Humanizm
Klawo, w dechę, mega. Każde młode pokolenie ma swój język
25 grudnia 2024
Z jednej strony imponujące wieżowce, luksusowe rezydencje i lśniące auta najdroższych marek. Z drugiej – wyczerpani pracownicy na niekończących się budowach, ciułający grosz do grosza, aby pomóc rodzinom w Bangladeszu, Nepalu, Indiach czy Etiopii. Dubaj ma swoje jasno-lśniące, ale też mroczno-ciemne oblicze.
Trzy i półmilionowa metropolia, największe miasto Zjednoczonych Emiratów Arabskich poza zachwytem milionów turystów, budzi negatywne emocje – u aktywistów, wskazujących na łamanie praw człowieka w tym kraju. Dotyczy to również sąsiednich państw, takich jak m.in. Katar, Kuwejt czy Arabia Saudyjska.
Dubaj – wbrew pozorom nie jest stolicą Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Państwo to, liczące ponad 10 mln mieszkańców składa się z siedmiu księstw, które samodzielnie kształtują swoją politykę, a władza jest tam przekazywana dziedzicznie, z ojca na syna. Głowa federacji – prezydent szejk rezyduje w formalnej stolicy kraju – Abu Zabi. Dubaj, który pierwszy szeroko otworzył się na świat, utorował drogę innym emiratom – w jego ślad poszła Szardża i Ras Al-Chajma.
W powszechnej opinii źródłem dobrobytu państwa nad Zatoką Perską było odkrycie w 1966 r. bogatych złóż ropy naftowej. Choć są one wciąż eksploatowane – ZEA posiada wciąż siódme największe zasoby tego surowca, większe niż Rosja, to obecnie zapewniają zaledwie kilkanaście procent przychodów tego kraju. Więcej pieniędzy szejkowie zarabiają dzięki transakcjom finansowym, nieruchomościom czy turystyce. Dowiedli zatem, że jak na Arabów przystało – są mistrzami w handlu i pośrednictwie.
Bogatym szejkom udało się stworzyć miejsce pełne sprzeczności – bo taki jest właśnie Dubaj. Budzi jednocześnie zachwyt i grozę. „Ta metropolia przybrała wymiar tandetnej groteski. Przekształciła się w futurystyczny koszmar, całkowicie zdominowany przez »Księgę rekordów Guinnessa«, nieoficjalną konstytucję emiratu. Bo tu wszystko musi być większe i ładniejsze niż gdziekolwiek na świecie” – pisał brytyjski pisarz i podróżnik Lawrence Osborne.
Przejście emiratów arabskich z grupy najbiedniejszych państw świata w połowie XX w. do globalnych liderów wymagało – oprócz pieniędzy – olbrzymich nakładów pracy. Potrzebne były do tego rzesze pracowników – począwszy od architektów czy inżynierów, skończywszy na zwykłych robotnikach. Emiraty otworzyły się na masową imigrację. Przybywali Hindusi, Persowie, Afrykańczycy, a także Europejczycy. Z reguły tylko tym ostatnim oferowano wysokie, czasem bajeczne wynagrodzenie. Mniej wykształceni musieli pogodzić się z przeciętnymi lub marnymi zarobkami.
Napływ imigrantów do powstałej w 1971 r. federacji ZEA był gwałtowny: na początku ludność państwa nieznacznie przekraczała 180 tys., czyli – dla porównania – mniej niż mieszka w Radomiu. Mieszkańcami emiratów byli wówczas niemal wyłącznie Arabowie. Po 50 latach ludność wzrosła blisko pięćdziesięciokrotnie – a arabscy obywatele stanowią ledwie kilkunastoprocentową mniejszość (w Dubaju ok. 12 proc.).
Przybywający do Dubaju turyści, podziwiający futurystyczną, bajeczną architekturę, zwykle nie stykają się z najciężej pracującymi obcokrajowcami. Bo na pierwszy rzut oka ich nie widać. Są etniczne knajpki przy ulicach, rzesze różnorodnie ubranych mieszkańców, ale bieda… jakby tu była nieobecna. Tymczasem między konstrukcjami olbrzymich drapaczy chmur, w zaułkach tuneli, na rozgrzanym asfalcie i w wielu podobnych miejscach dostrzec można krzątające się sylwetki robotników.
Szczelnie ubrani, osłonięci chustami przed promieniami słońca budują potęgę kraju bogatych szejków. A wieczorami chowają się w swych wynajętych klitkach, często bez klimatyzacji i wegetują, czekając na powrót do rodziny czy najbliższych. Ich zarobkowe wyjazdy przedłużają się, z roku do dwóch, trzech i więcej. Żyją w niepewności, bez tak bardzo potrzebnego poczucia stabilizacji.
Zarabiają różnie – z jednej strony wielokrotnie więcej, niż w krajach pochodzenia, z drugiej – często zbyt mało, aby sprowadzić rodzinę i kupić mieszkanie. Teoretycznie średnia pensja robotnika budowlanego wynosi niecałe 3 tys. dolarów, ale w wielu przypadkach migranci z Azji dostają kilkukrotnie mniej. Umożliwia to specyficzny system rekrutacji – „kafala”, polegający na tym, że pracownicy o niższych kwalifikacjach sprowadzani są na zaproszenie tzw. sponsora, którym jest zwykle pracodawca. Odpowiada on za załatwienie wizy, formalności, czasem też zakwaterowanie, ale jednocześnie pobiera za te usługi znaczące opłaty, potrącane z wynagrodzenia. W systemie tym państwo nie ma praktycznie żadnej kontroli nad zatrudnionymi, więc bywają oni wyzyskiwani.
Polecamy: Emiraty już nie takie arabskie, czyli nowe centrum świata
Media co rusz donoszą o trudnych warunkach życia robotników na budowach w Dubaju, Abu Zabi i innych dynamicznie rozwijających się miastach nad Zatoką Perską. Organizacja monitorująca prawa człowieka – Business & Human Rights Resource Centre alarmowała, że podczas przygotowań do wystawy Expo 2020 w Dubaju zginęło wielu ludzi, gdyż nie są tam przestrzegane zasady bezpieczeństwa. Ponad 60 obiektów, kosztujących miliardy dolarów, zostało wzniesionych przez „podejrzane” firmy, nieujawniające warunków pracy, zakwaterowania i nieraportujące żadnych danych, związanych z zatrudnieniem.
Napięta atmosfera doprowadziła kilkukrotnie do protestów – wybuchły one m.in. w marcu 2006 r. podczas budowy najwyższego obecnie budynku świata – Burdż Chalifa. Wyczerpani morderczą pracą, pochodzący z biednych krajów Azji mężczyźni zaatakowali ochroniarzy, wdarli się do biur i zniszczyli zgromadzony tam sprzęt i dokumenty. Ich bunt musiała pacyfikować policja, która aresztowała kilka najbardziej krewskich osób. Sprawę szybko „zamieciono pod dywan” – tak, aby protesty nie rozprzestrzeniły się, a uczestników zajść nie ukarano. Jak komentowali działacze społeczni – głównie z powodu braku rąk do pracy i konieczności dotrzymania terminów budowy.
Część dziennikarzy, socjologów czy ekonomistów wskazuje jednak tzw. drugą stronę medalu. Przywołują liczne argumenty: o tym, że imigranci zarabiają i tak wielokrotnie więcej, niż w krajach pochodzenia, że przyjechali dobrowolnie (nikt nikogo nie zmusza do pracy), a wielu z nich po kilku latach sprowadziło rodziny, że Dubaj był dla nich szansą na wyrwanie się ze skrajnej biedy, że firmy rekrutacyjne, które dopuszczają się oszustw, należą do obcokrajowców, a nie Arabów, aż wreszcie – że nierówności majątkowe są nieodłącznym elementem rozwoju.
Ten ostatni argument opiera się częściowo na teorii Simona Kuznetsa – amerykańskiego ekonomisty i noblisty (1971 r.), urodzonego w Pińsku. Naukowiec ten wyznaczył krzywą (tzw. Krzywa Kuznetsa), która wskazywała, że wraz z postępującym rozwojem kraju nierówności najpierw muszą rosnąć, aby – dopiero po osiągnięciu punktu krytycznego – powoli zacząć opadać. W interpretacji niektórych ekonomistów, a także publicystów – w krajach intensywnie rozwijających się – a takim są ZEA – zjawisko rozwarstwienia majątkowego jest powszechnie spotykane i bardzo trudno byłoby go uniknąć. A ewentualne korekty polityki gospodarczej znacznie spowolniłyby rozwój.
Odpierając argumenty o braku wsparcia dla robotników z biedniejszych krajów Emiratczycy przypominają, że od września 2017 r. rząd wprowadzał kolejne regulacje, mające poprawić sytuację imigrantów. Tłumaczą też, że regularnie rośnie liczba państwowych inspekcji na budowach, w 2018 r. było ich 6038. Robotnikom rozdawane są ulotki, z których dowiadują się m.in., że pracodawca nie może zabierać im paszportu, że przysługuje im jeden dzień wolny w tygodniu, stałe ubezpieczenie medyczne oraz bilet lotniczy do domu raz na dwa lata.
Informacje w sześciu językach, oprócz angielskiego m.in. w hindi czy tagalog uzupełnione są numerami telefonów linii alarmowych i adresów biur, gdzie można składać skargi na pracodawców.
Nierówności społeczne nie budzą sprzeciwu arabskich obywateli Dubaju. Emir tego księstwa, a jednocześnie premier i wiceprezydent ZEA – szejk Muhammad bin Raszid Al Maktum publicznie chwalił trud ciężkiej pracy, ganiąc bierność i rentierstwo. Miał on ponoć wygłosić podczas rozmowy z dziennikarzem BBC następującą sentencję. „Mój ojciec jeździł na wielbłądzie, ja jeżdżę mercedesem, mój syn – land roverem, a wnuk też pewnie będzie jeździł land roverem. Ale mój prawnuk prawdopodobnie wróci do wielbłąda”. Gdy zdziwiony reporter spytał „dlaczego”, szejk odparł: „Ciężkie czasy tworzą silnych mężczyzn, a silni mężczyźni tworzą łatwe czasy. I odwrotnie: łatwe czasy tworzą słabych mężczyzn, a słabi mężczyźni tworzą ciężkie czasy. Powinniśmy wychowywać wojowników, a nie pasożyty”.
Jak zwykle w takich sytuacjach: główny punkt dyskusji o tym, czy szybki rozwój gospodarczy rzeczywiście jest nie do pogodzenia z postulatami socjalnymi, tkwi w szczegółach. Owszem – biedni imigranci z Bangladeszu, Nepalu, Indii, Pakistanu czy Etiopii, pracujący w Emiratach zwykle z czasem dorabiają się skromnego majątku, a ich pozycja staje się stabilniejsza. Jednak cena, którą płacą za niewielki awans społeczny jest wysoka.
Są to lata wyrzeczeń, rozłąki z rodziną, przypłacone często utratą zdrowia fizycznego, a także załamaniami psychicznymi. Oczywiście część publicystów odrzuci te argumenty, mówiąc, że pionierzy kapitalizmu w Stanach Zjednoczonych na przełomie XIX i XX wieku, a także później doświadczali tego samego.
Może Cię zainteresować: Arabia Saudyjska. Czy państwo znikąd powtórzy sukces Dubaju?
Na poziomie ogólniejszym spór o wykorzystywanie taniej siły roboczej w krajach Zatoki Perskiej można sprowadzić do słynnej polemiki austriackiego piewcy wolności gospodarczej – Friedericha Augusta von Hayeka z brytyjskim zwolennikiem interwencjonizmu państwowego – Johnem Maynardem Keynesem. Ich spór sprzed stu lat zasadzał się na pytaniu: czy mechanizmy gospodarki rynkowej są wystarczające do zapewnienia optymalnego wzrostu, czy też należy dopuścić korygującą rolę państwa.
Hayek twierdził, iż podważanie mechanizmów rynkowych prowadzi do nieefektywności, niewykorzystania zasobów i w końcu do utraty wolności. Zatem: nie należy w nie ingerować, gdyż w dłuższej perspektywie rynek sam się wyreguluje. Keynes miał na to odpowiedzieć krótko i dosadnie: „w dłuższej perspektywie wszyscy będziemy martwi”.
Zobacz więcej:
Źródła:
A. Dudzińska, Dubaj – miasto innych ludzi, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2022.
M. Margielewski, Dubaj krwią zbudowany, wyd. Prószyński Media, Warszawa 2021.
J. Pałkiewicz, Dubaj – prawdziwe oblicze, wyd. Zysk i ska, Poznań 2016.
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/2144720,1,skryta-twarz-dubaju.read
https://wtir.awf.krakow.pl/pdf/studenci/strony_st/projekty/zea/2010_Kowalski_Kamil_ZEA.pdf
https://turystyka.wp.pl/zycie-polaka-w-dubaju-mamy-caly-swiat-w-jednym-miejscu-6814751330552640a
https://www.thetravelingeconomist.com/post/zjednoczone-emiraty-arabskie-uae
https://www.macrotrends.net/countries/ARE/uae/gdp-gross-domestic-product