Nauka
Obniżony poziom Morza Śródziemnego. Naukowcy rozwiązali zagadkę
11 grudnia 2024
Światowa gospodarka opiera się na migracjach. Są kraje – jak np. Katar, w których imigranci stanowią zdecydowaną większość siły roboczej. Bywają i takie – jak np. Stany Zjednoczone, które bez napływu ludności stracą rozwojowy impet. Inne – jak Polska – przez długie lata nie potrzebowały imigrantów, ale na skutek zmian demograficznych i ekonomicznych potrzebują ich wielu i to praktycznie natychmiast.
Jak poradzić sobie z migrantami? Świat zmaga się z tym problemem od lat. Wypracowane modele pomocy przybyszom z innych kręgów kulturowych często po czasie okazują się błędne. Jak znaleźć optymalną drogę? Nie mamy bowiem do czynienia z dylematem: czy przyjmować imigrantów, tylko: jak to robić?
Przeczytaj także: Pozostać sobą na emigracji. Rozpłynąć się w tłumie, czy dbać o korzenie
„Sprowadziliśmy siłę roboczą, a przyjechali ludzie”, tak podobno spuentował sprowadzenie rzesz robotników z krajów islamskich do Szwajcarii w drugiej połowie XX wieku tamtejszy pisarz Max Frisch. Ta prosta myśl zawiera w sobie złożoność problemów, związanych z migracjami.
Ruchy ludności towarzyszyły nam od zawsze. Wielkie wędrówki ludów spowodowały upadek Cesarstwa Rzymskiego i ukształtowały nowożytną Europę. Odkrycia geograficzne, które zmieniły świat i umożliwiły ekspansję do najdalszych jego zakątków, dokonały się głównie dzięki przemieszczaniu się ludzi, dzięki podróży „w nieznane”.
Wcześniej masowe migracje odbywały się wielokrotnie. Kilkaset tysięcy lat temu, w paleolicie, ludzie wędrowali, poszukując lepszych miejsc do życia, gdyż zmieniał się klimat, później – w poszukiwaniu żyźniejszej gleby do upraw. W starożytności wzdłuż wschodniego wybrzeża Morza Śródziemnego przemieszczały się tzw. Ludy Morza, następnie Celtowie znad Renu szli na zachód, południe i wschód, wreszcie do zachodniej Europy napłynęły plemiona germańskie, a kilkaset lat po nich do wschodniej i południowej części kontynentu napłynęli Słowianie.
Przeczytaj także: Czy jesteśmy skazani na imigrantów? Tak, ale nie na wszystkich
Kilkanaście wieków później, w XXI wieku znów mamy do czynienia z milionowymi migracjami, głównie z biedniejszych krajów Południa: Afryki czy Azji na bogatszą Północ. Powód pozostaje niezmiennie ten sam, co w epoce kamiennej: szukanie lepszych miejsc do życia.
Współczesne państwa, do których zmierzają imigranci, starają się – w imię własnych interesów, w tym szeroko rozumianego bezpieczeństwa – sterować ludzkimi przepływami. Świadome ścierania się różnych interesów i wartości, w tym humanitaryzmu, ekonomii, demografii, pokoju, rozwoju, współpracy międzynarodowej itd. zarządzają tymi procesami. Często polega to na blokowaniu przepływu chętnych do przyjazdu. Dość powiedzieć, że obecnie państwa, które przyjmują największą liczbę uchodźców to Iran, Kolumbia, Pakistan, Turcja i Uganda… Czyli kraje tranzytowe. Nie jest bowiem tajemnicą, że większość z wielu milionów przebywających tam imigrantów docelowo pragnie dostać się do bogatej Europy czy Ameryki Północnej.
Pozostając świadomymi, że tabuny ludzi, sponiewieranych życiem w biedzie i wojnie marzą o zamieszkaniu na Zachodzie – władze bogatych państw selekcjonują potencjalnych przybyszy. Chętniej przyjmują bliskich kulturowo, lepiej wykształconych, młodszych itd. Po brexicie kraje takie jak Francja, Hiszpania, Irlandia, Niderlandy, ale także Polska, zapraszały skłonnych do zamieszkania w ich krajach Anglików, Walijczyków czy Szkotów. Niemcy na różne sposoby ściągają do siebie do pracy Polaków czy Rumunów. Z kolei Polacy wolą gościć Ukraińców czy Mołdawian, niż Uzbeków, Kazachów czy Chińczyków.
Selekcja imigrantów bywa wprost usankcjonowana prawnie – w Niderlandach do dziś w procesie nadawania obywatelstwa stosuje się tzw. testy obywatelskie, przy czym… nie dla wszystkich! Nie dotyczą one obywateli UE, Wielkiej Brytanii, Norwegii, Szwajcarii, Stanów Zjednoczonych, Japonii, Kanady, Australii i Nowej Zelandii.
Za decyzjami o wpuszczaniu do danego kraju jednych, a blokowaniu wjazdu innym stoi – przynajmniej teoretycznie – polityka migracyjna. Zdarzają się bowiem nielegalne przekroczenia granicy, związane np. z kryzysami czy wojnami oraz inne sytuacje nadzwyczajne. Dla przykładu: w 2015 r. po największym nasileniu działań zbrojnych w Syrii, do Europy przybyło blisko dwa miliony uchodźców. Po 2022 r. Polska przyjęła około dwóch milionów Ukraińców uciekających przed wojną.
Osoby, które były prześladowane w swoich krajach z powodów politycznych i przedostały się np. do Europy, mogą ubiegać się o azyl. Jeśli go otrzymają, z reguły zostają w kraju, który im go udzielił, integrując się w mniejszym lub większym stopniu z lokalną społecznością. Liczbę uchodźców w Europie Zachodniej (kraje unijne plus Norwegia, Szwajcaria, Wielka Brytania itp.) szacuje się obecnie na ok. 33 mln, co stanowi ponad sześć procent ludności tych państw.
Polityka migracyjna obejmuje całokształt działań władz w odniesieniu do migracji do i z danego kraju (czyli emigracji i imigracji). Jej podstawą jest odpowiedź na pytanie: kogo można wpuścić na terytorium państwa i ewentualnie – kogo wypuścić. Wyróżniamy różne rodzaje polityki migracyjnej.
Model kolonialno-humanitarny prezentuje np. Francja, Belgia oraz częściowo Wielka Brytania. Polityka migracyjna jest tu powiązana z kolonialną przeszłością tych państw. Imigranci pochodzący z byłych terytoriów zależnych mają często specjalne prawa oraz ułatwienia, dotyczące prawa do wjazdu do danego kraju. Dawne potęgi kolonialne te rekompensują tym samym okres wyzysku podległych im niegdyś ziem w Afryce, Azji itd. Władze z reguły dążą do asymilacji przybyszy, aktywnie dążą do tego, aby stawali się częścią społeczeństwa, co jest zgodne z obowiązującą w Unii Europejskiej polityką integracji.
Może Cię zainteresować: Polska na mapie wartości. Daleko od Rosji i Niemiec, zdecydowanie bliżej USA
W wymienionych państwach stosunkowo łatwe jest nabycie obywatelstwa przez imigranta – w Wielkiej Brytanii można się o nie starać już po pięciu latach nieprzerwanego pobytu, podobnie jest we Francji. W tym ostatnim kraju można stać się obywatelem również poprzez ślub z Francuzem lub Francuzką, automatycznie obywatelstwo otrzymują dzieci urodzone na terenie Republiki (tzw. prawo ziemi – ius soli).
Warto zaznaczyć, że w ostatnich latach, szczególnie po wydarzeniach z 11 września 2001 roku w Nowym Jorku religia stała się polem sporu i walki o tożsamość. Z tego powodu islam zaczęto postrzegać jako źródło wrogości wobec Zachodu, a społeczności muzułmańskie pozbawiano niektórych przywilejów – np. we Francji rygorystycznie przestrzegany jest zakaz demonstrowania poglądów religijnych w przestrzeni publicznej (np. szkołach).
Politykę komplementarną – nakierowaną na łatanie luk na rynku pracy prowadzi np. Kanada i Australia. W tym przypadku zgoda na imigrację danej osoby zależy od możliwości znalezienia przez nią zatrudnienia w państwie przyjmującym. Innymi słowy: władze traktują imigrantów jako efektywne źródło siły roboczej na krajowym rynku pracy.
W modelu tym nie ma miejsca na masową emigrację, a niechciani imigranci – tak jak w przypadku Australii – odsyłani są z całą stanowczością do krajów pochodzenia. Świat co pewien czas obiegają zdjęcia statków z Indonezyjczykami, które – pod eskortą australijskiej straży przybrzeżnej – wypychane są z dala od lądu – na wody międzynarodowe. Australijczycy przekazują nawet niedoszłym imigrantom żywność i wodę na drogę powrotną, ale o pozostaniu w kraju – absolutnie nie ma mowy.
Polityka imigracyjna Kanady – z jednej strony opiera się na akceptacji wielokulturowości (w końcu ten kraj budowali przybysze, głównie z Europy), z drugiej – ściśle wymaga się tam lojalności przybyszy wobec struktur państwowych. Oznacza to konieczność przestrzegania – bez wyjątków – miejscowego prawa. Nie jest wymagana za to akceptacja podstaw kultury dominującej – anglosaskiej lub frankofońskiej (w prowincji Quebec).
Wielokulturowa polityka migracyjna, uznająca konkurencję między różnymi grupami etnicznymi za korzystną dla rozwoju społecznego i ekonomicznego kraju prowadzona jest m.in. przez Stany Zjednoczone. Władze państwowe tak sterują strumieniami imigracji, aby zachować optymalne – z ich punktu widzenia – proporcje między narodami. Oznacza to m.in. czasowe preferowanie osób, które są niedoreprezentowane (np. z krajów czarnej Afryki czy z Indochin).
W tym modelu możliwa jest masowa emigracja. Ponadto przybysze, którzy przybyli do USA legalnie, płacą podatki itp., mają stosunkowo krótką, nawet ok. ośmioletnią perspektywę uzyskania obywatelstwa amerykańskiego.
Stany Zjednoczone od czasu powstania są krajem imigracyjnym – zatem różnorodność kulturowa stała się tam czymś naturalnym na długo przed tym, jak z podobnymi problemami zaczęła się mierzyć Europa. Jednak w przeciwieństwie do Kanady – owa wielokulturowość zakłada dominację kultury anglosaskiej (stąd m.in. przysięga na wierność USA przy odbieraniu obywatelstwa).
Rezydualną politykę migracyjną, narzucającą wiele restrykcyjnych warunków potencjalnym przybyszom, prowadzą takie kraje jak Austria czy Japonia. W modelu tym mieściły się też Niemcy, choć od kilkunastu lat liberalizują swoje nastawienie.
Polityka rezydualna zakłada, że imigracja do danego państwa może nastąpić tylko po spełnieniu wielu warunków dotyczących przydatności dla rynku pracy i gospodarki oraz zdolności do przystosowania się do miejscowego społeczeństwa (asymilacji). Model ten prowadzi do ograniczenia imigracji z państw, które znacząco różnią się normami kulturowymi. Dla przykładu – w Japonii liczba imigrantów jest nieznaczna, a czarnoskórych – praktycznie śladowa.
Uzyskanie przez imigrantów obywatelstwa w krajach prowadzących taką politykę jest trudne – zasadniczo obowiązuje prawo krwi. Z powodu tak restrykcyjnego podejścia w Austrii czy Niemczech mieszkali i mieszkają do dziś emigranci w trzecim pokoleniu (wnuki osób, które przeniosły się do tych krajów np. z Turcji) nieposiadające miejscowego obywatelstwa. Zakłóca to proces asymilacji i sprzyja tworzeniu się gett. Z drugiej strony należy przyznać, że hojne systemy socjalne w krajach germańskich rekompensują imigrantom inne niedogodności.
Jak wykazały badania, brak integracji społecznej idzie w parze z gorszym wykształceniem. Migranci w drugim lub trzecim pokoleniu z krajów Beneluksu czy Danii osiągają znacznie lepszy cenzus edukacyjny od pokolenia rodziców czy dziadków. Wśród 27 krajów UE jedynie migranci w Austrii i Włoszech mają gorsze wykształcenie niż w Niemczech.
Z powodu licznych ograniczeń – głównie prawnych – niemiecki, ale też szwajcarski system imigracji nazywany jest wykluczeniem różnicowym. Nowi przybysze są włączani w określone obszary życia społecznego, a odmawia się im dostępu do innych, takich jak obywatelstwo czy uczestnictwo w życiu politycznym. Stąd imigranci stają się mniejszościami etnicznymi, które stanowią część społeczeństwa obywatelskiego jako pracownicy, konsumenci, czy rodzice, ale są wykluczeni z pełnego uczestnictwa w stosunkach gospodarczych, społecznych, kulturalnych czy politycznych. Rodzi to zagrożenia narastającej dyskryminacji, marginalizacji grup etnicznych, a nawet rasizmu.
Obecna sytuacja migracyjna w Niemczech, głównie związana z integracją tamtejszych muzułmanów, jest pokłosiem polityki rządu RFN, zapoczątkowanej ponad pół wieku temu, a skierowanej do emigrantów zarobkowych z Turcji, Iranu, Afganistanu, Maroka i Tunezji. Nierówne traktowanie i zezwolenie jedynie na pobyt oraz pracę (na czas określony, często z ograniczeniem regionalnym, czyli pracę w określonych landach oraz sektorowym, czyli w wybranej gałęzi przemysłu) stworzyły zarzewia późniejszych konfliktów. Elementem dyskryminacji było również to, że niemieckie przepisy utrudniały łączenie rodzin, a niestosowanie się do nich powodowało odebranie pozwoleń na pracę i pobyt, a w nawet deportację. W praktyce w wielu wypadkach zasady te nie były restrykcyjnie egzekwowane.
W minionych dekadach pojawił się nowy model polityki imigracyjnej zakładający podejście liberalne. Korzystają z niego obecnie kraje pilnie potrzebujące uzupełnienia niedoborów na rynku pracy – np. Hiszpania, ale też w pewnym sensie Polska. Nie stawiają one wygórowanych warunków, licząc na to, że to rynek sam spowoduje dostosowanie popytu i podaży. Model ten często prowadzi do rozrostu szarej strefy w gospodarce, zasilanej systematycznie przypływem cudzoziemców.
Prekursorem liberalnego podejścia do migracji była Szwecja – kraj bez tradycji kolonialnej, za to z bogatą tradycją emigracji (od 1850 r. do 1920 r. wyjechało stamtąd na stałe ok. półtora miliona osób, czyli 20 procent mieszkańców). Po II wojnie światowej to skandynawskie państwo sprowadzało tysiące pracowników, mających pomóc w rozwinięciu miejscowego przemysłu. Z początku byli to sąsiedzi – m.in. Finowie i Norwegowie, z czasem zaczęli napływać inni – m.in. po wydarzeniach 1968 r. Polacy żydowskiego pochodzenia oraz Czesi i Słowacy. Jeśli dodać do tego emigrantów z Chile po przewrocie Pinocheta w 1973 r. – Szwecja „wyspecjalizowała się” w przyjmowaniu osób prześladowanych z powodów politycznych. Przybysze nie mieli problemów z integracją, m.in. po 1975 r. przyznano im prawa wyborcze, wypłacano sowite świadczenia na praktykowanie własnych tradycji. Z drugiej strony – bez specjalnych administracyjnych nakazów – ułatwiano naukę języka szwedzkiego, co przyspieszyło wtapianie się w lokalne społeczności.
Przychylne nastawienie wobec imigrantów nie zmieniło się zasadniczo na początku XX wieku: Szwecji była i jest nadal postrzegana jako wyjątkowa na tle innych państw zachodnich, zdecydowanie zacieśniających politykę wobec przybyszy. Choć z drugiej strony należy zauważyć, że liczba przyjmowanych imigrantów i zakres świadczeń, do których są uprawnieni uległy w Szwecji ograniczeniu.
Pytanie o najwłaściwszy w przypadku Polski model imigracji pozostaje otwarte. Już samo to, że kwestie polityki wobec migracji i migrantów są jednym z głównych tematów kampanii wyborczej w naszym kraju – podobnie jak w innych państwach Europy Zachodniej, w USA, Kanadzie czy Australii – świadczy o powadze problemu.
„Trzeba premiować pracowitość i zaradność, a nie umiejętność wykorzystywania siatki socjalnej” – zalecają w swoim raporcie eksperci Warsaw Enterprise Institute (WEI). Ich zdaniem liczba cudzoziemców w Polsce wzrosła do czterech milionów, czyli stanowią już ok. dziesięć procent mieszkańców.
Zobacz nasze wideo:
Panuje dość powszechna zgoda, że w sytuacji niekorzystnych trendów demograficznych, tylko obecność imigrantów jest w stanie zapewnić warunki do właściwego rozwoju gospodarczego. W innym przypadku – z powodu braku rąk do pracy – nasze moce wytwórcze pozostaną niewykorzystane.
Niedobór pracowników szczególnie dotyka branżę budowlaną, medyczną, produkcyjną, finansową, gastronomiczną i edukację. Lukę mogliby wypełnić imigranci – nie tylko Ukraińcy, ale też m.in. Białorusini, Gruzini, Mołdawianie, a także mieszkańcy Indii i Nepalu. Nie tylko przykładaliby się do wzrostu polskiego PKB, ale – co bardzo ważne – odprowadzaliby składki na rzecz emerytów i rencistów.
Zdaniem ekonomistów z WEI, optymalna polityka migracyjna powinna mieć na celu wypełnienie braków na rynku pracy (zatem model tzw. polityki komplementarnej) i nie powinna opierać się na przywilejach względem gospodarzy, szczególnie w kontekście świadczeń socjalnych. Świadomemu kształtowaniu takiej polityki miałoby służyć wzmocnienie procedur odsyłania nielegalnych przybyszy. Ponadto pożądana byłaby współpraca z krajami pochodzenia migrantów, aby lepiej zrozumieć przyczyny migracji, a także opracować bardziej skuteczne strategie jej zarządzania.
Pamiętając o potrzebach gospodarki, nie możemy zapominać o kontekście kulturowym – jak pokazują badania – Polacy nie są gotowi na masową imigrację, zwłaszcza z krajów muzułmańskich. Należałoby ich zatem do tego spokojnie przygotować. Ale tu znowu odezwą się ekonomiści, argumentując, że nie ma na to czasu.
Wiele wskazuje na to, że będziemy zatem w Polsce świadkami ścierania się elementów polityki komplementarnej, czyli sektorowego sprowadzania pracowników z nową polityką emigracyjną, gdzie tolerowani są wszyscy chętni do pracy. Przykład Polaków pochodzenia wietnamskiego, którzy z reguły świetnie się u nas zasymilowali, pokazuje, że gdy damy innym szansę, potrafią się odwdzięczyć. Młody Wietnamczyk Tào Ngọc Tú w połowie lat 80. XX wieku trafił na studia nad Wisłę. I został. Ćwierć wieku później znalazł się liście 100 najbogatszych Polaków.
Skoro nie mamy wyjścia i najpewniej będziemy żyć w otoczeniu rosnącej liczby imigrantów, to oprócz zadań dla państwa, które powinno zadbać o sensowne procedury – sami powinniśmy „odrobić lekcje”. Aby – parafrazując słowa Maksa Frischa – dostrzec w przybyszach ludzi, a nie tylko siłę roboczą.
Polecamy: Panowie na prawo, panie na lewo – pokolenie Z i bezprecedensowy podział polityczny
Więcej interesujących materiałów znajdziesz na stronie Holistic News