Humanizm
Najpierw intuicja, potem kultura
20 grudnia 2024
Joanna Markowska i Michał Misztal to duet muzyków z dwóch różnych środowisk. Joanna kształciła się muzycznie, natomiast Michał jest samoukiem. Nie przeszkadza im to jednak komponować razem i inspirować się nawzajem. Z duetem Braska rozmawiamy na temat edukacji muzycznej w Polsce oraz o tym, jak żyje się artyście we współczesnym świecie.
Czy łatwo jest być artystą? Jeśli weźmiemy pod uwagę wyłącznie muzyków, którzy wypełniają stadiony i wielkie sale koncertowe, to odpowiedź będzie zapewne twierdząca. Wielkie gwiazdy to jednak tylko mały wycinek środowiska twórczego. Większość artystów to ludzie, którzy są anonimowi. Czy bycie takim muzykiem daje satysfakcję?
Mateusz Tomanek: Tworzycie razem duet Braska – to dla was coś więcej niż tylko muzyka. To również chęć eksplorowania świata, także tego pozamuzycznego. Zanim dowiemy się, „co wam w głowie gra”, zacznę od prostego pytania: skąd jesteście i czym dokładnie się zajmujecie?
Joanna Markowska: Jestem z Bielska-Białej, jestem wokalistką, autorką tekstów, współzałożycielką zespołów Madame JeanPierre, Abouts, Braska, Swingin’ Train i YOY. Udzielam się jako muzyk sesyjny, oprócz tego działam jeszcze w innych projektach. Głównie poruszam się w jazzie, ale bardzo lubię odbiegać stylistycznie od tego nurtu i eksplorować inne muzyczne rejony, czego przykładem jest współpraca z Michałem.
Zobacz też:
Michał: Jestem mieszkańcem Katowic i eksploratorem świata. Obecnie zajmuję się muzyką i nauką gry na handpanie, a także promowaniem tego instrumentu. Po wielu latach posiadania jedynie amatorskiej muzycznej przeszłości odkryłem handpan, skupiłem się właśnie na nim, stał się on moją profesją i tak jest do dzisiaj. To jest instrument, który staramy się wraz z Asią spopularyzować między innymi dzięki naszej szkole gry (Bramari Handpan School), działającej także w Bielsku.
Widzę, że jesteś artystką typowo poszukującą. Współtworzysz wiele składów i wiele różnych projektów, mniejszych oraz większych. Taki powinien być artysta?
Joanna: Przede wszystkim myślę, że artysta nie powinien być określany w jednoznaczny sposób. Nie ma jakiegoś zestawu cech, które sprawiają, że ktoś artystą jest lub nie. Myślę jednak, że artysta musi być poszukujący. W zasadzie to jest nie tylko moja cecha w świecie muzyki, ale także w całym życiu. Jest mi bardzo dobrze tu, gdzie jestem, ale zawsze jestem ciekawa, co jest za górką. Jednak w porównaniu z Michałem to jest i tak nic. Michał jest zdecydowanie większym odkrywcą niż ja.
Jako duet Braska jesteście artystami z krwi i kości. Jak się dzisiaj żyje artyście? Człowiekowi, który ze sztuki zrobił sposób na życie?
Michał: Jeśli robi się coś z pasji, czy zajmuje się sztuką czy nie, to przepis na satysfakcję z życia jest prawie gotowy. Trochę wiary, samodyscypliny i planowania i okazuje się, że można się z tego utrzymać. Wydaje mi się jednak, że artystą nie da się być na pół gwizdka. Trzeba tym żyć.
Artysta nie lubi być szufladkowany.
Michał: Otóż to. Wydaje mi się, że tym, co najbardziej ogranicza artystów, jest nałożenie na siebie jakichś ram. Z drugiej strony chodzi o to, żeby nie kroczyć za kimś i nie powielać tego, co ktoś robi, tylko płynąć z własną falą. Artysta powinien też uczyć się nowych rzeczy, bo one się przydają, zwłaszcza wtedy, gdy się te ramy się zacierają i człowiek wchodzi na poszukiwawczą ścieżkę.
Polecamy: Przywróćmy muzykę w szkołach
I do tego zmierzamy. Ja nie skończyłem żadnej szkoły muzycznej. Całe życie jestem samoukiem i próbowałem grać na różnych instrumentach. Kiedyś miałem taki okres, że plułem sobie w brodę, bo nie chodziłem do muzycznej szkoły. Porównywałem się z kolegami absolwentami i myślałem, że czegoś mi brakuje. Po latach już tego nie żałuję, właśnie dlatego, że żadne ramy nie zostały na mnie nałożone. Ucząc muzyki, często spotykam ludzi, których szkoła muzyczna w pewien sposób skrzywdziła. Nie twierdzę oczywiście, że jest to regułą.
A ty, Joanno jesteś absolwentką szkoły muzycznej?
Joanna: Jestem po ognisku muzycznym na fortepianie oraz po studiach z edukacji muzycznej. Myślę, że artyście żyje się tak, jak każdemu innemu człowiekowi. Musi po prostu znaleźć swoją drogę. Mierzymy się z takimi samymi trudnościami, jak w każdym innym zawodzie. Każda profesja jest inna w swojej specyfice, ale w gruncie rzeczy problemy są podobne. Nie wydaje mi się, żeby życie artysty w Polsce było jakoś wybitnie trudne. Wszystko jest zdefiniowane przez nasze wybory, więc myślę, że każdy na własną rękę musi dbać o to, jak mu się będzie żyło jako artyście i jako człowiekowi w ogóle.
Polecamy:
Michale, mówiłeś o narzucanych przez edukację muzyczną ramach i to bezsprzecznie jest prawdą. Dużo oczywiście zależy od tego, na jakiego nauczyciela się trafi. Czy nie sądzisz jednak, że taka edukacja daje pewien fundament? Może dobrym pomysłem jest nauczyć się podstaw i potem samodzielnie eksplorować świat muzyczny?
Michał: Każdy człowiek jest inny i części osób szkoła muzyczna zapewni systematykę. Jednak u innych zadziała to inaczej i zniszczy ich pasję już na samym początku. Usłyszałem już dużo opowieści o tym, że ktoś trafił do szkoły i na początku miał w sobie pasję, jednak ją stracił. Nie ma chyba nic gorszego, niż kogoś źle ocenić na jakimś etapie i zniszczyć jego pasję, która jest przecież najważniejsza w muzyce. Uważam, że nie ma nic bardziej istotnego w tworzeniu niż właśnie posiadanie zamiłowania i swobody twórczej. Artyści to w większości wrażliwi ludzie, więc wielu z nich straciło miłość do muzyki przez system edukacji. Przecież wejście na egzamin i zagranie przed komisją może spowodować nawet u dorosłego człowieka potężny stres. A co ma powiedzieć dziecko, które musi zrobić to samo?
Czyli przyjdzie walec i wyrówna? A czy nie jest tak, że warto przejść edukację muzyczną, ale nie dać się zamknąć w ramach, które ona narzuca?
Joanna: Mi edukacja muzyczna raczej pomogła. Sześć lat ogniska muzycznego ze świetną nauczycielką było dla mnie bardzo wartościowym doświadczeniem. Na początku teoria muzyki to była dla mnie czarna magia i dopiero na studiach miałam okazję lepiej się z nią zaznajomić. Jednak lekcje fortepianu dały mi pewną bazę, która później pozwoliła na swobodniejsze poruszanie się po świecie muzyki.
Polecamy: Nauka pełna emocji. Czego o edukacji możemy nauczyć się od dzieci
Prawdziwa zabawa zaczęła się dla mnie jednak wtedy, gdy poznałam jazz i improwizację muzyczną. To otworzyło przede mną wszystkie inne ścieżki. Okazało się, że mogę spotkać się z jakimkolwiek obcym muzykiem i że możemy razem bez ograniczeń po prostu grać.
Muzyków można podzielić na dwa nurty. Jeden to mainstream i muzyka popularna. Po drugiej stronie jest underground i alternatywa. Gdzie wy się widzicie?
Joanna: Myślę, że każdemu artyście zależy na tym, żeby jego sztuka docierała do jak największej liczby osób.
Michał: Trzeba jeszcze zaznaczyć, że pojęcie underground funkcjonuje do dziś, ale kryje się za nim coś innego niż kiedyś. Ja wychowałem się na hip-hopie z lat 90. i muszę przyznać, że była w nim jakaś magia. To nie była profesjonalna muzyka, ale za to autentyczna. I to jest główna różnica między popem a alternatywą. Ten pierwszy gubi gdzieś tę swoją prawdziwość.
Muzyka głównego nurtu musi być dostosowana do publiki, bo jest produktem. On się musi sprzedać, a żeby tak się stało, to musi mieć chwytliwy refren i prostą melodię. I to także podcina skrzydła artystom, co słychać w piosenkach. Wydaje mi się jednak, że zarówno w mainstreamie, jak i w undergroundzie można robić fajne rzeczy, ale trzeba uważać, żeby za bardzo nie pójść w którąś stronę. Jeśli będziesz tworzył pod publikę, to tego pierwiastka twórczego niewiele zostanie. A jeżeli pójdziesz wyłącznie w stronę alternatywy, to twoja twórczość nie trafi do zbyt wielu odbiorców. Muzyka jest jedna dla wszystkich, tylko trzeba znaleźć złoty środek między jednym nurtem a drugim.
Joanna: Ja na pewno chciałabym, żeby nasza muzyka dotarła do większego grona słuchaczy. Nie mam jednak potrzeby, żeby się sprzedawać i naginać. Jestem szczęśliwa, grając muzykę, którą lubię i którą prezentujemy w małych klubach. Taką, której obecnie słucha niewielka grupa słuchaczy. Spełniam się jako artystka, ale gdyby ktoś mnie zapytał, czy chciałabym mieć więcej odbiorców, to odpowiedziałabym, że tak. Musiałoby to jednak odbywać się zgodnie z moim systemem wartości.
W takim razie co jest ważniejsze? Spełnienie jako artysta czy nakarmienie własnego ego?
Joanna: Trzeba sprytnie lawirować między jednym a drugim.
Jaki system nagród stosujecie przy tworzeniu? Często muzycy lubią nagradzać się, gdy stwierdzą, że skomponowali coś, co według nich jest dobre. Jak to jest u was?
Michał: Zdecydowanie brakuje nam czasu na swobodną twórczość i to właśnie czas byłby dla nas najlepszą nagrodą. Nie ukrywam, że ogromną radość sprawia mi zakup nowego instrumentu i sprzętu muzycznego. Traktuję to jako nagrodę.
Kazik Staszewski napisał kiedyś, że „artysta głodny jest o wiele bardziej płodny”. Zgadzacie się z tym zdaniem?
Joanna: Można to interpretować dwojako. W dosłownym sensie powiedziałabym, że to jednak stereotyp. Jeśli artysta jest pracowity, płodny twórczo i wraz z tym rośnie jego status materialny, to nie widzę powodów, dla których miałby przestać być kreatywny. Jest mnóstwo znanych muzyków, którzy pomimo sławy nie stracili twórczego rozpędu.
Jeśli chodzi o podejście metaforyczne, to jeśli artysta nie ma w sobie głodu uprawiania sztuki, wrażeń czy emocji, to wtedy artysta się kończy. Trzeba mieć to łaknienie w sobie cały czas i to jest napęd do komponowania. U mnie na przykład spełnienie nie prowadzi do procesu twórczego. Dużo lepiej czuję się w momentach, kiedy pojawia się jakaś życiowa trudność, coś co skłania mnie do wewnętrznej refleksji i każe analizować. Oczywiście emocje – w moim przypadku melancholia i smutek – są najlepszą inspiracją i motywacją do twórczych działań.
Michał: To jest kwestia tego, jak się spojrzy na ten głód. Dla mnie głód to jest rozwój muzyczny, chęć grania z ludźmi i eksplorowania nowych gatunków. Wiem jako muzyk, ile mam jeszcze rzeczy do odkrycia czy utworów do napisania. Mimo tego, że powstały już tysiące piosenek, to uważam, że wciąż jest mnóstwo do zrobienia. I to jest mój głód. Jeśli tak na to spojrzeć, to zgodziłbym się z Kazikiem.
W czasach PRL-u autorzy tekstów nie mieli problemów ze znalezieniem tematów, bo one przychodziły same. Wolność, walka z opresyjnym systemem itd. Często w tekstach piosenek pewne tematy były przemycane w taki sposób, żeby ominąć cenzurę. Teraz, gdy żyjemy w wolnej Polsce, możemy śpiewać o wszystkich i o wszystkim. Czy nadal jest o czym pisać?
Joanna: Czasy faktycznie się zmieniły i pewne problemy należą już do przeszłości, ale nie oznacza to, że nie nadeszły inne. Nasza epoka nie jest przecież wolna od tematów, które mogą być ogromną inspiracją dla tekściarzy.
Polecamy: Dlaczego piosenki pop są smutniejsze niż kiedyś?
Michał: Ja nie jestem tekściarzem, ale dla mnie muzyka jest taką samą formą ekspresji jak słowo. Wydaje mi się, że teksty nie zawsze muszą odnosić się do jakiejś konkretnej problematyki. Może to być forma poezji, a nie poszukiwania odpowiedzi na problemy współczesnego świata.
Jak znajdujesz odpowiednie emocje do pisania tekstów?
Joanna: Zazwyczaj staram się korzystać z weny. Gdy tylko poczuję wiatr w żaglach, to piszę. To wspaniałe momenty. Oczywiście w zabieganym świecie wena jest na wagę złota i trzeba postarać się o moment oddechu, sprowokować ją. A żeby ją odnaleźć, trzeba się inspirować, grać z nowymi ludźmi, chodzić do kina, czytać książki. Krótko mówiąc, trzeba konfrontować się ze światem. Ogromną inspiracją jest oczywiście świat uczuć wewnętrznych, ale trzeba go mieć czym nakarmić.
A skąd brać inspiracje muzyczne?
Michał: W pierwszej kolejności dla mnie natchnieniem jest natura. Różnorodność jej dźwięków, rozmaite rytmy i harmonie sprawiają, że jest niesamowita. Tam jest wolność i prostota, której często w muzyce brakuje. Każdy może powiedzieć, że dźwięki natury są kojące, uniwersalne i prawdziwe.
Jest takie powiedzenie, że jeśli ktoś ze swojej pasji zrobi sposób na zarabianie, to nie będzie musiał pracować. Jak do tego podchodzicie?
Joanna: Faktycznie tak jest, ale ważna jest przy tym kolejność. Najpierw powinna być pasja i konsekwencja działania. Jeśli jesteś skupiony na tym, co robisz, to z czasem przyjdzie taki moment, w którym muzyka całkowicie cię porwie. Była taka chwila w moim życiu, w którym musiałam sobie odpowiedzieć na pytanie, czy wchodzę w muzykę na poważnie, czy rozmieniam się na drobne i pracuję gdzieś na pół etatu. Ja w ten sposób funkcjonowałam wiele lat i próbowałam to wszystko jakoś połączyć. Dwa lata temu udało mi się przejść na „jasną stronę mocy”.
A czy skupienie się wyłącznie na muzyce nie zabija pasji do niej?
Joanna: Angażuję się w tyle projektów i muzycznych zajęć, że nie sądzę, żeby szybko mnie to znudziło. Liczba zespołów i muzyków, z którymi gram, sprawia, że jestem ciągle szczęśliwa z powodu tego, co robię. Grunt to nie pozwolić sobie na nudę.
W zespole Braska wykorzystujecie wspomniany wcześniej handpan. Skąd zamiłowanie właśnie do niego? Jest to mało znany instrument i do tego jeden z nowszych.
Michał: Handpan faktycznie jest czasami nazywany najmłodszym instrumentem świata; został skonstruowany w 2000 roku.
To trzeba by go zestawić z didgeridoo, które jest z kolei najstarszym instrumentem świata.
Michał: Co ciekawe, oba instrumenty są często razem wykorzystywane w aranżacjach, bo mają w brzmieniu pewien wspólny organiczny pierwiastek. Handpan jest niesamowity, ponieważ grając na nim, czujesz dźwięk bezpośrednio pod palcami. Naprawdę wyjątkowe uczucie. To jest bardzo wszechstronny instrument, bo można na nim wydobywać melodię, ale jest także instrumentem perkusyjnym.
Polecamy: Muzyka elektroniczna zmienia nasz stan świadomości
Staracie się promować ten instrument w Polsce?
Joanna: Tak, zgadza się. Mamy szkołę gry oraz organizujemy w tym roku pierwszy w Polsce plenerowy festiwal handpanowy PANTU, który odbędzie się w dniach 27–30 czerwca. Zaprosiliśmy topowych muzyków, którzy zaprezentują się przed – mam nadzieję – szeroką publicznością.
Nie pozostaje nic innego jak życzyć powodzenia.
Joanna i Michał: A nam nie pozostaje nic innego, jak podziękować za rozmowę.
To może cię również zainteresować: