Nauka
Badania genetyczne pozwolą na wybór IQ. Staniemy się nadludźmi
03 listopada 2024
Przeprowadzone niedawno wybory do Parlamentu Europejskiego pokazały, jak silna jest prawicowa fala. Wielu z głosujących było motywowanych niechęcią do dotychczasowej polityki imigracyjnej. Na całym świecie jesteśmy świadkami upadku mitu wielokulturowości, czyli możliwości pokojowego funkcjonowania społeczeństwa, które podzielone jest na odrębne grupy etniczne lub kulturowe.
W zeszłe wakacje Kanada świętowała kolejny kamień milowy – populacja kraju wyniosła 40 mln osób. Zaledwie rok później sięga już 41 mln. Za te liczby nie jest odpowiedzialna wyjątkowa dzietność Kanadyjczyków, a głównie nowo przybyli studenci zagraniczni i pracownicy tymczasowi. Ci ostatni przeprowadzili zresztą niedawno protesty na terenie całego kraju, prosząc o ułatwienie im uzyskania statusu stałego rezydenta.
W specjalnym imigracyjnym wydaniu opiniotwórczego miesięcznika „MacLean’s” wybrzmiały głosy ze wszystkich stron politycznej debaty. Zgadzają się w jednej kwestii: pozytywne podejście do imigracji Kanadyjczyków – wśród których większość stanowią potomkowie imigrantów – zmienia się. Jak zauważa Stephen Maher w tekście How We Got to 41 Million, dwa lata temu zaledwie 14 proc. Kanadyjczyków uważało, że kraj przyjmuje zbyt wielu imigrantów. Dzisiaj ten wskaźnik wynosi 57 proc. Maher pisze:
Konsekwencje [imigracji] są widoczne na prawo i lewo. Wszędzie pojawiły się namiotowe koczowiska osób bezdomnych, nawet w małych miasteczkach. Koszty wynajmu się podniosły, ceny domów wybiły poza skalę. Połowa Kanadyjczyków nie ma lekarza rodzinnego albo nie może doczekać się wizyty lekarskiej.
W tym samym roku sąsiednie Stany Zjednoczone zaprosiły do siebie 1,6 mln imigrantów, przy prawie dziesięciokrotnie wyższej populacji. Kanada i Stany Zjednoczone są pozornie bliźniaczymi państwami o niezwykle jednolitej kulturze. Na pierwszy rzut oka różnią się może tym, że Kanadyjczycy piją kawę Tima Hortonsa, a Amerykanie – Starbucksa. Prawdziwe różnice tkwią głębiej.
Stany Zjednoczone zbudowane są na idei wspólnej amerykańskiej tożsamości. Żyje tam „jeden naród oddany Bogu”. W jego istnienie wpisane są idee wolności i poszukiwania indywidualnego szczęścia. Kanadyjczycy nie mają jednolitej tożsamości. Mogą się co najwyżej pochwalić stereotypami – o byciu uprzejmymi i o zamiłowaniu do syropu klonowego. Co jest lepsze: asymilacja czy wielokulturowość? Ekonom i specjalista od Bliskiego Wschodu Jens Kurt Heycke przekonuje, że tylko jedna z tych postaw może pomóc pokonać problemy związane z masową imigracją.
Ponad dwa tysiące lat temu Juliusz Cezar wypowiedział słynną formułę: divide et impera – dziel i rządź! Tworzenie sztucznych wewnętrznych podziałów w podbijanych społeczeństwach od zawsze było skuteczną strategią na trzymanie ich w ryzach. Historia od tysięcy lat pokazuje nam, że w jedności siła. Mimo to wciąż eksperymentujemy z ideą harmonijnego życia w podzielonym społeczeństwie.
Model, na którym zostały zbudowane Stany Zjednoczone, to tygiel narodów. Pomieszanie kultur, religii i pochodzenia niczym w bulgoczącym kotle, w którym składniki tworzą jeden pyszny gulasz. W społeczeństwach wielokulturowych mamy do czynienia z sałatką, w której możemy wyszczególnić każdy tworzący ją składnik. Ludzie różnych narodowości i etniczności żyją obok siebie, nie razem, ale równolegle.
Jens Heycke uważa, że wielokulturowość to bomba zegarowa. Stoi za nią przekonanie, że państwo składa się z różnych grup etnicznych czy religijnych, którym należy umożliwić życie według własnych zasad i praktykowanie własnej kultury. Należy przestrzegać linii tych podziałów, wspierać różnorodność, a czasami nawet działać przeciwko równości wobec prawa, aby naprawić grzechy przeszłości czy wyrównać nierówności. Heycke przestrzega:
Społeczności wielokulturowe prowadzą do całego spektrum możliwych następstw. Często – o zgrozo – jest nim ekstremalna przemoc.
Amerykanin twierdzi także, na wzór greckiego sofisty Eliusza Arystydesa, że wszystkie imperia upadły dlatego, że nie udało im się zjednoczyć różnych grup etnicznych. Podaje przykład Imperium Rzymskiego. Rzymianie tym różnili się od Greków, że z „wrogów” pochodzących z podbitych ludów czynili swoich obywateli, zrzeszonych w ramach wspólnej rzymskiej tożsamości. Wymagali od nich zaadoptowania części rzymskiej kultury i nauki języka. Heycke twierdzi, że odejście od kultury romanizacji na rzecz ówczesnej wersji wielokulturowości – przyzwolenia na budowę etnicznych enklaw i rozluźnienia nacisku na asymilację – było powodem upadku Rzymu.
Polecamy: HOLISTIC TALK: Dlaczego warto dążyć do prawdy? (Mariusz Zielke)
Heycke tłumaczy, że jedność narodu jest czynnikiem, który najlepiej pozwala przewidzieć jego sukces. Sama obecność podziału na grupy wystarczy, żeby pojawił się konflikt. Prowadzi on do myślenia „my kontra oni”. Ludzie zaczynają spoglądać na siebie nawzajem i dostrzegać obcego. Skutki podziałów związanych z istnieniem w społeczeństwie grup, które ze sobą nie współpracują, możemy zaobserwować na różnych płaszczyznach. Z jednej strony mamy niezrozumienie kulturowe, trudności w miejscu pracy i ghettoizację. Druga skrajność to wojny etniczne i ludobójstwa. Heycke tak pisze o kolonizacji Rwandy:
[Belgowie] dzielili jednostki na grupy, każdej nadawali etykietkę, wdrażali politykę preferencyjną wobec jednej grupy, a później wprowadzali politykę odwrotną – preferencyjną wobec innej grupy. […] W okresie kolonializmu w Rwandzie ujawniła się łatwość, z jaką etniczne etykietki wespół z programami preferencyjnymi wobec określonych grup etnicznych mogą prowadzić do podziału społeczeństwa. Do wytworzenia się wrogich sobie obozów i rozpalenia w nich morderczej nienawiści.
Belgowie przeprowadzili w Rwandzie akcję afirmatywną na rzecz mniejszości Tutsi, która zakończyła się ludobójstwem tychże przeprowadzonym przez większość Hutu. Podobne akcje przeprowadzone zostały w Jugosławii. W miejscach pracy i na uniwersytetach wprowadzono parytety mające na celu odzwierciedlić podziały etniczne. W ludziach zaczęło narastać poczucie niesprawiedliwości.
Gdy społeczeństwo wprowadza akcje afirmatywne, odrzuca idee demokracji, równości szans i merytokracji. Dyskryminacja – czy bezpośrednia, czy nastawiona na naprawianie historycznych zaszłości – zawsze prowadzi do negatywnych konsekwencji. Niezależnie od tego, kto uznany jest za „prześladowcę”, a kto za „ofiarę”, w obu stronach tworzy się poczucie, że reprezentują osobne grupy, których interesy przeczą sobie nawzajem.
Po wprowadzeniu akcji afirmatywnej bardzo trudno ją odwrócić. Nawet jeżeli osiągnięte są jej założenia, to osoby, które są jej beneficjentami, kurczowo trzymają się programu, twierdząc, że nierówności wciąż się utrzymują. Kiedy uporamy się z dyskryminacją prawną, pora na uprzedzenia społeczne, a po mikroagresjach – może na nanoagresje?
Polecamy: Na Północy bez zmian. Szwecja na wojnie z przedmieściami
Społeczeństwa, których obywatele są zjednoczeni wspólną ideą, dużo chętniej inwestują w infrastrukturę i dobra publiczne. Narody, które są mocno podzielone, zamieszkują osoby nastawione bardziej indywidualistycznie, które mniej chętnie inwestują w dobro wspólnoty. Na poziomie rządowym oznacza to też korelację między podziałami wewnątrzpaństwowymi a korupcją.
Ludzie mniej chętnie dzielą się wspólnie wypracowanym bogactwem z tymi, którzy nie wykazują chęci uczestnictwa we wspólnocie. W Niemczech potomkowie pierwszych tureckich gastarbeiterów z lat 70. wciąż uważają się przede wszystkim za Turków i tak też często są postrzegani. W 2015 roku Angela Merkel zaprosiła do Niemiec ponad 1,1 mln uchodźców z Syrii. Dzisiaj w niemieckich klubach obowiązuje zakaz grania piosenki L’amour toujours Gigi D’Agostino, ponieważ młodzi Niemcy stworzyli do niej nowy refren: „Obcokrajowcy won, obcokrajowcy won, Niemcy dla Niemców, obcokrajowcy won!”.
Szczególnie w miejscu takim jak Niemcy niepokoi wzrost tendencji ksenofobicznych. Heycke uważa, że przyzwolenie na podziały społeczne to najważniejszy czynnik prowadzący do przemocy i ludobójstwa:
Był jeden czynnik, który jest absolutnie niezbędnym warunkiem dla przeprowadzenia ludobójstwa – czyli istnienie podziałów na grupy. To nieunikniony truizm: bez grup nie może zaistnieć konflikt grupowy.
Idea wielokulturowości pojawiła się w Europie niedawno i dopiero przy okazji kryzysu w związku z wojną w Syrii stała się popularna. Europejskie kraje mocno się od siebie różnią – mają własne tradycje, sięgające często tysięcy lat. Odrzucenie kultury narodu na rzecz nowo przybyłych imigrantów nie spotyka się z aprobatą rdzennej ludności. Wiele osób uważa, że zakorzeniona w tradycji kultura kraju powinna być zawsze ważniejsza od tradycji imigrantów i oczekuje od nich przynajmniej częściowej asymilacji. Jak w Rzymie.
Chcąc przeczytać książkę Jensa Heyckego, zamówiłam ją w bibliotece w kanadyjskim mieście Edmonton. Każdy czytelnik może co miesiąc zamówić do pięciu książek. Do tej pory każda z moich propozycji spotkała się z aprobatą. Książka Heyckego została odrzucona ze względu na „niską wartość akademicką”.
Może Cię także zainteresować: Urok kiczu. Do czego są nam potrzebne słabe filmy i kiepskie książki?