. uwzględniając pozycję oligarchów – myślisz, że szanse na prawdziwe zmiany są wysokie?
Potencjał jest znacznie większy.
Większy niż za Poroszenki?
Tak. Diabeł tkwi jednak w szczegółach. W większości nie wiadomo, kim są ludzie, którzy z list Sługi Narodu wejdą do Rady Najwyższej. Pierwsza trzydziestka to ludzie mniej lub bardziej rozpoznawalni. Ale reszta?
W analizie dla Ośrodka Studiów Wschodnich O całą pulę piszesz, że wielu z nich ma bagaż oligarchiczny lub korupcyjny.
Na listach jest lepiej, ale w okręgach jednomandatowych – a na Ukrainie połowa z 450 deputowanych wybierana jest z listy ogólnokrajowej, a połowa z okręgów jednomandatowych – tak, co do wielu osób można mieć wątpliwości. Nie wiadomo, jak ta frakcja będzie się zachowywać. To zbieranina lokalnych liderów, ludzi, którzy szukają pomysłu na życie, troszkę biznesmenów, troszkę aktywistów. Nie są złączeni wspólną ideą, doświadczeniem. Wielu wykorzystuje fakt, że wybory trzeba przeprowadzić szybko, jest szansa na zrobienie kariery politycznej. Inni chcą zmian. Trudno powiedzieć, jakie są między nimi proporcje.
We frakcji Sługi Narodu będzie wiele podziałów i trzeba będzie uzgadniać interesy. Zobaczymy, czy żeby przegłosować jakąś ustawę, nie będzie powracać się do patologicznych schematów znanych z poprzednich lat, np.: przekazywania państwowych przedsiębiorstw w zarząd tym biznesmenom, którzy okazali się sponsorami kampanii wyborczej kilku deputowanych itd.
Część z tych, którzy się dostaną po raz pierwszy do parlamentu, zorientuje się, że zarabia mało jak na swoje wpływy i kompetencje – a ukraiński deputowany dostaje około tysiąca euro. Będą się do nich zgłaszać oligarchowie, którzy za wynagrodzenie poproszą o przysługi. Przekonamy się, czy ta popularna od lat idea odnowienia ukraińskiej elity i wprowadzenia do niej ludzi spoza systemu jako panaceum na problemy kraju, okaże się skuteczna.
Ale mam wrażenie, że akurat Zełeński nie idzie do polityki, żeby robić pieniądze. Wydaje mi się, że ma dobre intencje, że chce zmian. Można natomiast dyskutować czy będzie umiał znaleźć sposób, by je wprowadzić.
Mówiłeś o oligarchach. Co w takim razie z wpływami Ihora Kołomojskiego, z którym Zełeński jest od lat związany? Gdy ten ostatni zostawał prezydentem, dominowały dwie narracje: według jednej Zełeński miał być marionetką Kołomojskiego, a według drugiej stawszy się głową państwa, rozmawiałby z nim ze znacznie silniejszej pozycji i z czasem się dystansował. Czy po kilkudziesięciu dniach prezydentury Zełeńskiego możemy coś powiedzieć o stopniu zależności prezydenta od Kołomojskiego?
Były prawnik oligarchy Andrij Bohdan został szefem administracji prezydenta. Po tym, jak się wypowiada, widać, że czuje się bardzo pewnie, że ma dobrą relację z Zełeńskim. Wygłasza różne kontrowersyjne idee, a nie spotyka go za to żadna kara. Można założyć, że Bohdan i Zełeński, zająwszy pewne pozycje, nie chcą być niczyją marionetką i będą się dystansować. Nie wiemy, czy Kołomojski ma na nich jakieś haki.
Jest tu wiele niewiadomych, ale wydaje się, że Kołomojski jest oligarchą, który ma najlepszy dostęp do prezydenckiego ucha, a na listach Sługi Narodu jest sporo, bo około 30 osób związanych z oligarchą. Ma też oczywiście swoich kandydatów na innych listach, więc można zakładać, że po wyborach będzie oligarchą kontrolującym najwięcej deputowanych. Dziś przed wyborami trwa gra, która ma na celu pokazanie, że Bohdan i Zełeński nie są niczyimi ludźmi.
Wiele rzeczy może zacząć rozstrzygać się po zakończeniu kilkumiesięcznej kampanii wyborczej. O tym, że Kołomojski czuje się pewnie, świadczy fakt, że po latach prezydentury, które spędził w Izraelu, wrócił do kraju.
Tu są różne teorie. Niektórzy twierdzą, że nawet w Izraelu palił mu się grunt pod nogami, gdyż obawiał się, że Izrael wyda go Stanom Zjednoczonym w związku z podejrzeniami o popełnienie przestępstw gospodarczych. Jest też teoria, że ostatnie głośne prorosyjskie wypowiedzi Kołomojskiego świadczą o tym, że oferuje swoje zasoby na Ukrainie Rosji, by ta ewentualnie wzięła go w obronę, jeśli Amerykanie docisną Kijów w sprawie wydania go.
Wymienia się kogoś jako kandydata na fotel szefa rządu?
Dopiero co pojawiły się plotki i nazwiska, dość godne. Mógłby nim zostać jeden z młodych reformatorów z rządu Arsenija Jaceniuka, minister rozwoju gospodarczego i handlu Ukrainy w latach 2014-2016 Litwin Aivaras Abromavičius. Mówi się też o kimś z kierownictwa największego koncernu energetycznego, Naftohazu, który wygrał gigantyczny spór arbitrażowy w Sztokholmie z Gazpromem i który sukcesywnie się reformuje.
Poza Sługą Narodu i Głosem do parlamentu wejdą najpewniej też ugrupowania, na których czele stoją Poroszenko i Tymoszenko oraz z drugim najlepszym wynikiem w kraju postjanukowyczowska Platforma Opozycyjna. Według najnowszych badań Kijowskiego Międzynarodowego Instytutu Socjologii najwyższy odsetek Ukraińców życzyłby sobie zobaczyć na fotelu premiera lidera tej ostatniej partii, Jurija Bojkę – blisko 13 proc. Jego ugrupowanie nie może utworzyć wraz ze Sługą Narodu koalicji i dłuższy czas będzie pozostawać w opozycji, ale czy wyobrażasz sobie, aby partia ta w kolejnych latach mogła powrócić do rządzenia lub aby miała chociaż zdolność koalicyjną z partiami proeuropejskimi?
Mówisz o kontrrewolucji? Myślę, że to możliwe. Środowiska postjanukowyczowskie nie są odbierane w ukraińskiej polityce jako toksyczne, jako środowiska, z którymi nie można rozmawiać. Tak nie jest. Ukraińska polityka jest pragmatyczna i cyniczna. Już krążą plotki, że partia Poroszenki i Platforma Opozycyjna prowadzą nieformalne rozmowy o kandydacie na wiceprzewodniczącego parlamentu.
Poza Wakarczukiem i Zełeńskim ukraińska elita polityczna składa się z ludzi, którzy rządzą krajem od 20 lat, wszyscy się znakomicie znają. Wszelkie kwestie ideologiczne, w tym stosunek do Rosji, służą jedynie publicznemu pozycjonowaniu się wobec wyborców. W końcu nikt z otoczenia Janukowycza nie poszedł siedzieć. Gdyby była wola polityczna, aby kogoś skazać, ktoś zostałby skazany. To kwestia czasu, kiedy to środowisko wróci do walki o wysokie posady.
I kiedy nastroje społeczne zmienią się na tyle, że publiczne sojusze z nimi nie będą stygmatyzujące.
Wielu Ukraińców jest zmęczonych poprzednimi rządami: dekomunizacją, ukrainizacją, tempem reform. Część z nich głosowała na Zełeńskiego, część na Bojkę, który otrzymał blisko 12 proc. poparcia. Hydra rewanżu środowisk postjanukowyczowskich się odradza, ale po agresji rosyjskiej żadne otwarcie prokremlowskie ugrupowanie nie otrzyma już na Ukrainie 30 proc. głosów, nie zdoła zdominować sceny politycznej tak, jak niegdyś Partia Regionów…
*Tadeusz Iwański jest ekspertem ds. Ukrainy, głównym specjalistą w Zespole Białorusi, Ukrainy i Mołdawii Ośrodka Studiów Wschodnich. W przeszłości pracował w Redakcji Ukraińskiej Polskiego Radia dla Zagranicy.