Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
Obóz w Vučjaku stał się kolejnym symbolem porażki UE w zakresie polityki migracyjnej. „Przepraszam, że nie mogę ci pomóc” – takie słowa od dłuższego czasu słyszy się w tej części Europy
We wtorek, 10 grudnia minął 179. dzień funkcjonowania prowizorycznego obozu dla uchodźców w Vučjaku. Jeszcze w ubiegłym tygodniu białe namioty trudno było dostrzec pośród ośnieżonych lasów i gór. W dzień było kilka stopni powyżej zera, ale nocą przychodził mróz. Dirk Planert, aktywista z Niemiec, od kilku dniu wypatrywał autobusów, które miały zabrać stąd ludzi.
Pojazdy dotarły na miejsce po kilku lokalnych i międzynarodowych awanturach – dyskusji w Parlamencie Europejskim i kłótniach pomiędzy zamieszkującymi Bośnię i Hercegowinę grupami etnicznymi. Około 700 osób zostanie przeniesionych do innych obozów, o siedem godzin drogi stąd. Gdy pracujący na miejscu wolontariusze zobaczyli autobusy, nie sądzili, że to koniec istnienia Vučjaka, bo rozwiązanie trudnej sytuacji obiecywano całymi miesiącami.
Planert w obozie spędził ponad pięć miesięcy. Otwarto go wiosną. Decyzję podjęły lokalne władze, przytłoczone liczbą migrantów przybywających do kantonu Una-Sana. To region Bośni i Hercegowiny położony przy granicy z Chorwacją i jeden z punktów kryzysowych na migracyjnej mapie Europy, takich jak np. przepełniony obóz Moria na greckiej wyspie Lesbos. Niemiecki europoseł Dietmar Köster mówi, że miejsca takie jak Vučjak to obraz porażki europejskiej strategii w zakresie polityki migracyjnej.
Bośniackie władze lokalne od początku kryzysu, czyli połowy 2018 r., są pozbawione wsparcia rządu centralnego. Sytuacja już kilka razy wymykała się spod kontroli. Także zimą ubiegłego roku w okolicy koczowały setki migrantów – głównie z Pakistanu, Syrii, Iranu, Afganistanu i Iraku – bo zabrakło dla nich miejsca w obozach.
Udało się wtedy otworzyć dwa nowe centra migracyjne: Birę dla mężczyzn i Borići, gdzie umieszczono rodziny z dziećmi. Ale migrantów ciągle przybywało. Spali więc na bihackich ulicach i w parkach. Pojawiły się głosy sprzeciwu ze strony mieszkańców – dlatego powstał Vučjak.
Każdego dnia w Bośni rejestruje się ok. 100–150 migrantów (większość z nich w regionie Una-Sana), podczas gdy codziennie kraj opuszcza jedynie 60 osób. Sporo ludzi utknęło tutaj na wiele miesięcy, a nie ma dla nich miejsca, bo ośrodki migracyjne pękają w szwach.
Vučjak znajduje się w odległości 10 km od Bihaća stanowiącego epicentrum kryzysu. Decyzja o jego powstaniu spotkała się z protestem ze strony organizacji międzynarodowych. Dawne wysypisko śmieci, otoczone lasami, nie spełniało podstawowych standardów humanitarnych. Organizacje odmówiły więc pracy w obozie. Przez kilka miesięcy na miejscu pracowali jedynie wolontariusze miejscowego Czerwonego Krzyża, wspieranego przez Turecki Półksiężyc i kilku ochotników.
Decyzja lokalnych polityków o otwarciu „leśnego obozu” zbiegła się też z rozpoczęciem sezonu turystycznego. W tej części Bośni turystyka to jedno z podstawowych źródeł dochodów mieszkańców. „Vučjak musi dalej funkcjonować. Jeśli mam wybierać pomiędzy mieszkańcami a migrantami, wybiorę mieszkańców” – mówił jeszcze kilka tygodni temu burmistrz Bihacia Šuhret Fazlić.
Cała infrastruktura prowizorycznego obozu składała się z kilkudziesięciu namiotów, przepełnionego kontenera na śmieci oraz znajdujących się na zewnątrz pryszniców. W pobliżu obozu były miny lądowe – niebezpieczna pozostałość po wojnie z lat 90. Latem problemem były wysokie temperatury i zagrożenie pożarowe. Z kolei wraz z nadejściem zimy realne stało się ryzyko śmierci przebywających tam ludzi – z powodu mrozów.
Migranci często nie trafiali tutaj z własnej woli – byli wyłapywani i przywożeni przez lokalną policję. Dirk Planert wspomina też, że część rezydentów obozu została wcześniej zawrócona z granicy chorwackiej – niejednokrotnie z użyciem siły. „Unia Europejska i Sarajewo na dwa lata zostawiły władze i mieszkańców Bihaća samym sobie. To za małe miasto, by udźwignąć taki ciężar” – dodaje.
Na początku grudnia Vučjak odwiedziała Dunja Mijatović, komisarz praw człowieka Rady Europy. Powiedziała dziennikarzom, że wstyd jej za to, co widzi. „Tu nie ma warunków dla ludzi. Nie mogę uwierzyć, że coś takiego powstało w Bośni i Hercegowinie. Ten obóz musi zostać zamknięty dzisiaj, inaczej ludzie zaczną umierać” – powiedziała. Przypomniała także, że Bośnia i Hercegowina nie tak dawno doświadczyła wojennego dramatu, a wielu jej mieszkańców zostało wtedy uchodźcami.
Zamknięcie obozu nie nastąpiło jednak szybko. Przez pierwsze kilka dni po wizycie Mijatović nic się nie wydarzyło. Oprócz tego, że migranci zaczęli odmawiać jedzenia. Wolontariusze Czerwonego Krzyża prosili, aby zjedli choć jeden posiłek. Odmawiali.
Następnie bośniacki minister ds. bezpieczeństwa Dragan Mektić zapowiedział, że relokacja migrantów rozpocznie się 9 grudnia. Autobusy przyjechały następnego dnia. Dlaczego przeciągano zamknięcie obozu w obliczu katastrofalnych warunków na miejscu – nie wiadomo. Ciągle podawano sprzeczne informacje o miejscu, do którego mieli zostać przetransportowani migranci. Można sądzić, że ciągle debatowano nad ostateczną lokalizacją.
W okolicznych ośrodkach dla migrantów brakuje miejsca. Przed obozem Bira koczuje ok. 2 tys. osób – leżą na parkingu i pod ścianami opatuleni w koce. „Gdy jest zimno, czujesz się okropnie, mówiąc: »Przepraszam, że nie mogę ci pomóc«” – relacjonuje Amira Hadzimehmedovic, dyrektorka obozu, w rozmowie z telewizją BBC.
Pomocy odmawiają także sąsiednie miejscowości. Serbscy parlamentarzyści oraz burmistrzowie serbskich gmin na specjalnie zwołanym spotkaniu uznali relokację migrantów za naruszenie aneksu do porozumienia pokojowego z Dayton, które w 1995 r. zakończyło wojnę pomiędzy Serbami, Chorwatami i Boszniakami. Chodzi o zapis, że każdy może po wojnie wrócić na swoją ziemię. Mieszkańcy wiosek i miasteczek, którzy sprzeciwiają się relokacji, to w większości prawosławni Serbowie. „Oni nie pozwolą migrantom osiedlać się na serbskiej ziemi, gdzie islam nigdy nie istniał” – podsumowuje serbska prasa.
W połowie listopada w Brukseli rozpoczęła się dyskusja o tym, co zrobić, by w Bośni uniknąć katastrofy humanitarnej. Kilkunastu europosłów spierało się, próbując znaleźć winnych zaistniałej sytuacji. Ale o konkretne rozwiązanie jest niezwykle trudno.
„Instytucje Unii Europejskiej oraz kraje Wspólnoty powinny zacząć sprawdzać, dokąd trafiają wszystkie pieniądze, które Komisja Europejska wysyła do Bośni i Hercegowiny” – podkreśla w rozmowie z Holistic.news Ruža Tomašić, europosłanka z Chorwacji.
Od 2018 r. Komisja Europejska przekazała władzom Bośni ponad 36 mln euro. Służby prasowe Europarlamentu podkreślą, że „możliwości przyjmowania (migrantów – red.) zostały rozszerzone w 2018 r. przy wykorzystaniu funduszy unijnych, ale pozostają niewystarczające”. „W 2019 r. Bośnia nie była w stanie ustanowić dodatkowych lokalizacji dla tymczasowych ośrodków przyjmowania, pomimo dostępności funduszy UE” – zaznaczono.
Dietmar Köster twierdzi, że nie chodzi tylko o pieniądze. Miasto Bihać, przeciążone liczbą uchodźców, ponosi ciężar nieudanej polityki migracyjnej Unii Europejskiej. „Brak solidarności i empatii wobec uchodźców jest wyrazem głębokiego kryzysu człowieczeństwa w UE. W ten sposób Unia niszczy własny fundament wartości. Poza tym same pieniądze nie wystarczą – wydatki muszą być też kontrolowane lokalnie przez Unię, ponieważ korupcja na miejscu jest spora” – podkreśla.
Problemem jest brak solidarności państw Unii Europejskiej. Zgodnie z prawem UE migranci mogą składać wnioski o azyl, kiedy przekroczą granicę jednego z krajów Wspólnoty. Jednak migranci twierdzą, że chorwacka policja graniczna, oprócz przemocy i poniżania, odmawia przyjmowania takich wniosków. Ich stanowisko potwierdzają raporty oraz oświadczenia organizacji broniących praw człowieka, takich jak Amnesty International, Human Rights Watch czy Border Violence Monitoring.
„Chorwaccy policjanci znęcają się i upokarzają uchodźców, którzy pozbawiani są przez nich butów, pieniędzy, kosztowności i telefonów komórkowych. Państwa członkowskie UE muszą zapewnić uchodźcom pozostawionym w Bośni i Serbii dostęp do uczciwej procedury azylowej. Unia Europejska musi wreszcie interweniować i zobowiązać Chorwację do zaprzestania przemocy policyjnej” – zaznacza Koster.
Jak do tej pory – co może dziwić – Unia Europejska nie upomniała Chorwacji w tej sprawie. Każdy raport czy nawet debata w Parlamencie Europejskim o przemocy na chorwackich granicach spotyka się z zaprzeczeniami ze strony tamtejszych polityków.
Według Ružy Tomašić krytyka Chorwacji jest „zaskakująca i poniżająca”. „Granica między Chorwacją a Bośnią i Hercegowiną jest wyjątkowo długą granicą, dlatego Chorwacja potrzebuje wsparcia Unii” – podkreśla w rozmowie z Holistic.news.
Ale politycy europejscy, od kilku lat debatujący nad losem migrantów, do dziś nie wypracowali konkretnych rozwiązań. Dzisiaj uchodźcy i migranci jadą do kolejnych tymczasowych obozów. Większość zostanie przyjęta w Ušivak, niedaleko Sarajewa. Niektórzy zapowiedzieli już, że wrócą do kantonu Una-Sana. Chcą być bliżej Europy.