Cenzura narasta w Europie? Coraz więcej osób boi się zabierać głos

Cenzura w Europie. Symboliczne zdjęcie pokazujące problem z wolnością słowa.

W Europie rośnie liczba przypadków, w których walka z „mową nienawiści” zamienia się w narzędzie uciszania krytyki. Nauczyciele boją się zgłaszać problemy, satyrycy – żartować, a naukowcy – publikować. Jak doszło do tego, że strach przed etykietą „nienawiści” stał się formą autocenzury?

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Od nadzoru do inżynierii społecznej. Mechanizm autocenzury

Według definicji Europejskiego Trybunału Praw Człowieka mowę nienawiści rozsiewają ci, którzy propagują lub usprawiedliwiają nienawiść rasową, ksenofobię, antysemityzm lub inne formy nienawiści oparte na nietolerancji – w tym agresywny nacjonalizm i dyskryminację mniejszości.

Definicja rozciągliwa jak z gumy

Na pierwszy rzut oka definicja zawiera konkretne określenia. Można ją jednak dowolnie interpretować i „naciągać”. Potrzeby są znaczne i pojawiają się tak często, jak sama krytyka obowiązującej narracji. W zasadzie nie chodzi jedynie o bieżący nadzór nad treściami. Specjaliści od walki z „mową nienawiści” muszą patrzeć w przyszłość.

Pracują nad umysłami ludzi, którzy pod ich wpływem dwa razy się zastanowią, zanim napiszą coś krytycznego, ironicznego lub niezgodnego z przyjętym porządkiem. Słowem – dokonają autocenzury, zanim opublikują myśl odbiegającą od promowanej linii.

Testowanie granic: szkoła jako poligon społeczny

Przyjęty schemat postępowania jest zwykle wygodny dla administracji. Czy sprawdza się jednak na co dzień, zwłaszcza w momentach delikatnych i konfliktowych?

Wiedzą o tym nauczyciele. Zazwyczaj potrzebują jasnych wytycznych, by radzić sobie z młodzieżą. W szkole nie brakuje wrażliwych i napiętych sytuacji. Przykład? W placówkach niemieckich, według badań prof. Margit Stein z Uniwersytetu w Vechcie, blisko 37 proc. pedagogów zgłasza wyzwania związane z praktykami religijnymi w codziennym życiu szkolnym.

Od bojkotu lekcji do nękania rówieśników

Przejawiają się na różne sposoby. Zaczyna się od bojkotowania zajęć, na przykład lekcji śpiewu – tego zakazuje islam. Dalej jest nękanie dzieci „niewiernych”, które jedzą w post lub mają żywność haram. Wreszcie – rodzice na wywiadówkach, gdzie krzywo patrzy się na matki zabierające głos. Kobieta nie powinna tego robić bez pozwolenia.

Nieśmiało piszą o tym niemieckie media

Podobne przykłady są coraz śmielej opisywane w niemieckich mediach. Mówią o tym nie tylko politycy skrajnie prawicowej AfD, ale także rządzącej CDU.

„Zagrożone są podstawowe prawa. To jest bardzo niebezpieczne. Rodzice reagują na to w sposób emocjonalny. Mówią, że dali szkole szansę, że sami byli jej uczniami. Żądają konkretnego działania od polityków i wypisują swoje dzieci z placówki. To bardzo smutne”

– komentował dla Welt.de Sandro Kappe, polityk CDU, opisując napiętą sytuację w Hamburgu.

Cenzura w Europie? Czego boją się nauczyciele

Jeszcze kilka lat temu podobne słowa uznano by wyłącznie za „mowę nienawiści” i co najwyżej marginalizowano. W 2022 roku Michael Hammerbacher, szef programu DeVi (Stowarzyszenie na rzecz Demokracji i Różnorodności w Szkolnictwie i Kształceniu Zawodowym), przeprowadził badanie.

Wynikało z niego, że nauczyciele potrzebują nowych narzędzi, by radzić sobie w nowej rzeczywistości szkolnej. Jednocześnie przyznał, że wielu edukatorów obawia się o nie poprosić – by nie zostać posądzonym o szerzenie mowy nienawiści. Wiedzą, że zostaliby wówczas „napiętnowani jako »islamofobiczni« lub »prawicowi« tylko za identyfikowanie konkretnych problemów w swoich szkołach”.

„Żadnej polemiki i żarty na bok”. Cenzura w majestacie prawa

Dwa lata po kryzysie migracyjnym w 2015 roku w Niemczech uchwalono prawo Netzwerkdurchsetzungsgesetz (NetzDG), zobowiązujące media społecznościowe do szybkiego usuwania „mowy nienawiści” z sieci.

Wrażliwość administratorów i algorytmów mediów społecznościowych stała się tak wysoka, że prewencyjnie usuwano niektóre wpisy, nawet te niezawierające agresywnych sformułowań, a jedynie polemizujące z przyjętą odgórnie narracją.

Tak cenzuruje Facebook. Ban za niepoprawność polityczną

Jürgen Fritz, autor bloga, opublikował na Facebooku krytyczny wpis dotyczący agresywnych zachowań części młodych migrantów w Niemczech. Użył przy tym sformułowania: „Islam nie zna wolności słowa ani wolności sumienia, więc nie da się go pogodzić z konstytucją RFN”. Facebook usunął wpis, powołując się na ustawę NetzDG, jako „mowę nienawiści wobec grup religijnych”. Konto autora zostało zawieszone na 30 dni.

Fot. Radosław Różycki/Gemini

Podobne doświadczenie miał Der Postillon – satyryczny portal internetowy, który zamieścił notkę zatytułowaną: „Rząd Niemiec: Niemcy powinni szybciej integrować się z migrantami”. Wpis został zgłoszony i zablokowany na Facebooku, który ponownie powołał się na NetzDG, twierdząc, że materiał może „rozpowszechniać nienawiść wobec mniejszości”.

Ksiądz skazany na grzywnę za „podżeganie do nienawiści”

Satyra często uwierała polityków. Czy jednak kryteria stosowane wobec tej lekkiej, choć chwytliwej formy, można zastosować również w przypadku prac naukowych? Okazało się, że jest to możliwe, gdy treści nie przystają do przyjętej ideologii.

Ksiądz i teolog Dariusz Oko w 2022 roku został skazany przez niemiecki sąd na 3 tys. euro grzywny (w pierwszej instancji kwota sięgała 4,8 tys. euro). Polski duchowny został oskarżony o „podżeganie do nienawiści” w tekście, który ukazał się w niemieckim czasopiśmie. Artykuł zatytułowany O konieczności ograniczenia klik homoseksualnych w Kościele dotyczył homoseksualistów dopuszczających się molestowania w Kościele katolickim i był oparty na założeniach teologicznych. W tekście ks. Oko pisał o tzw. lawendowej mafii homoseksualnej.

Naciągane oskarżenia. Ale sądy to uznają

Mimo to prokurator Ulf Willuhn oskarżył duchownego o „podżeganie do nienawiści” oraz „znieważanie i pogardę dla części społeczeństwa”.

Redaktor naczelny czasopisma z Kolonii, w którym ukazał się artykuł polskiego teologa, musiał zapłacić 4000 euro. W przypadku 91-letniego księdza, który był również redaktorem, działania prokuratury przyniosły „oczekiwaną” refleksję w postaci autocenzury zaplanowanej na przyszłość. Ksiądz Oko zapewnił, że odtąd będzie zwracał większą uwagę na dobór słów w artykułach.

Amerykański eksperyment: jak wytyczne zmieniły uniwersytety

„Walka” z „mową nienawiści” nie musi polegać tylko na nadinterpretacji ogólnikowej definicji. Można też zaostrzyć prawo lub obniżyć jego standardy.

W 2011 roku Departament Edukacji pod rządami Baracka Obamy wydał tzw. listy „Dear Colleague”. Formalnie nie były prawem, tylko wytycznymi. W praktyce jednak silnie wpłynęły na wewnętrzne przepisy placówek edukacyjnych. W zamyśle administracja Obamy chciała w ten sposób walczyć z nadużyciami seksualnymi i wrogimi odruchami, na przykład wobec społeczności trans.

Jak stworzono równoległy wymiar sprawiedliwości

Aby znaleźć się na liście łamiących przepisy, nie trzeba było w pełni udowodnić winy. Wystarczyło przekonać grono orzekające w 50,01 procentach. Ten standard nazywano „przewagą dowodów”.

Znana jest sprawa Caleba Warnera. Został zawieszony na trzy lata na Uniwersytecie Północnej Dakoty za napaść na tle seksualnym, orzeczoną zgodnie z „przewagą dowodów”. Problem w tym, że lokalne organy sprawiedliwości, badając sprawę według tradycyjnych standardów, nie tylko odmówiły ścigania studenta. Wniosły nawet zarzuty przeciwko jego oskarżycielce za składanie fałszywych zeznań.

Fot. Radoslaw Różycki/Gemini

Wytyczne Dear Colleague dotyczyły też publikacji studentów. Według fundacji FIRE (Foundation for Individual Rights and Expression) prawie 95 procent ocenianych przez nią amerykańskich college’ów i uniwersytetów miało narzucony kodeks wypowiedzi.

„W rezultacie studenci są zniechęcani do dyskusji na temat niepopularnych opinii nie tylko ze strachu przed represjami ze strony innych studentów, ale także z powodu braku wiedzy o tym, jak radzić sobie z nieprzyjemnymi, ekstremalnymi lub obraźliwymi punktami widzenia”

– czytamy w artykule FIRE.

Polska lekcja: jak aktywista wymusił cenzurę

Na koniec historyjka z Polski, obrazująca swoistą walkę z mową nienawiści. W 2020 roku Piotr Głuchowski opublikował w Gazecie Wyborczej tekst pt. Idźmy dalej: Piotrków wolny od Żydów, a skatepark od niepełnosprawnych.

Chodziło o słynne „strefy wolne od LGBT”, rzekomo istniejące w Polsce. Fałszywe lub — jak kto woli — happeningowe zdjęcie znaku drogowego z tym hasłem stało się symbolem międzynarodowej afery. Wzbudziło oburzenie lewicowych eurodeputowanych i amerykańskich demokratów. Autor artykułu wykazał jednak, że cała nagonka nie ma sensu i szkodzi Polsce.

Gdy ideologia wygrywa z informacją

Tekstem tym wyraźnie poczuł się urażony aktywista LGBT Bart Staszewski, „reżyser” całego zamieszania. W mediach społecznościowych pojawił się jego komentarz: „Obrzydliwy, pełen manipulacji tekst @gazeta_wyborcza. Widzę się dzisiaj z prawnikami, aby rozważyć kroki prawne. To jest dołączenie do nagonki prawicowej szczujni w nagonce na aktywistów” – napisał.

Autocenzura na ideologiczne zamówienie

Gazeta Wyborcza posłusznie zdjęła tekst, nie chcąc uchodzić za „szczujnię” w oczach aktywisty. Wkrótce potem pojawił się już pochlebny komentarz samego Staszewskiego: „No i @gazeta_wyborcza usunęła tekst. Bardzo dobrze, tylko smród i spazmy prawicy pozostały. Może jakaś rzeczowa analiza na jego miejsce?”.

Życzenie aktywisty okazało się rozkazem. W „Wyborczej” niemal natychmiast ukazał się tekst pod tytułem Jesteśmy rekordzistami Polski w manifestowaniu homofobii. Taki ‘mamy klimat’ na Lubelszczyźnie.

Wydawca odpowiedzialny za publikację pierwszego artykułu dostał lekcję pokory. Na pewno następnym razem nie podejmie samodzielnie decyzji, która byłaby obarczona jakimkolwiek ryzykiem. W końcu poznał inne odcienie walki z „mową nienawiści”.

Więcej podobnych informacji znajdziesz na naszym kanale YouTube

Przeczytaj również: Ochrona przed „nienawiścią”. Niektórzy są równiejsi


GRUDNIOWA PROMOCJA W KSIĘGARNI?

Oczywiście!
Oto kod na DARMOWĄ dostawę– wpisz w koszyku: MIKOLAJ
Udanych zakupów!
Księgarnia Holistic News

Opublikowano przez

Sławomir Cedzyński

Autor


Dziennikarz, publicysta, wydawca i komentator. Był m.in. redaktorem naczelnym informacji i publicystyki w Wirtualnej Polsce oraz wydawcą portalu i.pl. Współpracował także z TVP, z tygodnikiem „Do Rzeczy”, serwisami superhistoria.pl oraz wprost.pl.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.