Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
Ludzie żyją tutaj „przy rzekach” lub - jak mówią - „z ich prądem” od pokoleń. Na Bałkanach płyną ostatnie naprawdę dzikie rzeki w Europie
„Nigdzie nie ma takich rzek jak u nas” – chwalą się miejscowi w Bośni, Serbii czy Albanii. Mają rację: Neretwa, Drina czy Wjosa to królowe europejskich rzek. Reprezentują siłę natury tak potężną, że człowiek nie chciał z nią do tej pory konkurować. Posłusznie znalazł sobie miejsce tam, gdzie rzece pasowało. Miał tylko nadzieję, że ta będzie dla ona niego łaskawa.
Ludzie żyją tutaj „przy rzekach” lub – jak mówią – „z ich prądem” od pokoleń. Na przykład Idajet Zotoz z małej wioski nad rzeką Wjosa w Albanii. Jego historię opisuje koalicja „Ratujmy niebieskie serce Europy”.
Idajet, spokojny mężczyzna w sile wieku, wstał od drewnianego stołu. Na ławce za domem spędził moment, wpatrując się w rytm swojej rzeki. Może weźmie motykę i wyplewi maleńki kawałek pola pszenicy albo zajmie się przycinaniem sękatych, oliwnych drzewek. Jego rodzina zasadziła mały gaj kilka pokoleń temu.
Ale jeśli plany budowy tamy na Wjosie zostałyby zrealizowane, pole pszenicy, drewniany stół i drzewa oliwne Idajeta zaleje woda. Po prostu znikną. Taki los czeka tysiące wiosek w Albanii, Serbii, Bośni i Hercegowinie, Macedonii Północnej, Czarnogórze, Bułgarii czy Kosowie.
Wjosa płynie wartko przez kaniony, gdzie rytm narzucają jej górskie wodospady. Później rozlewa się szeroko i leniwie, tworząc wielkie, żwirowe wyspy. Od gór Pindos w Grecji do Morza Śródziemnego w Albanii zatacza meandry, żeby znowu nabrać tempa na bardziej górzystym terenie. Zdecydowana większość jej dopływów jest nienaruszona – to europejski ewenement. Wjosa nazywana jest ostatnią dziką rzeką Europy.
Albański rząd zaplanował jednak na Wjosie budowę czterech tam, a na jej dzikich dopływach – aż 23. Pod koniec 2016 r. trzy organizacje pozarządowe i mieszkańcy wsi w pobliżu planowanej tamy Poçem wnieśli pierwszy w historii kraju pozew dotyczący ekologii. Ku zdziwieniu wszystkich, nawet samych pozywających, którzy nie liczyli na sprawiedliwy wyrok, albański sąd przyznał im rację. Okazało się, że przy budowie tamy dokumentacja dotycząca wpływu na środowisko została w większości skopiowana z projektów innych hydroelektrowni. Środowiskowych konsultacji po prostu nie przeprowadzono.
Budowa tamy została więc wstrzymana, a w 2017 r. nad Wjosę przyjechali naukowcy z Wiednia, Berlina, Tirany i Lublany. W ciągu tygodnia udało im się znaleźć 300 gatunków zwierząt, w tym dwa nowe dla nauki – rybę i chrząszcza. Eksperci kontynuują badania i snują plany. Organizacje proekologiczne chciałyby, by na całej długości Wjosy powstał pierwszy w Europie park narodowy dzikiej rzeki.
Kraje bałkańskie wolałyby jednak zagospodarować swoje rzeki. A dokładniej – jak podaje organizacja River Watch – postawić na nich, od Słowenii po Grecję, niemal 2,8 tys. tam i elektrowni wodnych. Ponad tysiąc projektów jest zaplanowanych na terenach chronionych, takich jak parki narodowe czy obszary objęte programem Natura 2000. Rozwijanie bałkańskiej sieci elektrowni wodnych wspierają inwestorzy i pożyczki z Unii Europejskiej oraz innych państw, takich jak Turcja czy Singapur.
River Watch alarmuje, że w 2017 r. w fazie planowania znajdowało się 2796 elektrowni wodnych, 188 jest w trakcie budowy (w 2015 r. rozpoczętych inwestycji było zaledwie sześć), a ponad tysiąc już działa.
Władze argumentują jednak, że w ten sposób realizują politykę proekologiczną. Na pierwszy rzut oka może się tak wydawać, bo inwestują przecież w odnawialną energię. Zbliżają się w ten sposób do Unii Europejskiej, która dokładnie przygląda się słupkom ilustrującym politykę energetyczną w państwach kandydujących.
„Szokuje nas tsunami budowania tam wodnych na Bałkanach. Obecnie w wielu krajach tamy są raczej rozbierane – szczególnie w USA, ale również w Europie. Uświadomiliśmy sobie, że to nie ma sensu. Bałkany są na etapie, na którym Stany Zjednoczone znajdowały się mniej więcej sto lat temu. Te kraje będą popełniać w następnych latach znane już błędy” – mówi Tomasz Pezold Knežević z WWF Polska, który 12 lat pracował na Bałkanach.
Świat zwrócił uwagę na szkodliwość hydroenergii w latach 80. Wtedy np. wstrzymano projekty tam w Austrii (Hainburg, 1984 r.) czy na Węgrzech (Nagymaros, 1989 r.).
Hydroelektrownie oraz tamy zabijają rzeki i ich otoczenie. Odwracają i blokują ich naturalny bieg. Cierpią nie tylko ryby, lecz także inne zwierzęta oraz rośliny. Tamy przyczyniają się także do zmiany klimatu przez produkcję gazów cieplarnianych. Jak zauważyli naukowcy z Uniwersytetu w Waszyngtonie w badaniu z 2016 r., 80 proc. emisji gazów cieplarnianych z hydroelektrowni stanowi metan. To gaz 28-36 razy silniejszy od dwutlenku węgla.
„Gdyby na Bałkanach projekty zapór stały się rzeczywistością, 49 gatunków ryb zniknęłoby lub znalazło się blisko wyginięcia. To 10 proc. wszystkich, europejskich gatunków ryb rzecznych” – szacuje Ulrich Eichelmann, dyrektor organizacji River Watch, w rozmowie z Holistic.news.
Zdaniem Eichelmanna powrót do hydroenergii i wzmocnienie wodnego lobby paradoksalnie są napędzane przez debatę o katastrofie klimatycznej. „Ilekroć ktoś dzisiaj mówi »potrzebujemy więcej energii odnawialnej«, otwiera drzwi dla wodnego lobby, które potrafi wykorzystać sytuację przez ogromną sieć kontaktów w polityce i na rynku” – stwierdza.
Ramowa dyrektywa wodna przyjęta przez Parlament Europejski w 2000 r. wyznacza przepisy, które „mają umożliwić ochronę oraz przywracanie zasobów czystej wody na kontynencie” – chodzi też o rozważną politykę wodną, która uwzględniałaby ochronę środowiska naturalnego. Z drugiej strony Unia wyznacza nowym kandydatom normy dotyczące odnawialnej energii w gospodarce państwa.
Analiza Eurostatu z 2017 r. dotycząca polityki energetycznej państw kandydujących pokazuje, że większość energii odnawialnej w państwach kandydujących pochodzi z rzek. Pojawia się absurd – państwa bałkańskie próbują na szybko zbudować sieć energetyczną kosztem przyrody, by spełnić unijne standardy.
Na Bałkanach niektóre interesy, w tym budowy tam i elektrowni, ciągle załatwia się w inny sposób niż na Zachodzie. „Przepisy to nie problem, w większości wcale nie są złe. Kłopotem jest ich wdrażanie. Na Bałkanach inwestor może bardzo łatwo uzyskać zezwolenia, nie wydając dużo na Ocenę oddziaływania na środowisko (ang. EIA), konsultacje czy środki łagodzące” – tłumaczy Ulrich Eichelmann, dyrektor organizacji River Watch.
Motorem napędowym jest wszechobecna korupcja. „Kiedy budujesz elektrownię wodną, potrzebujesz dużo betonu, konieczne są drogi, tunele, linie przesyłowe (elektroenergetyczne – red.). To zostawia szerokie pole, by zarobić na boku. Jeśli chodzi o inwestycje w inne odnawialne źródła energii, jak słoneczna, wydatki są łatwiejsze do skontrolowania” – twierdzi Eichelmann.
Dlatego bałkańskie rzeki stały się kuszącym produktem na rynku wodnego lobby. Wokół drewnianych, starych stołów w wioseczkach przy Wjosie i Neretiwe ludzie powtarzają historie o praniu pieniędzy, zastraszaniu, mafii, interesach polityków i biznesmenów.
„Lobby wodne jest najstarszym, energetycznym lobby na świecie. Przez co najlepiej łączy się z polityką legislacyjną. Sieci słoneczne i wiatrowe są raczej młode, nie tak dobrze synchronizowane z politykami w regionie” – zaznacza Ulrich Eichelmann.
Na Bałkanach widać to jak na dłoni. W Albanii liczba koncesji wydawanych na budowę nowych elektrowni kilkukrotnie wzrosła akurat przed wyborami parlamentarnymi – w roku 2009 czy 2013. Jednak w ostatnich miesiącach w związku z obywatelskimi protestami i międzynarodowym naciskiem Albania zaczyna refleksje: w lutym br. tamtejsza minister energetyki i infrastruktury zapowiedziała, że zamrozi prace nad nowymi elektrowniami wodnymi i rozpocznie dochodzenie w sprawie 182 wydanych już licencji.
Zastanawiająca jest też skala przestępczości związanej z hydroenergią. Badanie przeprowadzone m.in. przez organizację EcoAlbania pokazuje, że w latach 2012-2016 w związku z budową sieci energii wodnej aresztowano 34 osoby, odnotowano także sześć ofiar – w tym jedno morderstwo i usiłowanie morderstwa. Chodziło głównie o kłótnie pomiędzy inwestorami a miejscowymi właścicielami ziemi. Autorzy raportu twierdzą, że konflikty, korupcja i morderstwa są głęboko związane z rozwojem energetyki wodnej w Albanii i stanowią raczej regułę niż wyjątek.
Elektrownie, które zaplanowano na Bałkanach, dzielą się na małe i duże. „Duże mają bardzo poważne skutki – w Polsce można to porównać np. do elektrowni Włocławek. W uproszczeniu: blokujemy rzekę, ryby nie mogą przepływać, a w górze rzeki powstaje duży zbiornik. Część terenów wokół jest zalewana” – tłumaczy Tomasz Pezold Knežević.
Według organizacji River Watch 91 proc. projektów na Bałkanach to małe elektrownie wodne, ze zdolnością do wytwarzania mniej niż 10 megawatów energii. Niemal 60 proc. z nich ma przynieść zupełnie minimalne energetyczne zyski – poniżej jednego megawata. Jak twierdzą aktywiści i ekologowie, są to zyski zupełnie nieproporcjonalne do strat.
„Na Bałkanach na prawie każdej rzece można by wybudować elektrownie. Płyną przez tereny górzyste, napotykając na spore spadki terenu. Ale z przyrodniczego punktu widzenia wielkość elektrowni nie ma większego znaczenia. Dla naturalnej, dzikiej rzeki każda ingerencja oznacza po prostu katastrofę” – mówi Pezold Knežević.
Rzeka Kruščica, Bośnia i Hercegowina. Kilkanaście kobiet stoi na brzegu, blokując dostęp do rzeki. W pobliżu niewielkiego drewnianego mostu, gdzie wisi bośniacka flaga, kobiety założyły obóz. To kilka namiotów i transparenty krzyczące, że „nie oddadzą swojej rzeki”. Na Kruščicy zaplanowano budowę dwóch tam.
Najpierw przez ponad 300 dni i nocy miejscowi blokowali budowę. W dzień zbierały się kobiety. Nocą, dla bezpieczeństwa, dołączało do nich kilku mężczyzn. Tak ustalono po zamieszkach z policją, która próbowała rozgonić tłum kobiet. Cała wioska solidarnie stała wtedy nad brzegiem Kruščicy.
Sąd w czerwcu 2018 r. wstrzymał środowiskową koncesję inwestora. Dwa miesiące później na miejscu znowu pojawiły się jednak koparki i ciężki sprzęt. Około 200 mieszkańców zablokowało wtedy przejście. Zmusili robotników i ich maszyny do wycofania się.
Pod koniec 2018 r. „dzielne kobiety z Kruščicy”, na których cześć nazwano drewniany most z bośniacką flagą, wygrały swoją walkę. Sąd cofnął zgodę na budowę tamy. Po 17 miesiącach mogły w końcu wrócić do domów.
„Oni widzą i czują zagrożenie. Ludzie żyją tam od setek lat. Ale protesty miejscowych to tylko część układanki. Wszystko działa w trójkącie – lokalne organizacje pozarządowe przy wsparciu międzynarodowych nawiązują kontakt z mieszkańcami” – tłumaczy Tomasz Pezold Knežević.
Bałkańskie NGO to zazwyczaj małe organizacje, bez większego doświadczenia. „W ogóle nie są wspierane przez państwo, a raczej dyskryminowane – np. w Serbii, gdzie panuje teraz naprawdę mocno prawicowy reżim polityczny” – dodaje Pezold Knežević.
W połowie lipca bałkańscy aktywiści przez tydzień wychodzili kolejno na ulice swoich stolic. W Tiranie, Belgradzie, Prisztinie, Podgoricy, Skopje, Lublanie, Sarajewie i Atenach mówili jednym głosem. W tym regionie nie zdarza się to zbyt często. Ale czy powstrzymają tamy? Jak podaje niemiecka fundacja EuroNatur, w protestach udział wzięło łącznie około tysiąca osób.