Edukacja
Dorosły mózg wciąż się uczy. Funkcje poznawcze mogą się poprawiać
04 stycznia 2025
Czy można wyrastać samodzielnie, z dala od rozmów, czułości, aktywnego kontaktu z innymi? Teoretycznie rozstrzygnął to już w swoich czasach Arystoteles, ale jego zasadę w praktyce sprawdzili po nim inni. Istota ich badań była podobna, choć droga do wniosków brutalnie odmienna.
W XIII w. cesarz Fryderyk II Hohenstauf, znany m.in. ze swojego zamiłowania do nauki, postanowił skonfrontować swoje przypuszczenia z realnymi dowodami. Cel jego eksperymentu miał wprawdzie odpowiedzieć na inne pytanie, natury, nazwijmy to, lingwistycznej, ale przekaz dla potomnych wynikający z tego doświadczenia utrwalił się w zupełnie innej dziedzinie nauki.
Władca kazał zabrać od matek grupkę niemowląt i umieścić je pod opieką piastunek. Zasady eksperymentu były brutalnie proste. Kobiety miały zapewnić dzieciom podstawowe warunki do życia, czyli wyżywienie, higienę i ubiór. Nie mogły jednak w ogóle odzywać się do swoich podopiecznych, ani rozmawiać między sobą. Jedną z cech eksperymentu był brak czułości. Aby zachować neutralne warunki doświadczenia, piastunkom nie wolno było też przytulać dzieci.
Celem eksperymentu było dowiedzenie, jaki jest biologiczny język człowieka. Cesarz najwyraźniej doszedł do wniosku, że języki, jakimi z czasem każdy się posługuje są jedynie wyuczoną formą, nienaturalnym darem. Władca zastanawiał się zatem, który z języków jest mową pierwotną, łaciński, arabski, hebrajski, a może starogrecki. Postanowił więc „nie przeszkadzać” dzieciom w rozwoju ich „pierwotnego” języka. Efekt z obecnego punktu widzenia był oczywisty. Dzieci zaczęły generować swój system porozumiewania się, opierający się na nieartykułowanych dźwiękach i sobie znanych gestach.
Jednak eksperyment, nazwany później deprywacyjnym, nie udał się nie tylko z tego powodu. Dzieci, zgodnie z przekazem historycznym, zmarły. Jakie były przyczyny śmierci możemy się bardziej domyślać, bo ich zgonu nikt nie wliczył do zasobu badań.
Z dzisiejszego punktu widzenia wiadomo, że na ich kondycję fizyczną, nie mógł nie mieć wpływu stan psychiczny budowany na braku czułości, braku kontaktu werbalnego i dotyku. Nie zmienia tego również fakt, że zdarzały się przypadki dzieci dorastających w skrajnych warunkach poza społeczeństwem, które zdołały dotrwać do pełnoletności.
O tym się mówi: Operacje psychologiczne. Tak można uderzyć w państwo i w ludzi
Jakie są zatem skutki braku bliskości, czułości i zainteresowania, a co za tym idzie przywiązania w relacji dziecka z opiekunem? Aby odpowiedzieć na to pytanie brytyjski psychiatra i psychoanalityk John Bowbly w 1944 r. rozpoczął obserwacje, przeprowadzając eksperyment z udziałem 88 dzieci.
Całość wyselekcjonowanej grupy podzielił na dwie równie części. W jednej było 44 małoletnich złodziei, w drugiej tyle samo innych dzieci, niezamieszanych w żaden przestępczy proceder. Wszyscy pochodzili z tego samego miasteczka. Po testach dr Bowbly podzielił ich z kolei na sześć grup, tym razem ze względu na typ charakteru. W poszczególnych grupach znalazły się dzieci zaliczane do normalnych, depresyjnych, przewrotnych, hipertymicznych, pozbawionych uczuć i schizoidalnych.
W efekcie okazało się, że siedemnaście spośród czterdziestu czterech złodziei-małolatów przed piątym rokiem życia musiało pogodzić się z przynajmniej półrocznym oddzieleniem od swoich rodziców. Natomiast z grupy dzieci, których nie ciągnęło do kradzieży, tylko dwójka miała doświadczenia z takimi problemami.
W grupie dzieci „pozbawionych uczuć”, w dwunastu na czternaście przypadków długotrwale lub czasowo również zabrakło rodziców we wczesnym dzieciństwie. Jednak najwięcej cech niepożądanych wystąpiło u dzieci, które zostały pozbawione rodziców przed ukończeniem pierwszego roku życia.
U wszystkich dzieci, które kradły występował co najmniej jeden z problemów w relacjach z rodzicami w okresie wczesnego dzieciństwa. Było to odseparowanie od rodziców, niejednoznaczny stosunek matki lub równie chwiejny, a nawet wrogi stosunek ojca.
Ciekawy temat: Przepis na szczęście. Jasne i ciemne strony psychologii pozytywnej
Kolejne badania Johna Bowbly’ego i Mary Ainsworth, amerykańsko-kanadyjskiej psycholog, pozwoliły sklasyfikować style przywiązania dziecka. Ma to zresztą ma często zasadnicze przełożenie na późniejsze relacje w dorosłym wieku.
Pierwszy z nich „bezpieczny styl przywiązania” budzi z miejsca dobre skojarzenia. Dzieci czują twardy grunt pod nogami, dzięki zrównoważonym bodźcom, jakie otrzymują od rodziców. W poczuciu bezpieczeństwa ruszają do poznawania świata, wiedząc, że w sytuacjach kryzysowych zawsze będą mogły szukać wsparcia w relacji z kimś innym.
Widać to było wyraźnie w badaniach Maty Ainsworth. Niemowlęta, które nawet ciężko znosiły chwilową rozłąkę z mamą, uspokajały się natychmiast, gdy ta wracała. Wówczas łapały psychiczną równowagę i wracały do zabawy. To efekt charakteru matki, wrażliwej na sygnały, jakie wysyła je dziecko. Matka w tym przypadku stawia na emocjonalną więź, niewygodny dystans.
Na krótkotrwałe wyjście matki inaczej reagują dzieci z tzw. unikatowym stylem przywiązania, co często jest efektem braku czułości we wczesnym dzieciństwie. Sprawiają one wrażenie obojętnych na pojawienie się matki, jak i jej zniknięcie. Ainsworth przestrzega, by nie mylić tego zachowania ze spokojem. To raczej uznanie przez dziecko porażki w walce o zainteresowanie matki i rodzaj przystosowania się do takiej sytuacji. W takim przypadku świadczyłoby to o chłodzie, braku czułości i zdystansowaniu się matki do dziecka lub wręcz karaniu go za próby nawiązania kontaktu.
Gorący temat: „Dobrze wiedziałem, że tak będzie”. Trudny rodzic z wizytą w szkole
Styl przywiązania nazwany ambiwalentnym charakteryzuje dzieci o skrajnych reakcjach. Psycholog podzieliła je na dwie grupy: reagujących złością i biernością. Jak zaznacza Ainsworth, takie dzieci są zbyt zafrapowane obserwowaniem zachowania matki, by podejmować własne próby doświadczania świata. Chwila rozstania z matką może być dla nich na tyle wielkim dramatem, że (w zależności od przypisanej grupy zachowań) reagują zdecydowanie nazbyt emocjonalnie lub wydają bardzo ciche sygnały, prosząc o ukojenie. Brak stabilnej bliskości dziecka z matką pogłębia ich poczucie rozpaczy i beznadziejności.
Matki w takich relacjach są zwykle nieprzewidywalne, a ich dobry kontakt i bliskość z dzieckiem jest sporadyczny. Nie odrzucają one jawnie dziecka chłodem i dystansem. Jednak też nie zaszczepiają w nim bezpieczeństwa, a co za tym idzie pewności siebie, które pozwalają na nowe doświadczenia.
Studentka Mary Ainsworth, Mary Main dołożyła do tej klasyfikacji jeszcze jeden styl. To przywiązanie zdezorganizowane. W tym przypadku dziecko dostaje kompletnie sprzeczne bodźce od opiekuna. W efekcie traktuje go jednocześnie jako bezpieczną bazę i zagrożenie. Są równie przerażone, co uzależnione od opieki przerażającej osoby. Rolę rodzica w takim przypadku może pełnić zarówno osoba siejąca strach, jak i notorycznie wystraszona.
Co zatem łączy eksperyment cesarza Fryderyka z XIII wieku, wspomniany na początku, z badaniami psychiatrów i psychologów prowadzonymi 700 lat później? Wspólnym mianownikiem może być słowa Arystotelesa, że człowiek nie może żyć ani żyć bezpiecznie, jeśli nie posiada możliwości i umiejętności funkcjonowania w relacjach z innymi
Bowiem jak pisał starożytny mędrzec: „Kto zaś nie potrafi żyć we wspólnocie albo jej wcale nie potrzebuje, będąc samowystarczalnym, bynajmniej nie jest członkiem państwa, a zatem jest albo zwierzęciem, albo bogiem”.
Przeczytaj też inny tekst Autora: Te mechanizmy mają nas bronić przed krytyką. Mogą też nas zniszczyć