Nauka
Serce ma swój „mózg”. Naukowcy badają jego rolę i funkcje
20 grudnia 2024
„Moje słowa nie są wezwaniem do schizmy ani anarchii. Jeżeli w sprawach pedofilii biskup zachowuje się niezgodnie z prawem kościelnym, a na dodatek publicznie temu zaprzecza, to ja nie mam obowiązku go słuchać" - mówi ks. Jacek Prusak
SZYMON PIEGZA: Wydaje się, że jest ksiądz dzisiaj najbardziej antyklerykalnym duchownym w polskim Kościele.
JACEK PRUSAK SJ: Wolę określenie aklerykalny. Różnica jest nie tylko językowa, ale także teologiczna. Gdybym był antyklerykalny, to musiałbym powiedzieć, że przestaję być księdzem, bo to nieporozumienie albo wręcz oszustwo czy uzurpatorstwo niemające nic wspólnego z wolą Jezusa. Jestem natomiast aklerykalny, ponieważ uważam, że Kościół nie jest dla księży, ale dla wiernych i nadeszła pora, byśmy to sobie wszyscy uświadomili.
Nie jestem zwolennikiem tego, by duchowni cieszyli się statusem, jakiego nie mają i jakiego nie powinni mieć, oraz przywilejami, które tylko im szkodzą. Owszem, moja aklerykalność dla innych może oznaczać nawet postawę antyklerykalną, ale o to samo posądzany jest w Kościele papież Franciszek, więc jestem w dobrym towarzystwie.
„Jak można doprowadzić do tego, do czego doprowadzają niestety polscy biskupi, że zaczynamy mieć Kościół w Polsce dwóch Kościołów: Kościół Episkopatu i nas? Na mocy jakiego autorytetu my mamy słuchać biskupów?” – pytał ksiądz podczas kazania w Krakowie, dzień po premierze filmu dokumentalnego Tylko nie mów nikomu.
Ponieważ ten film obnażył w bolesny sposób pewną prawdę o funkcjonowaniu naszego Episkopatu, którego przedstawiciele kilka tygodni wcześniej zapewniali nas, że radzą sobie z problemem i zdają sprawę z powagi sytuacji, ale ich deklaracji nie potwierdziły czyny. Na początku XXI w. byłem w USA, gdzie problem pedofilii w Kościele obserwowałem przez kilka lat z bliska, i słyszałem podobne deklaracje. Później sam go studiowałem i pomagałem niektórym ofiarom księży. Wiedziałem, że takie zjawisko ma miejsce także w Polsce i biorąc pod uwagę brak adekwatnego systemowego rozwiązania, spodziewałem się, że to kiedyś wybuchnie.
Siłą rażenia filmu braci Sekielskich jest to, że to jest dokument, którego akcja rozgrywa się na naszych oczach. Trudno polemizować z tym, co widzimy: ofiary, sprawców i tych, którzy tych sprawców ukrywają. Nie można przejść obok tego obojętnie, traktując przedstawione tam historie ofiar i chronienie sprawców jak „wypadek przy pracy”, ponieważ systemowo wszystko jest OK. Film pokazał, że to nieprawda.
Niektórzy księża, a nawet biskupi, nie byli jednak zainteresowani obejrzeniem filmu. Dla nich to nie jest prawdziwy problem.
Samo usprawiedliwianie się i zrzucanie winy na innych to coś, co jest prostym mechanizmem racjonalizacji dysonansu poznawczego i wypierania go z własnej świadomości. Na filmie widzieliśmy jasno, że nie zadziałał system na różnych poziomach. Te dwie sprawy są niestety ze sobą połączone: problem pedofilii i problem klerykalizacji polskiego Kościoła. Jedno wspiera drugie.
Moim zdaniem naprawa tej sytuacji nie polega na tym, że zdenerwujemy się na biskupa, że nie zareagował, i będziemy domagali się kary dla sprawcy. To, co było najbardziej bulwersujące dla widzów, to nie istnienie sprawców, ale brak rozwiązania problemu u ich przełożonych, a tym samym brak ochrony ofiar.
W takim razie, jakich zmian potrzebuje Kościół?
Przede wszystkim dekleryzacji, czyli uwzględnienia w większym stopniu świeckich w jego zarządzaniu. Zastanówmy się, czy świeccy nie powinni mieć większego wpływu na wybór biskupów i nominację proboszczów.
Przy okazji problemu pedofilii niewątpliwie wyszło, że hierarchiczny Kościół stał się instytucją nieprzejrzystą i że potrzebuje większej transparentności. Żeby to osiągnąć, i być w tym wiarygodnym, potrzebujemy zewnętrznego audytu w swoich własnych szeregach.
Tej przejrzystości brakuje nie tylko teraz. Jej nie było nigdy.
Nie oceniałbym tego tak surowo. Na pewno zawsze istniały dwa porządki prawne: kościelny i świecki. Kiedy dochodziło do jakiegoś przestępstwa w Kościele, to uważano, że dla dobra instytucji najlepiej rozwiązać te problemy na własnym podwórku.
To znaczy, że gdy biskup dowiadywał się, iż ksiądz z jego diecezji dopuścił się przestępstwa, nie musiał tego nigdzie zgłaszać?
To zależy, czy obligowało go do tego prawo świeckie czy jedynie kościelne wobec papieża i czy on rzeczywiście z nich korzystał. Przez całe dekady sprawy te pozostawały tajemnicą archiwów diecezji bądź kurii zakonnych, bo nie wychodziły na zewnątrz albo utrudniano przepływ informacji do instancji wyższych, jak to było w Polsce w przypadku abp. Paetza.
Dopiero od 2004 r. biskupi i wyżsi przełożeni zakonni mają nakaz przekazywania tych spraw do Watykanu do Kongregacji Nauki Wiary. Wcześniej mogli samodzielnie rozwiązywać te kwestie.
W praktyce oznaczało to przeniesienie księdza na inną parafię i zamiecenie skandalu pod dywan.
Tak to najczęściej wyglądało, i jak pokazał nam film Sekielskich, nadal ma to miejsce – choć w świetle prawa kościelnego i cywilnego – nie powinno już do takich sytuacji dochodzić. Mówimy tutaj o grzechu strukturalnym w Kościele. Mechanizmy, które funkcjonowały, chroniły sprawców, nie ofiary. Dziś się nikt już chyba nie łudzi, że ten system wymaga głębokiej reformy i prace nad nim są prowadzone od 20 lat.
1 czerwca zostały jednak wprowadzone papieskie zalecenia, które powinny takie przypadki całkowicie wyeliminować. Mamy narzędzia do tego, by złożyć zawiadomienie o przestępstwie samego biskupa, jeśli jest posądzony o dany czyn lub jego tuszowanie. Już nie ma dwóch porządków prawnych: kościelnego i świeckiego. Za tym musi iść jednak zmiana mentalności, a ta przychodzi jednak z dużo większym trudem.
Problem pedofilii w Kościele to nie jest problem ostatnich 20 lat.
Oczywiście, to problem, który funkcjonuje niemal od początku. Nikt jednak nigdy nie przyglądał się jego skali. Jeszcze do niedawna to były tajemnice poszczególnych biskupów i diecezji. Nie myślano o tym z perspektywy Kościoła powszechnego, a biskup nie czuł się z reguły zobowiązany, żeby poinformować o tym Watykan. Problem był, jednak nie znaliśmy skali zjawiska, a próby przyglądnięcia mu się w sposób systemowy były bojkotowane przez samych biskupów, co w USA miało miejsce w latach 90. ubiegłego wieku.
W naszym kraju widzieliśmy to w oporze biskupów przed upublicznieniem statystyk oraz umieszczaniem księży, którzy dopuścili się czynów pedofilnych, w publicznym rejestrze tego typu przestępców.
Czy dziś znamy jego skalę?
Wciąż jej w pełni nie znamy, tak samo, jak nie znamy skali zjawiska tego problemu w społeczeństwie w ogóle. Szacunkowo, na podstawie udowodnionych przypadków, mówi się, że w Kościele katolickim 4–5 proc. księży dokonało czynów pedofilnych w stosunku do nieletnich.
Na pewno jest więcej ofiar od tych zgłoszonych i być może więcej sprawców, niż wiemy o tym do tej pory. Nowych spraw przybywa, a nie ubywa, jak widzimy to teraz w Polsce. Otworzyliśmy puszkę Pandory i już nie da się tego cofnąć.
Otwarcie tej puszki Pandory spowoduje upadek kolejnych autorytetów w polskim Kościele.
To zależy, czy wśród autorytetów są osoby, które działały nieprawidłowo. Już teraz wiemy, że być może są.
O kim ksiądz myśli?
Nie chcę rzucać nazwiskami, tym bardziej że pojawiły się nowe sprawy. Już teraz wiemy, że autorytet instytucjonalnego polskiego Kościoła jest najniższy od 1995 r. – to wynika z ostatniego badania CBOS-u. Widzimy wyraźnie, że coś się załamało. Ludzie coraz bardziej krytycznie podchodzą do biskupów, wielu domagało się dymisji całego Episkopatu, mniej „radykalni” mówią, że poradzą sobie bez biskupów, bo ich głos i tak niewiele wnosi do ich życia.
Na ile polscy biskupi odzyskają autorytet społeczny, tego nie wiem. Na pewno nie odbędzie się to w prosty sposób, jeśli wpierw rzeczywiście ludzie nie zobaczą, że sami biskupi ponoszą konsekwencje zaniedbań ze swojej strony.
Jakie są, zdaniem księdza, główne powody tak dramatycznie niskiego zaufania?
To kumulacja kilku rzeczy. Na pewno szokiem – i to jest właściwe słowo – był film braci Sekielskich i ta nieobecność biskupów proszonych o komentarz, a więc milczenie, które miało więcej wspólnego z kościelnym PR-em niż Ewangelią. Dodatkowo, zaraz po premierze mieliśmy do czynienia z niewłaściwymi wypowiedziami duchownych na ten temat.
To jest jeszcze związane z niechęcią niemałej liczby polskich katolików do zbyt dużego zaangażowania Kościoła w bieżącą politykę, w ten układ rządowo-partyjny, a więc z ich punktu widzenia sojusz ołtarza z tronem. Suma tej frustracji eskalowała i ujawniła się po filmie braci Sekielskich.
To tylko trzy problemy Kościoła. To znaczy, że „więcej grzechów nie pamiętam”?
Ich jest znacznie więcej. To pytanie, na ile polski Kościół rzeczywiście trafia do ludzi i nie jest skupiony na swoich przywilejach i swojej przeszłości. Inne ważne badania mówią, że mamy najwyższą w Europie populację wierzących powyżej 40. roku życia i najwyższy wskaźnik sekularyzacji młodych ludzi do 25. roku życia wśród 108 krajów.
Jesteśmy świadkami olbrzymiego zerwania pokoleniowego, jeśli chodzi o przekaz wiary. Z jednej strony, mamy rodziców, którzy jeszcze chodzą do Kościoła, chociaż też już nie jest im łatwo, oraz ich dzieci, które deklarują, że nie chcą być w tym Kościele. Oczekiwanie, że to jest tylko młodzieżowy bunt i wszystko wróci do normalności, to przejaw naiwności.
Mówił ksiądz ostatnio, że wytyczne Watykanu przeorają Kościół. Przecież pierwsze wytyczne przyszły do Polski już 7 – 8 lat temu. W 2013 r. koordynatorem ds. ochrony dzieci i młodzieży przy Konferencji Episkopatu Polski został o. Adam Żak. Nie można było reagować wcześniej?
Oczywiście, że reagować w sposób adekwatny można było wcześniej, ale zawsze szukano dziury w całym na korzyść sprawców. Pytanie brzmi: na ile funkcja o. Żaka nie miała dla biskupów wyłącznie charakteru reprezentatywnego, a więc medialnego, bo w ramach Episkopatu nie miał on żadnej władzy? Czy w takich okolicznościach mógł zrobić coś więcej niż prowadzić działalność szkoleniowo-profilaktyczną?
A dzisiaj nie może?
Teraz jest już tylko delegatem, więc może jeszcze mniej niż wcześniej, nie jest też biskupem, więc dla polskich hierarchów zawsze będzie to głos „z drugiego szeregu”.
Czyli to polscy biskupi nie chcą żadnych zmian?
Ludzi już to nie interesuje czy oni chcą zmian czy nie chcą, bo ani prawo kościelne ani świeckie nie pozostawia im teraz wyboru. Wiedzą jak mają działać i muszą to robić, czy im się to podoba czy nie. Liczy się dobro ofiar.
Niedawno ksiądz wypowiedział się jeszcze mocniej na temat polskich biskupów: „Jeżeli biskup będzie ranił tym, co mówi, tylko dlatego że jest biskupem, to nie trzeba go słuchać”.
To nie jest wzywanie do żadnej schizmy ani anarchii. Jeżeli w sprawach pedofilii biskup zachowuje się niezgodnie z prawem kościelnym, a na dodatek publicznie temu zaprzecza, to ja nie mam obowiązku go słuchać, a on o tym dobrze wie. A jeśli wprost nie wypowiada się o sprawach wiary, tym większy mogę mieć dystans do tego, co mówi, bo w żadnej kwestii nie przysługuje mu ani nieomylność, ani wszechwiedza.
To były mocne słowa, bo były adekwatne do kontekstu, a więc emisji filmu Sekielskich i przypadającej na drugi dzień w Kościele Niedzieli Dobrego Pasterza. Kontrast wywołany tym dokumentem był zbyt duży, żeby można było użyć łagodniejszych sformułowań. Potrzebny jest głos Kościoła, który będzie mógł zareagować na to, co obecnie się dzieje. Uważam, że to jest moim obowiązkiem. Niech każdy biskup odszukuje się w tych słowach indywidualnie i weźmie sobie to na rachunek sumienia. Warto sobie taki prawdziwy rachunek sumienia w końcu zrobić, i nie mylić go z samousprawiedliwieniem.
Gdyby takie słowa ksiądz wygłosił podczas kazania w małej, wiejskiej parafii, połowa wiernych wyszłaby z kościoła.
Być może. Osobiście pochodzę z Podkarpacia, czyli regionu, w którym poziom religijności jest jednym z najwyższych w Polsce, i wiem, jaki status mają tam księża, ale Tylawa do dzisiaj budzi emocje wśród jej mieszkańców, więc nie jest tak, że wszyscy w wioskach myślą podobnie.
Uważa też ksiądz, że Kościół musi się nawrócić. Co to znaczy?
W kontekście pedofilii oznacza to, że w centrum jego zainteresowania mają być ofiary, a nie sprawcy. To oznacza również głębszą zmianę w Kościele, zrozumienie, że to nie jest instytucja księży, która zaspokaja oczekiwania wiernych i działa jak korporacja. Że ksiądz nie jest niepodważalnym autorytetem tylko dlatego, że sprawuje sakramenty, bo przecież – jeśli chodzi o wyższe wykształcenie – nie tylko on się nim może teraz nie różnić od wiernych, a ukończenie seminarium i magisterium z teologii to nie „dyplom Sorbony”. Nie wystarczy być duchownym, by mieć autorytet, na niego trzeba sobie teraz zasłużyć!
Wierzy ksiądz, że Kościół się oczyści?
Uważam, że musi zostać powołana komisja mieszana składająca się z duchownych i świeckich oraz, dodatkowo, komisja ekspercka, państwowa, ale niepolityczna. Zgadzam się z tym, że księża sami nie poradzą sobie z problemem, ponieważ to się nie udało w żadnym innym kraju. Ważne, by była w Kościele przejrzystość. Tu chodzi także o świadectwo Kościoła na zewnątrz w stosunku do polskich obywateli, a nie tylko do polskich katolików.
Moim zdaniem polski Kościół powinien poddać się wizji Kościoła, którą prezentuje papież Franciszek, bo my naprawdę uwierzyliśmy, że mamy jakiś wyjątkowy Kościół w Polsce, a okazuje się, że popełniamy te same błędy, co inni.
Nie ma ksiądz wrażenia, że głos papieża Franciszka niewiele znaczy w polskim Kościele?
Mam takie wrażenie, ale tym gorzej dla nas – duchownych i świeckich.
Może to jest moment, w którym trzeba domagać się rezygnacji zwierzchników polskiego Kościoła?
To byłoby jedynie rozwiązanie doraźne. Niektórzy mają takie fantazje, że polscy biskupi podadzą się do dymisji i wybierzemy następnych, sprawiedliwych. Tak się nie stanie, bo skoro biskupi bali się pojawić w filmie Sekielskich, to skąd niby wezmą teraz odwagę, żeby jednomyślnie poddać się takiej zewnętrznej ocenie? To, co moim zdaniem musi nastąpić, to przebudzenie w Polsce laikatu. To znaczy, że ludzie świeccy muszą się poczuć jeszcze bardziej odpowiedzialni za Kościół i mniej zakompleksieni w stosunku do księży.
Usłyszałem ostatnio od pewnej kobiety i praktykującej katoliczki, że dla niej ksiądz to kapłan, który udziela sakramentów, ale poza nimi jest jedynie mężczyzną, który jest księdzem. Właśnie to jest dojrzała postawa.
Dziś przebudzenie ludzi świeckich to odchodzenie od Kościoła.
Kościół musi sobie poradzić z tym rozczarowaniem i złością. Żeby rzeczywiście być w Kościele i w nim wytrwać, trzeba patrzeć na niego nie tylko przez pryzmat instytucji, ale wspólnoty. A to jest już nawrócenie.
Problem też w tym, że ci ludzie nie mają za bardzo alternatywy.
Naszą złość budzą kontrowersyjne opinie niektórych biskupów, kiedy ci głoszą swoje poglądy, choć wydaje im się, że głoszą Ewangelię. Ale kto powiedział, że muszą mieć wtedy ostatnie zdanie? Można odnaleźć w Kościele wspólnotę, z którą będę się identyfikował i czerpał z jej zasobów. Szkoda odchodzić z Kościoła z powodu księży czy biskupów, choć rozumiem, że można mieć wrażenie, że nie ma już alternatywy.
Ludzie z mniejszych miejscowości są pozbawieni możliwości odnalezienia innej wspólnoty. Żyją w jednej parafii, w której proboszczem od kilkudziesięciu lat jest ten sam stetryczały ksiądz. Jak w takiej sytuacji nie stracić wiary?
Nie uzależniać rozwoju swojej wiary wyłącznie od inicjatyw bądź ich braku ze strony samego proboszcza. Dlatego, przede wszystkim, rady parafialne powinny przestać być fikcją. One w praktyce często przegłosowują wszystko, co wymusza proboszcz. Wierni też mają prawo powiedzieć „nie”. Żeby to nastało, świeccy muszą przestać traktować Kościół usługowo. My żyjemy w Kościele posoborowym w Polsce, ale nie jesteśmy jeszcze Kościołem soborowym.
Dlaczego?
Ponieważ wyraźnie przejście tej drogi uniemożliwiły nam procesy historyczne – PRL, fakt, że mieliśmy papieża Polaka, co po prostu przykryło pewne problemy w Kościele. Dopiero teraz spotykamy się z konsekwencjami. Ciągle wielu polskich katolików tęskni za jednym głosem całego Kościoła, czyli głosem wszystkich polskich biskupów, a więc w rzeczywistości głosem kolejnego polskiego papieża, ale „to se ne vrati”.
Problemem jest też to, że mamy bardziej podzielony Episkopat, niż nam się wydaje. To, że nie jest on w stanie wygenerować lidera, który reprezentowałby wszystkich i działał sprawnie, to także rezultat tej sytuacji. Przypominam, że Konferencję Episkopatu Polski drugą kadencję będzie reprezentował ten sam skład, ale to polscy biskupi dokonali takiego wyboru. Widocznie uznali, że ci ludzie dobrze ich reprezentują i nie ma potrzeby, by cokolwiek zmieniać.
Czyli ci biskupi mają swoje za uszami i po prostu boją się zmian?
Nie wiemy, czy mają coś za uszami, ale na pewno w Polsce biskupi jeszcze do okresu komuny byli w pewnym sensie również urzędnikami państwowi. Została nam ta mentalność, że biskup to jest ktoś więcej niż tylko pasterz diecezji.
Nasz Kościół musi się oczyścić w tym sensie, że musi być mniej ludowo-patriotyczny i masowy. Wiara nie może sprowadzać się tylko do religijności, a religijność do pewnych rytuałów, które przejęło się po rodzicach i się je kultywuje, bo należą do kalendarza rodzinnego, i to jedynie uzasadnia ich istnienie…
Powtarza ksiądz: „Kościół musi się oczyścić”. On się ma sam oczyścić, bez naszego udziału?
Oczywiście, my ciągle zmagamy się z problemem braku przejrzystości. Na wysokie urzędy powoływani są ludzie, którzy nie powinni się na to w ogóle zgodzić.
Co to znaczy?
Powinni mieć na tyle uczciwości, że jeśli wiedzą, że w życiu popełnili jakieś błędy, z których nigdy się nie rozliczyli, to niech nie traktują biskupstwa w ten sposób, że czas ich pokuty automatycznie minął z chwilą konsekracji albo jest to dana im okazja na „anonimowe zadośćuczynienie”. Później mamy sytuacje, w których kandydat na biskupa przyjmuje nominację i się z niej wycofuje, bo są na niego haki, albo żeby przetrwać, wchodzi w układy, które prowadzą do konsolidacji struktur grzechu w Kościele.
Mówi ksiądz rzeczy, które mogą być wręcz przerażające dla przeciętnego polskiego katolika. Co my, jako członkowie Kościoła, możemy z tym zrobić?
Nie gorszyć się bardziej, niż jest to potrzebne, nie spuszczać głowy i pogrążać się w apatii, tylko działać, domagając się, by duchowni nie byli ani poza, ani ponad prawem.
Sam ksiądz powiedział, że łatwiej zmienić prawo, ale znacznie trudniej mentalność, na przykład biskupa.
Jeśli chodzi o Konferencję Episkopatu Polski, to na pewno pewna część biskupów musi przejść na emeryturę. Oni pochodzą z innych czasów, więc nie zmienią się pod wpływem społecznej presji, którą po prostu zinterpretują jako walkę z Kościołem. Jest pytanie o nowe pokolenie biskupów, ale ono też nie bierze się z nieba, tylko z polskiego kleru, a wcześniej z polskich rodzin. Biorąc pod uwagę recepcję papieża Franciszka w Polsce i to, czego on się domaga od Kościoła, jestem jednak umiarkowanym optymistą.
Podobnie myślę, kiedy patrzę na profil przeciętnego polskiego seminarzysty. To są ludzie, którzy wyraźnie radykalizują się w „konserwatywną wersję księdza”, którego bardziej niż wiara interesuje religijność wiernych i kontrola tej religijności za pomocą polityków. Takie kapłaństwo nie przetrwa jednak próby czasu. Nie może być tak, że wierni słyszą kazanie, które jest odklejone od rzeczywistości, albo obrywają po głowie co niedzielę za to, że inni nie chodzą do kościoła. Chciałbym jednak, by obie strony zrozumiały, że do Kościoła nie przychodzi się dla księdza. Ludzie muszą czuć, że w Kościele jest dla nich miejsce. Tylko ten model może przetrwać to, co dzieje się w Kościele, oraz to, co jeszcze jest przed nim.
A co jeszcze przed Kościołem?
Polskie społeczeństwo będzie się coraz bardziej sekularyzować, a biorąc pod uwagę nastroje społeczne, również coraz bardziej polaryzować. Będzie to również w negatywny sposób coraz bardziej przekładać się na sytuację w Kościele. Grozi nam wybuch mentalności plemiennej.
Część księży i biskupów i tak uzna, że wina leży w ciągłej seksualizacji dzieci czy korporacyjno-konsumpcyjnym stylu życia.
Problem leży po dwóch stronach. Oczywiście działają procesy społeczne, które wpływają negatywnie na percepcję Kościoła wśród wiernych i wiemy o tym z badań. Im społeczeństwa bogatsze, tym religijność bardziej idzie w dół. Wyjątkiem są może Stany Zjednoczone, ale tam z kolei istnieje silna religijna konkurencja, mnożą się różne „kościelne oferty”. My mamy bardziej homogeniczne religijnie społeczeństwo.
Wydawało się nam, że ominą nas pewne procesy w Kościele tylko dlatego, że przychylna nam była historia. Dziś widzimy, jak bardzo się myliliśmy. Dla obecnych nastolatków komuna i rola Kościoła to już czasy zaprzeszłe. Młodzi ludzie myślą już w zupełnie innych kategoriach. Nie dlatego, że nie wierzą w Boga, ale dlatego że mają inne priorytety. Pytanie, na ile polski Kościół sobie z tym poradzi, a na ile będzie zakładał, że w Polsce jest na tyle dużo świątyń, że wszyscy się w nich pomieszczą, więc nastawi się na podtrzymanie obecnego status quo, a „będzie dobrze”. Jestem przekonany, że taki „święty spokój” będzie katastrofą!