Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
„Moi rodzice nie kultywowali sposobu życia naszych przodków. Dorastałam tak jak współcześni Amerykanie, ale nadal mam w sobie tę drugą część mnie i odkrywam kulturę naszego ludu. Jestem teraz pomiędzy dwoma światami” – mówi Leona Morgan, aktywistka z ludu Navajo
EWA DRYJAŃSKA: W swojej działalności określasz Amerykę mianem „Wyspy Żółwia”. Dlaczego?
LEONA MORGAN*: Według naszej historii o powstaniu świata Ziemia powstała na skorupie żółwia. Obecnie nie tylko ludy rdzenne, lecz także np. aktywiści ekologiczni posługują się tym terminem. Dla nas jest to ważna część naszej tożsamości. Nasza historia nie rozpoczęła się wraz z przybyciem Kolumba. Niestety, amerykańskie podręczniki do historii rzadko szerzej uwzględniają dziedzictwo ludzi, którzy żyli tu przed kolonizacją.
Drugim kluczowym dla nas zwierzęciem jest orzeł. Często używamy jego piór. W Ameryce Południowej natomiast najważniejszy jest kondor, dlatego mówi się o Ludach Orła i Ludach Kondora.
Jak oceniasz obecną sytuację rdzennych mieszkańców Stanów Zjednoczonych w aspekcie ekonomicznym, społecznym i kulturalnym?
Sytuacja naszych społeczności w USA porównywana jest do sytuacji krajów rozwijających się. W USA jest ponad 560 oficjalnie uznawanych ludów rdzennych, które żyją na terenie udostępnionych im tzw. rezerwatów. Mój lud, Navajo, mieszka w największym z nich w stanie Nowy Meksyk. Jest to trzeci lud pod względem liczebności.
Obecna sytuacja jest trudna – bezrobocie przekracza 50 proc., wielu z nas nie ma dostępu do elektryczności i bieżącej wody. Ja wychowywałam się w domu, gdzie te media były, ale pokolenie moich rodziców żyło tak jak nasi przodkowie.
Niestety, reszta świata buduje sobie nasz obraz na podstawie książek Karla Maya czy starych westernów, w których wiele rzeczy nie ma związku z prawdą.
To znaczy?
Wiele starych hollywoodzkich filmów przedstawia wszystkie Ludy Orła jako ludzi pełnych przemocy o stereotypowym wyglądzie mieszkających w namiotach tipi. A mój lud nigdy nie mieszkał w tipi! Tego typu stereotypy były utrwalane przez kolejnych twórców. Zdarzało się, że przyjeżdżał fotograf z określoną wizją, która niekoniecznie odzwierciedlała nasz sposób życia. Takimi osobami, które zdobyły sławę na przedstawieniach rodzimych mieszkańców kontynentu, byli malarz George Catlin czy fotograf Edward Curtis. Dlatego współcześnie ludzie mają dużo zabawnych, lecz nieprawdziwych przekonań o tym, jakimi ludźmi jesteśmy.
Jakimi ludźmi w takim razie jesteście?
Zadawanie pytań na nasz temat, tak jak teraz to robisz, jest właściwym zachowaniem. Jest mi ciężko, gdy spotykam się z uprzedzeniami. Jestem aktywistką i organizatorką i często niestety słyszę komentarze, w których jest sporo ignorancji, a nawet rasizmu. Dlatego nigdy nie żałuję czasu na to, by edukować ludzi, i tłumaczyć, im jak funkcjonuje nasza wspólnota.
Ja dorastałam w bardzo „amerykańskim” środowisku. Moi rodzice nie kultywowali sposobu życia naszych przodków, kupili nowoczesny dom i samochody. Dorastałam tak jak współcześni Amerykanie, ale nadal mam w sobie tę drugą część mnie i odkrywam kulturę naszego ludu. My nazywamy to „chodzeniem w dwóch światach” – nowoczesnym i tradycyjnym.
Moje pokolenie pragnie kontynuować tradycje, ale musimy funkcjonować w świecie, który posługuje się pieniędzmi, w którym panuje kapitalizm. Niektórzy z nas mieszkają w wielkich metropoliach, część zna rodzimy język, a inni nie zamierzają się go uczyć. Części osób nie zależy na zachowaniu kultury, podczas gdy inni żyją w sposób bardzo tradycyjny. Ja jestem pomiędzy tymi dwoma biegunami, ale chcę się znaleźć bliżej tego drugiego.
Czy te dwa dążenia – do zachowania tradycji i do zaadaptowania się w amerykańskiej rzeczywistości – wzajemnie się wykluczają?
Tak. W USA ludzie pracują od poniedziałku do piątku, a w weekend mają wolne. Z kolei nasze ceremonie trwają cztery dni, tak więc czas ich trwania musiał zostać skrócony do dwóch dni. W ten sposób musieliśmy zmodyfikować wiele naszych zwyczajów, bo jeśli ktoś chce zarabiać dużo pieniędzy, to trudno byłoby mu to pogodzić np. z tradycyjnymi ceremoniami. Ale niektórzy sobie z tym radzą. Mają nawet dwa domy – nowoczesny, a obok tradycyjny dom Navajo, hogan.
Innym przykładem trudności z zachowaniem zasad naszej kultury jest kobieta z ludu Navajo, która pracuje dla NASA. To oczywiście bardzo prestiżowa i dobrze płatna praca. Niestety, nasze wierzenia zabraniają „opuszczania ziemi”. Nawet latanie samolotem jest dosyć kontrowersyjne, nie mówiąc już o podróżach w kosmos. W praktyce w naszym życiu potrzebny jest kompromis.
Istotną różnicą w porównaniu z kulturą Zachodu jest także fakt, że w naszej kulturze nie mieliśmy nigdy tylko dwóch płci. Było ich w sumie pięć: kobieta, mężczyzna, „męska” kobieta, „kobiecy” mężczyzna i osoba dwupłciowa, posiadająca narządy kobiety i mężczyzny. W naszej kulturze taka osoba uznawana była za świętą, bliższą Stwórcy.
Jeszcze do niedawna zachodnia kultura podchodziła do kwestii orientacji seksualnej bardzo restrykcyjnie. Czy wpływało to na wasze postawy?
Tak. Ruch LGBTQI jest bliższy naszej kulturze, w której osoby homoseksualne nazywane były ludźmi „o dwóch duszach”. Zachodnie społeczeństwa „odkryły” pewne rzeczy teraz, podczas gdy dla nas jest to powrót do dawnych nauk i szacunku.
Podobnie jest z prawami kobiet. Moje społeczeństwo jest matriarchalne. To kobiety podejmowały decyzje odnośnie do ziemi, a mężowie po ślubie przeprowadzali się na ziemie żon. Jednak instytucje, które powołaliśmy w celu współpracy z władzami federalnymi, mają bardzo patriarchalny charakter. Wzorem władz centralnych mamy prezydenta, wiceprezydenta i radę, w której skład wchodzą prawie sami mężczyźni. Teraz jest nacisk na promowanie kobiet w polityce. Ja nigdy nie nazywałam siebie feministką ani nie mówiłam o prawach kobiet, bo dla mnie te kwestie były oczywiste.
Jako dziecko nie zdawałam sobie sprawy z tych rozbieżności, ale gdy zaczęłam zajmować się problemem wydobycia uranu na naszych ziemiach, coraz bardziej zdawałam sobie sprawę z konfliktu między tymi dwoma systemami – federalnym i tradycyjnym.
Czy organizacja waszej władzy na wzór federalny była próbą dostosowania się do amerykańskich standardów?
To nie była nasza inicjatywa. Nasza zdecentralizowana organizacja społeczności bazująca na powiązaniach rodzinnych funkcjonowała bardzo dobrze, ale ustanowienie nowych władz na zachodnich zasadach znacząco ułatwiło wydobywanie surowców na naszych ziemiach. Potrzebna była osoba, która w imieniu naszej społeczności mogłaby złożyć podpis pod dokumentem o sprzedaży określonych zasobów.
Na początku istnienia Stanów Zjednoczonych biali osadnicy powiększali zasięg terytorialny nowo powstałego państwa. Stosowano wobec nas ludobójstwo i przesiedlenia, część plemion została pozbawiona swoich oryginalnych siedzib. Kolejną strategią była asymilacja. Był to więc cały proces, w którego wyniku przejęliśmy różne aspekty zachodniej kultury.
Dlaczego tak wielu rdzennych mieszkańców USA pozostaje bez pracy?
W naszej kulturze nie mieliśmy kapitalizmu. Część z nas dorastała, znając tylko rodzimy język. Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek będziemy w stanie stać się odnoszącymi sukcesy kapitalistami.
Czy jest to związane z innym systemem wartości?
Na pewno, choć niektóre rzeczy, także te negatywne, zaabsorbowaliśmy stosunkowo łatwo. Nigdy nie staliśmy się jednak dobrzy w zarabianiu pieniędzy. Moim rodzicom udało się zdobyć dobrą pracę – pracowali dla władz federalnych, dzięki czemu byli w stanie opłacić naszą edukację, ale większość naszych krewnych jest bardzo biedna. W moim regionie ofert pracy jest niewiele, co sprawia, że ludzie wyjeżdżają do wielkich miast.
Większość ofert dotyczy górnictwa, do którego doszło teraz wydobycie gazu łupkowego. Rząd federalny nie tworzy dobrych możliwości zatrudnienia dla Navajo. Być może to nasze własne władze powinny się tym zająć. Ostatnio powstała w naszej okolicy farma fotowoltaiczna. Chciałabym, by było więcej inwestycji przyjaznych dla środowiska.
Niestety, nasza zależność od przemysłu wydobywczego stwarza wiele problemów. Ostatnio w naszym stanie została zamknięta kopalnia węgla. Nasz rząd chciał ją odkupić, by zachować miejsca pracy. Jednak ci, którzy mieszkają w pobliżu kopalni, nie chcą, by nadal działała, w związku z zanieczyszczeniem wody i powietrza. W taki sposób rodzą się konflikty wewnętrzne między członkami naszej własnej społeczności. Zamiast walczyć z wielką firmą, walczymy między sobą – strategia „dziel i rządź” przynosi skutki.
Doświadczyłaś tego bezpośrednio?
Tak. Protestowałam przeciwko otwarciu nowej kopalni, kopalni uranu, przez co zostałam oskarżona przez lokalnego polityka o to, że nie pozwalam ludziom wyżywić ich dzieci. Ale tak naprawdę powinien on skierować swój gniew na firmę, która doprowadziłaby do skażenia naszej ziemi.
Jak na twoją społeczność wpłynęło wydobycie uranu?
Uran wydobywano od lat 40. do lat 80. XX wieku. W tamtym czasie wiele osób się wzbogaciło, więc ludzie byli bardzo zadowoleni. Ale gdy kopalnie zostały zamknięte, nikt nie zadbał o oczyszczenie i zabezpieczenie terenów wydobycia. Prawo w tamtym czasie nie nakładało na firmy takiego obowiązku. Tereny po eksploatacji zostały skażone pierwiastkami radioaktywnymi. Ludzie pracujący w kopalniach, nieświadomi zagrożenia, zabierali z nich drewno lub żwir do budowy domów, co później skutkowało chorobami.
Choć wydobycie zakończyło się w latach 80., nadal jest wiele przypadków nowotworów, nadal skażone są pożywienie, woda i powietrze. Oczyszczenie ziemi z radioaktywnych substancji będzie bardzo drogie. Rząd federalny zainicjował dedykowany temu program w 2008 r., ale nie ma wystarczająco dużo pieniędzy na jego realizację. Nie wiem, czy dożyję czasów, kiedy uporamy się z tym problemem.
Wydaje się jednak, że głos ludów rdzennych jest teraz bardziej słyszalny.
Coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę z roli ludów rdzennych i poświęca się im więcej uwagi, szczególnie w kontekście zmian klimatu. Tak było np. na szczycie klimatycznym COP25 w Madrycie, ale takie spotkania nie przekładają się na poprawę naszej sytuacji. Choć światowa opinia publiczna i media skupiają się na nas jak nigdy dotąd, to nie ma to przełożenia na realizację naszych celów, takich jak odzyskanie ziemi czy samostanowienie.
W Kanadzie w ostatnich latach ruszył „proces pojednania”, ale według reprezentantów ludów rdzennych to tylko teatr, za którym nie idą żadne konkretne działania. W USA Navajo uznawani są za „suwerenny naród”, jednak nie jesteśmy w stanie np. zablokować transportowania odpadów nuklearnych przez nasze ziemie, mimo że nasze prawo zakazuje takiego transportu. Nasza „suwerenność” jest respektowana tylko w przypadku mniej znaczących kwestii.
Czy za większą obecnością w mediach idzie także większa aktywność w polityce?
Na forum światowym ludy rdzenne reprezentowane są w ONZ, gdzie co roku obraduje Stałe Forum ONZ ds. Ludów Tubylczych, które opracowało Deklarację praw ludów tubylczych, uchwaloną w 2007 r.
W poszczególnych krajach nasz udział w polityce, przede wszystkim lokalnej, również się zwiększa. Na szczeblu państwowym jest jednak znacznie trudniej. Winona LaDuke startowała u boku Ralpha Nadera z ramienia Partii Zielonych w wyborach prezydenckich w 1996 i 2000 r., ale bez większego powodzenia. Mamy jednak do czynienia z trendem wzrostowym, jeśli chodzi o liczbę prawników wywodzących się z naszych społeczności. W związku z tym nie tylko zwiększy się liczba polityków, ale także efektywność w egzekwowaniu prawa. Choć dla mnie kluczową kwestią, która mogłaby przynieść zmianę, nie jest zwiększenie naszego zaangażowania, lecz zmiana podejścia rządu federalnego, który powinien zacząć prawdziwie respektować naszą suwerenność.
Czy dziedzictwo rdzennych społeczności mogłoby odegrać rolę w walce ze zmianami klimatycznymi?
Taki potencjał z pewnością jest. Poprawa stanu środowiska stałaby się możliwa, gdyby państwa i wielkie korporacje zmieniły swoje podejście i zaczęły respektować nasze ostrzeżenia. Niestety, nie wiem, czy kiedykolwiek do tego dojdzie, bo nasze podejście nie opiera się na pieniądzach i chęci zysku. Ziemia jest dla nas matką, woda jest święta. A korporacjom chodzi o zysk – nawet wtedy, gdy wykorzystują one elementy kultury ludów rodzimych, komercjalizują je, a to praktycznie zawsze ma negatywne skutki.
Społecznościom rdzennym udawało się zachowywać równowagę w przyrodzie dzięki temu, że ich gospodarki miały zasięg lokalny i były dostosowane do określonego środowiska. Teraz jednak wszyscy jesteśmy w krytycznym punkcie historii, a katastrofie może zapobiec jedynie podjęcie działań na wielką skalę.
*Leona Morgan – jest organizatorką i aktywistką, która walczy z „nuklearnym kolonializmem” w południowo-zachodniej części USA. Przyczyniła się do zablokowania wydobycia uranu w Churchrock i projektu przetwarzania tego surowca w Crownpoint w Nowym Meksyku. Obecnie koncentruje się na walce przeciwko transportowaniu i składowaniu odpadów jądrowych w Nowym Meksyku i Arizonie. Leona jest współtwórczynią i działaczką organizacji Diné No Nukes i Nuclear Issues Study Group. Leona przynależy do ludu Navajo. Mieszka w Albuquerque w Nowym Meksyku.